Czas na dziewiątą pozycję i zamknięcie naszego corocznego rankingu. Tu nie miało prawa się nic zmienić. 2013 – pierwszy Lewandowski, drugi Milik. 2014 – tak samo. 2015 – status quo. Tyle tylko że o ile Arek idzie do przodu mniejszymi krokami, o tyle Lewy w tym roku przeskoczył z klasy światowej do jakiejś innej galaktyki. 49 goli, król strzelców eliminacji Euro 2016, obiekt marzeń Realu Madryt, niszczyciel rekordów. Człowiek, wobec którego w tym roku zwyczajnie skończyły się przymiotniki. Czy w ogóle trzeba coś jeszcze uzasadniać?
Porozmawiajmy więc o tym, co się dzieje za Robertem. Nie trzeba się posiłkować statystykami, wystarczy choć delikatnie interesować się piłką, by mieć pełne przekonanie, że na drugie miejsce zasługuje Milik. Niektórzy holenderscy dziennikarze wciąż podważają jego możliwości, bo to fakt, że na ogół w klubie strzela słabym, ale chłopak w wieku 21 lat został gwiazdą eliminacji, a tylko jesienią zaliczył 11 goli i 10 asyst w 26 meczach na wszystkich frontach w klubie. Wiosną było słabiej z powodu kontuzji kolana – jedynie 3 gole – ale w tzw. międzyczasie nie pokazał się nikt, kto mógłby przeskoczyć Arka.
Urazy dobiły też zresztą Teodorczyka, który jednak wiosną strzelił 5 sztuk i jesienią po powrocie zdołał dwukrotnie trafić do siatki. Mało grał? Zgoda, ale kiedy już grał, to najczęściej zaznaczał swoją obecność. Tego nie można powiedzieć o Sobiechu, który ostatnio wykręcił 15 ligowych meczów w Hannoverze, ale strzelił tylko trzy gole, a na koniec tradycyjnie złapał kontuzję. Żeby być uczciwym – obaj panowie – i Artur, i Łukasz – mają za sobą słaby rok i trudno ocenić, kto grał gorzej, kto lepiej. To już kwestia wyłącznie uznaniowa. Jeżeli napiszecie w komentarzach, że – „ale jak to, Sobiech powinien przeskoczyć Teodorczyka, bo to Bundesliga!”, to nie będziemy polemizować. Daliśmy napastnika Dynama Kijów wyżej tylko dlatego, że częściej trafia do siatki, a i konkurencję w swoim klubie do ataku ma ostrzejszą.
Pod czwórką reprezentacyjną mamy już prawie tylko Ekstraklasę. Mamy też jeden zasadniczy problem – brak regularności. Nikt z tej piątki nie potrafił utrzymać poziomu przez cały rok. Piąte miejsce dajemy Stępińskiemu za udaną jesień, która zaowocowała powołaniem do kadry. Z drugiej strony – wiosną chłopak nie istniał. Brożek? U niego rozkłada się to bardziej równomiernie, ale on częściej zaliczał puste przeloty – np. od 27. do 37. kolejki ubiegłego sezonu z tylko jednym golem. Dlaczego więc wyżej Stępiński? Mówiąc wprost – bo ewidentnie ruszył do przodu, a Brożek po prostu trzyma niezły poziom. Prawdopodobnie przeskoczyłby go Zwoliński, ale i jemu zdarzały się niepokojące przestoje – musi popracować nad grą bez piłki – a na dodatek jesienią złapał kontuzję, która mocno go wyhamowała.
Ósme miejsce dla Wilczka, ale tylko za wiosnę. Wówczas snajper Piasta ładował jak szalony, został królem strzelców ligi, ale od czerwca już nie istniał. Przepadł w Carpi i stracił całą jesień. Podobny przypadek to zresztą Tuszyński, który w Jagiellonii strzelał aż miło, a w Rizesporze zaznacza swoją obecność praktycznie jedynie w Pucharze Turcji (pierwszy gol ligowy dopiero w ostatni weekend). Ranking zamyka Grzelczak. Solidny ligowiec, na którego zawsze trzeba uważać – potrafi strzelać gole spektakularne – ale któremu na dłuższą metę tradycyjnie brakuje liczb, co chyba na zawsze pozostanie jego tajemnicą i głównym minusem.