Reklama

Dramat w osiemnastu aktach, czyli stałe fragmenty gry Legii

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

28 września 2016, 17:02 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gdy kiedyś wyobrażaliśmy sobie, co to będzie gdy polski klub w końcu awansuje do Ligi Mistrzów, częścią tej wizji były potencjalne atuty, którymi dysponować będziemy w starciach z najlepszymi. Nie były to oczekiwania kompletnie oderwane od rzeczywistości, nie odlatywaliśmy. Konsekwencja, zaangażowanie i ofiarność w obronie, zgrabnie wyprowadzane kontrataki, a poza tym stałe fragmenty gry jako jedna z najprostszych dróg do zaskoczenia przeciwnika. Co tu dużo mówić – rzeczywistość znów spuściła łomot oczekiwaniom. 

Dramat w osiemnastu aktach, czyli stałe fragmenty gry Legii

Szczególnie brutalny jest on, jeśli chodzi o ostatnią z wymienionych nadziei. Legia nie tylko ma problemy, by stwarzać zagrożenie pod bramką drużyn, z którymi rywalizuje, ale przede wszystkim kompletnie nie radzi sobie, gdy to przeciwnik próbuje i trzeba bronić.

Jednak by obnażyć słabość mistrzów Polski w tym zakresie, wcale nie trzeba było awansu do Champions League i rywalizacji z Borussią Dortmund czy Sportingiem. Wystarczyły do tego krajowe podwórka, ligowi przeciwnicy, czy też np. mecz z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski. Zresztą, skala jest tak porażająca, że mamy wrażenie, że nawet reprezentacja naszej redakcji mogłaby się pokusić o wbicie do bramki Malarza jakiejś piłki choćby po dośrodkowaniu z rzutu rożnego.

Konkrety. Legia rozegrała w tym sezonie 20 spotkań, w których straciła 29 bramek. Aż 18 z nich jest pokłosiem rzutów rożnych, rzutów karnych i rzutów wolnych. Fakty są więc takie, że doszliśmy do sytuacji, w której kto nie zaskoczy warszawskiej drużyny w ten sposób, ten frajer. Warto szlifować ten element przed spotkaniami z Legią, wiedzieli o tym nawet Portugalczycy, którzy przy nieco lepszej skuteczności mogli wręcz rozgromić warszawian po dośrodkowaniach ze stojącej piłki, a nie ukłuć za ich sprawą tylko raz.


Reklama

No dobra, pal licho rzuty karne i bezpośrednie strzały z wolnego, zdarza się. Prawdziwy problem zaczyna się przy dośrodkowaniach. Szczerze mówiąc, analizowaliśmy każdy przypadek z osobna, ale z czasem uznaliśmy, że wskazywanie palcem winnych trochę mija się z celem. Ujmijmy to tak – mało kto mógłby rzucić w resztę kamieniem. Można próbować spłycać to zagadnienie do stwierdzenia, że znowu ktoś nie nadążył, znowu ktoś walnął gafę, ale błędy zdarzają się Legii w przeróżnych konfiguracjach personalnych, więc to raczej bardziej problem – że tak to ujmiemy – systemowy.

Pierwszym krokiem do jego rozwiązania, jest zazwyczaj uświadomienie sobie występowania kłopotów. To akurat zdążyło nastąpić już jakiś czas temu, gdy przeglądamy sobie pomeczowe rozmówki z legionistami przeprowadzone po wczorajszym meczu, wielu zwraca na to uwagę. Malarz mówi, że kolejne bramki stracone w ten sposób są najbardziej frustrujące, Radović zapewnia, że ponowne obnażenie tej słabości zmobilizuje do bardziej wytężonej pracy na treningach nad tym elementem. W przerwie wczorajszego meczu w Lizbonie przed kamerami stanął też nieobecny w składzie Michał Pazdan, który z kolei zwracał uwagę na bardziej zindywidualizowane krycie przy dośrodkowaniach.

To już jakiś pomysł na wyjście z kryzysu, jak się domyślamy – jeden z wielu, który będzie brany pod uwagę. Przede wszystkim jednak Jackowi Magierze potrzeba czasu na spokojną pracę, bo – jak stwierdził wczoraj – na razie więcej pracuje z dziennikarzami niż ze swoimi piłkarzami.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...