Reklama

M. Paixao: wciąż jestem najlepszy. Chcę zagrać z Lechią w Champions League

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 września 2016, 09:57 • 10 min czytania 0 komentarzy

Po nieudanym pobycie w lidze czeskiej na nowo zameldował się w Ekstraklasie i – jak sam zaznacza – z dnia na dzień coraz bardziej zaczyna przypominać zawodnika, którego pamiętamy z czasów gry w Śląsku. Mimo straconego półrocza, wciąż nie traci na pewności siebie i wierzy, że z Lechią Gdańsk może zagrać jeszcze w Champions League. O powrocie do Polski, czeskim rozczarowaniu, poziomie tamtejszej piłki, nadziei na powołanie do kadry i – rzecz jasna – dzisiejszym spotkaniu Legii ze Sportingiem, którego kibicem jest od dziecka, opowiedział nam Marco Paixão. 

M. Paixao: wciąż jestem najlepszy. Chcę zagrać z Lechią w Champions League

Po powrocie do Polski strzeliłeś już kilka bramek w Ekstraklasie. Muszę cię więc siłą rzeczy spytać, czy wciąż uważasz się za najlepszego napastnika w lidze.
Tak, dla mnie wciąż jestem najlepszym napastnikiem. Koniec kropka. Jest jeszcze kilku dobrych, ale według mnie jestem najlepszy.

Chyba nic nie jest w stanie sprawić, byś stracił choć trochę na pewności siebie.
Wróciłem do Polski po nieco gorszym okresie w mojej karierze, straciłem trochę wiary, ale powoli na nowo staję się tym samym gościem, którym byłem przedtem. Trochę mi jeszcze brakuje, ale czuję, że wkrótce znowu pokażę swoją najlepszą wersję.

Właśnie zmierzałem do tego, by spytać cię o to, dlaczego nie wyszło ci w Czechach.
Trudno to wytłumaczyć. Zdarzają się w piłce sytuacje, których nie jesteś w stanie kontrolować. Tam miałem właśnie do czynienia z podobnymi rzeczami. Być może powinienem był zrobić kilka rzeczy inaczej, wykazać się nieco innym podejściem, jednak wynikało to także z tchórzostwa niektórych osób w klubie.

Problemy z trenerem?
Oczywiście. Najpierw proszą cię, żebyś podpisał kontrakt, przekonują, że bardzo im na tobie zależy, a potem na ciebie nie stawiają. Moim celem była gra w Lidze Mistrzów, ale nie wyszło. Mogłem jednak pewne rzeczy zrobić lepiej, bo koniec końców wszystko i tak zależy przecież od zawodnika.

Reklama

Jest to tym bardziej dziwne, że bardzo dobrze szło ci w przedsezonowych sparingach. Nagle jednak wszystko się w którymś momencie urwało.
To były moje najlepsze przygotowania do sezonu w karierze. Strzeliłem siedem goli w pięciu sparingach. Później przyszedł nieudany debiut w lidze – bo trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że nie był udany – następnie zaś sam nie wiem, co się stało i nagle przestałem grać. Sytuacja stale się pogarszała. Kiedy nie jesteś w stanie udowodnić, że potrafisz być użyteczny, tracisz zaufanie. Następnie zaś doznałem kontuzji i to była kropla, która przelała czarę goryczy. Było też kilka nieładnych zagrywek ze strony trenera.

Jakich?
Lepiej tego nie drążyć.

A sam poziom piłkarski w Czechach?
Liga polska jest dziesięć razy lepsza niż czeska. Tamtejszy poziom porównałbym do tego z hiszpańskiej Segunda B. To rozgrywki kompletnie pozbawione konkurencyjności. Masz Spartę, masz Viktorię Pilzno, reszta zespołów zaś kompletnie się nie liczy. W tych spotkaniach brakowało jakiejkolwiek iskry, woli zwycięstwa. Przeciwników nie interesowało to, by dać cokolwiek od siebie. Tak jak powiedziałem – uważam, że liga polska jest dziesięć razy lepsza zarówno pod względem rywalizacji, infrastruktury, piłkarzy… Jest lepsza w każdym aspekcie.

Kiedy zadzwonili do ciebie z Lechii, długo się zastanawiałeś? Flávio namawiał cię w jakiś sposób na transfer do Gdańska?

Nie, po tym, co mnie spotkało w Pradze, chciałem odejść. Trener Sparty również namawiał mnie do zmiany klubu. To nie była łatwa decyzja. Dochodziłem do siebie po kolejnej – tym razem już mniej poważnej – kontuzji, zadzwonił do mnie prezes, porozmawialiśmy, a następnie spotkaliśmy się w Lizbonie. Choć miałem też inne oferty, przekonał mnie do projektu budowy wielkiej drużyny, którego zwieńczeniem ma być mistrzostwo Polski. Wiedziałem też, że Gdańsk to fajne miasto.

Pomaga ci pewnie także to, że w sumie – łącznie z tobą – macie pięciu piłkarzy z przeszłością w lidze portugalskiej.
To dobre nie tylko dla mnie, ale i dla klubu. Piłkarze tacy, jak Steven Vitória, João Nunes czy Sławczew przynoszą ze sobą profesjonalizm. To ważne dla rozwoju polskiej ligi, by przybywali do niej podobni gracze.

Reklama

João i Steven przyszli z Benfiki, ty jesteś od dziecka kibicem Sportingu. Dogryzacie sobie czasami z tego powodu?
Od czasu do czasu coś tam pożartujemy, ale bez przesadnych złośliwości (śmiech).

Jako fan Sportingu, jak zapatrujesz się na jutrzejszy mecz z Legią?
Myślę, że Sporting zagra dobre spotkanie i zwycięży. Nie tylko dlatego, że jest faworytem, ale też dlatego, że Legia obecnie przechodzi przez bardzo trudne chwile pod względem emocjonalnym i psychicznym.

0:6 z Borussią Dortmund mimo to było dla ciebie zaskoczeniem?
Zdziwiły mnie rozmiary porażki, ale moim zdaniem to była też swego rodzaju nauczka. Coś, co już się nie powtórzy. Wyciągną wnioski z tego, co się stało. Będą bardziej skoncentrowani i świadomi tego, co ich czeka w kolejnych spotkaniach. Nie sądzę, by po raz kolejny przydarzyło im się coś podobnego.

A nie miałeś wrażenia, że oni tamten mecz przegrali już w szatni?
Istnieją drużyny, które wychodzą na boisko w strachu przed rywalem. Legia to jednak duży klub, który nie ma powodów, by przejawiać takie nastawienie. Być może to kwestia presji ciążącej na nich po powrocie po tylu latach do Champions League.

0:6 to jednak mimo wszystko trochę wstyd dla polskiej piłki.
Pozwolić sobie na strzelenie sześciu bramek to wstyd dla każdej drużyny. Czy to z Portugalii, czy to z Hiszpanii czy to z Francji.

Nie zdemotywowało cię to w jakiś sposób? Występujesz przecież w tej samej lidze.
Pewnie. Musiało mnie to siłą rzeczy zasmucić, bo gram w Polsce i chcę, by polskim zespołom zawsze szło jak najlepiej. Tym bardziej Legii, która w końcu zdołała awansować do Ligi Mistrzów. Ich dobre wyniki mogłyby jedynie dobrze wpłynąć na rozwój ligi i polskiej piłki w ogólnym rozumieniu. W tym przypadku w Champions League nie występuje bowiem jedynie konkretny klub, lecz poniekąd cały kraj.

Czy jako piłkarz o mentalności urodzonego zwycięzcy wolałbyś zagrać w Champions League i przegrać wszystkie mecze w podobny sposób czy nawet nie zadebiutować?
Liga Mistrzów to Liga Mistrzów, trochę podstępne to pytanie (śmiech). Na pewno byłoby to przesrana sytuacja. Tak samo jak przesrane jest to, że od razu trafiasz na Real czy Borussię Dortmund. To najtrudniejsza możliwa grupa. Tak jak jednak wspomniałem, Legia według mnie nie wyjdzie jednak dziś na boisko przestraszona. Moim zdaniem będą już o wiele bardziej spokojni. Czy zagrałbym, gdybym miał wszystko przegrać? Zagrałbym. Chociaż z drugiej strony nie wyszedłbym przecież na murawę po to, by doznać porażki. Wyszedłbym z nastawieniem, by wygrać wszystkie mecze. Przegrasz? Trudno.

Pytam cię o to też dlatego, bo jestem ciekaw, czy nie obawiasz się gdzieś z tyłu głowy, że jeśli uda wam się ostatecznie wygrać mistrzostwo, później przy potyczce z jakimś wielkim klubem możecie zostać sprowadzeni na ziemię.
Myślę, że w Legii nikt po awansie do Ligi Mistrzów nie myślał o tym, że zaraz może zostać rozgromiony. Zawsze chcesz zaprezentować się z jak najlepszej strony. Jasne, możesz czuć się bardziej poddenerwowany, gdy przychodzi ci się mierzyć z jakąś uznaną firmą. Nikt jednak nie obawia się tego, że zostanie upokorzony. W naszym przypadku wygląda to dokładnie tak samo – gdyby udało się wygrać mistrzostwo i zakwalifikowalibyśmy się do Ligi Mistrzów, gralibyśmy w każdym meczu o zwycięstwo, choćby przyszło nam się mierzyć z Realem, Barceloną czy Manchesterem City. Zdawalibyśmy sobie sprawę z tego, że będzie bardzo, bardzo trudno, ale walczylibyśmy z całych sił o to, by zostawić po sobie dobre wrażenie.

Sam byłeś swego czasu blisko transferu do Legii. Dlaczego ostatecznie do niego nie doszło?
Kluby się nie porozumiały. W Śląsku byłem kluczowym zawodnikiem i nie chcieli mnie puścić. Potem jedni mówili mi jedno, drudzy mówili mi co innego i sam już nie wiedziałem, co jest prawdą, a co nie. Byłem blisko, ale koniec końców Legia wzięła zamiast mnie Orlando Sa.

Lechia to już szczyt twojej kariery czy wciąż marzysz o transferze do większego klubu?
Mam 32 lata, chociaż wyglądam na 25 (śmiech), dobrze się tu czuję, zostały mi jeszcze dwa lata kontraktu i jestem przyzwyczajony do życia w tym kraju. Na tę chwilę moim ostatnim celem do zrealizowania jest gra w Champions League. Ze Spartą odpadłem w zeszłym sezonie eliminacjach, jednak uważam, ze jeśli będziemy dalej kroczyć w Gdańsku tą ścieżką, może nam się to udać.

Twoim zdaniem kadrowo jesteście najmocniejsi w Polsce?
Na tę chwilę tak. Jesteśmy pierwsi. Przynajmniej tak mówi tabela (śmiech). Myślę, że mamy świetnych zawodników i fantastyczną drużynę. Mimo to, najważniejszym jest, byśmy pamiętali, że to długa i trudna liga. Na razie jesteśmy na pozycji lidera, ale trzeba mieć też na względzie, że potem jeszcze dojdzie do podziału punktów i sprawy mogą się zacząć komplikować. Tak czy owak, uważam, że jeśli wciąż będziemy skoncentrowani tak jak teraz, możemy zdobyć mistrzostwo.

Jak skomentujesz w takim razie mecz z Puszczą Niepołomice? To była katastrofa.
Zgadza się, katastrofa. Winę ponosimy wszyscy. Musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się stało. Zdecydowanie nie pozostawiliśmy po sobie dobrego wrażenia. Naszym obowiązkiem było pojechać tam, wygrać 2:0, 3:0 czy 4:0 i spokojnie awansować, ale koniec końców stało się, jak się stało. Co tu dużo gadać – trzeba się z tym zmierzyć.

Gdy grałeś w Śląsku, stwierdziłeś pewnego razu, że w silniejszym klubie strzeliłbyś 40 goli w sezonie. Byłeś w Sparcie, teraz jesteś w Lechii, czyli – jakkolwiek spojrzeć – w zespołach mocniejszych od Śląska. Nadeszła więc chyba pora, by zacząć cię z tego rozliczać.
W Pradze zawiodłem, trzeba to sobie powiedzieć szczerze. Chciałem grać w Lidze Mistrzów i zawiodłem. Teraz z kolei najważniejsze jest dla mnie to, by w pełni dojść do siebie w aspekcie fizycznym i w końcu dobić do tej liczby.

Trochę ci jednak jeszcze brakuje.
Brakuje, ale zawsze będę wierzył, że to możliwe. Zostało jeszcze sporo do zrobienia, ale dalej będę ciężko pracował, by to osiągnąć.

Muszę cię też podpytać o reprezentację. Swego czasu mówiłeś, że jesteś przekonany, iż dostaniesz w końcu powołanie. Cały czas sądzisz, że kiedyś jeszcze zadebiutujesz w kadrze narodowej?
Miałem wówczas koło 28 lat i za sobą fantastyczny sezon, w którym strzeliłem prawie 30 goli. Dziś mam 32 lata i możliwości są już trochę ograniczone. Może nie tyle z racji wieku, co chociażby ze względu na fakt, że dopiero co wygraliśmy mistrzostwa Europy. Jest trochę trudniej, ale nikt nie wie, co wydarzy się jutro. Jak każdy zachowuję jednak jakąś nadzieję (śmiech).

Czyli to wciąż twoim zdaniem realne?
Mniej więcej, muszę tylko strzelić te 40 bramek (śmiech).

Kiedy Éder strzelił zwycięskiego gola w finale, nie pomyślałeś sobie: “Cholera, gdybym miał nieco więcej szczęścia, to mogłem być ja…”?
(śmiech) Nie, najważniejszy był ostateczny sukces. To mógł być Éder, mógł to być równie dobrze ktoś inny. Nie myślałem o tym, dlaczego mnie tam nie ma. Cieszyłem się po prostu z mistrzostwa i z tego, że Portugalia rozegrała turniej życia. Przed finałem mówili, że dostaniemy od Francuzów Bóg wie ile bramek, jednak zatańczyliśmy sobie z nimi nawet bez Cristiano.

Reprezentacja Portugalii w oczach wielu była do tej pory postrzegana trochę jako urodzeni przegrani. Ronaldo w jednym z wywiadów stwierdził nawet kiedyś, że Portugalczykom brakuje zwycięskiej mentalności.
Rozumiem go i zgadzam się z tym. My jako Portugalczycy powinniśmy być z niego dumni. Znam jednak masę osób, które go nienawidzą i nie mogą na niego patrzeć. Trudno to pojąć, to coś wstrętnego. Nie wiem, jak można nie doceniać w kraju kogoś, kto jest punktem odniesienia na całym świecie. Wstyd mi za tych, którzy mówią źle o dzisiejszym symbolu Portugalii. Tego typu podejście jest właśnie poniekąd odzwierciedleniem naszej mentalności.

Wydajesz się szczęśliwym człowiekiem, jednak zastanawiam się, w jakim stopniu tak naprawdę czujesz się spełniony jako piłkarz.
Zawsze chciałem grać w Hiszpanii. Do dziś pozostało to jednym z moich niespełnionych marzeń. Czasem jest już jednak tak, że dorastasz w trudnym środowisku. Uczyłem się gry w piłkę w zespole z mojej miejscowości, gdzie nie wpajano nam niezbędnej w futbolu zwycięskiej mentalności. Kiedyś miałem bardzo pesymistyczne nastawienie. Narzekałem, na wszystko się skarżyłem, aż w końcu zmieniłem podejście, a kariera stopniowo zaczęła iść w coraz lepszym kierunku. Gdybym w wieku 20 lat miał taką mentalność jak teraz, z pewnością grałbym dziś w Hiszpanii i reprezentacji.

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...