W tamtym okresie ich historia była niemal tak nieprawdopodobna, jak mistrzowski marsz Leicester z poprzedniego sezonu. Za ich końcowy triumf w Champions League bukmacherzy płacili w stosunku 50 do 1. Na ich drodze stawał przecież madrycki Real, piekielnie mocny wtedy Manchester United czy rozpędzony zwycięstwem w grupie z Bayernem Lyon. Ich pogromcami miało być rewelacyjne Monaco, które w grupie zdemolowało 8:3 półfinałowego rywala z La Corunii, z którym przecież w bólach i mękach ugrali skromne 1:0 w dwumeczu. Nawet historia była przeciwko – wcześniej tylko trzy razy w historii Champions League drużyna z drugiego miejsca w grupie wygrywała całe rozgrywki. A jednak niesamowitą opowieść o FC Porto udało się zakończyć dopisanym w ostatnim rozdziale, a przy tym niezwykle imponującym happy endem.
„Najnudniejszy finał w historii” – tak w wielu relacjach opisywano tamto spotkanie. Monaco ogrywało w wielkim stylu Real Madryt po golu piętką Giuly’ego, wyrzucało za burtę Chelsea w pierwszym sezonie na Stamford Bridge żądnego wielkich sukcesów od zaraz Romana Abramowicza. Wydawało się, że postawi się Portugalczykom, zwycięzcom Pucharu UEFA zaledwie rok wcześniej, jak nikt inny w tamtej edycji Champions League.
Zamiast tego klub z Księstwa z Didierem Deschampsem, obecnym selekcjonerem reprezentacji Francji na ławce, był jedynie tłem. Porto zagrało kolejny perfekcyjny taktycznie mecz, było też wtedy pierwszą od 1989 roku i przypadku Steauy Bukareszt drużyną, w której podstawowej jedenastce wystąpiło jedenastu zawodników urodzonych w krajach portugalskojęzycznych. Konkretnie – dziewięciu Portugalczyków, wspomaganych Carlosem Alberto (wtedy jednym z dziesięciu najmłodszych finalistów LM w historii) oraz Derleiem.
Jedynym po stronie Portugalczyków, który po ostatnim gwizdku nie odpłynął z radości był ten, który tak naprawdę zbudował tamtą drużynę. Ten, który wkrótce miał zostać samozwańczym „The Special One”. Jose Mourinho już przed meczem wiedział, że jakkolwiek skończy się jego droga – wielkim triumfem czy jeszcze większym rozczarowaniem – na niego i tak czeka już zupełnie nowe wyzwanie.
***
– Gdybym chciał łatwej pracy, to zostałbym w Porto – piękny niebieski fotel, Puchar Ligi Mistrzów, Puchar UEFA, Bóg, a po Bogu ja.
Jose Mourinho
***
Dlatego nie pozostał na podium z drużyną, dlatego szybko zdjął z szyi medal i pozwolił, by chwila ekstatycznej radości była chwilą tych, którzy wykonali jego plan. Jego perfekcyjny plan, dowód trenerskiego geniuszu najwyższej próby.
Bo zaskakująco łatwa wygrana w finale to jedno, ale droga do tegoż finału, to już kompletnie inna sprawa. Michael Cox z zonalmarking.com nazwał tamto Porto jedną z dziesięciu najlepszych drużyn XXI wieku, jako największe zasługi Mourinho wskazując nie pokonanie AS Monaco i wytrącenie z rąk Francuzów wszelkich atutów, ale wygrane poprzedzające ostateczny triumf.
„Tamten zespół był zwykle opisywany jako defensywna drużyna, ale tak naprawdę Mourinho miał bardzo elastyczne podejście, a jego drużyna grała w kompletnie różny sposób, w zależności od indywidualnych okoliczności. W ćwierćfinale Porto sprało uwielbianą za styl drużynę Lyonu 4:2 w dwumeczu, w bardzo otwartym starciu. Z kolei w półfinale zaprezentowało najbardziej niesamowity pokaz gry defensywnej, jaki tylko można sobie wyobrazić, by przebrnąć przez dwumecz z Deportivo La Coruna, wygrywając po karnym na Riazor. Stadionie, na którym tamto Deportivo miało niesamowite statystyki.”
Żeby lepiej zrozumieć, co miał na myśli Cox pisząc „niesamowite”, Porto wygrywając w La Corunii przerwało było pierwszym zespołem w tamtej edycji, któremu się to udało.
Deportivo La Coruna – PSV 2:0
Deportivo La Coruna – Monaco 1:0
Deportivo La Coruna – AEK 3:0
Deportivo La Coruna – Juventus 1:0
Deportivo La Coruna – Milan 4:0
Ba, pierwszym, który w ogóle potrafił strzelić gola na El Riazor. W miejscu, gdzie dopiero co doszło przecież do niewyobrażalnej remontady i awansu dzięki 4:0, mimo lania 1:4 zebranego na San Siro od AC Milan, zwycięzcy rozgrywek w poprzednim sezonie.
***
Na efekty finansowe nie trzeba było szczególnie długo czekać. Porto nigdy wcześniej nie sprzedało piłkarza drożej niż za 17 milionów euro, triumf w Lidze Mistrzów wypromował natomiast trzech, którzy natychmiast zostali sprzedani za 20 lub więcej milionów:
Ricardo Carvalho – za 30 mln euro do Chelsea
Deco – za 21 mln euro do Barcelony
Paulo Ferreira – za 20 mln euro do Chelsea
Pedro Mendes – za 3 mln euro do Tottenhamu
Dmitri Alejniczew – za 1 mln euro do Spartaka Moskwa
Fabiano Rossato – za 1 mln euro do Realu Sociedad
Edgaras Jankauskas – za 0,75 mln euro do Nicei (wypożyczenie)
Gdy więc mówimy o strategii „tanio kupić, drogo sprzedać”, którą Portugalczycy dumnie wdrażają od wielu sezonów, trzeba zauważyć, gdzie miała swój początek. Nigdy wcześniej klub nie był w stanie zarobić niemal 80 milionów euro na sprzedaży zawodników. Oczywiście nie jest powiedziane, że gdyby Porto nie awansowało wtedy do finału, a odpadło na przykład z Manchesterem United, dziś nie sprzedawałoby swoich zawodników rokrocznie za grube miliony. Tamta wygrana wzmocniła jednak pozycję Portugalczyków w europejskim futbolu na tyle, by do każdych kolejnych negocjacji zasiadać z pozycji siły. Zarobione wtedy pieniądze stawiały ich w znacznie lepszej sytuacji. Nie musieli sprzedawać, by żyć, nie byli zmuszeni do oferowania wyprzedażowych cen, byle tylko księgi nie zapełniły się czerwonym kolorem. Mogli negocjować w górę, nawet ryzykując zerwanie rozmów, bo byli świadomi, że znajdzie się ktoś, kto zapłaci grubym plikiem banknotów za zawodników ze znakiem jakości zwycięzców Pucharu UEFA i – co najważniejsze – Ligi Mistrzów.
Ostatecznie klub osiągnął zysk z całego sezonu wynoszący 24,8 miliona euro. Zaliczając tym samym pierwszy sezon na plus w XXI wieku.
***
A przecież Mourinho ledwie dwa i pół roku wcześniej musiał budować praktycznie od zera. To, że w Porto grali wtedy piłkarze, którzy chwilę później stanowili o sile defensywy Chelsea czy drugiej linii Barcelony pamięta każdy. Nie było jednak tak, że „Mou” dostał od władz FCP samograja, z którym wygrywanie skalą trudności przypominało posmarowanie chleba serkiem topionym.
Nie, Mourinho wchodził do drużyny rozbitej. Dysponującej kilkoma mocnymi charakterami, na czele z Vitorem Baią i Costinhą, ale przy tym rozczarowującego na całej linii. Zajmującego w lidze miejsce nie tylko poza fotelem lidera, ale poza pierwszą piątką (!), za plecami takich „potęg” jak Boavista czy Uniao Leiria.
To portugalski szkoleniowiec odmienił oblicze drużyny. Nakazał Porto grać pressão alta, czyli wysokim pressingiem, którego wcześniejsi szkoleniowcy zdecydowanie unikali. Jako pierwszy w Portugalii umieścił też szczegółowy raport z przygotowań do sezonu na oficjalnej stronie klubu, pozwalając dowiedzieć się, jak piłkarze spędzili przerwę przed sezonem i jak wypracowali formę fizyczną. Formę, która później pozwoliła im sięgnąć po największe triumfy – Puchar UEFA i Ligę Mistrzów.
Jego pomysłem było też ściągnięcie wyróżniających się zawodników ze słabszych drużyn i zbudowanie wokół nich podstawowej jedenastki. Przypomnijmy – wtedy jeszcze Porto nie mogło sobie pozwolić na droższe wzmocnienia, a rekordem transferowym klubu był Deco sprowadzony za 8 milionów euro z Benfiki (dla porównania – dziś rekord dzierżą wspólnie Olivier Torres oraz Giannelli Imbula, za których zapłacono po 20 milionów). To Mourinho wymyślił dla „Smoków” wziętych za półdarmo Paulo Ferreirę (2 mln euro z Setubal), Nuno Valente (550 tys. euro z Leirii) czy Derleia (450 tys. euro z Leirii). Kolejny ważny element układanki, Maniche’a przyjął z kolei jako odrzut z Benfiki, gdzie skończył mu się kontrakt.
Zawodnicy, którzy u Mourinho grali najwięcej, za transfermarkt.pl
Postawił na nich zdecydowanie, uwierzył że mogą wkrótce być warci wielokrotnie więcej i wygrał swój los na loterii. Zdobył drugi w historii klubu Puchar Mistrzów, pierwszy Puchar UEFA, dwa kolejne mistrzostwa, Puchar Portugalii i dwa krajowe Superpuchary.
***
– Gdyby FC Porto było klubem funkcjonującym w kraju o innej sile ekonomicznej, mogłoby być potęgą na skalę europejską. Zespół, który tam zebrałem był najlepszym, jaki kiedykolwiek trenowałem. Zniszczono go ze względów ekonomicznych.
Jose Mourinho
***
Piękna historia miała jednak koniec, który może i nieco wyolbrzymił w swojej wypowiedzi Mourinho, ale i tak okazał się bardzo trudny do strawienia. Orkiestrę, która występowała pod jego batutą systematycznie rozkupywano. W lidze wykorzystała to Benfica, w Champions League – już w 1/8 finału Inter.
Jest jednak coś, czego Porto nie mógł w tamtym czasie i nadal nie może odebrać żaden transfer z klubu, choćby ten najbardziej wyniszczający, gdy z drużyny zostają wycięte płuca i serce. Piękne wspomnienia i charakterystyczny, uszaty puchar w gablocie na Estadio do Dragao. Dowód na to, że jedna z najpiękniejszych historii w futbolu wydarzyła się naprawdę, nie jedynie w głowach największych piłkarskich romantyków.
SZYMON PODSTUFKA