Nie będziemy tu wykazywać się jakimś niezdrowym triumfalizmem, wszak to tylko lista powołanych na zgrupowanie polskiej kadry, nie taka znowu najważniejsza rzecz na świecie. Nie będziemy się też już specjalnie znęcać na reprezentantami występującymi w tym tekście w roli głównych bohaterów. Bo i nie ma po co rozdrapywać względnie świeżych ran. Ran, które warto było wreszcie zostawić w spokoju i już przestać je zasypywać solą.

Jan Urban wiedział, bardzo dobrze wiedział, że dalej tego ciągnąć nie można. Dużo mówiło się podczas ostatniego zgrupowania o negatywnej weryfikacji przydatności Krzysztofa Piątka, ale on jeszcze dostanie swoją szansę na udowodnienie, że wcale nie musi być „odstrzelony” – co w jego przypadku byłoby wręcz nieco ironiczne. Zresztą lista jego przewin w meczach kadry nie jest tak długa jak u dwóch zawodników, którzy na ten moment wystarczającego zaufania selekcjonera nie mają.
Jakub Piotrowski i Przemysław Frankowski nadal pewnie orbitują gdzieś w okolicach grupy trzydziestu czy czterdziestu najlepszych polskich piłkarzy. Ba – może nawet w tej grupie są. Niezależnie jednak od ich potencjału i klubowych dokonań, dla kadry byli w ostatnim czasie kompletnie bezużyteczni i dlatego też niespecjalnie po nich płaczemy.
No dobra, całkiem szczerze, wprost. Cieszymy się, że w końcu ich nie ma. Ale warto wejść w szczegóły.
Jakub Piotrowski i Przemysław Frankowski odstrzeleni. Niespecjalnie nam ich szkoda…
Nikt nigdy nie płakał za Karolem Linettym w koszulce z Orzełkiem, a to chyba ten sam casus. Bo jakby odłożyć całkowicie na bok dokonania klubowe Piotrowskiego i Frankowskiego zobaczymy obraz w gruncie rzeczy przykry. Obaj są doskonałym symbolem średniości, od której w pewnym momencie chcieliśmy uciec, a która dogoniła nas ze zdwojoną siłą w ostatnich latach. Pierwszy z wymienionych miał być złotą receptą na brak defensywnego pomocnika, nadzieją na wkroczenie do gry nowego Krychowiaka. Takiego z nieco mniejszą ilością włosów, ale za to z takim samym zacięciem. Rzeczywistość okazała się jednak przykra i dalej wzdychamy za byłym piłkarzem PSG czy Sevilli.
Także dlatego, że Piotrowski chyba nie do końca pasował do roli, w jakiej chcieli go zobaczyć kolejni nasi selekcjonerzy.
Ostatnio sam na Weszło próbowałem przekonywać, że nie jest łatwo znaleźć polskiego defensywnego pomocnika. Na główną postać z potencjałem na przejęcie pozycji reprezentacyjnej „szóstki” wyrasta Bartosz Slisz. Z całą świadomością jego ograniczeń i ogólnej jakości nie byłem w stanie wskazać nikogo, absolutnie nikogo, kto mógłby jego pozycji w kadrze Urbana zagrozić. Dlatego poszukałem kilku mocnych stron piłkarza grającego na co dzień w MLS, tak na przekór wszystkiemu, trochę z wiarą, że na nim można się serio oprzeć.
Nie mamy nikogo innego? Bartosz Slisz niezagrożony
Raczej nie ma konkurenta. Piotrowski, który przez ostatnie lata teoretycznie najbliżej, udowodnił ostatnio, że absolutnie nie jest w stanie nic nam zaproponować. Slisz przynajmniej może zaoferować… trochę. I ewentualnie starzejący się – z całym szacunkiem do niego – Taras Romanczuk. Reszta to zdecydowanie melodia przyszłości.

Jakub Piotrowski
Problem „szóstki” problemem permanentnym
Wypada się przyznać w tym miejscu, że Jakuba Piotrowskiego na pozycji defensywnego pomocnika wymyślaliśmy my, Polacy. Póki nie pchaliśmy go usilnie blisko własnej bramki, to dawał nam nawet odrobinę radości. W barażach o Euro zagrał dobre zawody z Estonią. Z nim w składzie, nawet jeśli wtedy grał już tak sobie, wygraliśmy też po karnych z Walią. W obu tych wypadkach pojawiał się na boisku u boku… Slisza. Dostawaliśmy więc Piotrowskiego uwolnionego od największej odpowiedzialności. Takiego w wersji znanej i lubianej. Takiej, którą z czasem zaczął też przyjmować w Łudogorcu i teraz może przyjąć w Udinese, jeśli będą tam chcieli postawić na niego w dłuższej perspektywie.
Zresztą warto chyba zrozumieć różnicę między grą defensywnego pomocnika w ekipie niekwestionowanego hegemona ligi bułgarskiej, a tą samą rolą piłkarza w średniej europejskiej reprezentacji. Nienawykłej do dominowania nawet nad słabiakami, bo taka jest polska kadra. Piotrowski mógł więc spełniać zadania „szóstki” w klubie, ale nam w biało-czerwonych barwach nie mógł na tej pozycji odpowiadać. Dlatego większy był z niego pożytek wtedy, kiedy grał bliżej bramki rywali.
Z Estonią właśnie, kiedy zanotował gola i asystę. Wcześniej z Czechami, kiedy trafił do ich bramki w eliminacjach do mistrzostw Europy.
Jakub Piotrowski i jego pierwszy gol dla reprezentacji! Do przerwy prowadzimy z Czechami 1:0 ⚽
🔴📲 Oglądaj online #POLCZE ▶️ https://t.co/sL1Mq9jgUs pic.twitter.com/vv7bCH5VJk
— TVP SPORT (@sport_tvppl) November 17, 2023
Wtedy też biegał przy jego boku Slisz. Może to właśnie była cała ta tajemnica? Że nie ma Piotrowskiego bez Slisza u boku? Albo w ogóle bez kogoś, kto pomoże ogarnąć zadania defensywne albo – w modelu kompletnym – będzie dobrym w nich zastępcą. Wszystko dlatego, że podstawowym zarzutem do Piotrowskiego była jego powolność. Z piłką, bez piłki. Zawsze i wszędzie, wszystko zdawał się robić zbyt wolno.
Tego samego czepiają się w jego kontekście Włosi z Udinese, którzy mieli takie zarzuty już po czwartym ligowym występie w Serie A: – Był powolny i przewidywalny, nie stwarzał większych problemów przeciwnikom w środkowej strefie boiska – czytaliśmy na calciomercato.com we wrześniu, po porażce zespołu Polaka 1:3 z Sassuolo. Czyli nie jesteśmy w naszej opinii odosobnieni. I wy pewnie też nie jesteście.
Nie płaczemy za Piotrowskim, bo dla tej kadry, w tym kształcie, z tymi zaletami które ma – nie jest potrzebny. Warto zatem, to dosyć naturalne stwierdzenie, szukać jakichś nowych twarzy. Zgrane karty już się przetarły.
Frankowski na cenzurowanym. Rzucamy go w kąt i okej
Jedną z nich jest też niewątpliwie Przemysław Frankowski, którego kiedyś mogliśmy uznać za solidnego kadrowicza. Takiego wiecie – niezbyt ekscytującego, ale za to będącego zawsze na całkiem przyzwoitym poziomie i gotowego do tego, że ktoś go postanowi w pewnym momencie rzucić na skrzydło, wahadło czy bok obrony i dostaniemy w zamian występ średni.
Czasem to bardzo dużo, czasem – za mało. Kiedy więc średniość stała się bezbarwnością, przestaliśmy patrzeć na Frankowskiego jak na zawodnika, który jest tej kadrze potrzebny. Trochę przykra sprawa, bo to nie jest reprezentacyjna efemeryda, w sumie piłkarz Rennes rozegrał z Orzełkiem na piersi aż 51 spotkań, zaczynał siedem i pół roku temu. To kawał wspólnej historii.
Mistrzostwa Europy, mundial, potem znowu kontynentalny turniej. Od czerwca 2021 roku cały czas w pierwszym składzie albo chociaż z szansami z ławki. Aż do schyłku kadencji Michała Probierza.
Teraz możemy się nawet zastanawiać, czy wychodząc ostatnio na mecz towarzyski z Nową Zelandią, Przemysław Frankowski nie podstemplował swojego ostatecznego zwolnienia z etatu stałego kadrowicza. Albo jakiegokolwiek kadrowicza. Jan Urban wie, że musi szukać jakości. Frankowski nie dał powodów, by pokładać w nim większe nadzieje. Ma też już trzydzieści lat, próżno spodziewać się u niego jakiegokolwiek przełomu. Skoro kiepsko wyglądał na tle Nowozelandczyków…

Przemysław Frankowski
Zastanówmy się, czy mamy czegokolwiek żałować. Nie tak na gorąco, z głośnym okrzykiem „badziewiak!” na ustach – realnie zastanówmy się, kiedy po raz ostatni Przemysław Frankowski dał tej kadrze coś ekstra. Towarzysko z Nową Zelandią czy Mołdawią? No nie. Wcześniej z Litwą i Maltą? Tamte mecze wyglądały beznadziejnie, z naszymi sąsiadami to myśmy nawet ledwo wygrali. Z Portugalią na Narodowym? Pamiętacie pewnie, jak tam sobie hasał Rafael Leao…
Cofamy się dalej, do wygranego meczu ze Szkocją we wrześniu ubiegłego roku. Wtedy pisaliśmy na Weszło tak: – W marcowych barażach o udział w Euro 2024 Frankowski wyglądał bardzo przekonująco. Potem jednak słabował w Niemczech, a teraz zalicza falstart w Lidze Narodów. Bolesnym kontrastem jest dla niego przede wszystkim Zalewski na drugim wahadle. W sytuacjach, w których Zalewski wchodzi w dryblingu, Frankowski zatrzymuje się i wycofuje piłkę. I tak do upadłego.
Kwintesencja Frankowskiego. Ale zróbmy jeszcze spory krok wstecz, do tych baraży o Euro. Z Walią było bardzo solidnie, w obronie kawał gry, parę niezłych akcji z przodu. Z Estonią zszedł w przerwie przez uraz, ale to ostatni raz, kiedy było nam realnie żal, że na boisku już go nie ma. Ale to już więcej niż półtora roku od tamtego meczu…
Nie ronimy łez. Ale dajcie kogoś w zamian
Narzekanie na Piotrowskiego czy Frankowskiego, którzy – słusznie – nie załapali się na listopadowe zgrupowanie, jest uzasadnione. Prawdziwej mocy nabierze dopiero wtedy, gdy w zamian dostaniemy jakichś następców o chociaż zbliżonej do obu panów jakości. Samym stwierdzeniem, że jeden i drugi nie nadają się na ten moment do kadry Jana Urbana, nie odpowiadamy jasno na pytanie: „kto za nich?”.
Jak najbardziej zasadne, bo w zespole zwalniają się dwa miejsca, które selekcjoner na ten moment może zagospodarować w sposób dowolny. Prawą stronę betonuje mu Matty Cash, na szóstce i tak gra Slisz. Niby nie może zagrać z Holandią, ale… dla trenera Urbana to żadna przeszkoda, bo naturalnego zastępstwa mu nie powołał, niejako zakładając, że go po prostu nie ma. Chyba że uznamy za nie Bartosza Kapustkę, ale lepiej tego nie róbmy.
W związku z tym – coś trzeba zaproponować w zamian i nowości selekcjoner szuka w debiutantach. W Rózdze, Szcześniaku – co by o tych pomysłach nie myśleć, to jakiś powiew świeżości. Może i nie niosący ze sobą większej jakości niż Piotrowski czy Frankowski.
Ale chociaż nie są to te stare, zgrane karty. Głupie takie myślenie, ale nie można się go z perspektywy kibicowskiej wyzbyć.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Jan Urban o nowych twarzach. „Gdy się waham, wolę tego, którego znam”
- Jan Urban ogłosił powołania. Są zaskoczenia!
- Lewandowski dotknięty przez memy. „Stał się pośmiewiskiem”
- Kadrowicze byli wściekli na Lewandowskiego. „Sam nazwałem go ch****”
Fot. Newspix