Gdy obejmował reprezentację Polski, ta nie dostała się na dwie poprzednie edycje mistrzostw świata, na igrzyskach nie grała od 2008 roku, a ostatni medal dużej imprezy zdobyła w 2009 – trzynaście lat wcześniej. Stefano Lavarini szybko jednak zaczął sytuację zmieniać. Wydobył z kadry siatkarek ukryty w niej potencjał, wszedł do ćwierćfinału mistrzostw świata i Europy oraz igrzysk olimpijskich, a do tego zdobył trzy brązowe medale Ligi Narodów. Ale – jak mówi – ambicje jego oraz jego podopiecznych sięgają wyżej. – Już teraz osiągnęliśmy znacznie wyższy poziom. Wciąż jednak nie rywalizujemy o medale największych imprez. Jednym z naszych celów jest dorównanie innym zespołom – tym, które są przyzwyczajone do gry w strefie medalowej – twierdzi.
![Trener kadry siatkarek przed MŚ: „Jesteśmy tuż za najlepszymi na świecie” [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/08/stefano-lavarini-5.jpg)
Jak przed mistrzostwami świata ocenia szanse Polek na medal? Nad czym jego drużyna wciąż musi pracować? I czy ma wyznaczony cel, po którym powie sobie, że zrobił w Polsce, co tylko mógł i z Biało-Czerwonymi się pożegna? Włoski trener naszej reprezentacji w rozmowie z Weszło analizuje wszystkie te kwestie, a także znacznie więcej. Na dwa dni przed startem mistrzostw świata – a trzy przed pierwszym meczem Polek – zapraszamy na rozmowę z człowiekiem, który sprawił, że Biało-Czerwone znów liczą się w walce o medale największych turniejów.
Stefano Lavarini o mistrzostwach świata, komunikacji w zespole i 30 latach na trenerskiej ławce
SEBASTIAN WARZECHA: Wypada chyba zacząć od gratulacji. W tym roku wybiło panu w końcu 30 lat stażu w roli trenera. Spodziewał się pan, że będzie to tak długa przygoda?
STEFANO LAVARINI: Szczerze? Wierzyłem w możliwość, że będę to robić przez większość życia. Na początku miałem kilka wzorów, trenerów, którzy mnie inspirowali. Gdy widziałem, jak stają się coraz starsi, żyjąc z tej pracy i tą pasją, jak walczą o kolejne sukcesy, to wierzyłem, że mogę być jak oni. Więc tak, było to coś, czego oczekiwałem. Jednocześnie nie możesz oczekiwać, że najpierw znajdziesz się na takim poziomie, a potem się na nim utrzymasz. Teraz życzę sam sobie, żebym mógł to robić tak długo, jak tylko będę w stanie.
Jaki był najlepszy moment z tych 30 lat? A może najlepszy moment dopiero nastąpi?
Kocham wszystkie chwile, które są częścią tej drogi. Wszystkie miały wpływ na to, jaki jestem zawodowo, ale też jaką jestem osobą. Pomogły mi dojrzeć. Niektóre sezony były może mniej satysfakcjonujące, ale one też pomogły mi stać się lepszym. Pokonywanie przeszkód również jest ważne. Niemniej, wolę patrzyć w przyszłość. Mam nadzieję, że czekają tam sukcesy.
Miałem zapytać o to, czy zmieniłby pan cokolwiek w przeszłości, ale…
Ale już rozumie pan, że nie. (śmiech) Ważne jest być pewnym swoich decyzji i tego, że robi się właściwie rzeczy w danym momencie. Gdy patrzy się na coś z perspektywy czasu, ocena podjętych wcześniej decyzji może nie być w pełni uczciwa. Dlatego niczego nie żałuję.
Myślał pan kiedykolwiek o tym, jak długo chciałby pan pracować w Polsce? Ma pan deadline, albo określony cel w głowie, po którym powie pan sobie: „Dobrze, zrobiłem, co miałem zrobić”?
Nie da się tego przewidzieć. To zresztą nie tylko moja decyzja, jest też federacja, są zawodniczki, które muszą być z tej współpracy zadowolone. Jeśli jednak o mnie chodzi, to naprawdę cieszę się pracą w Polsce, w tym środowisku. Musimy sprostać naszym ambicjom, chęci rozwoju. Nie chcę zbyt dużo mówić o tym, na jaki poziom możemy wejść, ale chcę czuć, że się rozwijamy, że moja praca i oddanie – razem z pracą federacji i dziewczyn – prowadzi nas naprzód. Dopóki będzie we mnie to uczucie, będę z tej pracy zadowolony.
Czy czuje pan, że obecna reprezentacja Polski to już kompletny zespół? Czy może to wciąż drużyna w fazie rozwoju? Gdy patrzymy na wyniki kadry, medale z Ligi Narodów, na pewno widzimy rozwój. Ale czy to już najlepsza wersja naszej kadry?
Jeśli spojrzymy na to od tej strony, na pewno wciąż jesteśmy w fazie rozwoju i musimy ją kontynuować. Jestem świadomy tego, że poczyniliśmy duże kroki, ale nasze ambicje – moje i, jak sądzę, dziewczyn – to wejść na jeszcze wyższy poziom.
To działa tak, że na początku pracy można znacznie szybciej stawiać kolejne kroki i widać duży rozwój. Ale proces rozwoju to, po pierwsze, wzloty i upadki, a po drugie – po tych pierwszych dużych krokach jest coraz trudniej, zaczynasz poruszać się małymi kroczkami, a czasem robisz nawet dwa kroki do przodu i jeden do tyłu. My wciąż mamy przed sobą dużo kroków. Musimy zrozumieć, że kolejne będą wymagać jeszcze więcej energii, niż te, które postawiliśmy do tej pory.
Co byłoby więc kolejnym krokiem na tej drodze rozwoju? Czy to, na przykład, półfinał mistrzostw świata? Bo to wciąż coś, czego nie osiągnął pan na imprezie mistrzowskiej z reprezentacją Polski. I na mistrzostwach świata, i Europy, i igrzyskach kończyło się na ćwierćfinale.
Zdecydowanie. Musimy jednak pamiętać, że zaczynaliśmy od miejsca, w którym ta kadra nie dostawała się do niektórych wielkich imprez i nie była pewna, czy może rywalizować z wielkimi zespołami. Już teraz osiągnęliśmy znacznie wyższy poziom. Wciąż jednak nie rywalizujemy o medale największych imprez. Jednym z naszych celów jest dorównanie innym zespołom – tym, które są przyzwyczajone do gry w strefie medalowej. Wiadomym jest, że chcemy iść wyłącznie do przodu, tak żeby w przyszłości osiągać takie wyniki, żeby zdobywać medale. Ale by to zrobić, musisz być nie tylko lepszym od siebie z przeszłości. Musisz też być lepszym od rywali. A rywale nie czekają na ciebie, aż ich wyminiesz. Musimy urosnąć, poprawić się, ale też wyprzedzić inne zespoły. A wtedy być może zrealizujemy ten inny cel, którym jest walka o medale wielkich imprez.

Jaka więc jest obecna pozycja naszej kadry na świecie? W światowym rankingu jesteśmy na trzecim miejscu, mamy trzy z rzędu brązowe medale Ligi Narodów. Ale na wielkich imprezach nie zdobyliśmy medalu od 2009 roku i brązowego krążka mistrzostw Europy. Gdzie jesteśmy – w TOP 5, TOP 10?
Po części sam pan sobie odpowiedział. Musimy pozostać obiektywni. A obiektywnie patrząc, to naszą pozycję wyznaczają największe imprezy. Ostatnie mistrzostwa świata? 7. miejsce. Ostatnie mistrzostwa Europy? 5. miejsce. Igrzyska olimpijskie? 6. miejsce. Jako punkt odniesienia biorę pod uwagę właśnie te największe imprezy. Jesteśmy więc jednym z zespołów, które są tuż za najlepszymi drużynami – tymi regularnie grającymi o medale.
Jeśli spojrzymy na ranking czy Ligę Narodów – to oczywiście, mamy trochę dobrych, ważnych wyników. Ale są one tymczasowe, szczególnie ranking. Są zespoły, które nie przykładają takiej wagi do Ligi Narodów, traktują ją jako pole do rozwoju, przygotowanie do tych ważniejszych imprez. Spadają przez to w rankingu, ale w tych największych turniejach zdobywają medale i są jednymi z najlepszych drużyn ostatniej dekady czy dwóch. I podejrzewam, że są tym bardziej usatysfakcjonowane, niż wysokim miejscem w rankingu.
Cofnijmy się do poprzednich mistrzostw świata. To wtedy byliście najbliżej półfinału wielkiej imprezy, przegraliście po tie-breaku z Serbią w meczu ćwierćfinałowym. Jak pan wspomina tamten turniej i tamten mecz?
Dobrze pamiętam tamte emocje, które przeżywaliśmy przez cały sezon. To był nasz pierwszy rok razem. Mieliśmy też za sobą trudną Ligę Narodów, było sporo problemów. Trudno było wprowadzić na początku pewne zmiany. Z Ligi Narodów wyszliśmy bez dobrego samopoczucia. Gdy jednak zaczynały się mistrzostwa świata – w czym zapewne pomogło to, że graliśmy po części u siebie – mecz po meczu nabieraliśmy pewności siebie. Widzieliśmy, że możemy rywalizować z innymi mocnymi zespołami, kilka wyników zresztą nas w tym utwierdziło – pamiętam szczególnie mecz z Turcją [przegrany przez Polki, ale po tie-breaku – przyp. red.]. Byliśmy tam blisko, mogliśmy wygrać.
Potem przyszło to bardzo trudne zadanie, czyli ćwierćfinał z Serbią. Całe to spotkanie wspominam bardzo dobrze. Bo nawet jeśli byliśmy smutni z powodu finalnego wyniku, to był to mecz, który pokazał, co możemy zrobić jako zespół. Że możemy być drużyną, która będzie w stanie rywalizować z najlepszymi na świecie i że możemy z nimi walczyć. Byliśmy przecież w stanie wygrać czwartego seta, w którym Serbki były blisko zamknięcia spotkania. W tych kluczowych momentach byliśmy w stanie powrócić i doprowadzić do tie-breaka, w którym znaleźliśmy się bardzo blisko historycznego wyniku.
To był ważny moment, także w perspektywie naszych kolejnych lat. Pokazał nam, że skoro możemy grać na tym poziomie z jednym z najlepszych zespołów świata, to rywalizacja z takimi ekipami po prostu jest możliwa. I że możemy się rozwinąć. Nawet jeśli nie wygraliśmy meczu, to wypracowaliśmy wiele w kwestii pewności siebie na kolejne sezony.
Serbki wygrały potem cały turniej. W kolejnym roku przegraliście z Turcją w mistrzostwach Europy i to Turcja zdobyła złoto. Na igrzyskach olimpijskich Amerykanki – wasze pogromczynie – zagrały w finale. Nie ma pan wrażenia, że jako drużyna macie pecha do drabinek? I że gdyby któraś wyglądała inaczej, to moglibyście dojść do półfinału?
Nie zwykłem myśleć o tym, że moglibyśmy mieć trzecie czy czwarte miejsce. Uważam, że w zawodach wypada nastawić się na to, że się je wygra. A skoro tak, to trzeba pokonać każdego. Nieważne, jaki to zespół, nieważne, jak mocny. Stąd raczej nie rozważam kwestii drabinki. Również dlatego, że na tym poziomie raczej trudno wybrać zespół, z którym lepiej byłoby zagrać. Oczywiście, czasem może dopisać ci szczęście, czasem nie, ale to raczej kwestia na przykład dziesięciu lat. W takim okresie na pewno kiedyś będziesz to szczęście mieć, a kiedyś nie.
Zapytałem o to, bo wystarczy rzut oka na drabinkę mistrzostw, by zobaczyć, że w tegorocznym turnieju powinien czekać was mecz z Włochami, aktualnie najlepszą drużyną na świecie. Zanim jednak o tym, wróćmy na moment do meczu przeciwko Włoszkom z Ligi Narodów, przegranego 0:3 w półfinale. Co poszło tam nie tak?
Jeszcze przed meczem byliśmy pełni motywacji, chęci walki przeciwko jednemu z najmocniejszych zespołów świata. Potem jednak, gdy Włoszki pokazywały swoją siłę, powiedzmy nawet, że swoją wyższość, to po prostu to akceptowaliśmy. Byliśmy pasywni. Nie byliśmy w stanie grać – czy nawet próbować grać – swojej siatkówki. Może przez to, że gdzieś w głowach uznaliśmy, że to zbyt wysoka góra i przestaliśmy próbować się na nią wspiąć, czy też przestaliśmy wierzyć, że możemy to zrobić. To było bardzo frustrujące. Oczywiście, Włoszki to na ten moment zespół do pokonania – nie tylko dla nas, ale dla wszystkich – jednak my nie wierzyliśmy w wygraną. A gramy właśnie po to by wierzyć, walczyć i być zadowolonym z tego, jak się grało, bo czasem to niezależne od wyniku. Wtedy jednak tego zabrakło.
Załóżmy w takim razie, że zmierzymy się z Włoszkami w ćwierćfinale mistrzostw świata. Czy w takim układzie byłby pan zadowolony z meczu niezależnie od końcowego wyniku, o ile widziałby pan tę walkę i wiarę do samego końca?
Zacznijmy od tego, że już zakłada pan, że dojdziemy do tego ćwierćfinału. (śmiech) Zakłada pan również, że Włoszki to jeden z najmocniejszych zespołów na świecie, ale nie bierze pod uwagę, że Niemki [zagrają z Polkami trzeci mecz grupowy – przyp. red.] to jedna z reprezentacji, które w ostatnich latach najbardziej „urosły”, a Wietnam dopiero co wygrał zawody w Azji, co dla nich jest historycznym rezultatem. Siatkówka rośnie tam w siłę, a dla nas przy tym jest to wciąż kadra dość nieznana.
Ja staram się myśleć o turnieju krok po kroku. Po pierwsze będę zadowolony, jeśli przyjedziemy tam w dobrej formie i z odpowiednim nastawieniem, żeby odpowiednio zagrać w grupie. Jeśli to się uda, to jesteśmy świadomi tego, że możemy spotkać się z Włoszkami. Może będzie to w 1/8 finału, może w ćwierćfinale – zależnie od tego, jak zagramy w grupie. I tutaj dochodzimy do pana pytania. Wiemy, że by rywalizować o medale, musimy zmierzyć się z Włoszkami. Natomiast jeśli chcesz walczyć o podium, to musisz wygrać z takim rywalem – czy to Włochy, czy Brazylia, czy Serbia, czy Turcja.
Gdy w końcu uda nam się pokonać jeden z tych zespołów, będzie to spore osiągnięcie. To góra, na którą musimy się wspiąć. Powiedzmy sobie jeszcze jedną rzecz o wspinaniu się na góry – bo pochodzę z tej górskiej części Włoch i trochę się na tym znam. (śmiech) To coś, czego uczą nas od najmłodszych lat – w górach trzeba poruszać się krok po kroku. I dużo łatwiej jest dojść na szczyt, gdy te kroki są odpowiedniej wielkości i nie „przesadzasz”, próbując stawiać większe i większe. Z takim nastawieniem musimy pojechać na ten turniej. Ale równocześnie pojechać tam po to, by się na tę górę wspiąć. Bo na pewno nie po to, by się przed nią zatrzymać.
Jak podejść do meczów takich jak z Wietnamem i Kenią? Na papierze to rywalki kilka poziomów niżej, ale – jak pan powiedział – rzadko z nimi gramy, a siatkówka tam rośnie.
Moje nastawienie, które próbuję przekazać dziewczynom, jest takie, że każdego dnia staramy się dać z siebie, co mamy najlepszego. W każdym treningu i w każdym meczu. Oczywiście, to nie coś, co jest zawsze możliwe, ale takie nastawienie pomaga i dzięki niemu nie ma dla mnie różnicy, czy gramy z Wietnamem lub Kenią, czy z Włoszkami.
Chodzi o to, by przyjechać na mecz z najlepszym nastawieniem, a potem wybrać jak najlepszy skład, zrobić jak najlepsze zmiany i zagrać najlepiej, jak się potrafi. Niezależnie od poziomu rywalek. To wszystko pojedyncze mecze, a w takich wiele może się zdarzyć.
Ogółem więc przygotowanie się na spotkania z Wietnamem czy Kenią wygląda z mojej perspektywy dokładnie tak, jak przygotowanie się na mecze z innymi zespołami. Oczywiście, są różnice – na przykład zbieranie informacji. Nie mamy dużo materiałów, z których możemy się przygotować do gry z tymi rywalkami. Dlatego to spotkania, w których ważne jest, by zwracać uwagę na to, co dzieje się na boisku i na to reagować. To pewna trudność, ale jeśli – jak powiedziałem wcześniej – przyznamy tym meczom takie samo znaczenie jak spotkaniom z Włochami czy Niemcami, to nam pomoże.
Jeszcze przed wylotem z kraju zagraliście z Ukrainą. Co powiedział wam ten mecz i nad czym jeszcze trzeba pracować? Zawodniczki mówiły potem, że kazał im pan zwrócić uwagę na komunikację na parkiecie, a sam nie mówił zbyt wiele. Dlaczego to takie ważne?
Jedna rzecz to rozpoczęcie meczu z planem i przestrzeganie go, a druga – adaptowanie się na bieżąco do tego, co dzieje się w meczu. To bardzo ważna umiejętność. Czasem gdy robisz to zbyt wolno, tracisz zdolność reagowania tu i teraz, a to może zdecydować o meczu. To takie szczegóły jak: „co zrobić z tą piłką?”, „jak poradzić sobie z tą sytuacją?”. Z ławki czasem reaguje się zbyt późno, dlatego zawodniczki powinny być w stanie widzieć takie rzeczy i reagować na nie na bieżąco. Wiele z tych rzeczy nie da się zrobić indywidualnie, trzeba na nie reagować jako zespół – cały mechanizm, system. A to wymaga komunikacji. Jednym z „zadań” meczu z Ukrainą było sprawienie, by wszyscy czuli tę odpowiedzialność za każdą sytuację i by zawodniczki nabrały zrozumienia sytuacji i nauczyły się reagować na dane rzeczy nawet przed tym, jak się wydarzą. Bo jeśli zrobisz to zbyt późno, czasem nie da się tego już odrobić, odebrać przeciwnikom inicjatywy.
Poza tym pracowaliśmy też nad kilkoma rzeczami, które były dla nas kluczowe przez cały sezon. Głównie chodzi o pierwsze i drugie odbicie w obronie, przygotowanie się do ataku i wybory w rozegraniu, gdy gramy z kontry. Chcemy poprawić liczbę obron, które zmieniają się w kontrataki. Obron zaliczamy bowiem całkiem sporo, ale często oddajemy piłkę za darmo. Bronimy więc tak naprawdę po nic, a chcemy robić to w określonym celu – kreowania kontrataków, czyli okazji do zdobycia punktów.

Ciekawe, co mówi pan o obronie, bo po tegorocznej Lidze Narodów wiele osób twierdziło, że mamy najlepszy blok na świecie. I tu muszę zadać dwa pytania. Czy zgadza się pan z tym stwierdzeniem i czemu wciąż mamy ten problem z obroną, skoro współpraca na linii blok-obrona zdaje się naprawdę dobra?
Nie zgodzę się z tym, że mamy najlepszy blok na świecie. Na pewno jednak jesteśmy w gronie zespołów, które są w tym elemencie najlepsze. Z pewnością mamy też duży potencjał w tym elemencie. Gdy jednak mówimy o bloku, musimy jeszcze rozróżnić, o jakim konkretnie mowa – jaką piłkę blokujemy i w jaki sposób. Często możemy przecież mówić o „pozytywnych dotknięciach”. Można bowiem zwracać uwagę na bloki punktowe, ale niektóre zespoły potrafią trzy razy podbić blokiem piłkę i potem zamienić ją w udany kontratak. I na koniec dnia daje to więcej punktów, niż tych, które blok da bezpośrednio. Na pewno jesteśmy zespołem, który dużo blokuje i dobrze korzysta z tego elementu, choć czasem mamy sporo bloków obitych, autowych – na pewno więcej, niż byśmy chcieli. Dlatego wciąż możemy się w tym elemencie rozwinąć.
Przy tym, jak pan powiedział, blok może pomóc obronie. Czy to podbijając piłkę, czy wspomagając obronę w odpowiednim pokryciu stref boiska, żeby zawodniczki na parkiecie mogły obronić atak. Jeśli chodzi o system, jesteśmy świadomi tego, że wciąż możemy się rozwinąć. Zresztą pracować musimy – jak już powiedziałem – nad wszystkim. Ale jeśli chodzi o blok, przede wszystkim ma nam pomagać w tym, by kreować sobie sytuację do kontrataków i zdobywania z nich punktów. Bo już teraz wiele podbijamy, ale rzadko kontratakujemy. A mnie nie obchodzi podbicie – dajmy na to – pięciu piłek bez kontrataku. Wolę podbić ich mniej – z pomocą bloku, oczywiście – ale wyprowadzić kontry.
Kończy nam się czas. Więc na koniec zapytam: czy wie pan, jak długo czekamy na medal mistrzostw świata?
Nie.
Ostatni taki medal Polki zdobyły w 1962 roku. To były dopiero czwarte mistrzostwa świata kobiet w historii. Jakikolwiek medal z tegorocznego turnieju byłby więc absolutnie historyczny dla kobiecej siatkówki w Polsce.
Świetnie! To sprawia, że sukces byłby jeszcze bardziej satysfakcjonujący. Mamy w sobie sporo motywacji, by taki zdobyć. Ale jak mówiłem: są dwie strefy. Jedna to ta, którą możemy kontrolować – to jak gramy my, co robimy, by wygrać. Druga to z kolei ta, w której staramy się być lepsi od rywalek. Ale rywalki też się rozwijają, tego nie możemy kontrolować. Postaramy się jednak osiągnąć i jedno, i drugie.
ROZMAWIAŁ
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o siatkówce na Weszło:
- Sasak: Musiałem zrobić dwa kroki w tył. Bałem się, że nie wrócę do PlusLigi [WYWIAD]
- Ciągłość sukcesów i napływ talentów. Polska siatkówka to ewenement [KOMENTARZ]
- Życie, które było ciężkie, a dziś pędzi. Historia Jakuba Nowaka
- „Albo grubo, albo wcale”. Jak Polki zdobyły medal Ligi Narodów? [REPORTAŻ]