Przyznam się szczerze, że miałem trochę inny pomysł na tę rozmowę. Umówiliśmy się, że obejrzymy razem poniedziałkowe spotkanie Ekstraklasy. Piłkarze mieli dostarczać mojemu rozmówcy inspiracji, by w swoim stylu opowiedział o pasji, którą jest polska piłka. Niestety, pokpiłem sprawę – zapomniałem wtajemniczyć w ten chytry plan zawodników Ruchu Chorzów i Piasta Gliwice. A ci – jak na złość – rozegrali spotkanie, które najlepiej po prostu przemilczeć.
Całe szczęście, że Bartłomiej Szczęśniak chyba rzadko milczy dłużej niż przez kilka minut. Generalnie zarabia na życie dzięki gadaniu. Na Youtube od kilku lat opowiada o najgorszych polskich filmach, streszcza licealistom lektury w taki sposób, że z literaturą obcować zaczynają nawet największe tłuczki, gotuje potrawy, które ciężko później zjeść oraz robi jeszcze kilka innych rzeczy. Najczęściej dziwnych. W internecie bardziej znany jest jako Mieciu Mietczyński lub po prostu Masochista. Był kandydatem na bramkarza w Podbeskidziu, uwielbia Ekstraklasę i nie gryzie się w język. Nasz wywiad potrwał sporo, bo przez kilka piw i niełatwo go streścić. Choć sam raczej nie spodziewa się, że przyjmiecie go z szeroko otwartymi ramionami, nie wykluczam, że – nawet jeśli kompletnie nie znacie jego twórczości – pomyślicie sobie, że jest całkiem spoko.
***
Wyobraź sobie przez chwilę, że nie zarabiasz dzięki oglądaniu złych polskich filmów. Wolny wieczór. „Kac Wawa” czy Łęczna kontra Podbeskidzie?
Łęczna kontra Podbeskidzie, jeśli tak stawiasz sprawę.
Czyli jednak wyżej cenisz słabe mecze niż słabe filmy.
Gdybym miał do wyboru oglądanie gościa, który przez dwie godziny wbija gwoździa w ścianę, albo „Kac Wawę”, to wybrałbym gościa, który przez dwie godziny wbija gwoździa w ścianę. Akurat ten wybór nie był podyktowany tym, że uwielbiam Ekstraklasę. Jest dużo chujowych filmów, które wolałbym od Łęcznej z Podbeskidziem.
Na przykład.
„Klątwa Doliny Węży”. To przykład słabego filmu, z którego oglądania czerpię przyjemność. Świetna rozrywka. Z „Kac Wawy” nie czerpię.
Skąd ci się w ogóle wzięła ta Ekstraklasa?
Jak tak się nad tym zastanawiam, to chyba trochę przez Weszło! Lubiłem was czytać jeszcze na początku, gdy nie było wiadomo, że “Mr. X” to Stanowski. Trochę inaczej pisaliście o Ekstraklasie niż inni i jakoś się tym zajawiłem. Jak byłem młodszy, to czekało się raczej tylko na środę z Ligą Mistrzów w TVP. Później pojawił się przenośny internet i wy. Ale dobra, bo wychodzi trochę lizanie pały.
Jestem ciekaw, jak opisałbyś tę ligę. Wojciech Kuczok, laureat Nagrody Nike, powiedział kiedyś, że Ekstraklasa smakuje jak gówno z cebulą. Trochę w twoim stylu.
(śmiech) Ale to jest takie nasze gówno. Ta liga nie może być interesująca dla kogoś spoza Polski, bo niby z jakiej paki, ale my podchodzimy do tego inaczej. Też mógłbym robić w programie zagraniczne filmy, bo tych do pociśnięcia jest zdecydowanie więcej, ale robię polskie – nie dlatego, że tak to sobie ubzdurałem, tylko dlatego, że wyłapuję te wszystkie konteksty i smaczki. Chyba Leszek Milewski napisał u was kiedyś, że Ekstraklasę trzeba traktować jak serial. I ja traktuję jak serial komediowy. No, może komediowo-dramatyczny.
Masz w nim swoich ulubionych bohaterów?
Zawsze lubiłem ludzi, którzy potrafią wkurwić wszystkich dookoła, w tym oczywiście mnie. Do takich na pewno należał Arboleda. Tylko żebym nie wyszedł na rasistę, bo to nie ma nic wspólnego z kolorem skóry. Przypomnij sobie, jak sam zawsze grał bardzo ostro, a później zalewał się łzami przy niemal każdym kontakcie z przeciwnikiem. Ty go lubiłeś?
Na pewno był dobrym obrońcą. Ale trochę straciłem sympatię do niego, jak była ta szopka z reprezentacją.
Tak, był dobrym piłkarzem i przez to jeszcze bardziej irytował swoim zachowaniem. Może prywatnie to super gość i teraz wielce go krzywdzę, ale jakoś nigdy nie trawiłem tej jego ekspresji. Akcja ze Smolarkiem też była taka sobie, że tak to ujmę. O, jak Ebi wracał do Polski, to było wielkie wydarzenie. Bo gość, który chwilę wcześniej strzelał w eliminacjach, miał pozamiatać tę ligę. A jakoś nie pozamiatał.
Już mu się chyba za bardzo nie chciało.
Wtedy miałem bardziej naiwne podejście – myślałem, że piłkarzom chce się zawsze i wszędzie. Jeśli chodzi o pozytywnych bohaterów, to od początku lubiłem Guilherme. Może nie uważam, że jest najlepszym piłkarzem w Ekstraklasie, ale doceniam za wrażenia artystyczne.
A kto jest najlepszy?
Hm… A ty jak stawiasz?
Chyba Vadis.
No ja chyba też bym tak powiedział. Kurwa, głupio wyszło, bo teraz wszyscy pomyślą, że tylko powtórzyłem po tobie.
Przeczytałem na FirstEleven, że przymierzałeś się do tego, by recenzować Ekstraklasę na YouTube.
Za dużo powiedziane. To jeden z tych pomysłów, które czasami przychodzą do głowy, a następnego dnia mówisz sobie: „nie, jednak nie” i nigdy do tego nie wracasz. To byłoby skomplikowane przede wszystkim ze względu na prawa autorskie.
Ekstraklasa w zeszłym sezonie ostro powalczyła z pasjonatami, którzy tworzyli kompilacje.
Bo chyba nie do końca rozumieją, jak to działa. To była przede wszystkim świetna promocja dla Ekstraklasy. Nawet te najśmieszniejsze czy najbardziej absurdalne zagrania to czasami lepsza reklama niż piękny spot. Trochę za bardzo się spinają.
Wracając do twojego pomysłu.
Teraz po prostu nie miałbym na to czasu, bo jednak musiałbym oglądać kolejkę od deski do deski. Ale czasami gdy widzę jakieś absurdalne zdarzenie, to aż chciałoby się to skomentować. Z jednej strony nawet rozumiem, że Canal+ chce być super profesjonalny – stwarzają pozory, żeby widzowi przynajmniej wydawało się, że ogląda poważną ligę. Z drugiej – mogliby zatrudniać trochę większych śmieszków. Chociaż i tak dobrze, że nie robi tego TVP, bo tam sami nudziarze, a w C+ jednak mają trochę luzu.
Masz swoich ulubionych komentatorów?
Lubię większość. Generalnie rzadko się triggeruję na komentatorów. No chyba, że to Iwański. Albo Murawski. Znasz kogoś, kto się cieszy, gdy słyszy, że mecz komentuje Murawski? Nie? Ja też nie. I tutaj pewnie komuś podpadnę, ale nie przepadam też za Węgrzynem. Rozumiem, że może się komuś podobać ta jego naturszczykowatość, ale do mnie nie trafia. Przepraszam jego wszystkich fanów, to nic osobistego. Nie lubiłem też Hajty, ale trochę zmieniłem postrzeganie, bo jest taki strasznie „memiczny”. Dobra, bo zaraz wyjdzie, że nikogo nie lubię.
Właśnie, miałeś mówić o ulubionych.
Na pewno Smokowski i Twarowski, ale to wiadomo. Poza tym dałbym naprawdę wiele, by posłuchać, jak mecz Ekstraklasy komentuje moja ukochana para, Wyrzykowski i Jaroński. Świetnie by to zrobili tym swoim powolnym tempem.
Jeszcze mi powiedz, że specjalnie dla nich oglądasz kolarstwo.
Zdarzało się. Ale nie tak, że siadałem przed telewizorem i oglądałem kolarstwo. Jak miałem pranie do zrobienia czy coś takiego, to włączałem głośno Eurosport i traktowałem to jak podcast.
Zastanawiam się, które środowisko jest bardziej wrażliwe na szyderkę i obrażalskie. Piłkarskie czy filmowe?
Nie do końca mam porównanie. Z tego co wiem, to na was się czasami obrażają piłkarze.
Nawet dość często. Kiedyś Bartłomiej Pawłowski obraził się za to, że pod choinkę daliśmy mu plakat Szymona Pawłowskiego.
(śmiech) To mogłaby być duża przeszkoda, jeśli Canal+ zdecydowałby się na robienie telewizji z większym kręceniem beki. Jednak w dziennikarstwie są te granice, których nie możesz przekroczyć. Bo obraziłby się jeden, później drugi, no i jeszcze ich koledzy i z czasem nie byłoby kogo przed te kamery zapraszać. Ale ja widzę tutaj progres. Na przykład taki Sławek Peszko pokazuje, że ma duży dystans do siebie.
A jak jest z tym środowiskiem filmowym? Przecież często jedziesz po bandzie.
Złego słowa nie mogę powiedzieć. Poza jednym przypadkiem, o którym bardzo chciałbym opowiedzieć, ale nie mogę, bo nasza sprawa jest w toku.
Pewnie chodzi o reżysera filmu „Ostra randka”. Ale z tego co czytałem, to on walczy tylko o prawa autorskie. Za bardzo złą recenzję w żadnym wypadku się nie obraził. Z daleka czuć, że gość ma dystans!
Ta… Pomidor.
Miewasz jakieś kontakty z bohaterami innych swoich recenzji?
Zdarza się i są to bardzo sympatyczne sytuacje. Robiłem kiedyś film “Hiena” z Borysem Szycem z 2006 roku. Jego sporym problemem było to, że tak naprawdę ciężko powiedzieć, kto był zabójcą, czyli tytułową hieną. I kiedyś napisał do mnie odtwórca jednej z ról w tym filmie. Mówił, że widział recenzję i bardzo mu się podobała, a z tą hieną to było tak, że w zasadzie to nawet nikt z obsady tego filmu nie wiedział, kto nią był.
(śmiech) Inne absurdy?
Niestety, jeśli chodzi o absurdy, to nic nie przebije sprawy pomidora, w której niedługo będę zeznawał. To już taki czteroletni pomidor. Czyli trochę nieświeży.
Potrafiłbyś się porwać na takie porównanie, w którym powiedziałbyś, czy lepsza jest polska piłka klubowa, czy jednak polska kinematografia?
Z jednej strony ostatnio graliśmy w Lidze Mistrzów, z drugiej – zdobyliśmy Oscara. A to jednak trochę tak, jakby polski klub doszedł co najmniej do finału Ligi Europy i go wygrał. Tak więc myślę, że jednak kinematografia stoi na trochę wyższym poziomie. Zresztą niedawno wyszedł wspaniały polski film pt. „Ostatnia rodzina”, a to już definitywnie przechyla szalę.
Ty jako recenzent…
Ale ja nie jestem recenzentem.
Jak to?
Szanuję zawód recenzenta i uważam, że trzeba mieć trochę większą wiedzę niż ja, żeby się tak tytułować. Nie znam się na tyle na filmie. Ja tylko korzystam na tym, że mamy w Polsce wiele słabych filmów, z których można się trochę ponabijać.
Dobra, odnotujmy, że jest 32. minuta meczu Ruch-Piast. I nie wydarzyło się kompletnie nic, o czym można by powiedzieć.
Jesteś masochistą, a polska piłka jednak idzie do przodu. Nie znudzi ci się, gdy już będzie dobrze?
Postęp już jest ogromny. Jak pomyślę sobie, że kiedyś jaraliśmy się tym, że Żurawski idzie do Celtiku, a Beenhakker opierał na nim swój pomysł na drużynę na Euro, gdy grał już Larissie, to z dzisiejszej perspektywy jest to absurd. Teraz lider strzelców belgijskiej ekstraklasy ma u nas problem z grą. Ale wracając do pytania – w ogóle mi się to nie znudzi. To będzie nagroda za to, że przez tyle lat wierzyłem. Zresztą, umówmy się, że przez następne 10 lat Ekstraklasa nie osiągnie poziomu Serie A, więc nie ma sensu sobie tym zaprzątać głowy.
Kibicowałeś kiedyś konkretnemu klubowi?
Czarnym Piasek. Aktualnie klasa B, ale był taki moment, że graliśmy już w okręgówce. I nawet mieliśmy piłkarza z Ekstraklasy. To było wielkie wydarzenie w mojej wsi. Mirosław Widuch się nazywał. Kojarzysz?
Jasne. Ponad 300 meczów w Ekstraklasie i tylko jeden gol.
To u nas trochę lepiej. Miał ze 40 lat, a biegał najwięcej ze wszystkich. A trenerem był Albin Wira, który też miał karierę zarówno jako piłkarz, jak i trener. Chyba nawet pracował z reprezentacją kobiet. Grałem tam, więc siłą rzeczy patrzyłem później, jak im idzie. Tak samo jak Podbeskidziu, do którego następnie trafiłem. Awansowali do Ekstraklasy rok po tym, jak ogłosiłem – że tak to szumnie nazwę – zakończenie kariery. Teraz już mi to obojętne, ale wtedy im kibicowałem.
Opowiedz o przejściu do Podbeskidzia. Czyżbyś miał talent?
Co roku były tam takie nabory dla chłopaków z okolicznych wiosek i się dostałem. Nie wydaje mi się, bym jakoś się wyróżniał na tle reszty. Szybko się zniechęciłem. Byłem leniwy, a treningów było dużo. Za to w szkole luz, poziom był za niski – miałem wrażenie, że w tym SMS-ie był wręcz niższy niż w ostatniej klasie gimnazjum. Smutne było też to, że mieliśmy w klasie 27 piłkarzy i 2 ping-pongistów, a ani jednej dziewczyny. Zawsze jakoś lubiłem ich towarzystwo. Dałem sobie spokój. I to była dobra decyzja, bo z całego rocznika przebił się tylko jeden typek.
Kto?
Damian Byrtek, dziś gra w Wiśle Płock. Gdybym miał wtedy wskazać jednego gościa, który zrobi karierę, to postawiłbym właśnie na niego. Takie wielkie bydlę ze środka obrony, a technicznie też był jednym z lepszych. Nikt w naszym wieku nie miał do niego startu.
On na stoperze, a ty na bramce, tak?
Nie byłem nawet pierwszym bramkarzem! Jeździłem na jakieś mecze i siedziałem w juniorach na ławce. Kiedyś trener wpuścił mnie na pięć minut. Gola nie puściłem, ale zrobiłem tak masakryczną rzecz, że naprawdę miałem potem traumę. Pierwszy kontakt z piłką, rozpoczynam od bramki. Tak się zestresowałem tym swoim debiutem, że piłkę z piątki wybiłem na rzut rożny. Chciałem podać po bocznego obrońcy i chuj. Nawet przeciwnicy, którzy dostawali tam grubo, mieli ze mnie bekę.
Mogło być gorzej, mogłeś strzelić samobója.
W sumie wiele nie brakowało. Przypomniało mi się, że jednak nie tylko Byrtek zrobił karierę. Do klasy chodził ze mną też Jakub Więzik.
W pewnych kręgach to legenda.
W Podbeskidziu pracował też jego tata. I w sumie jego najbardziej zapamiętałem ze wszystkich osób, które wtedy poznałem, bo biła od niego taka aura byłej gwiazdy piłki. Bardzo fajnie potrafił wszystkich zmotywować, zawsze był wesoły i uśmiechnięty. Nie wiem, jaka była jego rola w klubie, ale pamiętam, że jak truchtałem wokół boiska, to on podchodził i zaczynał mi na przykład tłumaczyć, jak lepiej truchtać. Tylko ta sytuacja z jego synem była dziwna. Pewnie nigdy już się z Kubą nie spotkam, więc nie wpierdoli mi za te słowa, ale chyba był ciągnięty za uszy. Miał dobre warunki, ale piłkarsko masa gości była lepsza od niego, a jednak to on w Ekstraklasie coś tam pograł…
Na treningach strzelał ci dużo bramek? Jeśli tak, to rzeczywiście się nie nadawałeś.
No strzelał. W sumie trochę przykro mi się zrobiło, że go tak zrugałem. Trzeba mu oddać, że na treningach dużo pracwał i naprawdę chciał zostać tym piłkarzem.
Tymczasem w meczu Ruchu z Piastem dalej 0-0. Obecnie Andrzej Strejlau bardzo żywiołowo opowiada o tym, co się nie wydarzyło.
Twoja dalsza historia po rzuceniu piłki jest dość burzliwa. Studiowałeś?
Tak, ale krótko. Przez trzy miesiące transport i zarządzanie. Jednak uwłaczało mi to, że nie mam swoich pieniędzy i jako student nie bardzo mam kiedy je zarobić. Spasowałem. No i potem wyemigrowałem za piniądzem do Holandii i Anglii.
Co tam robiłeś?
Kurwa, dużo rzeczy, których nigdy nie chciałbyś robić. Jak to na emigracji – miałem różne prace, zarówno te lepsze, jak i te gorsze. Zaczynałem przy utylizacji śmieci. W ostatniej pracy byłem na magazynie i głównie jeździłem wózkiem widłowym. Musiałem znaleźć sobie jakieś hobby, bo za bardzo nie miałem tam nawet z kim pograć w piłkę. I tak z nudów otworzyłem swój kanał na YouTube. Przez pierwsze trzy lata nic na tym nie zarabiałem, ale z czasem to hobby przerodziło się w coś, z czego mogę się utrzymywać. W sumie spoko.
To prawda, że obróbki video uczyłeś się przy montowaniu kompilacji najlepszych zagrań Boruca?
To było jeszcze w gimnazjum, długo przed tym, jak w ogóle zakładałem, że mogę mieć swój kanał na YT. Pościągałem filmiki z Borucem w roli głównej, odpaliłem Windows Movie Makera i jakoś to posklejałem po swojemu. W czasach, w których myślałem, że będę bramkarzem co najmniej na poziomie Ekstraklasy, to był mój wielki idol. Za całokształt, choć polubiłem go jeszcze, zanim dowiedziałem się czegokolwiek o jego stylu bycia. Oczywiście jak pokazał fucka, to też było imponujące. Nawet przez chwilę pisałem później na stronie o Celtiku. Miałem wtedy takie marzenie, żeby być dziennikarzem sportowym. Ale tam wysyłali cię na angielskie strony i musiałeś tłumaczyć teksty o Celtiku, więc szybko mi się to znudziło. Ale jak pierwszy raz zobaczyłem swoje nazwisko pod tekstem, a niżej dwa komentarze, to byłem ostro zajarany.
Widziałem, że najmocniej przeżywasz mecze reprezentacji.
Staram się oglądać wszystkie. W fajnym momencie się urodziliśmy, bo przeszliśmy przez to całe gówno – porażkę z Łotwą, wpierdol na każdych na mistrzostwach – więc teraz przez te cierpienia lepiej smakuje nam sukces. Bo jakiś już we Francji osiągnęliśmy, a zanosi się na jeszcze większy. Gdybyśmy od małego byli przyzwyczajeni do ćwierćfinałów, to teraz mielibyśmy wyjebane. A tak się jaramy. Nieważne, że do ćwierćfinału doszła też Islandia!
A Walia doszło do półfinału.
I my tam z nią mogliśmy grać. Kurwa, czaisz? Z Walią w półfinale Euro! Jebane karne. Powinien wpuścić Boruca tak, jak przekonywał Zarzeczny. Były dwie zmiany i do końca liczyłem, że Nawałka się na to porwie. Karne to przecież znak firmowy Boruca. Z drugiej strony – czy zrobić coś takiego Fabiańskiemu? Byłem bramkarzem, więc wiem, jak to jest…
Daj spokój, nie byłeś.
Grałem jako bramkarz, przepraszam. Od pewnego momentu musiał już tylko myśleć o tych karnych, i żeby tym razem się wykazać. Ale trener Holandii tak zrobił i pierwszy bramkarz się chyba nie obraził. Jakby Nawałka się zdecydował i Boruc wprowadziłby nas do półfinału, to Fabiański chyba też by nie mówił, że jest mu przykro, bo nie mógł bronić w karnych. Nie pisnąłby słówka. Ale widzisz, można długo dywagować.
To wróćmy do twojej twórczości. Często nawiązujesz w swoich filmach do piłki, czasami w dość absurdalny sposób. Gdy jeden z bohaterów filmu nazywał się Arak, porwałeś się na wrzucenie tam Kuby Araka. Nie pomyślałeś sobie wtedy, że nie ma bata, by twój widz ogarnął, o co chodzi?
Nie. Maciek Dąbrowski, ale nie ten z Legii, tylko ten „Z Dupy”, powiedział kiedyś w jakimś wywiadzie coś, pod czym mogę się w stu procentach podpisać. Że fajnie jest w takim filmiku, który ogląda 300 tysięcy osób, zrobić żart, który zrozumie tylko 300 z nich. Oni z reguły pochwalą się tym, że wyłapali i wychodzi z tego fajna interakcja. Po filmie, o którym mówiłeś, też pisały do mnie osoby, które mówiły, że skisły, gdy zobaczyły żart z Arakiem. Mocniej doceniasz, że zrozumiałeś taką wstawkę.
Ostatnio dałeś Pawła Janasa.
Ale Janas to już trochę inna para kaloszy, bo jest jednak bardziej rozpoznawalny. Pytałeś o ulubionych bohaterów – w sumie to jest postać, która mi imponuje, przynajmniej gdy czytam te wszystkie historie. Nie znam człowieka, ale wyobrażam go sobie jako taką oazę spokoju. Wchodzi do tej szatni, ma wyjebane na wszystko, nie wpierdala się, a jednak zobacz – ma na koncie sukcesy. Ćwierćfinał Ligi Mistrzów, a reprezentację na mundial wprowadził. Szacunek mu się należy. Na pewno większy niż Smudzie.
Czuję, że to może być jeden z twoich ulubionych tematów.
Smuda? Twoim zdaniem trzeba hejtować go za to Euro?
No raczej ciężko chwalić.
Moim zdaniem też, ale nie aż tak bardzo jak tych, którzy na niego postawili. Bo wyobraź sobie, że jesteś Smudą. Masz tam jakieś sukcesy w CV i gdy tak na nie sobie patrzysz, to wydaje ci się, że jesteś całkiem dobrym trenerem. Nie jesteś zbyt inteligentny, nie mówisz za bardzo po polsku, ale tych osiągnięć nikt ci nie zabierze. Dostajesz telefon z PZPN-u. Propozycja pracy. I co byś powiedział? Nie, nie, Grzesiu, słuchaj, ja chyba jednak nie dam rady?
Ale bądźmy uczciwi – to ludzie chcieli Smudę, bo akurat miał niezły okres.
Dobra, ale z drugiej strony – jeśli masz tak odpowiedzialną funkcję jak prezes PZPN-u, to wydaje mi się, że powinieneś być osobą, który nie reaguje na to, że kibice coś krzyczą. To go nie usprawiedliwia. Jest debilem, bo się ich posłuchał. Umówmy się – duża część z tych krzyczących najgłośniej to byli właśnie ci słynni Janusze, którzy zobaczyli, że Lech prawie przeszedł Udinese i pomyśleli sobie, że tak powinna grać reprezentacja. Smuda zrobił tyle, ile mógł. Czyli gówno. Tym bardziej, że nigdy wcześniej nie trenował reprezentacji. Gdyby w 2010 roku ktoś przytomny doszedł do wniosku, że potrzebujemy niezłego budżetu na kogoś z doświadczeniem w piłce reprezentacyjnej, to mogłoby nie wyjść aż tak chujowo.
Wywołałeś przed chwilą Zarzecznego. Pierwszy raz rozmawialiśmy dzień przed jego pogrzebem, na którym zresztą później byłeś. Zadedykowałeś mu też ostatni ze swoich filmów.
Ciężko to wytłumaczyć. Po prostu zawsze lubiłem pooglądać sobie One Man Show. To znaczy tam nie było za bardzo czego oglądać, pamiętam nawet jak Karol coś zjebał i było widać, że Paweł siedzi w koszuli flanelowej i w samych gaciach, ale traktowałem to jak podcast. I sam byłem zdziwiony tym, jak bardzo dotknęła mnie jego śmierć. Bo z reguły nie przejmuję się, że umiera ktoś znany. W zasadzie nigdy nie miałem takiej sytuacji, a tu był ten odruch. Jakkolwiek to zabrzmi, Zarzeczny musiał mieć w sobie coś specjalnego.
W dedykacji napisałeś: “Za niebranie życia zbyt poważnie”. Uczyłeś się tego od niego?
To chyba za duże słowo. Ale cała jego twórczość, felietony, które teraz nadrabiam, niosła za sobą taki wydźwięk. I myślę, że to jest bardzo ważne.
Czekaj, bo w Chorzowie chyba w końcu jakiś karny. A nie rożny. Oprócz tego, że Vranjes nie trafił setki, dalej nic się nie dzieje.
Ty znałeś dobrze Zarzecznego?
Nie, spotkaliśmy się 2-3 razy w życiu. Za każdym razem był już trochę zrobiony, nawet do tego stopnia, że miał problemy z utrzymaniem równowagi. Dlatego tym bardziej do dziś się zastanawiam, jakim cudem opowiedziałem mu historię swego życia, włącznie z takimi szczegółami jak układa mi się z dziewczyną. Może po prostu wiedziałem, że i tak nic nie zapamięta, a może to jednak ten niezwykły dar do błyskawicznego skracania dystansu.
Tak, dużo ludzi to podkreśla. Porównałem sobie ostatnio pierwszy odcinek One Man Show z ostatnim i muszę powiedzieć, że niesamowicie się zmienił. Doceniłem wtedy te początki, załapałem się jeszcze na tego Zarzecznego w naprawdę wysokiej formie. Bo muszę powiedzieć, że kiedyś byłem jego hejterem.
Dlaczego?
Miałem z nim styczność tylko w poniedziałkowych felietonach i nie rozumiałem konwencji. Z nim trzeba trochę przebrnąć, trochę tekstów przeczytać, żeby w ogóle załapać, o co chodzi. Bez tego ciężko się nie irytować. Jest w internecie taki filmik, na którym on w sposób bardzo buńczuczny przekonuje, że należą mu się bilety na kadrę. To mocno hejtowany materiał i nie dziwię się, bo ludzie, którzy nie znają jego stylu, muszą się na taką megalomanię wkurwiać. I ja kiedyś do nich należałem. Ale nie pisałem tych komentarzy, to nie ja.
„Gdzie jest świnia”, „podano do stołu”.
No. Chyba nigdy nikogo nie hejtowałem w komentarzach. Nie do końca rozumiem, czym kieruje się osoba, której coś się nie podoba, ale poświęca ona następne pół godziny swojego życia, żeby to zjechać. Trochę szkoda czasu, nie? Oczywiście codziennie stykam się, podobnie jak wy, z takimi ludźmi, którzy są bardziej skłonni do hejtowania niż chwalenia, choć ja akurat mam trochę inaczej, bo na moją publikę nie mogę narzekać. Te negatywne komentarze wręcz toną w zalewie pozytywnych.
Tutaj za chwilę będzie inaczej po tym, co powiesz. Kibicujesz Legii?
Chyba tak. Chociaż nie wiem, czy można rzucać takim słowem. Po prostu cieszę się, jak wygrywa. Ale jak przegrywa, to się nie wkurwiam. I to nie tak, że przeprowadziłem się do Warszawy i nagle odezwało się we mnie to uczucie. Jak mieszkałem na Śląsku, to też zawsze czułem tę sympatię, choć nawet nie bardzo wiem, z czego to wynikało. Czasami tak jest. Jak byłem jeszcze młodszy, to to samo miałem z Ruchem Radzionków. Nawet nie oglądałem ich meczów, tylko sprawdzałem wyniki w Telegazecie i zawsze się cieszyłem, jak im dobrze szło. Pamiętam do dziś, jak ograli 4-1 Wisłę Kraków. Może spodobała mi się ta nazwa? Z tą Legią jest tak, że cały czas się na nią dopiero wybieram, więc nie ma sensu szukać tutaj kibicowskiej historii.
Czekaj, bo właśnie wchodzi Arak. Może jeszcze odmieni losy tego pasjonującego meczu? Nigdy nie wiesz. I właśnie za to uwielbiam Ekstraklasę. Przychodzi Smuda, stawia Pitrego na środku obrony, a ten naprawdę daje radę.
Jeszcze wyjdzie za Glika na Rumunię!
Nie no, kurwa, nie wariujmy (śmiech). Zagra Thiago Cionek, ku rozpaczy Weszło.
Jaki masz stosunek do obcokrajowców w reprezentacji?
A ty? Macie tam jednolity? Przy podpisywaniu umowy jest taki punkt, że musisz nienawidzić obcokrajowców i że ani słowa o Cionku?
Nie, daj spokój. Przecież nam nie chodzi o samego Cionka – bo nie tylko nic do niego nie mam, a wydaje się wręcz sympatyczny – a o samą ideę. Gdyby to był Filipe Luis, byłoby to samo. Brazylijczyk powinien grać w brazylijskiej kadrze.
Generalnie mam takie zdanie jak wy, ale ten Cionek jakoś wybitnie mi nie przeszkadza. Mówi po polsku. Jeśli się nie mylę, paszport zdobył jeszcze przed tym, zanim w ogóle był brany pod uwagę. Ciężka sprawa, bo przy Obraniaku takich dylematów nie było. Jeszcze jak go na ten reporter dorwał na spacerze we Wrocławiu i spytał o patriotyzm, a on ani słowa po polsku po kilku latach grania. Absurd.
Janusz Wójcik miałby szansę odnieść sukces jako youtuber? Ciężko o kogoś, kto miałby lepsze gadane.
Myślę, że nie. Ale zależy, co rozumiesz przez stwierdzenie sukces.
Golenie frajerów na hajs.
To zależy. Na przykład od tego, z jaką częstotliwością publikowałby filmy.
Widziałem, że próbowano to robić w miarę regularnie, gdy promowano jego książkę czy napój.
To Janusz Wójcik ma swój napój?
No takiego „Tigera”. Tylko nazywa się „Wójt”.
O Jezu. Dla mnie to taki wyznacznik bycia chujowym celebrytą. Teraz wszyscy tacy ludzie robią swoje napoje energetyczne. Z całym szacunkiem dla Zenka Martyniuka, który ostatnio się na to zdecydował. Ale żeby „Wójt” mógł się utrzymać z YT, to musiałby mieć naprawdę dużo wyświetleń, bo potencjału sponsorskiego u niego za bardzo nie widzę.
I masz, koniec, 0-0. Szkoda, że państwo tego nie widzą. Waldemar Fornalik zlany potem. Ciągle się nie uśmiecha. Jeden celny strzał w poniedziałek po południu. To leci na pół Europy? My to potrafimy się sprzedać! I jak tu nie uwielbiać tej ligi?
Musimy zrobić dogrywkę. Masz ambicję, by np. skomentować mecz jak Izak?
Na pewno bardzo mu tego zazdroszczę. Jednak jest różnica pomiędzy gościem, który zajmuje się komentowaniem innego sportu, a takim jak ja, który nic nie komentuje. Na pewno on bardziej się do tego nadaje. Ale gdybym kiedyś dostał propozycję skomentowania takiego meczu Ruch-Piast, to na pewno bym nie odmówił.
I jak byś to zrobił?
Wszystko zależy od tego, na ile mógłbym sobie pozwolić. Niewykluczone, że taka współpraca skończyłaby się po jednym meczu, bo chyba nie można przesadzać. Czasami widzę, że komentatorów świerzbi język, ale opanowali sztukę gryzienia się. Pewnie byłoby dużo hejtów, że jak to, kurwa, youtuber komentuje mecze Ekstraklasy. Teraz też pewnie będzie, że na chuj na Weszło wywiad z youtuberem.
Czytałem kilka twoich wypowiedzi, po których można wywnioskować, że doskwiera ci ten tytuł.
Ta łatka youtubera i wszystko, co się z nią wiąże, to coś okropnego. Wyobraź sobie, że jesteś dziennikarzem…
Da się zrobić.
No i właśnie takim normalnym, który generalnie się stara i robi jakieś wartościowe treści. Tymczasem są też tacy dziennikarze, którzy piszą gówno na jakiegoś Pudelka. I spotykasz człowieka, mówisz mu, że jesteś dziennikarzem, a on do ciebie z ryjem, że wszyscy polscy dziennikarze są chujowi, bo czyta Pudelka, więc widzi, co się w mediach wyprawia. Tak samo jest z youtuberami. Ludzie naoglądają się tych gównianych kanałów, na których robi się bezsensowne wyzwania, a później wrzucają wszystkich do jednego worka. Gość ustawia kamerkę, odpala muzykę i przez 15 minut powstrzymuje się od śpiewu. Osiągnięcie! I potem jest opinia, że polski Youtube to gówno. A prawda jest taka, że jest tam wielu świetnych ludzi, którzy robią bardzo dobrą robotę i są w tym prawdziwi oraz jest wielu takich, którzy po prostu w pewnym momencie zorientowali się, że można dzięki temu zostać sławnym i zarobić.
Ale ten, jak mówisz, gówniany Youtube generuje czasami większe zasięgi niż „Łączy nas piłka”.
To jest świetny projekt. Myślę, że nie ma sensu porównywać zasięgów w ten sposób. 200 tysięcy wyświetleń dojrzałego, świadomego widza, często 25-letniego i starszego, to dużo większa wartość niż milion wyświetleń generowanych głównie przez 13-latków, dla których Youtube to hobby. Widz widzowi nierówny, jakkolwiek bucowato to brzmi.
Czyli sukces „Łączy nas piłka” jest jeszcze większy, niż mogłoby się wydawać?
Chyba. Ja śledzę to regularnie. Żyjesz tym meczem już kilka dni wcześniej, jesteś trochę uczestnikiem zgrupowania. Wydaje mi się, że 90% sukcesu to zasługa tego, jak „Wiśnia” wtopił się w tę ekipę. A to nie mogło być łatwe, bo masz tam przecież gwiazdy światowego formatu. To musiał robić ktoś z odpowiednią charyzmą, by przekonać Lewandowskiego, by podszedł pod GoPro i opowiedział o tym, jak spędził dzień. Nie wiem, kto to wymyślił, ale Wiśniowskiego trzeba chwalić.
Kluby Ekstraklasy powinny mocniej pójść podobną drogą?
Na pewno oglądalność byłaby mniejsza, bo to, co dzieje się na kadrze, interesuje dziś nawet Mariana z Wypiździszewa. Druga sprawa – nie wiem, czy piłkarzom w klubie odpowiadałoby coś takiego. Kadra jest jednak raz na jakiś czas, a takie kręcenie dzień w dzień mogłoby być męczące. Ale na pewno warto robić fajną telewizję klubową, bo to świetny kanał do komunikacji, a wydatek nie aż tak znowu duży. A już na pewno nie w porównaniu do innych rzeczy, na które kluby kładą pieniądze.
Z tego co słyszałem, Wisła Płock nie ma nawet na kamerę dla chłopaków, a nie oszczędza na kontraktach dla przeciętniaków, którzy nie grają.
A to przykre. Jednak potrafię sobie wyobrazić, że szybciej kilku ludzi zacznie chodzić na mecze Wisły, bo obejrzy parę fajnych filmików, niż to, że ktoś przyjdzie, bo kontrakt z klubem ma podpisany jakiś słabiak.
Nawiązując jeszcze na chwilę do Zarzecznego. Podobno też za kołnierz nie wylewasz. Powiedziałeś kiedyś, że nagrywasz po alkoholu.
I widzisz – raz gdzieś coś powiesz i przyczepiają ci łatkę pijaka. Najczęściej walnę sobie piwko albo dwa przed nagrywaniem, ale zdarza się też, że robię to bez kropli alkoholu. To tylko dobrze się sprzedaje. Ale skoro wcielając się w rolę Profesora Niczego coś wypiję przy streszczaniu lektur, to musiałem się tego spodziewać.
Mówiłeś też o jaraniu przed nagraniami.
Zdarza się. Nie wiem, czy powinienem się tym dzielić, bo mi tu zaraz wjedzie jakieś ABW. To nie jest tak, że mus, ale lubię się nastroić – może tak to ujmijmy. Jakbym był dziennikarzem sportowym, to myślę sobie, że też lepiej by mi się pisało po dwóch piwkach. Ty się pewnie teraz nie przyznasz, ale skoro Pawła można uznać za waszego mentora…
Nie no wiadomo, że czasami się zdarza, ale bez przesady.
Też na pewno mam inny stosunek do alkoholu niż Paweł.
Mocno dostajesz po głowie za te streszczenia lektur? Prawdziwi poloniści, tacy z krwi i kości, chyba mogliby mieć do ciebie pretensje o sposób, w jaki omawiasz narodowe arcydzieła.
Mogliby, ale tacy prawdziwi poloniści się do mnie nie odzywają. Za to miałem wiadomości od kilku, albo nawet kilkunastu, młodych nauczycieli polskiego, którzy pisali, że robię świetną robotę. Nawet czasami uczniowie przysyłają mi zdjęcia, na których widać, że oglądają moje streszczenia w trakcie lekcji na projektorze. Jest zmiana pokoleniowa. I fajne jest to, że ci ludzie dostrzegają teraz, że łatwiej jest dotrzeć do licealistów i gimnazjalistów takim wyluzowanym podejściem. Ja opowiadam im te lektury tak, jakby mówił o tym kumplowi na piwie. Sporo przeklinam, ale już mniej niż na początku. Wyrastam z tego. Jednak dalej uważam, że umiejętne przeklinanie jest świetnym sposobem, by zaakcentować coś istotnego. Chodzi o autentyczność.
Rzeczywiście jest tak, że ludzie podchodzą do ciebie na ulicy i dziękują za to, że zdali maturę?
Tak. Ten odzew jest znacznie większy, niż się spodziewałem. To strasznie fajne. Tym bardziej, że zrobiłem to ot tak sobie. Już kilka osób się mnie o to pytało, a naprawdę nie mam żadnej super historii z tym związanej. Przypomniałem sobie, że nie znosiłem „Cierpień młodego Wertera”. To pierwsza lektura w liceum i trochę się zraziłem. Postanowiłem o tym opowiedzieć. Teraz im więcej mam takich wiadomości, że ludzie z tego korzystają, tym bardziej muszę się przykładać. Na początku to był stricte humorystyczny cykl. Później już czułem odpowiedzialność i nie mogę odwalać chały.
Na Weszło mamy takich swoich ulubieńców z piłki, z którymi ciężko się nudzić. To prawda, że w świecie filmu dla ciebie kimś takim jest Zbigniew Buczkowski? Co z nim jest nie tak?
O kurwa, daleko się dokopałeś. Ta historia wiąże się z moją dziewczyną. Wytłumaczę to tak – gdy zaczęliśmy spotykać, Buczkowski stał się takim naszym memem wewnątrz związku. Pierwszym prezentem, który dostałem od mojej dziewczyny, była jego biografia. Oczywiście ironicznie, ale może nie brnijmy w te detale. Okazało się, że Buczkowski jest bardzo zabawny. Wszystkim polecam tę książkę. To przykład człowieka, który coś osiągnął, bo to nie tylko „Graczykowie”, ale gość zagrał chyba w 80 filmach, ale nie aż tak wiele, jak mu się wydaje. Ujmę to tak – na pewno ma kolosalny szacunek do swoich osiągnięć.
Trochę jak Smuda.
Jeśli chodzi o takie zapędy megalomańskie, to tak. Ale poza tym jest po prostu dziwny. Najbardziej ujęła mnie jedna historia z książki. Buczkowski opisuje, jak stracił swojego wielkiego przyjaciela. Stało się to w ten sposób, że zrobił w Stanach jakąś licencję pilota i zarobkowo zajmował się tym, że brał awionetkę i zabierał do niej ludzi, którzy chcieli się przelecieć. Pewnego razu było to małżeństwo z dwójką dzieci. Lecą nad jakimś krajobrazem i ten pilot chciał zrobić jakiś swój popisowy numer. I nie wyszło, rozpierdolili się. Zginął zarówno on, jak i cała rodzina. No jakkolwiek patrzeć, idiota zamordował cztery osoby. Tymczasem rozwaliło mnie to, że Zbyniu sprzedał tę historię tak, jakby ktoś wybitny zginął w sposób wyjątkowy, który zasługuje na jakieś docenienie. W sumie rodzina tamtej rodziny chyba mogłaby polemizować.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI