Reklama

Agnieszka Korneluk: Nie ma not za styl. Jedynie z medalu będę w pełni zadowolona [WYWIAD]

Sebastian Warzecha

22 sierpnia 2025, 13:20 • 14 min czytania 5 komentarzy

Dwa razy z rzędu była wybierana najlepszą blokującą Ligi Narodów. Od tego sezonu pełni funkcję kapitanki siatkarskiej reprezentacji kobiet i jest jedną z jej liderek. Przed zaczynającymi się dziś mistrzostwami świata porozmawialiśmy z Agnieszką Korneluk. O tym, jak przeszłość pomaga jej bardziej docenić dzisiejsze sukcesy. O oczekiwaniach względem mistrzostw i wierze, że można pokonać znakomite Włoszki. O jej pierwszych powołaniach, gdy miała ledwie 17 lat i… rodzice nie chcieli jej puścić na turnieje kadry. No i o tym, czy kobieca siatkówka może pod pewnymi względami stać się w Polsce taka, jak męska.

Agnieszka Korneluk: Nie ma not za styl. Jedynie z medalu będę w pełni zadowolona [WYWIAD]

Agnieszka Korneluk o mistrzostwach świata, pierwszych powołaniach i walce o medale

SEBASTIAN WARZECHA: Czy Agnieszka Korneluk jest obecnie najlepszą blokującą świata?

Reklama

AGNIESZKA KORNELUK: (śmiech) Niedawno dostałam w sumie podobne pytanie – o mój wzór, najlepszą środkową. Kilka czy kilkanaście lat temu takim wzorem na pewno była dla mnie Maja Poljak. Ale zaczęłam przez to pytanie myśleć, jaka jest obecnie najlepsza środkowa na świecie. Bo w przeszłości Poljak naprawdę była topem, wyróżniała się. Teraz za to uważam, że nie ma jednej, która od razu przyszłaby mi od razu na myśl. Myślę jednak, że skoro Włoszki są najmocniejszą drużyną, to Sarah Fahr czy Anna Danesi to środkowe, które są dla mnie tymi najlepszymi na świecie.

Między wierszami czytam, że gdzieś w tym gronie najlepszych jesteś, ale niekoniecznie chcesz powiedzieć, że jesteś najlepsza.

W tym gronie tak, jestem. Ale czy najlepsza? Są dziewczyny – również te wymienione przed chwilą – które świetnie sobie radzą w Lidze Mistrzyń. Sarah Fahr ją przecież wygrała. A ja w tych klubowych rozgrywkach nie miałam jeszcze możliwości pokazania się, zagrania w turnieju finałowym. Brakuje mi troszkę sukcesów klubowych na tym najwyższym poziomie.

Stąd to przejście do Fenerbahce Stambuł, gdzie będziesz grać od kolejnego sezonu? W Tauron Lidze osiągnęłaś swój szczyt? Zrobiłaś wszystko, co mogłaś?

To jeden z powodów. Taka oferta z Fenerbahce – czyli klubu, który jak najbardziej może walczyć o wygraną w Lidze Mistrzyń – na pewno jest też motywacją do dalszego treningu, wejścia na wyższy poziom.

Czujesz, że teraz jesteś lepiej przygotowana do wyjazdu zagranicę, niż byłaś siedem lat temu? Wtedy trafiłaś do Włoch i wróciłaś po dwóch latach.

Tak. Wtedy jednak też bardzo tego chciałam. Chciałam po prostu spróbować, później jednak pozmieniały mi się nieco priorytety i dlatego podjęłam takie, a nie inne decyzje. Teraz jednak czuję, że jestem gotowa na granie na najwyższym poziomie i trzeba spróbować czegoś więcej.

Przejdźmy do reprezentacji, bo to w końcu teraz najważniejsze. Zahaczę tu o piłkę nożną, bo tam, gdy ktoś jest kapitanem, to po pierwsze ma opaskę i widać go na boisku, a po drugie da się dostrzec, co w tej roli robi. A co dla ciebie znaczy to, że jesteś kapitanką kadry siatkarek?

To ogromne wyróżnienie, ale też odpowiedzialność. Szczególnie w drużynie, w której do tej pory nie byłam najbardziej doświadczoną zawodniczką… no dobra, może nie byłam już w grupie młodszych, ale też nie byłam wśród najstarszych dwóch czy trzech dziewczyn. (śmiech) W każdym razie to rola, która nie pozwala na błędy w przygotowaniu czy prezentowaniu tego, co powinien prezentować sportowiec i jak się zachowywać zarówno na boisku, jak i poza nim. Czuję odpowiedzialność dawania przykładu tym dziewczynom, które dopiero wchodzą do kadry. Ale też staram się wspierać – i te bardziej doświadczone, i te mniej.

Agnieszka Korneluk

Czujesz też, że gdy mecz się nie układa, to powinnaś być jedną z tych zawodniczek, które „pociągną” zespół do dobrego wyniku?

Tak, zarówno pod względem siatkarskim, jak i mentalnym. Jeśli o mental chodzi, to uważam, że zawsze byłam zawodniczką, która napędzała, krzyczała i starała się motywować koleżanki. Myślę, że teraz już wiem, jakie sposoby motywacji działają na mnie, a jakie mogą przeszkadzać. Staram się w jak najlepszy sposób motywować nie tylko siebie, ale i całą drużynę.

W meczu z Ukrainą, który rozgrywałyście przed wylotem do Azji, trener Lavarini kazał wam pracować nad komunikacją, a sam odzywał się mało. Czy ty – w związku z byciem kapitanką – czujesz, że jesteś za tę komunikację odpowiedzialna? Że masz być takim przedłużeniem myśli trenera na parkiecie? Czy jednak rozkłada się to na was wszystkie po równo?

Siatkówka jest jednak zupełnie innym sportem, niż na przykład piłka nożna. U nas ta piłka jednak nie może upaść i każda z nas jest do tego potrzebna. Teoretycznie każda ma swoją rolę na boisku, ale gdy piłka leci w inną stronę, niż zakładamy, to ktoś musi przejąć twoje zadanie. Ta komunikacja jest niezwykle ważna, ale to nie tylko moja rola. Każda z nas musi tu zrobić swoje.

Wspomniałaś, że do niedawna nie byłaś jedną z tych najbardziej doświadczonych w kadrze. A pamiętasz swoje pierwsze powołanie?

Nawet dzisiaj na Facebooku pokazało mi się zdjęcie sprzed trzynastu lat! (śmiech) Tak że wywołało to wspomnienia, ale podobnie mecze Ligi Narodów w Łodzi, bo to tam grałam pierwsze spotkanie w kadrze. A wtedy grały jeszcze Kasia Skowrońska, Ania Werblińska czy Aga Bednarek-Kasza – już wtedy bardzo doświadczone dziewczyny. Ja wchodziłam do tej kadry jako siedemnastolatka. Pamiętam pierwsze zgrupowania w Szczyrku, pierwszy mecz z hymnem przy dużej publiczności. To nadal niesamowite wspomnienia.

Czy dla ciebie to wszystko było wtedy zaskoczeniem? Byłaś przecież juniorką, grałaś w drużynie Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu. Nieczęsto się zdarza, że ktoś wchodzi do kadry z tego poziomu.

Ja ogółem uważam, że miałam naprawdę ogromne szczęście w swoim sportowym życiu. Bo dostałam to powołanie dosyć wcześnie, a potem poleciałam na dwa turnieje – do Chin i Tajwanu – na które niekoniecznie miałam lecieć. Dużo różnych czynników zadecydowało o tym, że się znalazłam w tym samolocie. Dzięki temu szczęściu jestem w tym miejscu, w którym jestem.

A czy zaskoczenie? W tamtym momencie ogromne. Rodzice nawet nie do końca chcieli mnie na te rozgrywki puścić, bo musiałam przez nie opuścić kilka miesięcy szkoły. Ale puścili, a mi udało się to nadrobić i zdać maturę.

A pamiętasz kiedy stwierdziłaś, że chcesz być siatkarką? W końcu miałaś niecałe dziewięć lat, gdy Polki zdobywały pierwsze złoto mistrzostw Europy, a jedenaście gdy drugie. To zdecydowało?

Wiesz co, to było tak, że ja nigdy nie miałam wielkich marzeń. Nawet, gdy zaczęłam grać w siatkówkę. Robiłam to, bo lubiłam. Dopóki nie poszłam do SMS-u w Sosnowcu, to nawet nie myślałam o tym, że mogłabym być siatkarką czy zagrać w reprezentacji. To był czysty fun, dziecięca zabawa, miłość do siatkówki. Bez myślenia o tym, co będzie dalej. Niczego nie oczekiwałam.

To przejdźmy dalej. 2003 i 2005 rok to złota mistrzostw Europy polskiej kadry. 2009 – brązowy medal. A potem coraz gorsze wyniki. Mówiłaś, że miałaś szczęście w tym, że udało ci się tak szybko i sprawnie wejść do kadry, ale… trafiłaś tam w fatalnych czasach, chyba najgorszych w XXI wieku.

Zgadza się. Ostatnio rozmawiałam o tym nawet z trenerem, że zawsze byłam w tej kadrze, co by się nie działo. Nawet jak grałyśmy w drugiej dywizji Grand Prix, o czym dziewczyny, które dziś wchodzą do kadry, mogą nawet nie mieć pojęcia. Mam na myśli to, że my musiałyśmy walczyć o to, żeby wyjść z drugiej dywizji i grać w tej najwyższej. A teraz mamy super czas dla polskiej siatkówki, wracamy powoli na ten top. Ale tak, ta droga reprezentacyjna miała sporo zakrętów.

No tak, powiedz na przykład Julicie Piaseckiej, rocznik 2002, że w 2014 roku kadra nie awansowała na mistrzostwa świata. Dziś to już rzecz niewyobrażalna.

Dokładnie tak. To były pierwsze mistrzostwa świata, w których mogłam wziąć udział. A zagrałyśmy dopiero w 2022 roku, będąc współorganizatorami. Myślę, że teraz jesteśmy w fajnym okresie i mam nadzieję, że to będzie już szło tylko w tę stronę.

Wspomnienia z pierwszych lat w kadrze pozwalają jeszcze bardziej docenić obecną sytuację?

Zdecydowanie. Do tego pierwszego medalu Ligi Narodów z 2023 roku, udało mi się z kadrą zdobyć tylko srebro na igrzyskach europejskich w 2015 roku. To był czas, kiedy dopiero wchodziłam do tej reprezentacji, nie grałam głównej roli, na boisku pojawiałam się okazjonalnie. Wtedy były tam wielkie nazwiska, ale tego medalu nie „doświadczyłam” aż tak, jak tych trzech brązowych z Ligi Narodów wywalczonych w ostatnich sezonach. I doceniam te obecne medale ogromnie, tym bardziej po tak wielu nieudanych latach.

Zły okres kadry kobiet zbiegł się mocno w czasie z najlepszym w historii reprezentacji mężczyzn. Siatkówka stała się przez to jeszcze bardziej popularna, ale właśnie – męska. Czujesz, że wychodzicie powoli z jej cienia, że kibice bardziej was dostrzegają?

Tak mi się wydaje. Choć wiadomo, że nie ma porównania do panów. Oni medale zdobywają od lat i to często złote. W tym sezonie pokazali, że kto by do tej kadry nie wszedł – mieli przecież ogromnie zmieniony skład, chyba tylko dwóch zawodników w pierwszej szóstce było z kadry sprzed roku – to odnoszą sukces. Ciągle zapewniają wysoki poziom. Obawiam się, że my nie mamy aż tak szerokiego wachlarza zawodniczek. Myślę jednak, że idziemy w dobrym kierunku i popularność tej kobiecej siatkówki też będzie podążać za tymi naszymi kroczkami, sukcesami, które odnosimy.

Medale Ligi Narodów są z pewnością dla was wielką radością, ale też naturalnie zwiększają oczekiwania kibiców. A jakie wy same macie oczekiwania przed mistrzostwami świata?

Wiemy, że czeka nas trudna droga. Bo w końcu zdajemy sobie sprawę, że najprawdopodobniej w ćwierćfinale trafimy na Włoszki. Natomiast każda z nas marzy o medalu, pragnie go. Myślę, że rok temu w Paryżu miałyśmy jako drużyna takie przetarcie, walkę o marzenia. Poległyśmy wtedy w ćwierćfinale, ale igrzyska były turniejem, który dał nam ogromne doświadczenie. Może negatywne, ale jednak kolejny zagrany mecz na takim poziomie, z topowym rywalem, to coś, co nam potrzebne i co będzie miało swoją wagę na tych mistrzostwach świata. A że trafimy na Włoszki? Każda seria kiedyś się kończy. (śmiech) Wierzę naprawdę ogromnie w naszą drużynę. Sprawiłyśmy już wiele niespodzianek, czemu nie miałybyśmy zrobić jeszcze jednej?

Widzisz, od razu powiedziałaś o Włoszkach. A kiedy rozmawiałem ze Stefano Lavarinim i o te Włochy zapytałem, to zanim o nich powiedział, przeanalizował mi całą drogę do tego meczu. Więc zróbmy to i my. W grupie gracie z Wietnamem, Kenią i Niemkami. Chciałem zapytać o te dwie pierwsze drużyny, bo to zespoły, z którymi nie macie okazji zbyt często grać. Słabsze, oczywiście, ale czy myślisz, że przez to, że nieznane, to mogą was czymś zaskoczyć?

Słyszałam, że Wietnam ma dość ciekawy skład, co pokazał w poprzednich latach w juniorskich rozgrywkach. Zgodzę się tu też z trenerem, że wybieganie do przodu nic dobrego nie daje. Wiadomo, że gdy przyjdzie turniej, to skupimy się na każdym kolejnym meczu, krok po kroku. Tak wygląda droga do celu. Wracając do Wietnamu czy Kenii – to zespoły, które nie mają nic do stracenia. Tamtejsze zawodniczki pewnie bardzo się cieszą z samego występu w mistrzostwach, bo na co dzień rzadko mają okazję grać na takim poziomie. Więc ta radosna siatkówka, bez stresu, bez presji – to dla zespołów, które chcą mierzyć wysoko, może być czymś niewygodnym.

STEFANO LAVARINI: „JESTEŚMY TUŻ ZA NAJLEPSZYMI NA ŚWIECIE” [WYWIAD]

W Lidze Narodów Włoszki pokonały was gładko, 3:0. Jakie masz z perspektywy czasu odczucia względem tego półfinału?

Kurczę, nawet po tym wywalczonym później brązowym medalu… wiadomo, cieszyłam się, że mamy medal, ale czułam ból w sercu, że z Włoszkami właściwie nie podjęłyśmy walki. Zaczęłyśmy mecz nieźle, ale szybko przestałyśmy wierzyć w swoje możliwości i siły. Bardzo źle czułam się z tym, że tak to wyglądało. Oczywiście, wiemy, że Włoszki są teraz najlepsze, ale my nie pokazałyśmy stu procent możliwości.

Przegrałyście mecz we własnych głowach?

Myślę, że tak.

Widziałem sporo opinii o tym, że Włoszki grają bardzo prostą siatkówkę, a rozpracowanie ich systemu nie jest trudne. Ale problemem jest to, że wykonanie jest na najwyższym poziomie. Zgodzisz się?

Na pewno w porównaniu z na przykład Japonkami – z którymi grałyśmy w tej Lidze Narodów następnego dnia – to tak. Japonia czy też Chiny to zespoły, które mają mnóstwo rozwiązań, kombinacji, potrafią zaskoczyć. Włoszki grają uproszczoną siatkówkę, może bardziej, nazwijmy to, europejską. Tam nie ma zbyt wielu kombinacji, to nie jest zespół skomplikowany taktycznie. Niemniej, jak powiedziałeś, wykonanie każdego elementu jest na topowym poziomie.

Czyli co, żeby je pokonać, trzeba: wierzyć w siebie, zagrać najlepszą siatkówkę… i liczyć, że one akurat nie zagrają topowego meczu?

(śmiech) Dokładnie tak. Choć myślę, że ta walka, podbicie kilku piłek, zasiania w nich wątpliwości – to powinno pomóc. Chodzi o sprawienie, żeby myślały: „okej, gramy nasze rozwiązania, ale nie zdobywamy punktów”. To mogłoby im dać do myślenia w ataku. Wierzę w to, że to jest jak najbardziej możliwe. Podobnie jak pokonanie ich. Tylko trzeba zagrać cierpliwie.

Oglądałaś finał Ligi Narodów?

Całego nie, ale fragmenty tak.

Mam wrażenie, że to, o czym teraz mówisz, zrobiły Brazylijki w pierwszym secie i były blisko, by to powtórzyć to też w trzeciej partii. Faktycznie dało się tam zaobserwować, że gdy podbijały piłki, stawiały się Włoszkom, to po drugiej stronie siatki wkradała się nerwowość.

Taki jest sport. Uważam, że powiedzenie „gra się tak, jak przeciwnik pozwala” najlepiej oddaje jego piękno. Postawienie jakiegokolwiek zespołu pod presją, nie pozwala mu grać z luzem i pewnością siebie. Wszystko jest możliwe, nawet z Włoszkami.

A myślisz, że macie w tych ostatnich latach nieco pecha do drabinek? 2022 rok to mecz z Serbią w ćwierćfinale MŚ, a Serbki zdobyły potem złoto. 2023 to Turczynki w ćwierćfinale ME, też wygrały turniej. W 2024 USA w ćwierćfinale igrzysk, Amerykanki zagrały później w finale. A w Lidze Narodów dwa razy z rzędu Włoszki w półfinale, w tym ich fantastycznym okresie.

Faktycznie tak jest, aczkolwiek ja nie lubię rozmyślać. Wychodzę i gram z kim trzeba, zawsze chcę wygrać. Wiesz, nie myślę o tym, po prostu zdaję sobie sprawę, jaka czeka nas droga. I kto by tam nie był, chcę go pokonać.

Agnieszka Korneluk

A co jeśli te Włoszki znów – zakładając, że będzie ten ćwierćfinał – was pokonają? Jeśli zagracie wtedy dobry mecz, powalczycie z nimi, to będziesz zadowolona? Czy jednak kolejny turniej bez medalu to będzie dla tego zadowolenia za mało?

Chęć zdobycia medalu jest tu jednak ważniejsza. W siatkówce nie ma not za styl, nikt nie będzie pamiętać, czy to był dobry, czy słaby mecz. Liczy się zwycięstwo. Ten medal jest właśnie tym, o czym marzę. Dopiero z takiego wyniku będę w stu procentach zadowolona.

Chyba wszyscy w Polsce marzą, skoro ostatni medal mistrzostw świata kobiet mamy z 1962 roku…

Właśnie ostatnio to sprawdzałam i widziałam, że trochę czasu minęło. (śmiech) Trzeba marzyć i iść po te marzenia. Próbujemy zrobić wielką rzecz, damy z siebie wszystko. Zobaczymy, co to przyniesie.

Widziałem, przygotowując się do tej rozmowy, skład Pucharu Borysa Jelcyna z 2012 roku. To też jedna z pierwszych imprez, na którą pojechałaś. Większość zawodniczek, które tam były, już nie gra. Joanna Wołosz zrezygnowała w zeszłym roku z kadry, została tylko w klubie. Więc wybacz to pytanie, ale czy ty myślisz już o tym, że gdzieś czai się to pożegnanie z reprezentacją? Że na przykład dobrym terminem byłyby to igrzyska w Los Angeles?

Myślę o tym, ale nawet nie pod kątem kadry, a w ogóle gry w siatkówkę. Ten termin jest całkiem bliski, ale na razie zostawmy może ten temat. Cieszmy się chwilą i tym, jak w dobrej kondycji jest nasza kobieca siatkówka.

To był po części zaczątek dla kolejnego pytania. Bo powiedziałaś, że nie jesteście jeszcze w miejscu takim, jak męska kadra. Ale czy ty widzisz szansę na to, by w kobiecej kadrze nie było braków w „dostawach” kolejnych zawodniczek? Tak, by gdy odejdziesz ty, odejdzie pewnie kilka innych siatkarek, to nie było problemów z brakiem jakościowego zastępstwa?

Nie śledzę aż tak rozgrywek juniorskich, stąd trudno mi powiedzieć. Wiem, że teraz nasza kadra U-21 dobrze sobie radziła. To są sygnały jak najbardziej pozytywne. Słyszymy, że te reprezentacje młodzieżowe grają nieźle, a to dobra wiadomość.

Jednak wiesz, w naszej kadrze od kilku lat najmłodszą zawodniczką jest Martyna Czyrniańska. Może trochę szkoda, że nie ma tych dziewczyn więcej? Bo przecież jak rozmawialiśmy – ja wchodziłam do kadry szybko, byłam młoda. Z drugiej strony to były inne czasy, może bardziej pozwalające na to ogrywanie się młodszych siatkarek. Wierzę jednak, że ten potencjał w naszej juniorskiej siatkówce jest.

Może po prostu wasz poziom jest taki, że trudniej się przebić?

(śmiech) Oby tak właśnie było.

Po półfinale Ligi Narodów powiedziałaś, że „we wszystkich elementach możecie grać naprawdę dużo lepiej”. Czy ten mecz z Ukrainkami, ostatni w Polsce, pokazał, że już faktycznie jest lepiej z waszą grą?

To ma przyjść na mistrzostwach świata. Teraz jesteśmy w cięższym cyklu treningowym. Ten mecz z Ukrainą kończył pierwszy cykl po Lidze Narodów. Więcej byłyśmy na siłowni. Ta świeżość ma przyjść właśnie na mistrzostwa. Mecz z Ukrainą zdecydowanie nie był najlepszym poziomem naszej siatkówki. Myślę, że byłyśmy daleko od niego.

Czyli to dobrze, że najpierw gracie z Wietnamem czy Kenią, a dopiero potem z najtrudniejszymi w grupie rywalkami, czyli reprezentacją Niemiec?

Ojej, znowu takie pytanie. (śmiech) Nie wiem, w mojej głowie jakoś nie rodzą się tego typu rozważania. Ja podchodzę do tego tak, że z kim nie zagramy, to trzeba wygrać. W takim terminie, jaki został wyznaczony. Reguły gry są z góry ustalone, nie mamy na to wpływu. Ale trenerzy często to potrafią tak ustawić, żeby najlepsza forma przyszła na trudniejsze rywalki. Więc może z tego punktu widzenia to dla nas faktycznie korzystny terminarz.

Czyli mecz po meczu, krok po kroku i byle do finału?

Tak jest.

ROZMAWIAŁ
SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce na Weszło:

5 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama