Został bramkarzem, bo… zachorował inny bramkarz. Zadebiutował w Lechii, bo… inny bramkarz zachorował.

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2011, 01:48 • 7 min czytania

Niespodziewanie pojawił się w bramce Lechii i aż szkoda, że w przeciwnym zespole nie grał wtedy Patryk Małecki. Zadanie jego ulubionego pytania byłoby bowiem jak najbardziej uzasadnione, bo chyba nawet Stefan Majewski nie może powiedzieć, że Wojtka Pawłowskiego to on bardzo dobrze zna. Grzegorz Mielcarski pewnie stwierdziłby, że skoro ten chłopak broni bramki, to znaczy, że jest bramkarzem, ale tyle to już wiedzieliśmy wcześniej. Tak samo jak to, że mógłby być synem Bogusława Wyparły, ale równie dobrze, mógłby się na niego rzucić z pięściami, podczas meczu.
To jednak wciąż niewiele, jak na kogoś, kto debiutuje w ekstraklasie i od razu dostaje za swój występ najwyższą notę z możliwych. Tym bardziej, że ma dopiero osiemnaście lat na karku i całą karierę przed sobą. Wypadałoby więc choć trochę go poznać i dowiedzieć, co już za nim i jaką musiał przebyć drogę, żeby stanąć między słupkami na PGE Arenie.

Został bramkarzem, bo… zachorował inny bramkarz. Zadebiutował w Lechii, bo… inny bramkarz zachorował.
Reklama


PRZYJECHAف DO GDAŁƒSKA…

– Z Koszalina, niewielkiego miasta, które ma jakieś 110 tysięcy mieszkańców. Wypatrzył mnie tam Robert Sierpiński i polecił do Lechii, a oni zaprosili na testy. Spodobałem się i jakoś tak wyszło, że tam zostałem. Grałem pół roku w Młodej Ekstraklasie, aż trenerzy pierwszej drużyny wzięli mnie do siebie. I tak z nimi trenowałem, aż do spotkania z Bełchatowem… Wtedy trener powiedział, że być może zagram w meczu, bo Sebastian Małkowski ma anginę. No i tak się stało. Zagrałem. Trener na mnie postawił i chyba się nie zawiódł. Nie było przecież tak, że się wystraszyłem czy zestresowałem. Byłem skoncentrowany na maksa. Chciałem się pokazać z jak najlepszej strony, aby na tym meczu się nie skończyło – opowiada nam młody bramkarz.

Reklama

Trzeba mu oddać, że naprawdę świetnie się zaprezentował. Szczególnie w pojedynkach z Pawłem Buzałą, który jeszcze długo nie zapomni tamtego dnia.

– On bardzo chciał się wtedy pokazać. Chciał udowodnić trenerowi Kafarskiemu, że źle zrobił, kiedy go oddał. Pewnie myślał, że jestem młody i zaraz się wystraszę, a w końcu nic mi nie strzelił. Było w tym trochę szczęścia, ale to ja je miałem, a nie on. A kiedy bramkarz ma szczęście, wtedy dobrze broni i na tym właśnie rzecz polega. Najtrudniejsza była jednak ta trzecia sytuacja. Rzuciłem się, potem wystawiłem nogę, później pobiegłem do samego końca i wybroniłem – przypomina młodzian, który mało nie pobił się z Buzałą. – Paweł wiedział, że nie dojdzie do piłki i wydaje mi się, że specjalnie mnie kopnął w nogę. Nerwy mi puściły i powiedzieliśmy sobie kilka słów, prosto w twarz. No i złapałem go za szyję, on mnie złapał za koszulkę… Tak bywa – ucina.

Ale to właśnie on, a nie bardziej doświadczony napastnik, schodził z murawy z podniesioną głową.
– Może i mam osiemnaście lat, ale to nie znaczy, że jestem jakiś wystraszony i nie poradzę sobie w ligowym meczu. Wiadomo, że jest duża presja w takim klubie i na takim stadionie. Oczekiwania są spore, tym bardziej, że ostatnio mieliśmy kryzys. Trzeba go jednak szybko przełamać i cieszę się, że jakoś mogłem pomóc drużynie, zachowując czyste konto. Zawsze to jeden punkt – stwierdził.


ODWAGA OD DZIECKA

– Mam tak od zawsze. Od urodzenia. Nawet jak przychodziłem do Lechii, to wszyscy mówili, że jestem zupełnie innym chłopakiem niż reszta. Tacy w moim wieku, to zazwyczaj boją się odezwać. Boją się coś powiedzieć w szatni, a ja nie mam z tym problemu. Jeśli mam coś do powiedzenia, to mówię o tym głośno. Taki już jestem. A na boisku, to całkiem się zapominam. Nie patrzę czy gra Biton, czy Sernas, czy Rudniew, czy jeszcze ktoś inny, tylko mówię, co mi leży na sercu. Nie ważne do kogo, bo w takich sytuacjach się nawet nie zastanawiam. Nie myślcie sobie, że jestem jakimś chamem. Jestem bardzo dobrze wychowany, ale jak wchodzę na boisko, to nie myślę już o takich rzeczach. Myślę o bieżącej sytuacji i o piłce. Skupiam się na tym, żeby ją złapać – tłumaczy się ze swoich meczowych występków. Ale słyszeliśmy też co nieco o jego pozaboiskowych wybrykach.

A konkretnie, że miał szkołę w głębokim poważaniu. Pyskował do nauczycieli, olewał ich i otwarcie oznajmiał, że mu wcale nie zależy, „bo i tak będzie piłkarzem”. Oczywiście, wszystkiemu zaprzecza. – Nie, nie. To na pewno nie jest prawda, to są błędne informacje. Musicie o nich zapomnieć – zdementował, ale lekko przyciśnięty przyznał, że jednak coś jest na rzeczy.

– Był pewien problem jak przeszedłem do seniorów, bo treningi były w tym samym czasie, co lekcje. Musiałem koniecznie zmienić szkołę, a to nie było takie hop-siup. Trzeba było przeczekać te pół roku i może chodzi właśnie o ten okres. Ale nie było tak, że nie chciałem chodzić, tylko po prostu wiedziałem, że niedługo odejdę i szczególnie się nie starałem. Może ktoś to odebrał jako lekceważenie. Może myśleli, że już wcale nie zamierzam chodzić do szkoły. A to nieprawda, bo dalej się uczę, chcę pisać maturę, a potem iść na studia – zapowiada i zaraz dodaje: – Naturalnie, że na AWF. Chemikiem przecież nie zostanę.


BRAMKARZ Z PRZYPADKU

– Miałem wujka, który grał w drugiej lidze i jakoś mnie to interesowało. Podobało mi się jak on sobie kopał piłkę. I tak pomyślałem, że też się zapiszę. Miałem chyba 7 albo 8 lat. Trenowałem ze starszym rocznikiem, bo mojego akurat nie było w klubie. Z czasem mi się to jednak znudziło. Poszedłem do mamy i powiedziałem, że chcę grać w koszykówkę. I grałem. Chodziłem nawet na treningi po lekcjach. Jeździłem na różne zawody międzyszkolne. Tam gdzieś zobaczył mnie trener z Bałtyku Koszalin i zapytał, czy bym nie chciał pograć w piłkę. Zaproponował, żebym poszedł do nich do klubu i od razu do gimnazjum, do klasy sportowej. No i stwierdziłem, że czemu nie. Zgodziłem się i tak zacząłem znowu grać w piłkę – relacjonuje z nadzieją, że dokonał dobrego wyboru. Później, to już jednak nie on decydował…

– Na bramkę trafiłem przez przypadek. Mieliśmy trening i nie było bramkarza, bo zachorował. Nie miał kto bronić, więc jakoś pomyślałem, że może ja sobie spróbuje. Stanąłem, nieźle mi poszło, spodobało mi się i tak już zostało – mówi golkiper, który także z Bełchatowem zagrał przez przypadek.

– No tak. Udało mi się. Miałem w ogóle nie zagrać. Jakby Sebastian był zdrowy, to nie byłoby nawet tematu. Stało się jednak inaczej. Może to była moja kolej? Może to był właśnie ten czas, że miałem wejść? Gotowy byłem już wcześniej. Mówiłem trenerowi, że mogę w każdej chwili wejść na boisko, ale nie był do końca przekonany. Pewnie bał się na mnie postawić, przez to, że jestem taki młody. W końcu zaryzykował i chyba nie powinien tego żałować? – zastanawia się osiemnastolatek.


ŚLADAMI BORUCA

– Według mnie, to jest najlepszy bramkarz w Polsce i na pewno chciałbym być taki, jak on. Jeśli chodzi o osobowość, to wiadomo, że nie będę taki sam. Jak będę chciał się ugryźć w język, to się ugryzę. A jeżeli będę miał coś do powiedzenia, to powiem. Potrafię wyczuć sytuację. Czasem trzeba zacisnąć zęby i nie mówić niczego, co może sprawić komuś przykrość. Artur ma natomiast taki charakter, że dla niego nie ma różnicy, do kogo mówi. Czy to jest Franciszek Smuda, czy trener Fiorentiny, to on i tak powie to samo, co powiedziałby komuś na chodniku – twierdzi.

Pawłowski nie zamierza dostarczać tabloidom tyle tematów, co jego idol. – Nie jestem tego typu człowiekiem. Nie ciągnie mnie do hazardu, czy innych używek. Na pewno nie zejdę na taką drogę. Chcę sobie kupić mieszkanie i samochód. Zamierzam też coś odłożyć, żeby nie było tak, że skończę karierę z pustym kontem. Pierwszej wypłaty nie wrzuciłem do maszyny – uspokaja.

Nie postawiłby też pewnie złotówki na to, czy wystąpi w niedzielnym meczu z Zagłębiem – Nie będę ukrywał, że chciałbym tam zagrać. To na pewno byłoby dobre doświadczenie, bronić drugi mecz z rzędu w ekstraklasie. No, ale zobaczymy jak to będzie. Wszystko zależy od trenera – rzuca dyplomatycznie, ale widać, że bardzo liczy na pozytywną decyzję Tomasza Kafarskiego.

– Trener chwalił po spotkaniu z Bełchatowem. Mówił, że „dobrze młody i trzymaj tak dalej”. Ostrzegał mnie też przed tymi wszystkimi dziennikarzami, żebym nie zwariował, żebym nie dostał szajby i żeby mi na głowę nie upadło. Mnie to jednak nie grozi, bo nie jestem takim człowiekiem. Nie podniecam się tak szybko. Zagrałem dobry mecz, cieszę się z tego, ale bez przesady. Wszystko sobie poukładałem. Sodówka mi nie odbije – deklaruje młody bramkarz.

TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Anglia

Młodzież w blasku reflektorów. Amorim pozytywnie o grze United

Wojciech Piela
1
Młodzież w blasku reflektorów. Amorim pozytywnie o grze United
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama