Na medal mistrzostw świata czekamy od ponad sześciu dekad. I polskie siatkarki chciałyby sprawić, żeby ten okres suszy się zakończył. Choć już rzut oka na drabinkę mówi nam, że łatwo nie będzie, to – jak podkreśla Agnieszka Korneluk, kapitanka kadry – pojechały do Tajlandii właśnie po to, żeby stanąć na podium. Czy im się uda? Dlaczego będzie o to trudno? I jaka jest prawdziwa twarz reprezentacji Polski? Oto nasza zapowiedź mistrzostw świata w wykonaniu Biało-Czerwonych, które dziś po raz pierwszy wyjdą na tegorocznej imprezie na parkiet.

Polskie siatkarki chcą medalu mistrzostw świata. Czy uda się go zdobyć?
Rok 1962. Odległe czasy. I to bardzo.
Rok wcześniej człowiek po raz pierwszy poleciał w kosmos. Rok później zginął John F. Kennedy, a Martin Luther King – który pięć lat później podzieli jego los – został wybrany człowiekiem roku magazynu „Time”. W samym 1962 Wilt Chamberlain zdobył historyczne 100 punktów w meczu NBA, w Izraelu stracono Adolfa Eichmanna, być może najbardziej poszukiwanego ze wszystkich nazistów, a Beatlesi nagrali pierwszą piosenkę w ostatecznym składzie – z Ringo Starrem na perkusji. Z kolei w Polsce odbywały się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, otwarto pierwszego Supersama, a w kinach premierę miał film „O dwóch takich, co ukradli Księżyc”.
To też rok, w którym polskie siatkarki po raz ostatni cieszyły się z medalu mistrzostw świata.
Dziwi? Jeśli nie, to może jednak powinno. Tradycje siatkarskie u kobiet mamy przecież w Polsce naprawdę duże – to one odnosiły w tej dyscyplinie sukcesy jako pierwsze, jeszcze przed mężczyznami. Zdobyły dwa brązowe medale igrzysk olimpijskich (1964 i 1968), trzykrotnie stawały na podium mistrzostw świata (srebro w 1952 oraz brązowe medale w 1956 i 1962), a w mistrzostwach Europy były właściwie bezbłędne przez ich pierwszych osiem edycji – od 1949 do 1971 roku wywalczyły cztery srebrne i cztery brązowe medale.
A potem długo, długo nic. Świat poszedł do przodu, nasza kadra została za nim. Nie dostawała się na igrzyska olimpijskie, w mistrzostwach świata najpierw sobie nie radziła, a potem w ogóle w nich nie grała. Były lepsze i gorsze okresy, oczywiście, bo w pierwszej dekadzie XXI wieku tam wróciła, ale też bez medalu. Zresztą to czas, gdy tego krążka w pewnym sensie oczekiwano. Przecież w 2003 i 2005 roku Polki były Złotkami, mistrzyniami Europy. W 2009 dorzuciły do tego brąz.
Fani do dziś pamiętają takie zawodniczki jak Dorota Świeniewicz, Małgorzata Glinka, Izabela Bełcik czy Katarzyna Skowrońska. Tamtych sukcesów i potencjału jednak kompletnie nie wykorzystano. Kolejne lata były rozczarowaniami, z rzadka udawało się zaliczyć jaśniejsze momenty, lepsze rezultaty. Dopiero w ostatnich sezonach wszystko się zmieniło. Trzy razy z rzędu Polki były przecież brązowymi medalistkami Ligi Narodów, pokazały, że liczą się w walce z najlepszymi ekipami na świecie.
Czy jednak są już teraz zdolne – po 63 latach – zdobyć kolejny medal mistrzostw świata?
Tuż za najlepszymi
– Obiektywnie patrząc, to naszą pozycję wyznaczają największe imprezy. Ostatnie mistrzostwa świata? 7. miejsce. Ostatnie mistrzostwa Europy? 5. miejsce. Igrzyska olimpijskie? 6. miejsce. Jako punkt odniesienia biorę pod uwagę właśnie te największe imprezy. Jesteśmy więc jednym z zespołów, które są tuż za najlepszymi drużynami – tymi regularnie grającymi o medale – to nie słowa przypadkowego fana czy obserwatora.
To Stefano Lavarini, trener polskiej kadry. Ten sam, który w ostatnich latach dał jej pierwsze od kilkunastu sezonów sukcesy.
CZYTAJ TEŻ: STEFANO LAVARINI: „JESTEŚMY TUŻ ZA NAJLEPSZYMI NA ŚWIECIE” [WYWIAD]
Kadencję zaczął w 2022 roku i z miejsca był o krok od wprowadzenia fanów siatkówki w euforię. Polki doszły do ćwierćfinału mistrzostw świata, grały genialny mecz z Serbią, w cudowny sposób odwróciły losy czwartego seta, a w tie-breaku skończyło się grą na przewagi. Niestety jednak, wygrały Serbki, które potem bez trudu wygrały dwa kolejne spotkania i zgarnęły złoto. Rok później – na mistrzostwach Europy – Polki przegrały z Turczynkami, też późniejszymi mistrzyniami. Na igrzyskach trzeci z rzędu ćwierćfinał wielkiej imprezy to bolesna porażka z Amerykankami.
Biało-Czerwone z jednej strony są więc w tym towarzystwie – mają przecież trzy medale Ligi Narodów, są trzecią drużyną rankingu światowego – ale z drugiej: wciąż nieco brakuje im do tego, by zasiąść z najlepszymi ekipami przy jednym stole, a nie kawałek dalej, na mniej eksponowanym miejscu, z nieco gorszym jadłospisem. Znów Lavarini:
– Jeśli spojrzymy na ranking czy Ligę Narodów – to oczywiście, mamy trochę dobrych, ważnych wyników. Ale są one tymczasowe, szczególnie ranking. Są zespoły, które nie przykładają takiej wagi do Ligi Narodów, traktują ją jako pole do rozwoju, przygotowanie do tych ważniejszych imprez. Spadają przez to w rankingu, ale w tych największych turniejach zdobywają medale i są jednymi z najlepszych drużyn ostatniej dekady czy dwóch. I podejrzewam, że są tym bardziej usatysfakcjonowane, niż wysokim miejscem w rankingu.
Nasze braki
Czego brakuje Polkom? Na pewno kilku rzeczy. Przede wszystkim – zbyt łatwo oddajemy niektóre mecze. Starcie z Włoszkami w półfinale Ligi Narodów było tego najlepszym dowodem. Biało-Czerwone świetnie zaczęły, wygrały kilka wymian, zyskały małą przewagą, ale gdy tylko rywalki zaczęły nadrabiać, to wszystko się u nas zacięło. Nic nie funkcjonowało, nie było też widać wiary w możliwość wygranej. Włoszki – fakt, że najlepsza teraz drużyna świata – łatwo to wykorzystały.
Mówi Agnieszka Korneluk, kapitanka kadry:
– Kurczę, nawet po tym wywalczonym później brązowym medalu… wiadomo, cieszyłam się, że mamy medal, ale czułam ból w sercu, że z Włoszkami właściwie nie podjęłyśmy walki. Zaczęłyśmy mecz nieźle, ale szybko przestałyśmy wierzyć w swoje możliwości i siły. Bardzo źle czułam się z tym, że tak to wyglądało. Oczywiście, wiemy, że Włoszki są teraz najlepsze, ale my nie pokazałyśmy stu procent możliwości.
Inne problemy? Brakuje nam zmienniczek już ogranych na najwyższym poziomie, Stefano Lavarini wciąż buduje, szuka, sprawdza rozwiązania, ale właściwie tylko na pozycji atakującej (Magdalena Stysiak i Malwina Smarzek) może zmieniać bez ryzyka utraty jakości. Rozegranie? Tam zrezygnował z Alicji Grabki, a powołał Marlenę Kowalewską, która leczyła wcześniej uraz, trudno więc zgadywać, jaki da to efekt, gdy będzie chciał wymienić Katarzynę Wenerską. Magdalena Jurczyk i Aleksandra Gryka (a także Sonia Stefanik) swoje potrafią na środku, ale na pewno odstają poziomem od Korneluk. Julita Piasecka i Paulina Damaske są młode i zdolne zaliczyć świetną zmianę, ale ich forma bywa chwiejna i na pewno jeszcze daleko im do dwóch Martyn: Czyrniańskiej oraz Łukasik.
***
SKŁAD REPREZENTACJI POLSKI NA MŚ
Rozgrywające: Marlena Kowalewska, Katarzyna Wenerska;
Środkowe: Aleksandra Gryka, Magdalena Jurczyk, Agnieszka Korneluk, Sonia Stefanik;
Przyjmujące: Martyna Czyrniańska, Paulina Damaske, Martyna Łukasik, Julita Piasecka;
Atakujące: Malwina Smarzek, Magdalena Stysiak;
Libero: Justyna Łysiak, Aleksandra Szczygłowska.
***
Polki więc wciąż się rozwijają. I to widać w czasie meczów. Są w nich momenty przestojów, są gorsze chwile, często brakuje nieco pomysłów, poszukiwania innych rozwiązań, wydaje się też, ze czasem trener mógłby reagować szybciej. Natomiast mecze takie jak z Chinami (gdzie mało co się układało, ale udało się wygrać) czy Japonią (gdzie Polki zagrały świetnie ledwie dzień po obiciu przez Włoszki) w Lidze Narodów pokazują, że jest w tej kadrze spory potencjał.
Czy na więcej niż kolejny – czwarty z rzędu – ćwierćfinał wielkiej imprezy? O, to trudne pytanie.
Ćwierćfinał obowiązkiem?
Polki nie powinny mieć problemów z wyjściem z grupy. Trafiły w niej na Wietnam, Kenię i Niemki. Na papierze zagrozić może im głównie ta ostatnia reprezentacja. Ale to tylko wtedy, jeśli Biało-Czerwone nie zagrają na swoim poziomie. Niemki to ekipa, która od lat nie grała na igrzyskach, na mistrzostwach świata walczy o miejsce w TOP 10 z bardzo różnym skutkiem, a w dwóch ostatnich edycjach mistrzostw Europy była 11.
Więc inny poziom. Niższy w stosunku do nas. Ale Stefano Lavarini uważa, że nie warto jednak czegokolwiek przewidywać przed meczami.
– Nie bierze pan pod uwagę, że Niemki [zagrają z Polkami trzeci mecz grupowy – przyp. red.] to jedna z reprezentacji, które w ostatnich latach najbardziej „urosły”, a Wietnam dopiero co wygrał zawody w Azji, co dla nich jest historycznym rezultatem. Siatkówka rośnie tam w siłę, a dla nas przy tym jest to wciąż kadra dość nieznana. Ja staram się myśleć o turnieju krok po kroku. Po pierwsze będę zadowolony, jeśli przyjedziemy tam w dobrej formie i z odpowiednim nastawieniem, żeby odpowiednio zagrać w grupie – mówił nam.
Z Wietnamem jest jeden problem, mianowicie… wybuchła tam afera związana z testami płci. Mówi się, że to przez to w mistrzostwach nie wystąpi największa gwiazda tej kadry, Nguyen Thi Bich Tuyen. I choć to nie w pełni potwierdzone, to niedawno z podobnego powodu zdyskwalifikowano jedną z juniorskich ekip z tego kraju. Czy Wietnamki będą jakkolwiek groźne bez swojej głównej broni przekonamy się zresztą już dziś o 15:30. Z Kenijkami Polki z kolei miały okazję zagrać w zeszłym roku na igrzyskach i – choć nie były w najlepszej formie – wygrały gładko: do 14, 17 i 15 punktów.
***
TERMINARZ MECZÓW GRUPOWYCH POLEK NA MŚ
23.08. Polska – Wietnam (15:30).
25.08. Polska – Kenia (12:00).
27.08. Polska – Niemcy (12:00)
***
Innymi słowy: ostatecznie wszystko prowadzi nas dalej, do faz pucharowych. W 1/8 Polki powinny – jeśli wszystko ułoży się zgodnie z planem – trafić na Belgijki, które mają już pierwszy mecz za sobą i gładko ograły w nim Kubę. Belgia to podobny poziom do Niemiec, a więc ekipa, z którą Biało-Czerwone powinny sobie spokojnie poradzić. A jeśli to zrobią, to wszystkie znaki na niebie, ziemi i parkiecie wskazują, że w ćwierćfinale czeka ich największe możliwe wyzwanie.
Jak pokonać niepokonane?
Włoszki. Niepokonane – w tym momencie – od 30 spotkań o stawkę. Zwyciężczynie dwóch ostatnich edycji Ligi Narodów i igrzysk olimpijskich w Paryżu. Genialna ekipa, z legendą trenerską w postaci Julio Velasco na ławce. A przy tym drużyna… grająca bardzo prostą siatkówkę. Przewidywalną, niespecjalnie tajemniczą. Ale niezwykle skuteczną, wykonywaną na najwyższym możliwym poziomie.
Gdy pytaliśmy Agnieszkę Korneluk, czy się z takim postawieniem sprawy zgadza, powiedziała:
– Na pewno w porównaniu z na przykład Japonkami – z którymi grałyśmy w tej Lidze Narodów następnego dnia – to tak [Włoszki grają prostą siatkówkę]. Japonia czy też Chiny to zespoły, które mają mnóstwo rozwiązań, kombinacji, potrafią zaskoczyć. Włoszki grają uproszczoną siatkówkę, może bardziej, nazwijmy to, europejską. Tam nie ma zbyt wielu kombinacji, to nie jest zespół skomplikowany taktycznie. Niemniej, jak powiedziałeś, wykonanie każdego elementu jest na topowym poziomie.
A czego trzeba, żeby je pokonać?
– Myślę, że ta walka, podbicie kilku piłek, zasiania w nich wątpliwości – to powinno pomóc. Chodzi o sprawienie, żeby myślały: „okej, gramy nasze rozwiązania, ale nie zdobywamy punktów”. To mogłoby im dać do myślenia w ataku. Wierzę w to, że to jest jak najbardziej możliwe. Podobnie jak pokonanie ich. Tylko trzeba zagrać cierpliwie. […] Każda seria kiedyś się kończy. (śmiech) Wierzę naprawdę ogromnie w naszą drużynę. Sprawiłyśmy już wiele niespodzianek, czemu nie miałybyśmy zrobić jeszcze jednej? – mówiła nasza środkowa.
Poprzedni mecz Polek z Włoszkami. Ten gładko przegrany, w półfinale Ligi Narodów.
No właśnie, czemu? Wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że Włoszki są aktualnie najlepsze na świecie. Ale wszyscy wiedzą też, że każdy zespół da się pokonać. Nawet jeśli będzie trzeba do tego meczu – z naszej perspektywy – właściwie idealnego. Jak to ujął Stefano Lavarini:
– Gdy w końcu uda nam się pokonać jeden z tych [najlepszych na świecie] zespołów, będzie to spore osiągnięcie. To góra, na którą musimy się wspiąć. Powiedzmy sobie jeszcze jedną rzecz o wspinaniu się na góry – bo pochodzę z tej górskiej części Włoch i trochę się na tym znam. (śmiech) To coś, czego uczą nas od najmłodszych lat – w górach trzeba poruszać się krok po kroku. I dużo łatwiej jest dojść na szczyt, gdy te kroki są odpowiedniej wielkości i nie „przesadzasz”, próbując stawiać większe i większe. Z takim nastawieniem musimy pojechać na ten turniej. Ale równocześnie pojechać tam po to, by się na tę górę wspiąć. Bo na pewno nie po to, by się przed nią zatrzymać.
A że Agnieszka Korneluk deklarowała nam, że zadowoli ją tylko medal, nie pozostaje nam nic innego, jak trzymać kciuki za to, żeby z mistrzostw wróciła w pełni zadowolona. Choć trzeba pamiętać, że nawet gdyby udało się pokonać Włoszki, to wciąż nie dawałoby to medalu. Dalej czekałyby kolejne wyzwania.
Bo przecież reprezentacji, które chcą medali jest więcej. Chinki i Japonki udowodniły w ostatnich latach, że grają stale na wysokim poziomie i mogą walczyć o najwyższe cele, a do tego mistrzostwa mają całkiem niedaleko – w Tajlandii. Turczynki, Brazylijki i Serbki zawsze grają nie tyle o medale, co o złoto, a te ostatnie – które ewidentnie odpuściły Ligę Narodów – bronią do tego tytułu. A do tego zawsze może trafić się niespodzianka.
Choć my liczymy, że tą niespodzianką będą właśnie Polki. Niewidziane na podium mistrzostw świata od 63 lat.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o siatkówce na Weszło:
- Sasak: Musiałem zrobić dwa kroki w tył. Bałem się, że nie wrócę do PlusLigi [WYWIAD]
- Ciągłość sukcesów i napływ talentów. Polska siatkówka to ewenement [KOMENTARZ]
- Życie, które było ciężkie, a dziś pędzi. Historia Jakuba Nowaka
- „Albo grubo, albo wcale”. Jak Polki zdobyły medal Ligi Narodów? [REPORTAŻ]