Reklama

„Albo grubo, albo wcale”. Jak Polki zdobyły medal Ligi Narodów? [REPORTAŻ]

Sebastian Warzecha

28 lipca 2025, 12:58 • 12 min czytania 4 komentarze

Magda Stysiak, która podkreślała, że po półfinałowym meczu z Włochami wiele osób – co było dla niej zrozumiałe – już w siatkarki nie wierzyło. Agnieszka Korneluk, kapitanka, która twierdzi, że poprawić w grze Polek można wszystko. Sebastian Świderski, prezes PZPS, ganiający po schodach. W Łodzi było wczoraj gorąco. I dosłownie, i w przenośni, bo wiele działo się na siatkarskim parkiecie i trybunach, które ostatecznie mogły świętować. Bo Polki, przy wypełnionej po brzegi Atlas Arenie, zdobyły brąz Ligi Narodów. A jak im się to udało?

„Albo grubo, albo wcale”. Jak Polki zdobyły medal Ligi Narodów? [REPORTAŻ]

Liga Narodów. Polki z kolejnym medalem. „Trudno utrzymać się na topie”

Kiedy Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, przyszedł do dziennikarzy po meczu o brązowy medal Ligi Narodów, był spocony i wachlował się akredytacją. Ale nikt się temu nie dziwił. Raz, że „Świder” nieco się nabiegał – wręczał Polkom medale – a dwa, że w hali było gorąco. I dosłownie, i w przenośni.

Reklama

Gorąca atmosfera, obowiązkowy garnitur, krawat i trzeba biegać po tych piętrach – mówił. – A do tego pracować, bo to nie tylko oglądanie spotkania, ale i rozmowy. Są prezesi federacji światowej, europejskiej, trzeba było omawiać przyszłość. Ale oglądać też trzeba było. Cieszymy się, że panie znów pokazały, że można na nie liczyć, tym razem przed polską publicznością.

O czym rozmawiał z oficjelami już nie dodał, choć możliwe, że poruszany był wątek mistrzostw świata i zaognionej sytuacji na linii Kambodża-Tajlandia, bo to w tym drugim kraju mają się odbyć. Wczoraj najważniejsze było jednak to ostatnie zdanie – że nasze siatkarki pokazały, że można na nie liczyć. Znowu, bo przecież brąz Ligi Narodów zdobyły trzeci raz z rzędu.

Więc faktycznie, można. Ale jak Polki wywalczyły ten medal?

Nic do stracenia

– Pracujemy nad przygotowaniem mentalnym. Staraliśmy się, żeby zespół był w jak najlepszej formie mentalnej na dzisiejsze spotkanie, by zdobyć medal. Chciałem zobaczyć u dziewczyn pewien balans, by nie zostały z tymi emocjami, które czuły wczoraj, a skupiły się na tym, co przed nami. Bo to teraźniejszość się liczy. Tylko dziś mieliśmy szansę wygrać medal, jutro już by jej nie było – mówił Stefano Lavarini, trener Polek w rozmowie z mediami po zdobyciu brązowego medalu.

Nawiązywał, oczywiście, do półfinałowego starcia z Włoszkami. Bo tak naprawdę całą rozmowę o tym brązowym medalu trzeba zacząć od niego.

A może nawet i wcześniej – od meczu z Chinkami w ćwierćfinale? To też był trudny mecz, nerwowy, bo Polki wiedziały, że jeśli przegrają, to już w Atlas Arenie, przed swoją publicznością, nie zagrają. Udało się wygrać, po tie-breaku i zapewnić, że Biało-Czerwone powalczą o medal. Ale z Włoszkami już nie było szans, ograły nas bez litości, 3:0 i to w znakomitym stylu. Pokazały, że są najlepszą drużyną na świecie. Wszyscy to powtarzali. Sebastian Świderski mówił na przykład:

– Pamiętajmy, z kim graliśmy w półfinale. Włoszki to najlepsza drużyna na świecie. Mają 28 [po finale już 29 – przyp. red.] zwycięstw z rzędu, są właściwie nie do pokonania, choć w końcu nastąpi ten pierwszy raz.

Nie zmieniało to jednak faktu, że Polki po półfinale były wyraźnie podminowane. Przegrać mecz po walce, a przegrać go w takim stylu to dwie różne rzeczy. W żadnym secie nie dobiły przecież nawet do 20 punktów. Podnieść się po takiej demolce? Niełatwa rzecz. Dlatego nie dziwi, że rozmowy po meczu z Japonią – zakończonym szczęśliwie – były zdominowane właśnie przez ten temat: jak się podnieść? Jak przygotować w niespełna 24 godziny do kolejnego niezwykle istotnego spotkania? I jak to spotkanie wygrać?

– Wydaje mi się, że każda z nas zrobiła coś przede wszystkim w swojej głowie, ale też zebrałyśmy się jako zespół, próbowałyśmy to przeanalizować razem i razem wejść w nowy dzień. Bo wiedziałyśmy, że to co przed nami jest najważniejsze, a co za nami, to już trzeba zostawić – mówiła Martyna Łukasik, przyjmująca polskiej kadry. I w pewnym sensie – może nieświadomie – powtarzała tu po części to, co mówił Stefano Lavarini.

Co oznacza, że trener ze sztabem dobrze wykonali swoje zadanie. Podnieśli reprezentację i mentalnie, i jeśli chodzi o poziom gry. Na to drugie uwagę zwracała Magda Stysiak, która przeciwko Japonii zagrała być może najlepszy mecz w całej tegorocznej Lidze Narodów. Wcześniej często jej nie szło, a w starciu o brąz była motorem napędowym polskiej kadry.

– Trzeba było się zresetować po tym złym spotkaniu z Włoszkami. Chciałyśmy wygrać ten medal przed polską publicznością. Wiedziałyśmy, że od początku meczu musimy wejść albo grubo, albo wcale. Miałyśmy dużo do stracenia, ale równocześnie… nic do stracenia. Zresztą wiele osób w nas nie wierzyło, ale nie dziwi mnie to, z Włoszkami grałyśmy bardzo źle. To coś niesamowitego, że pomimo tego meczu w półfinale przyszła cała Atlas Arena i nas dopingowała. Pokazali znowu, że są najlepszymi kibicami na świecie. To było magiczne spotkanie na boisku i poza nim.

Mniej więcej tak brzmiały wypowiedzi każdej z naszych siatkarek. Chciały medalu, wiedziały, ile znaczyłby dla kibiców. Więc musiały się podnieść. Zresztą niektóre – ze Stysiak na czele – już kilkanaście minut po półfinale mówiły, że nadal w ten zespół wierzą. I wyszło, że słusznie. Choć wiadomo, mecz z Włoszkami zostawił zadrę, która nieco przebija się przez radość z powodu wywalczonego – trzeci raz z rzędu – brązu.

– Dziś cieszymy się z brązu, gdzieś tam w sercu jest trochę bólu, że wczoraj nie przeciwstawiłyśmy się w ogóle Włoszkom. Ale teraz jest moment na świętowanie, radość – mówiła Agnieszka Korneluk, środkowa i kapitanka kadry.

Trzeci raz, ale ten szczególny

Wspomnieliśmy o chęciach. To szczególnie podkreślała Łukasik – że Polki naprawdę chciały tego medalu, że dla nich był ważny, mimo że brąz zdobywały już w poprzednich dwóch latach, że takie sukcesy miały już na koncie. Nieważne. Była w nich chęć na osiągnięcie kolejnego takiego wyniku.

– To słowo-klucz: chciałyśmy tego medalu. Nie miałyśmy już nic do stracenia, chciałyśmy pokazać zupełnie inne oblicze naszego zespołu, niż w meczu z Włoszkami. To dziś się udało. Weszłyśmy bardzo pewnie w ten mecz i ani na moment nie zwątpiłyśmy w to, że ten wynik będzie taki, jakim się skończyło.

Mecz z Japonią nie był łatwy, choć tak się rozpoczął. Pierwszy set poszedł bowiem po myśli Polek, a mieliśmy co do tego obawy. Bo i z Chinami, i z Włochami Biało-Czerwone świetnie otwierały tę partię, żeby potem gładko ją przegrać. Z Japonią sobie na to nie pozwoliły, a utrzymanie tej koncentracji było szczególnie ważne, bo – jak mówiły Polki – rywalki to taki zespół, który nigdy nie odpuszcza.

– Mecz z Japonkami nigdy nie był łatwy. One nigdy nie przegrywają 0:3 łatwo, bo bronią wyśmienicie. Mają swój styl gry, opanowany do perfekcji. Od początku pokazałyśmy naszą energię, złość po wczorajszej porażce – mówiła Stysiak. – Była ta wiara i wtedy się niesamowicie gra. Bo nawet jak zrobisz błąd, to w następnej akcji jest bomba i dziękuję. Wierzyłyśmy do samego końca, a nie jest łatwo grać z Japonią. Ten medal jest dobrym końcem tego finału.

A Stefano Lavarini zwracał uwagę na fakt, że Polki – mimo że mogły nawet więcej – dużo lepiej korzystały z podarowanych im szans w stosunku do poprzednich spotkań.

To był trudny mecz, ale dlatego był tak dobry. Japonia prezentowała tu, obok Włoch, najlepszą siatkówkę. Rywalki miały dziś dużo cierpliwości i korzystały z szansa, które wypuszczaliśmy. My jednak i tak wykorzystaliśmy wiele swoich okazji. To dało nam ten niesamowity wynik, bo to jest niesamowity rezultat. Japonki pewnie miały nieco mniej energii po półfinale [grały później od Polek i rozegrały pięć setów z Brazylią – przyp. red.], ale nadal pokazywały wielką jakość.

Polki jednak też ją pokazały. To był na pewno ich najlepszy mecz w tych finałach. Z Chinkami bardzo falowały, zależnie od seta grały albo znakomicie, albo bardzo słabo. Z Włoszkami, wiadomo, przepaść. Ale z Japonią każdy set – nawet drugi, przegrany – stał na pewnym poziomie, poniżej którego nasza kadra nie zeszła. I to dało brąz.

No i, wiadomo, brąz przed własną publicznością. To najważniejsze.

– To dodatkowy smaczek, że możemy cieszyć się z naszymi kibicami, którzy przyszli tu tak licznie i nas dopingowali. Ten brąz smakowałby bardzo dobrze w każdym miejscu, ale w Polsce smakuje jeszcze lepiej – mówiła Łukasik. Wtórowała jej też Agnieszka Korneluk, choć ona przyznawała, że każdy z tych trzech medali jest dla niej wyjątkowy:

– Uwielbiam grać w Polsce. Kiedyś może czułam większą presję, ale teraz to dla mnie super wydarzenie i bardzo się cieszę z tego, że mogą tu być moi najbliżsi i możemy razem świętować. Każdy medal ma jednak swoją historię. Ten też. Na pewno trudniej jest utrzymać się na tym topie, niż zdobyć medal pierwszy raz. Ale radość jest tak samo ogromna.

Agnieszka Korneluk i Paulina Damaske

Znajdźcie w swoim życiu kogoś, kto patrzy na was tak, jak Paulina Damaske na Agnieszkę Korneluk. Fot. Newspix

Zresztą wielu Polkom zadawano wczoraj pytanie: który z tych trzech brązów był najbardziej wyjątkowy? I odpowiedzi były różne. Pierwszy, bo po 14 latach polska kobieca siatkówka miała medal dużej imprezy. Drugi, bo udało się potwierdzić klasę. Trzeci, bo u siebie, ze swoimi kibicami na trybunach. W gruncie rzeczy wychodzi więc, że każdy z nich, jak powiedziała Korneluk, był istotny.

Ale, co ważne – jak pisaliśmy już wczoraj – ten wczorajszy jest potwierdzeniem, że Polki są w gronie najlepszych ekip świata i już się tam zadomowiły. Brakuje im tylko podobnego osiągnięcia z którejś z imprez mistrzowskich.

Teraz trochę odpoczynku, potem dużo pracy

Liga Narodów też jest imprezą wysokiego formatu. Nie można jej ujmować. FIVB mocno promuje Ligę Narodów – mówił wczoraj Sebastian Świderski. I miał rację, to ważne rozgrywki. Ale sam po chwili dodał: – Natomiast rzeczywiście mistrzostwa Europy czy świata to też obowiązek naszej reprezentacji, by tam prezentować się jak najlepiej. Wierzę, że dojdzie do momentu, gdy żeńska kadra przełamie ten ćwierćfinał i powalczy o medale.

O przełamaniu ćwierćfinału wspomniał, bo za kadencji Stefano Lavariniego – trwającej od 2022 roku – w trzech imprezach mistrzowskich zawsze kończyliśmy na tej właśnie fazie, dwukrotnie przegrywając z późniejszymi mistrzyniami (Serbia na MŚ 2022 i Turcja na ME 2023), a raz wicemistrzyniami (USA na IO 2024). W tym roku czas na drugie mistrzostwa świata z Włochem u steru. Polki wiedzą już, że mogą jechać na nie z nadziejami, choć wczoraj wcale nie głosiły buńczucznych teorii, że na pewno przywiozą z Tajlandii medal.

W sumie to… wręcz przeciwnie. Podkreślały, że mają przed sobą dużo pracy i zauważały, że cały sezon w Lidze Narodów był w ich wykonaniu, cóż, średni.

– Na pewno momentami ta gra nie układała nam się tak, jakbyśmy chciały. Była to dość trudna Liga Narodów dla nas. Było też parę nowych dziewczyn, potrzeba było złapać na nowo tę pewność siebie jako drużyna, bo gdy gramy jako drużyna – jak dzisiaj – to jesteśmy najmocniejsze. Trzeba tę chemię na nowo złapać, ale myślę, że powoli ją odnajdujemy – mówiła Łukasik.

– Były wzloty i upadki w tej Lidze Narodów. Było jednak – z plusów – wprowadzenie kilku dziewczyn do tej kadry. To ważne na przyszłość – wtórowała jej Korneluk.

– Ten medal to fajne zakończenie. Pomimo złej gry w czasie całej Ligi Narodów, bo nie miałyśmy formy, to doszłyśmy do strefy medalowej – co też nie było łatwe, bo mecz z Chinkami był trudny. Teraz nie będziemy rozmawiać o plusach i minusach, po prostu można się cieszyć – dodawała z kolei Magda Stysiak.

Ta ostatnia nie chciała też rozmawiać o tym, co zrobić, by forma na mistrzostwa świata była lepsza, a zamiast tego pytać trenera. – Będę robić, co mi każe – mówiła. Więc trener był, oczywiście, pytany.

Wiemy, że musimy pracować nad wieloma aspektami. Pierwsza część Ligi Narodów była dla nas lepsze, ale wiele zespołów wtedy budowało jeszcze coś na przyszłość. Widać to było po poziomie. Potem zrozumieliśmy, że mamy jeszcze wiele do poprawy. Jednak mimo spadku formy, udało nam się powstać. […] Oczywiście, świetnie wyglądał nasz mental, ale chcemy grać w siatkówkę lepiej, niż to, co pokazaliśmy tutaj. By to zrobić, musimy trenować – mówił.

Stefano Lavarini

Stefano Lavarini. Na zdjęciu nieco skrzywiony, ale w rozmowie z dziennikarzami po meczu z Japonią już się wyłącznie uśmiechał. Fot. Newspix

Aspekty, które na pewno można poprawić? Trener wymieniał kontrolę pierwszego i drugiego odbicia, które sprawiały nam sporo problemów w czasie turnieju finałowego. Przyjęcie w dwóch pierwszych meczach było naprawdę kiepskie, z rozegraniem też bywało różnie. Mówił też jednak o kontroli bloku, żeby ten dawał więcej punktów, bo potencjał – zdaniem trenera – w tym aspekcie mamy jeden z największych w świecie kobiecej siatkówki. I było to widać wczoraj, gdy Agnieszka Korneluk dołożyła osiem punktów samym blokiem.

I właśnie kapitanka naszej kadry ujmowała to, co do poprawy, znacznie krócej:

– W czym możemy się poprawić? We wszystkich elementach możemy grać dużo lepiej. W mojej głowie cały czas jest to, że nie pokazałyśmy stu procent potencjału.

Te sto procent ma być pokazane na mistrzostwach świata, które zaczną się 22 sierpnia. Martyna Łukasik mówiła wprost: celem będzie przywieźć medal. Sebastian Świderski też podkreślał, że kadra musi być ambitna i celować w krążki z imprez mistrzowskich, docelowych, choć – na tym etapie rozwoju – jeśli taki nie wpadnie, to nie będzie to tragedią. Wiadomo przecież, że kandydatów do medali jest kilku, a Polska jest w czołowej piątce, może szóstce.

A jak będą wyglądać przygotowania?

– Jeszcze nie wiem – mówił Stefano Lavarini. – Mamy kilka pomysłów. Przedyskutujemy to ze sztabem. Ale na pewno dziewczyny dostaną kilka dni wolnego. Czasu na przygotowanie do mistrzostw śwaita nie ma dużo. Gdy wrócimy do pracy, zostaną pewnie trzy tygodnie. Zobaczymy, co będzie. Teraźniejszość, teraźniejszość. Myślmy o teraz, co jutro, to jutro. (śmiech)

A teraz – świętowanie i odpoczynek. Bo i on, i jego zawodniczki na to zasłużyli.

Z ŁODZI
SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce na Weszło:

4 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama