Reklama

Czy Iga Świątek może wygrać US Open? Polka zaczyna walkę o kolejnego Szlema

Sebastian Warzecha

26 sierpnia 2025, 09:58 • 10 min czytania 9 komentarzy

Jest świeżo po triumfie w turnieju w Cincinnati i finale nowego turnieju miksta na US Open. Innymi słowy: jest w gazie. Tyle z pewnością można napisać o Idze Świątek przed jej pierwszym meczem w tegorocznym US Open. Jakie jednak są szanse na to, że Polka powtórzy sukces sprzed trzech lat i sięgnie w Nowym Jorku po puchar, który potem będzie mogła ucałować i unieść nad głowę? Jak jej opcjonalny triumf wpłynąłby na ranking WTA? I kto właściwie stanie Idze na drodze?

Czy Iga Świątek może wygrać US Open? Polka zaczyna walkę o kolejnego Szlema

Iga Świątek zaczyna US Open. Skończy się jak na Wimbledonie?

Krótką odpowiedzią na tytułowe pytanie byłoby: może, jak najbardziej. Dłuższą przeczytacie dalej, bo sprawa – mimo wszystko – nie jest tak prosta. Świątek, oczywiście, jak już napisano – jest w gazie. Triumfem w Cincinnati, gdzie nigdy wcześniej nie grała nawet w finale, udowodniła, że na kortach twardych w Stanach Zjednoczonych może grać tak dobrze, jak to wcześniej zrobiła na wimbledońskiej trawie. To ważne, bo wcześniej w Kanadzie odpadła stosunkowo szybko (i łatwo), przegrywając z Clarą Tauson.

Reklama

Ale to była porażka usprawiedliwiona. Pierwszy turniej po wielkim, nieoczekiwanym triumfie. Zmiana kontynentu. Zmiana nawierzchni. A do tego inne czynniki. Wiele mogło wpłynąć na tamtą przegraną Igi, dlatego to właśnie Cincinnati miało nam wiele o jej formie powiedzieć.

I powiedziało. Na jej konto wpadł bowiem kolejny tytuł rangi WTA 1000. 11. w karierze.

Ogółem był to dla Polki turniejowy triumf numer 24. Ćwierć setki może więc osiągnąć w Nowym Jorku, a już jeden kamień milowy świętowała właśnie tam – to bowiem na tych kortach wygrała 10. turniej WTA w życiu. Jednak wróćmy jeszcze do Cincinnati, bo na ten występ trzeba spojrzeć szerzej. Iga nie grała tam bowiem najlepiej (choć, paradoksalnie, to dobrze, udowadnia bowiem, że ma zapasy, a i w średniej formie, może zaliczać wielkie triumfy), a do tego nie trafiła na żadną rywalkę z grona jej najgroźniejszych rywalek. Owszem, rywalizowała z Jeleną Rybakiną i Jasmine Paolini, ale one obie są w tym sezonie „chwiejne”.

Ale w sumie… kto nie jest? Akurat w WTA brak w tym roku wyraźnych liderek, odjeżdżających reszcie stawki. I do tego wątku jeszcze wrócimy. Na razie jednak zahaczmy o nawierzchnię.

Korty mogą nie pomagać

Iga Świątek i nowojorskie korty? No, powiedzmy, że połączenie… takie sobie. Jasne, Iga wygrała tam w 2022 roku – wielki sukces, pierwszy tytuł wielkoszlemowy poza Roland Garros i tak dalej. To ważny moment. Ale jednak ta nawierzchnia w Nowym Jorku raczej na ogół jej nie leżała. Nie czuła się na niej dobrze, nie potrafiła się dopasować. Raz korty były za szybkie, raz był problem z tym, jak odbijała się na nich piłka, czasem i same piłki, których używano w Stanach, nie pomagały.

Brzmi jak wymówki? Może i tak, ale uwierzcie – na najwyższym poziomie drobne różnice mogą mieć znaczący wpływ na to, jak ktoś zagra.

W przypadku Świątek dochodzi do tego wszystkiego jeszcze jedna rzecz – w tej części sezonu na ogół była już cholernie zmęczona. Przecież Polka na ogół rozgrywa ogrom meczów w pierwszej połowie roku. Wygrane na kortach twardych na Bliskim Wschodzie. W Indian Wells. Miami. Potem mączka, gdzie zwykle królowała. W 2022 roku mimo wszystko US Open ostatecznie wygrała, ale… po części chyba dlatego, że przed nim sporo przegrywała i łapała przez to czas na odpoczynek. Organizm zbuntował się wcześniej, dzięki czemu w Nowym Jorku było lepiej. W 2023 roku już się tak nie udało – przegrała wtedy w IV rundzie z Jeleną Ostapenko. W 2024, po igrzyskach i pewnym rozczarowaniu na nich, była gorsza od Jessiki Peguli w ćwierćfinale.

W tym roku jednak już Wimbledon pokazał, że jest w Idze sporo świeżości, sił, a także chęci by ten sezon ratować. Cincinnati to potwierdziło, to – w stosunku do pierwszej części roku – zdecydowanie inna Iga. Więc nawet jeśli korty nie będą pomagać, to Polka powinna sobie z tym radzić. Zresztą w miksta grała naprawdę nieźle, dobrze się tam prezentowała i wyglądało, że te dwa dni i cztery mecze mocno pomogły jej poznać tegoroczną nawierzchnię. Ale nawet jeśli ta nie będzie jej w pełni sprzyjać, to powinny to robić rywalki.

Te ostatnio są bowiem niezwykle nieregularne.

Rywalki za to pomóc są w stanie

Faworytki do wielkoszlemowych tytułów są w ostatnich latach trzy: Iga Świątek, Aryna Sabalenka i Coco Gauff. Tyle że na ten moment wypadałoby stwierdzić, że w najlepszej formie jest Polka.

Amerykanka po triumfie w Roland Garros, w kolejnych turniejach odpadała w: pierwszym meczu (Berlin), ponownie pierwszym spotkaniu (Wimbledon), trzecim meczu (Montreal) i czwartym starciu (Cincinnati). W dodatku w Kanadzie gładko ograła ją – późniejsza triumfatorka, trzeba oddać – Victoria Mboko, a już w Stanach mimo przegrania pierwszego seta, losy meczu odwróciła Jasmine Paolini. Gauff nie jest w formie. Wiadomo, taka zawodniczka zawsze może odpalić, ale w tej chwili trudno sobie wyobrazić, że zrobi to w Nowym Jorku.

Sabalenka? Wydaje się, że ją nieco podminowały wielkoszlemowe porażki. Australian Open to w jej przypadku przegrana w finale. Roland Garros tak samo. Na Wimbledonie w półfinale ograła ją po niesamowitym meczu Amanda Anisimova. Aryna nie wygrała Szlema od roku – bo wtedy właśnie triumfowała w Nowym Jorku. Nie wygrała, a jednak trzykrotnie była właściwie o krok, to może zostawić swój ślad. I może dlatego po występie w Londynie postanowiła odpocząć. Nie zagrała w Montrealu, pojawiła się dopiero w Cincinnati. Wiele to jednak jej nie dało – odpadła tam w ćwierćfinale, przegrywając gładko z Jeleną Rybakiną.

Kazaszka mogłaby być faworytką numer cztery do tytułu na US Open i całkiem możliwe, że zajdzie daleko, wygrała już zresztą mecz pierwszej rundy. Ale w tym sezonie Jelena nie potrafi wykorzystywać swoich szans. Wygrała jeden turniej, w Strasburgu, ale w kilku innych powinna dojść co najmniej do finału, a jednak zawsze „znajdowała” sposób, żeby mecz przegrać. Kto wie, może przebudzenie przyjdzie na US Open? Szansa na to na pewno jest, aczkolwiek na ten moment trudno sobie wyobrazić, by Jelena miała wygrać. Podobnie jak Jasmine Paolini, której tak naprawdę po prostu brakuje warunków, by te najważniejsze mecze przechylić na swoją korzyść. A wśród reszty stawki trudno wskazać kogoś, kto mógłby powalczyć o końcowy triumf.

Choć nie można wykluczyć, że jakaś zawodniczka się pojawi. Jessica Pegula rok temu grała w Nowym Jorku w finale. Mirra Andriejewa ma ogromny talent, ale wciąż jest niezwykle nieprzewidywalna. A do tego w WTA bywa i tak, że nawet tenisistki z drugiej czy trzeciej dziesiątki zdolne są wystrzelić i nagle dotrzeć do meczu o tytuł. Ba, Emma Raducanu zrobiła to cztery lata temu będąc 150. rakietą świata i przechodząc wcześniej przez kwalifikacje.

Niemniej – możliwe, że drabinka się Idze po części przeczyści, zresztą tak stało się też na przykład na Wimbledonie. Ale gdyby jednak tego czyszczenia nie było, to z kim powinna zmierzyć się Polka po drodze do finału?

Przeszkody, czyli z kim zagra Iga

Analiza drabinki sens ma mniej więcej do ćwierćfinału. Dalej bowiem potencjalnych kandydatek do gry z Polką jest sporo. Choć jedna poważna na przykład już odpadła – z turniejem niespodziewanie pożegnała się Madison Keys, pogromczyni Igi z tegorocznego Australian Open i późniejsza triumfatorka tej imprezy. Jeśli natomiast wszystko poszłoby zgodnie z planem, to w półfinale Świątek natknęłaby się na Coco Gauff, z kolei w meczu o tytuł – Arynę Sabalenkę. Białorusince szyki postarają się pomieszać za to zawodniczki takie jak Jessica Pegula, Mirra Andriejewa, Jasmine Paolini czy Jelena Rybakina.

Bo, co ostatnio rzadko się zdarzało, to Arynie trafiła się ta zdecydowanie bardziej „obciążona” strona drabinki.

Iga ma za to – na papierze – nieco luzu. Pierwszy mecz to dla niej pojedynek z Emilianą Arango, Kolumbijką bez wielkich osiągnięć, 84. na świecie. Starcie niezłe na… przetarcie. Arango potrafi być bowiem niewygodna, dobrze operuje slajsem, zmienia tempo gry, ale w tym Iga nie powinna czuć się źle. Możliwe, że rywalka sprawi jej lekkie problemy, ale nawet urwanie seta byłoby wielką sensacją. W drugim meczu będzie zresztą podobnie, niezależnie od tego, czy Iga zmierzy się z Suzan Lamens czy z grającą w turnieju z dziką kartą Valerie Glozman, notowaną aktualnie na… 902. miejscu na świecie.

Schody mogą zacząć się od trzeciej rundy. Tam najbardziej prawdopodobny jest mecz z Anną Kalinską, opcjonalnie Julią Putincewą. Tę pierwszą Iga dopiero co ograła w Cincinnati, ale Rosjanka potrafi być groźna, Świątek zresztą przegrała z nią rok temu w Dubaju. Druga też ma w dorobku triumf nad Igą, ale odniesiony na wimbledońskiej trawie przed rokiem. Poza tym Polka ograła ją w pozostałych czterech pojedynkach.

Jeśli pokona którąś z nich, to w IV rundzie Iga najpewniej zagra z którąś z kolejnych Rosjanek – Jekatieriną Aleksandrową albo Dianą Sznajder. Ćwierćfinał to za to możliwy pojedynek z Amandą Anisimovą (rywalką z finału Wimbledonu), Beatriz Haddad Maią czy Sofią Kenin. Odpadła już za to Elina Switolina, która przez wielu była uważana za faworytkę tamtej części drabinki.

Czy któreś z tych nazwisk sprawia, że Iga powinna się bać? No nie, zdecydowanie nie. Jasne – Aleksandrowa, Sznajder czy Kalinska swoje potrafią, udowadniały to już na korcie wielokrotnie. Ale żadna z nich nie jest w stanie równać się ze Świątek w jej dobrej dyspozycji. Tak naprawdę aż do półfinału wszystko rozbija się właściwie o to, co zrobi Iga. Jeśli zagra swój tenis, nie zejdzie z co najmniej niezłego poziomu, to najpewniej dojdzie minimum do 1/2 finału.

A tam już trzeba będzie wspiąć się na wyższy poziom. Ale o tym Iga doskonale wie.

Podwójna waga turnieju?

Zwycięstwem w Cincinnati Iga Świątek wróciła przy okazji na drugie miejsce w rankingu WTA. Już nie tylko Race – zliczającym wyłącznie punkty z tego roku kalendarzowego – ale tym ogólnym, najważniejszym. Przed nią w obu zestawieniach jest jedynie Aryna Sabalenka. Ale Iga ma na US Open do obrony 430 punktów. Sabalenka – ubiegłoroczna triumfatorka – 2000. A to powoduje, że to Białorusinka jest pod presją, mimo że teoretycznie ma w tym zestawieniu nadal sporą przewagę.

Ta przed US Open wynosiła bowiem 3292 punkty. Dużo, nawet bardzo. Ale nie na tyle, by Iga nie mogła tych strat odrobić.

Choć żeby Polka już po nowojorskim turnieju mogła wspiąć się na szczyt, warunkiem jest to, że Sabalenka sprawę kompletnie zawali. Aryna musiałaby bowiem odpaść przed ćwierćfinałem. Jeśli do niego dojdzie – pozostanie liderką, bo Iga będzie mogła odrobić wtedy maksymalnie 3140 oczek. W przypadku odpadnięcia Białorusinki w IV rundzie do odrobienia będzie nawet 3330 punktów. Warunek jest przy tym jeden – Polka musi turniej wygrać. W każdym innym wypadku pozostanie na drugim miejscu, niezależnie od tego, co zrobi Sabalenka.

Innymi słowy: akurat do tego trzeba podejść na spokojnie. Bo szanse, że Iga wygra turniej są. Ale że Aryna odpadnie na tyle szybko, by mogło to wpłynąć na pozycję Świątek w rankingu – co najwyżej iluzoryczne.

Ranking WTA

TOP 8 rankingu WTA, a więc zawodniczki mające ponad 4000 punktów. Fot. WTA

Sytuacja wygląda jednak inaczej z rankingiem Race. Tam Polka traci 567 punktów. I tu sprawa jest prosta: jeśli Iga wygra US Open, to bez względu na wszystko zostanie liderką tego zestawienia. Gdyby Iga dotarła z kolei na przykład do finału US Open, ale tam przegrała z kimś, kto nie byłby Aryną Sabalenką, to też mogłaby Białorusinkę wyprzedzić – o ile ta odpadłaby minimum dwie rundy (a więc najpóźniej w ćwierćfinale) wcześniej.

Inne scenariusze teoretycznie też istnieją. Ale są dużo trudniejsze do realizacji. Je więc zostawmy.

I tak, wiemy, że sama Iga powtarza, że na rankingu raczej nie ma się co skupiać. Podobnie mówi też Wim Fissette, jej trener. I faktycznie, pozycja liderki nie musi być celem samym w sobie. Ale to wypadkowa dobrych wyników, dlatego warto zwrócić uwagę na to, jak prezentuje się ranking WTA, bo Świątek jeszcze niedawno traciła do Sabalenki ogromnie dużo punktów. A po ostatnich dwóch miesiącach jest ich już na tyle, że rozważamy, czy zdoła Białorusinkę wyprzedzić już w Nowym Jorku.

Warto taki stan rzeczy docenić.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

9 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama