Reklama

Gole, których… nie było. Czasy przed technologią goal-line…

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2016, 14:34 • 9 min czytania 0 komentarzy

Pięćdziesiąt lat – tyle czekali Anglicy, by móc triumfalnie ogłosić, że bramka Geoffa Hursta z finału mundialu z 1966 roku w dogrywce meczu przeciwko RFN została zdobyta prawidłowo. SkySports w pół wieku po wielkiej wygranej Synów Albionu przy użyciu dzisiejszej technologii sprawdzało, czy piłka przekroczyła linię w kluczowym dla losów spotkania momencie. Wyszło na to, że tak, ale czy to zakończy wszystkie dyskusje? Wątpliwe, bo przecież druga strona, która takiego gola widmo traci, zawsze będzie wiedzieć lepiej.

Gole, których… nie było. Czasy przed technologią goal-line…

Widzicie tu bramkę? Piłkarze z RFN nie widzieli i trudno im się dziwić. Tak samo trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle da się to rzetelnie ocenić. Na miejscu Niemców po prostu lepiej było przyjąć teorię, w której sędzia liniowy z ZSRR ewidentnie ich uwalił.

Od momentu uderzenia Hursta, który wciąż jest jedynym strzelcem hat-tricka w finale mundialu, piłka pokonywała kolejne poziomy, kolejne rewolucje, przepisy zmieniały się wielokrotnie. Oglądaliśmy masę prób wyeliminowania błędów, ale wciąż nie udawało się uniknąć kuriozalnych sytuacji, po których jeden z zespołów czuł się jak Tomasz Wróbel po meczu z Cracovią.

Reklama

Jamie Carragher i Ed Chamberlin w specjalnym wydaniu Monday Night Football analizowali całe spotkanie, a przy użyciu technologii zapewnionej przez EA i współpracy z Opta Sports mogli odtworzyć strzał Hursta ze 101. minuty pamiętnego meczu.

– To pytanie dotyczące gola, czy piłka przeszła linię czy nie, zapisało się w historii, na szczęście teraz możemy rozwiać wątpliwości raz na zawsze – mówił były obrońca Liverpoolu w telewizyjnym studiu.

Bramki widmo może i nie padają codziennie, ale kiedy już do tego dojdzie… Dyskusje zazwyczaj ciągną się tygodniami – czasem ich tematem jest przekroczenie linii przez piłkę, czasem wada wzroku sędziego. Zawsze jednak towarzyszą temu gigantyczne emocje.

W ubiegłym tygodniu kibice, piłkarze i trener Evertonu wpadli w furię po tym, jak w meczu z Chelsea wyrównującą bramkę w doliczonym czasie gry strzelił John Terry. Stoper trafił przepięknie, tyle tylko, że był na wyraźnym spalonym. Na tyle wyraźnym, że Roberto Martinez podsumował całe zajście obrazowo. Spróbujcie czytać z ruchu warg:

Reklama

Jeśli mam być szczery, to nie wiem czy był spalony, ale właściwie to mnie to nie obchodzi. Ważne jest to, że wciąż jesteśmy niepokonani pod wodzą Hiddinka – skomentował zdarzenie stoper mistrza Anglii, tylko pokazując, że piłkarze nie chcą brać na siebie winy za decyzje podejmowane przez arbitrów. Całkiem rozsądnie.

Anglia ma bogatą tradycję jeśli chodzi o dość specyficzne decyzje sędziów. Zastanawialiście się kiedyś, skąd wziął się pomysł na wprowadzenie przepisu dotyczącego tego, że bramkarz powinien być chroniony w swoim polu bramkowym? Zagranie Nata Lofthouse’a z finału FA Cup w 1958 roku mogło mieć na to jakiś wpływ:

Jeśli już wspomnieliśmy o Chelsea – “The Blues” mają farta do kontrowersyjnych trafień. Dwa uznane gole na przestrzeni kilku ostatnich lat w meczach z Tottenhamem, kiedy piłka wciąż była na linii? Można i tak. Przyjmijmy, że to woda na młyn dla spiskowych teorii kibiców Kogutów i dowód, że sędziowanie w Premier League po prostu nie domaga (ujmując to delikatnie).

Gol:

Gol:

Nie ma gola:

Ostatnie zdjęcie pokazuje błąd Roya Carrolla z Manchesteru United po strzale Pedro Mendesa z Tottenhamu, który wciąż wymienia się wśród najgorszych decyzji w historii rozgrywek.

Sędziowie mają ze sobą kontakt, więc dlaczego po prostu nie możemy zatrzymać gry i sprawdzić, czy była bramka? To oczywiste dla wszystkich, że po strzale Pedro piłka przekroczyła linię. Nie mówimy tu o centymetrach za linią, była metr za nią. Żyjemy w 2005 roku, możemy zobaczyć to na ekranie dwie sekundy po wydarzeniu, ale sędzia nie będzie wiedział, czy podjął dobrą czy złą decyzję – komentował to na gorąco Martin Jol, ówczesny menedżer Tottenhamu. Lata lecą, a powtórki wideo to wciąż jakieś nieosiągalne marzenie.

***

Lepiej stracić bramkę, kiedy piłka nie przeszła linii, czy może strzelić gola, którego sędzia nie zdecyduje się uznać? Porównywalne z wyborem, czy lepiej stracić rękę czy nogę. Ale stracić bramkę wtedy, kiedy piłka nie znalazła się nawet blisko linii bramkowej? Przeżyli to piłkarze Reading, kiedy grali z Watford na zapleczu Premier League.

Wszyscy widzieli, co się stało. To trochę żenujące, wszyscy myśleliśmy, że zaczynamy grę od bramki, a nagle okazuje się, że straciliśmy bramkę. To niedorzeczne, byliśmy w szoku – mówił John Eustace, który według Stuarta Attwella zdobył wtedy bramkę samobójczą.

Niektóre gole po prostu nie powinny paść i wiedzą to wszyscy poza sędziami, którzy zdecydowali się je uznać. Zaczęliśmy od Anglii i jeszcze do niej wrócimy, ale bramki widmo nie uznają granic (a Premier League przynajmniej zrobiła tyle, że ma system goal-line).

Bundesliga przyjęła termin Phantomtor w 1994 roku, kiedy w meczu Bayernu Monachium z Norymbergą gola (nie) strzelił Thomas Helmer. Piłka zaplątała się między nogami Niemca, który nie dał rady trafić do siatki z odległości kilkunastu centymetrów. Potem zdążył jeszcze podnieść bramkarza i chciał wracać na swoją połowę, kiedy zorientował się, że sędzia przyznał bramkę Bayernowi. Zespół Helmera wygrał cały mecz 2:1. Miało to bezpośredni wpływ na ostateczny układ tabeli (Bawarczycy zdobyli tytuł z przewagą jednego punktu), więc wynik meczu został anulowany, a spotkanie powtórzono. Za drugim razem Bayern ograł Norymbergę 5:0.

Sam Helmer nie czuł się dobrze, kiedy pytano go o tę bramkę. Mówił, że to gorzkie uczucie, kiedy po 17 latach gry w piłkę zostaje się zredukowanym do jednej bramki. – Sędzia powinien do mnie podejść i wyjaśnić całą sytuację. Zasady mówią właśnie tak, ale wtedy nawet o tym nie wiedziałem. Myślę, że zarówno on, jak i ja, zachowaliśmy się wtedy niewłaściwie – powiedział po latach.

Niemcy musieli długo czekać, żeby przebić ten incydent, bo aż do 2010 roku. W meczu 2. Bundesligi Christian Tiffert z Duisburga w meczu z FSV Frankfurt popisał się ładnym uderzeniem, ale piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła w boisko. Miejsca było tyle, że dałoby się zaparkować samochód albo jakąś małą knajpę. W każdym razie wystarczająco, aby Tiffert zaliczył najbardziej znaną bramkę w swoim życiu.

Ale te dwie bramki to wciąż nic przy TYM golu Stefana Kiesslinga. Golu, o którym usłyszał cały świat, chociaż Niemiec po strzale głową nie trafił nawet w bramkę. Wystarczyło, że siatka była dziurawa, a arbiter niezbyt spostrzegawczy. Sam Kiessling dał od siebie tyle, że przynajmniej można było po raz kolejny zastanawiać się, czemu piłkarze nie mogą po prostu podejść do całej sytuacji w jakiś w miarę normalny sposób – na przykład powiedzieć coś w stylu „nie było gola”? Ale w porządku, może wymagamy za dużo. Umówmy się, że z zajścia z Kiesslingiem wyszło przynajmniej tyle dobrego, że od obecnych rozgrywek Bundesliga ma system goal-line.

A zdanie głównego bohatera? Napastnik przeprosił i przyznał, że nie widział dobrze decydującego momentu akcji. Brzmi wiarygodnie, nie?

Z Niemiec przenosimy się do Włoch, bo Serie A może pochwalić się uderzeniem Marcelo Zalayety, który upolował linię bramkową ładnym wolejem. W tamtym sezonie była to zresztą jedna z niewielu pozytywnych chwil dla Juventusu, który został wywalony z ligi w związku z największą aferą korupcyjną w piłce na Półwyspie Apenińskim.

Przed rokiem duży dylemat mieli arbitrzy meczu Romy z Udinese. Po raz kolejny popisał się sędzia bramkowy, który próbował przewiercić wzrokiem słupek, niestety rezultat był daleki od oczekiwanego. Przeszła, nie przeszła? Ważne, że rzymianie wywieźli wygraną , można jeszcze dodać, że na koniec sezonu jednym punktem wyprzedzili Lazio i uniknęli gry w kwalifikacjach Ligi Mistrzów.

***

Polski akcent? Proszę bardzo. Do jednego z najlepszych finałów Ligi Mistrzów, w którym oglądaliśmy taniec Dudka na linii bramkowej, nie musiało wcale dojść. Jedyny gol, który został uznany w półfinale rozgrywek w 2005 roku między Liverpoolem i Chelsea, przez długie lata był przedmiotem sporów.

Milan Baros wpadł w pole karne, przerzucił piłkę nad Cechem, który powalił go na ziemię, ale sędzia nie miał dylematu, czy dyktować rzut karny i wyrzucać bramkarza z boiska. Chwilę później za to trafił mu się znacznie większy zgrzyt, bo do piłki dopadł Luis Garcia, po którego uderzeniu piłka zmierzała do siatki. Tę zatrzymał William Gallas, ale czy zdążył? Sędzia uznał, że nie.

– Nieważne, gdzie na świecie byłem, wszędzie pytali mnie o to, czy była bramka. Gdybym dostawał pensa za każdym razem, kiedy to słyszałem, byłbym naprawdę bogaty. Możemy zastanawiać się nad tym, co by było gdyby, ale sędzia uznał gola. Gdyby tego nie zrobił, byłby karny i czerwona kartka, więc może było to lepsze dla Chelsea – mówił Hiszpan po latach od tego wydarzenia.

Prowadzący Chelsea Jose Mourinho podszedł do sprawy w swoim stylu. Określił tę bramkę mianem „gola z księżyca”. Mijają lata, ale nikomu nie udało się dowieść, czy piłka przekroczyła linię w sposób, który rozwiałby wszelkie wątpliwości.

Jeszcze bardziej polski akcent – mecz Stali Mielec z Legionovią i kryminał ze strony prowadzącego spotkanie. To, że bramka nie padła, mogli widzieć ludzie w Rzeszowie. Tutaj zamiast najnowszej technologii wystarczy wzrok, i to nie sokoli.

***

Goal-line wiele ułatwia, ale rozstrzyga tylko jedną (choć często kluczową) rzecz. Bramki, których nie było, bo piłka nie przekroczyła linii to jedno, a bramki, które nie powinny zostać uznane, to już zupełnie inna historia.

Gole zdobyte ręką nie są aż taką rzadkością, jak mogłoby się wydawać. W sieci można znaleźć przynajmniej kilka kompilacji takich zagrań, chociaż żaden gol nie padł w meczu o taką stawkę i nie w takich okolicznościach. I jednocześnie żaden nie budzi takich emocji do dziś.

Ręka Boga w wykonaniu Maradony to jeden z tych momentów w futbolu, które przeszły do legendy. Pasowała do Argentyńczyka – bez tego mit, który wokół niego wyrósł, nie byłby kompletny.

W polskiej piłce trafieniem ręką „popisał się” Jan Furtok w meczu z San Marino. Swego czasu najlepszy napastnik Bundesligi, ale wciąż kojarzony z tym trafieniem, które dało reprezentacji to w gruncie rzeczy wstydliwe zwycięstwo.

Jest jeszcze jeden piłkarz, u którego takie nieprawidłowe trafienie musiało się zdarzyć choćby ze względu na porównania do samego Maradony, które wytrzymuje jako jeden z nielicznych. Tak, gol Messiego z Espanyolem to w tym zestawieniu oczywistość, ale trzeba przyznać, że ciężar przewinienia jest mniejszy o całe tony.

Z drugiej strony mamy rękę Henry’ego, którą okradł Irlandczyków z mistrzostw świata w RPA w 2010 roku. To było coś, co zostawiło skazę na świetnej przecież karierze. Dodatkowo w Afryce Francuzi pokazali, że nie powinni w ogóle znaleźć się na tym turnieju, na którym też nie zabrakło kontrowersji – te mamy właściwie co dwa lata, kiedy ma miejsce jakaś większa impreza.

Irlandczycy musieli zadowolić się 5 milionami euro, które zapłaciła im FIFA. Zamykanie ust, zdrada, krwawe pieniądze – media używały wówczas takich określeń.

– Oczywiście, że czuję wstyd z powodu tego, w jaki sposób wygraliśmy i jest mi bardzo przykro, to Irlandczycy zasłużyli na to, by być w RPA. Najbardziej sprawiedliwym rozwiązaniem byłaby powtórka meczu, ale to nie zależy ode mnie – takie słowa możemy znaleźć w oświadczeniu sprawcy całego skandalu.

Nieodgwizdane spalone czy niesłusznie podyktowane rzuty karne to już chleb powszedni praktycznie każdej większej imprezy, co roku widzimy błędy w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. I czasem dzieją się one w momentach kluczowych, wystarczy przypomnieć półfinał LE z ubiegłego roku, gdzie Napoli dostało bramkę z metrowego spalonego w starciu z Dnipro.

Jeden z najlepszych meczów ostatnich lat w Lidze Mistrzów, kiedy Borussia grała z Malagą w ćwierćfinałowym rewanżu? Z pięciu bramek dwie w ogóle nie powinny zostać uznane, ale może wtedy w ogóle nie pamiętalibyśmy o tym spotkaniu.

Bo jakkolwiek spojrzeć – kontrowersje zbudowały naprawdę sporo legend.

PAWEŁ SŁÓJKOWSKI

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...