Reklama

Sasak: Musiałem zrobić dwa kroki w tył. Bałem się, że nie wrócę do PlusLigi [WYWIAD]

Jakub Radomski

08 sierpnia 2025, 10:14 • 11 min czytania 3 komentarze

„Mój czas jest teraz” – śpiewa Avi w utworze „Veni”, który towarzyszył Bogdance LUK Lublin w drodze po niespodziewane mistrzostwo Polski. Ten wers idealnie pasuje też do Kewina Sasaka. Gdy trzy lata temu usłyszał, że nie ma dla niego miejsca w polskim klubie, czuł się przytłoczony. Przeniósł się do Czech. Dopiero w tym roku, mając 28 lat, debiutował w reprezentacji Polski siatkarzy i zrobił furorę w turnieju finałowym Ligi Światowej. Sasak został wybrany najlepszym atakującym imprezy. To dopiero jego druga nagroda indywidualna w karierze, po… licealiadzie w Ostródzie.

Sasak: Musiałem zrobić dwa kroki w tył. Bałem się, że nie wrócę do PlusLigi [WYWIAD]

W rozmowie z Weszło Kewin opowiada o swojej niełatwej drodze, fascynacji koszykówką, osobowości Wilfredo Leona i o turnieju, który Polacy wygrali, choć nie grali swojej najlepszej siatkówki.

Reklama

Jakub Radomski: Był 29 czerwca, gdy na turnieju Ligi Narodów w Chicago przegraliście 1:3 z Brazylią. Wypadłeś wtedy przeciętnie, nie byłeś skuteczny w ataku. 2 sierpnia z tym samym przeciwnikiem zagraliście w turnieju finałowym, w półfinale i wygraliście 3:0, a ty skończyłeś aż 16 z 21 ataków. Jak wiele może zmienić się w czyjejś grze w miesiąc i trzy dni?

Kewin Sasak, atakujący reprezentacji Polski: Ciężko jest w tak krótkim czasie nagle posiąść dużo większe umiejętności. Turniej w Chicago nie był specjalnie udany w moim wykonaniu. Myślę, że klucz do tego leży w sferze mentalnej. Po nim była rywalizacja w Gdańsku. Nabierałem doświadczenia w kadrze, ogrywałem się, a przy tym rosła moja pewność siebie. To zaprocentowało w turnieju finałowym w Chinach.

Wiem, że bardzo dużo rozmawiałeś z trenerem Nikolą Grbiciem.

Był ze mną szczery. W Chicago mówił wprost: „Widzę, że ci nie idzie”. Ale jednocześnie czułem z jego strony duże zaufanie. Dawał mi czas, był cierpliwy. Nie zdejmował mnie z boiska, mimo że popełniałem błędy. Chciał, żebym doświadczył trudniejszych chwil i nauczył się przełamywać ciężkie momenty. Jestem mu dzisiaj bardzo wdzięczny za takie podejście.

Ty trochę jesteś zawodnikiem, któremu czasami brakuje cierpliwości, prawda?

Tak. Kiedy mecz nie idzie po mojej myśli, czasami mam problem z tym, żeby szybko się resetować po nieudanej akcji i myśleć tylko o kolejnym punkcie. Zdarza mi się przeżywać straconą szansę, niezdobyty punkt. Czasami na pewno poświęcam temu za dużo uwagi zamiast podejść do wszystkiego z chłodną głową.

Powiedziałeś Sarze Kalisz w wywiadzie dla TVP Sport: „Chcę być perfekcyjny z każdym elemencie”.

Mam w sobie dążenie do perfekcji, ale uczę się, że w sporcie, który uprawiam, czegoś takiego tak naprawdę nie ma. Siatkówka ma to do siebie, że nie da się grać idealnie. Na parkiecie nigdy nie będziesz stuprocentowo perfekcyjny. Muszę to zrozumieć.

Według osób z kadry w tym sezonie bardzo poprawiłeś zagrywkę i oczywiście skuteczność w ataku, a jeżeli gdzieś szukać rezerw, to przede wszystkim w bloku. Zgadzasz się z tym?

Tak. Na początku sezonu klubowego z Bogdanką LUK Lublin nie czułem się pewnie w polu serwisowym. Popełniałem błędy. Nakręcałem się, przeżywałem to. To też nie pomagało. Pracowałem dość długo nad tym elementem, sporo w tej kwestii uświadomił mi trener Grbić i serwis w końcu zaczął funkcjonować, choć chciałbym mieć w nim jeszcze większą regularność. Jeżeli chodzi o blok i obronę, nie powiedziałbym, że jestem w tym słaby, ale na pewno i tu i tu jest pole do poprawy.

Kewin Sasak w reprezentacji Polski

Kewin Sasak w reprezentacji Polski

O czym w ogóle marzył mały Kewin Sasak?

Zaczynałem od piłki nożnej. Wiele godzin spędziłem z kolegami na podwórku albo szkolnym boisku. Grałem raczej z przodu. Wychodzi na to, że już wtedy lubiłem atakować (śmiech). Na etapie gimnazjum i liceum zacząłem już trenować siatkówkę. Najpierw to była super forma spędzenia wolnego czasu. Później pojawiło się marzenie, żeby zagrać kiedyś w PlusLidze. A potem następne – by trafić któregoś dnia do reprezentacji Polski.

To prawda, że w dzieciństwie trenerzy wiedzieli w tobie bardziej przyszłego koszykarza?

Nie sądzę. Grałem co prawda też trochę w koszykówkę, ale raczej hobbystycznie. Nigdy jej nie trenowałem i raczej nie szedłem w tamtą stronę. Faktem jednak jest, że uwielbiam oglądać ten sport. Mam na jej punkcie delikatnego świra. Szczególnie podziwiam Kevina Duranta. Miałem 13, 14 lat, kiedy Oklahoma City Thunder z nim w składzie była na topie. Pokochałem ten zespół. Gdy graliśmy z kolegami na Xbox-ie w NBA, zawsze wybierałem właśnie Oklahomę i Durant zdobywał wiele punktów, czasami trafiając z niewiarygodnych pozycji.

Kręcił mnie jego styl gry, ale też sposób bycia i mentalne podejście do uprawiania sportu. Kiedy był zawodnikiem Brooklyn Nets, ich domowe mecze odbywały się zwykle o ludzkiej dla Polaka porze. Teraz przenosi się do Houston Rockets i trudniej będzie oglądać jego spotkania na żywo. Ale niektóre na pewno zobaczę. Ja nawet mam buty Duranta i czasami w nich gram (specjalna kolekcja firmy Nike – przyp. red.), bo raz, że są wygodne, a dwa – fajnie jest wspierać w taki sposób swojego koszykarskiego idola.

W sporym tekście na twój temat w serwisie Przegląd Sportowy Onet wypowiada się Wojciech Góra – trener z MKS MDK Warszawa. Osoby, z którymi rozmawiałem o tobie, przekonywały mnie, że to człowiek, któremu bardzo wiele zawdzięczasz.

Prowadził mnie przez kilka lat, do wieku dojrzewania. Uczył mnie siatkówki, ale też życia. Świetny wychowawca, pamiętam kilka naszych rozmów. Szczególnie jedną, kiedy uświadomił mi, że mogę być naprawdę dobrym siatkarzem i powinienem zająć się tym na poważnie. „Spójrz, nie każdy w naszej grupie treningowej ma takie warunki fizyczne, jak ty. To są warunki do uprawiania zawodowego sportu na najwyższym poziomie” – przekonywał.

Miałeś w tej swojej drodze jakieś momenty zwątpienia?

Takiego, żebym chciał rzucić siatkówkę, nie było, ale kilka razy pojawiały się czarne myśli, kiedy coś mi nie wychodziło albo nie widziałem jakiegoś znaczącego progresu.

Kiedy było najtrudniej?

W 2022 roku. Po czterech sezonach w Treflu Gdańsk, gdzie byłem drugim atakującym, usłyszałem od prezesa Dariusza Gadomskiego, że w klubie nie ma chęci przedłużenia ze mną umowy. Przychodził nowy trener (miał nim być wtedy Andrea Anastasi – przyp. red.), który dał do zrozumienia, że nie widzi mnie jako podstawowego gracza na swojej pozycji. W Treflu uznali więc, że będzie lepiej, jak znajdę sobie nowy klub.

Rok 2018. Sasak na treningu Trefla

Rok 2018. Sasak na treningu Trefla

Jak zareagowałeś?

Przytłoczyło mnie to. Potrzebowałem czasu, by zrozumieć, że muszę zaadoptować się do nowej rzeczywistości. Zrobić krok, może nawet dwa w tył, zmienić otoczenie. Miałem oferty z innych klubów PlusLigi, ale wszędzie jako drugi atakujący. A ja chciałem grać. Pojawiła się oferta z czeskiego VK CEZ Karlovarsko. Z jednej strony zawsze chciałem spróbować grania za granicą, a z drugiej w głowie była obawa: „Czy po graniu w Czechach uda mi się w ogóle wrócić do naszej elitarnej PlusLigi?” Zostałem wtedy zmuszony do takiego ruchu, ale to była świetna decyzja.

Nie jest tak, że spędziłeś za dużo czasu w Treflu jako zmiennik? Rozumiem, że byłeś w strefie komfortu, ale czasami w życiu warto szybciej coś zmienić, żeby pójść do przodu.

Być może tak, ale ja czułem, że w Gdańsku, mimo bycia rezerwowym, też się rozwijam. Pierwszym atakującym był Mariusz Wlazły – kluczowa postać reprezentacji Polski, która sięgała w 2014 roku po mistrzostwo świata, gdy fascynowałem się już siatkówką. Uwielbiałem tę drużynę, a on był jednym z moich największych idoli. Po latach spotkaliśmy się w jednym klubie, co było wyjątkowe. To też świetny człowiek, który pomagał mi w wielu sprawach. Inna ważna postać tamtej reprezentacji – Michał Winiarski – był trenerem Trefla. On również nauczył mnie wielu rzeczy.

Nie żałuję dziś żadnych swoich decyzji. Niczego bym nie zmienił. Może ja po prostu nie byłem do pewnego czasu gotowy mentalnie na duże granie? Można by gdybać, że gdybym odszedł dwa lata wcześniej z Trefla, być może wszystko przebiegłoby szybciej. A może w nowym klubie nie działoby się dobrze i ja bym dzisiaj w ogóle nie grał w siatkówkę?

Co dał ci rok w Czechach?

Zaskoczył mnie poziom ligi. Był trochę wyższy, niż się spodziewałem. To był poziom dołu PlusLigi i czołówki I Ligi, więc wydaje mi się, że dla mnie na tamten moment był optymalny. Zdobyliśmy brązowy medal czeskiej ligi, ale przede wszystkim w barwach Karlovarsko rywalizowałem w Lidze Mistrzów. Trafiliśmy do grupy z ZAKSĄ, której w dwóch spotkaniach urwaliśmy trzy sety, i włoskim Trentino, przeciwko któremu udało się wygrać jedną partię. Grałem w pierwszej szóstce, zdobywałem sporo punktów. To było świetne doświadczenie.

Kewin Sasak jako atakujący Karlovarsko

Kewin Sasak jako atakujący Karlovarsko

Gdy podjąłeś decyzję o przenosinach do Bogdanki LUK Lublin, wiedziałeś już, że działacze ściągają Wilfredo Leona?

Nie. Rozmowy ze mną odbywały się dość wcześnie. A kiedy dowiedziałem się o transferze Leona, czułem wielką radość. Przecież ten gość był dla wielu młodych siatkarzy ikoną. Wielu chłopaków wzorowało się na nim i chciało grać właśnie jak Leon. Ja czasami też.

W którym momencie ubiegłego sezonu uwierzyłeś, że Bogdanka może sprawić wielką niespodziankę i wywalczyć mistrzostwo Polski?

Na początku za realny cel uważałem awans do czwórki i wywalczenie medalu. Nie myślałem o ewentualnym tytule. Ale w półfinale rozgrywek wygraliśmy pierwszy mecz przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi na ich terenie. Myślę, że to był punkt zwrotny. Oni byli mistrzem Polski, w teorii najsilniejszą ekipą w Polsce. Pamiętałem, że z reguły przegrywałem z nimi te najważniejsze spotkania. A tu taki triumf. Tamta wygrana, podobnie jak zwycięski mecz numer trzy w Jastrzębiu, strasznie nas napędziła.

Pamiętam, jak rozmawialiśmy parę minut w Lublinie, tuż po wywalczeniu przez was mistrzostwa Polski. Mówiłeś mi, że Leon dał ci bardzo wiele jako siatkarz, ale też pod względem ludzkim. Jaki to człowiek?

Troskliwy – to słowo jako pierwsze przychodzi mi do głowy. Jest osobą o wielkim sercu. Choć ma status wielkiej gwiazdy, nie interesuje się tylko sobą i swoją grą. Zależy mu na drużynie, dba o dobro poszczególnych zawodników. Odbyłem z nim wiele prywatnych rozmów, które bardzo dużo mi dały. To świetna sprawa, że taki zawodnik interesuje się innymi i bardzo chce im pomóc.

Co czułeś, gdy po finale w Włochami wybrano cię najlepszym atakującym turnieju finałowego Ligi Narodów?

Cieszyłem się, że ktoś mnie docenił i dołączyłem do dream teamu tego turnieju. Miałem poczucie, że w ćwierćfinale i półfinale moja dyspozycja była bardzo dobra i dużo dałem drużynie. W finale wyglądało to już gorzej, ale starałem się o tym nie myśleć. Wyczyścić głowę, skupić się na tym, że ograliśmy Włochów 3:0 i polska siatkówka ma kolejne złoto dużej imprezy.

Sasak w tegorocznej Lidze Narodów. W tle Marcin Komenda

Sasak w tegorocznej Lidze Narodów. W tle Marcin Komenda

Twoja historia może inspirować. Jeszcze dwa lata temu grałeś w lidze czeskiej. W wieku 28 lat debiutujesz w reprezentacji Polski, podczas gdy inni zawodnicy z genialnego rocznika 1997 o sile kadry albo zespołów PlusLigi stanowią już od wielu lat. Jesteś bohaterem meczów z Japonią i Brazylią, choć miesiąc wcześniej przeciwko tak silnym rywalom radziłeś sobie różnie. Dla mnie niesamowite jest też to, że ta nagroda z Ningbo to dopiero drugie tego typu ważne wyróżnienie indywidualne w twojej karierze. Pamiętasz 2015 rok i licealiadę w Ostródzie, na której wybrano cię MVP?

Oczywiście. Pamiętam, że tamtą statuetkę w Ostródzie wręczał mi Paweł Papke, wtedy prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Teraz kilka dni temu wróciliśmy do kraju jako złoci medaliści Ligi Narodów i znów spotkałem się z nim. Była okazja chwilę porozmawiać i powspominać. To dla mnie wyjątkowe również dlatego, że obaj jesteśmy wychowankami MDK-u. Obu nas siatkówki i życia uczył trener Góra.

Byłeś zaskoczony tym, że tak łatwo poszło wam w wielkim finale z Włochami? Wielu ekspertów spodziewało się bardzo trudnego i wyrównanego spotkania.

To nie był wcale taki łatwy mecz. Pierwszy set długo był bardzo wyrównany. W drugim do pewnego momentu też walczyliśmy z nimi na równi, później uzyskaliśmy przewagę. Dopiero trzeci set to była deklasacja z naszej strony. Zaskoczyło mnie coś innego – wszyscy mieliśmy świadomość, że nie gramy swojej najlepszej siatkówki, a mimo to potrafiliśmy przejść przez turniej finałowy bez straty seta, a w finale ograć 3:0 aktualnych mistrzów świata.

Co takiego ma w sobie piosenka „Candy” Quebonafide, którą śpiewaliście całą drużyną w autokarze po wywalczeniu złota?

Mieliśmy kilka, może nawet kilkanaście piosenek, które towarzyszyły nam w Chinach. „Candy” wybrał Tomek Fornal. Lubię ten utwór, zresztą chyba wszyscy z kadry dobrze znają tekst.

A gdybyś ty miał wybrać jakąś piosenkę, na co byś się zdecydował?

Chyba na „Veni” Aviego. Puszczaliśmy ją często w szatni Bogdanki i w autokarze. W pewnym sensie prowadziła nas do złota PlusLigi. Jest o determinacji, poświęcaniu się i osiąganiu celu. Myślę, że też by pasowała.

Zapytam w ten sposób – ty już wiesz, czy polecisz na Filipiny na mistrzostwa świata?

Nie wiem. Przed nami kilka dni wolnych i dłuższe zgrupowanie w Zakopanem. Tam trener podejmie decyzje odnośnie składu na mistrzostwa świata. Ja na pewno dużo od siebie wymagam i będę chciał pokazać się z jak najlepszej strony. Mocno wierzę, że mogę na te mistrzostwa polecieć.

ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI 

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

3 komentarze

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama