Regularnie dzieją się w ekstraklasie rzeczy, których za nic w świecie nie potrafilibyśmy przewidzieć. I mowa tu nie tylko o tym, co widzimy na boisku, bo i poza nim bywa wesoło. A to klub próbują kupić jacyś Senegalczycy, a to kawałek dalej we właściciela chce się bawić oszust, a to ręcznik też przed inauguracją ligi rzuca trener, a wszystko po to, by już chwilę później objąć tę samą posadę. Są jednak rzeczy święte – wiecie, te z listy pewnych, zaraz obok śmierci i podatków. Fundamenty, które trzymają te rozgrywki w ryzach będąc ich nieodłącznym elementem.
1. Gdybyśmy mieli wybrać twarz przaśnej strony ekstraklasy – tej kabaretowej, która co jakiś czas wywołuje salwy śmiechu i zajady w kącikach ust – to z pewnością postawilibyśmy na niezawodnego Bartosza Rymaniaka. U Bartka wszystko bowiem po staremu – czasem się utnie, zawali gola, nie trafi w piłkę, a jak już postanowi wpisać się na listę strzelców, to też zrobi to na opak.
Przeglądamy jego oceny za dotychczasowe mecze i zaskoczeni jesteśmy tak samo, jak kierowcy, którym w grudniu przychodzi zmieniać opony na zimowe – na czternaście spotkań aż cztery dwóje, a co oznacza dwója dla obrońcy, tłumaczyć nie trzeba. No i do tego wszystkiego samobój w starciu z Legią.
2. Jeśli powiedzielibyśmy nawet niespecjalnie interesującemu się ekstraklasą kibicowi, że jest gość, który w tej rundzie 75 procent goli zdobył po uderzeniach głową, to pewnie i on wiedziałby, że mowa o Miro Covilo. Bośniak dalej robi kapitalny użytek ze swojego baniaka – nie tylko używa go dyrygując drugą linią „Pasów”, ale i regularnie strzela z jego pomocą bramki.
3. Chodzą słuchy, że ktoś kiedyś widział Waldemara Fornalika wesołego. Że niby się uśmiechał, że niby coś poprawiło mu humor. Może nie tarzał się od razu po ziemi ściskając się za brzuch, ale kąciki ust jednak do góry uniósł. Zresztą – ci sami ludzie powtarzają też teorię o tym, że światem rządzą reptilianie, a Elvis Presley żyje w Argentynie i handluje mandarynkami na targu pod Buenos Aires.
I tak jak smutny Waldemar to zjawisko powszechne, tak w trakcie tej rundy opiekun Ruchu powodów do trosk i zmartwień ma jeszcze więcej. Ostatnie miejsce w lidze, tylko cztery zwycięstwa i niedawny srogi oklep od Lecha na pewno humoru temu urodzonemu pokerzyście nie poprawiają.
4. Gdy grał nieprzerwanie w naszej lidze przez kilka lat, to zawsze prezentował najwyższy poziom. Nie ma co owijać w bawełnę – Radović był gwiazdą ekstraklasy i nikogo nie dziwiło, że jak co weekend Miro wrzuca przeciwników na karuzelę, a Żyleta skanduje jego nazwisko.
Gdy jednak Serb powracał na Łazienkowską po tripie, który zafundował sobie przez Chiny, ojczyznę i Słowenię, sporo osób pukało się w głowę. Wyciągano fotki, na których koszulka opina mu się na brzuchu, przekopywano internet w poszukiwaniu filmików, na których porusza się jakby dociążony plecakiem pełnym kamieni. Ba, my sami mieliśmy wątpliwości czy przypadkiem sentyment nie wygrał z rozsądkiem. A on wrócił i zaorał. Wpadł do ekstraklasy, wyłapał dwie czwórki za kiepskie występy, a potem wskoczył na swój, stary dobry poziom. A po drodze walnął jeszcze dwa gole Realowi. I fajnie, bo takich błyskotliwych piłkarzy w tych rozgrywkach nigdy dość.
5. Z czym kojarzy nam się lato? Oczywiście – plaża, imprezki, wakacje, te sprawy. No i, jakże mogłoby zabraknąć tego elementu, z eurowpierdolem. Nic nie jest bowiem tak przewidywalne jak to, że polska drużyna dostanie w europejskich pucharach bęcki od jakichś pastuchów z Mołdawii czy innego Azerbejdżanu. Tak, tak, na tym etapie nie ma już słabych drużyn, podróż jest męcząca, temperatura wysoka, a teren gorący. Jasne, jasne. Do kitu z takimi wymówkami.
Tego lata spektakularnie skompromitowała się swoim wystąpieniem przede wszystkim Cracovia i to ona dostaje specjalną nagrodę im. Zbigniewa Lacha. Przypomnijmy tylko fragment naszego tekstu z siódmego lipca…
Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Zostańcie w domu i zamknijcie drzwi na klucz. Normalne drużyny jeszcze nie zaczęły treningów, a Cracovia już odpadła. Normalni piłkarze jeszcze moczą jaja w oceanie, a Pasy już zebrały wpierdol. Oczywiście – eurowpierdol. Od drużyny, która miała chlubną historię przegrywania w Europie WSZYSTKIEGO. Od drużyny, której nazwa prędzej skojarzy się kibicowi z rzadką chorobą albo tanim winem, niż z futbolem.
Jakby mało było upokorzenia, Cracovia przegrała bezdyskusyjnie. Żadne tam wyrównane boje z pasterzami. Żadne odrabianie strat, ale brakło czasu, żaden pech. Nie. Pasy – dzieci we mgle. Niczym się nie da zasłonić tej porażki. 0:2 na wyjeździe, potem 1:2 u siebie. Nawet Jaga kompromitując się z Irtyszem wygrała u siebie. Nawet Wisła z Levadią nie przepieprzyła obu meczów. GKS z Cementarnicą dwa razy zremisował, odpadł przez gole na wyjeździe.
A to wideo na zawsze przeszło już do historii polskiej piłki. Na równi z paradami Tomaszewskiego na Wembley czy golem Olisadebe w Korei i Japonii.
Widzieliście tego gola? @weszlocom pic.twitter.com/Ri6luXhoza
— Wolny Człowiek (@WolnyCzlek) 7 lipca 2016
6. Lechia Gdańsk w tabeli plasuje się na drugim miejscu, a sukces podopiecznych Piotra Nowaka trzeba docenić tym bardziej, że jego zespół każdy mecz zaczyna z ujemnym handicapem. Stawianie bowiem bramkarza, który na równi z efektownymi paradami lubi puszczać babole, jest wyzwaniem nie mniejszym od wspinaczki na Mount Everest.
To nie jest też tak, że Milinković-Savić to kompletny nieudacznik. Ma swoje zalety, potrafi zrobić użytek na przykład z imponującego wzrostu, ale co z tego, skoro czasem odwala taką manianę, że ręce opadają. Nie inaczej jest przecież w tym sezonie – w Lublinie na przykład, przy stanie 1:0 dla Lechii, sam wrzucił sobie piłkę do bramki, doprowadzając do remisu z Górnikiem Łęczna. A nie zliczymy już sytuacji, w których piłka dziurawiła mu ręce i tylko głupi fart chronił go od straty gola.
Niestety – swoje nieprzeciętnie umiejętności cyrkowe prezentuje nie tylko w klubie, ale też w reprezentacji młodzieżowej.
Przypomina nam to trochę grę „w kolory” z dzieciństwa. Pamiętacie? Rzucacie piłkę do kolegi i w tym samym momencie wykrzykujecie jakiś kolor. Jeśli czarny – piłki ma nie łapać. Jeśli zaś każdy inny – łapać. No, to Serbowi ktoś chyba ciągle podpowiada za uchem ten pierwszy wariant.
Fot. FotoPyk