Reklama

Dwa sety wystarczyły. Iga Świątek pierwszy raz w finale w Cincinnati!

Sebastian Warzecha

17 sierpnia 2025, 21:07 • 6 min czytania 5 komentarzy

Po ośmiu gemach meczu z Jeleną Rybakiną, wydawało się, że Igę Świątek czekać będzie dziś niezwykle trudne zadanie w walce o pierwszy finał turnieju w Cincinnati w karierze Polki. Potem jednak Świątek podniosła poziom, a gdy to zrobiła, to rywalka nie potrafiła sobie z jej tenisem poradzić. Skończyło się więc wygraną – i to stosunkowo szybką – w wykonaniu naszej zawodniczki. Iga po raz pierwszy w karierze zagra o tytuł w Ohio!

Dwa sety wystarczyły. Iga Świątek pierwszy raz w finale w Cincinnati!
Reklama

Iga Świątek zagra o tytuł w Cincinnati!

Po tym, jak w poprzednim „tysięczniku”, rozgrywanym w Kanadzie, Iga Świątek odpadła szybko jak na nią, pokonana przez Clarę Tauson, można było mieć obawy co do tego, czy aby Polka nie wraca do dyspozycji sprzed rywalizacji na trawiastych kortach. A przecież wydawało się, że te zostały rozwiane właśnie występem najpierw w Bad Homburg (finał), a potem na Wimbledonie, gdzie triumfowała w wielkim stylu, w finale nie oddając ani gema Amandzie Anisimovej.

W Kanadzie było już jednak gorzej, ale z drugiej strony potrzeba było spokoju. Aryna Sabalenka przecież w ogóle tamten turniej odpuściła. Coco Gauff też odpadła szybciej. W efekcie sensacyjnie wygrała go Victoria Mboko. To był po prostu kolejny dowód na to, że po zmianie nawierzchni i kontynentu z formą w pierwszych meczach bywa różnie.

CZYTAJ TEŻ: NOWA GWIAZDA TENISA? VICTORIA MBOKO PODBIŁA TURNIEJ W MONTREALU

To Cincinnati miało więc stać się papierkiem lakmusowym dyspozycji Igi. I z jednej strony już przed półfinałem – nigdy nie grała w tym turnieju w meczu o tytuł, więc dojście tam już samo w sobie było solidnym rezultatem – wydawało się, że jest w porządku. Z drugiej strony Świątek grała z Anastasiją Potapową, Soraną Cirsteą i Anną Kalinską, a Marta Kostiuk oddała jej mecz walkowerem. Odnotować można więc było trzy wygrane, w dodatku bez straty seta, ale równocześnie – żadna z tych rywalek nie stanowiła prawdziwego testu dla możliwości Polki.

Takim miała być dopiero Jelena Rybakina, która w poprzedniej rundzie w kapitalnym stylu ograła Arynę Sabalenkę, oddając jej ledwie pięć gemów. Rybakina nie notuje może najlepszego sezonu, ale za Oceanem zdaje się rosnąć i zbliżać się do swojej najlepszej formy. Z Igą ostatni raz grała na mączce, w Paryżu, i wtedy to Świątek była lepsza, choć solidnie oberwała w pierwszym secie (1:6). Ogółem za to mierzyły się ze sobą aż dziewięć razy, pięć z tych meczów wygrała Iga. Ale wszystkie – czyli trzy – w tym roku.

Faworytką była więc raczej Polka. Ale musiała się mieć na baczności.

Rybakina prowadziła… do czasu

Pierwsze gemy? Obie grały na poziomie, ale obie utrzymywały serwis i to pewnie. Nie było żadnych break pointów, niczego takiego. Ot, po prostu oglądaliśmy mecz dwóch dobrych tenisistek, które nie planują ułatwiać sobie wzajemnie życia. Aż przyszedł gem numer siedem, w którym Iga przegrała pierwsze trzy punkty, w tym między innymi podwójnym błędem. Aczkolwiek taka pomyłka nie dziwi – Jelena starała się atakować drugie podanie Świątek i dobrze jej to wychodziło.

A więc były trzy break pointy, a Kazaszce do przełamania wystarczyły dwa. Po chwili potwierdziła je wygraniem swojego gema. Prowadziła 5:3, zdawała się zmierzać w stronę końcowego triumfu w secie. Tym bardziej, że chwilę później nieźle grała też w gemie serwisowym Igi, było już 30:15 dla niej, ale Polka się wybroniła.

I na tym nie poprzestała.

Jelena w całym secie nie wygrała już bowiem ani jednego gema. Świątek w tamtym momencie weszła bowiem na swój najwyższy poziom. Wszystko jej wychodziło. Serwis, return, forehand po crossie, backhand po linii. Piłka leciała tam, gdzie chciała Iga. W dodatku znakomicie czytała intencje rywalki, dobiegała do jej ataków, kontratakowała. Śmiemy twierdzić, że to był moment, w którym Polce nie przeciwstawiłaby się żadna rywalka. Świątek fruwała po korcie, po prostu. Najpierw przełamała Jelenę, potem wygrała własnego gema serwisowego, a na koniec zaliczyła jeszcze jednego breaka.

W żadnym z tych gemów nie było nawet walki na równowagi i przewagi. Iga wszystkie wygrywała na pewniaka. A wraz z nimi – pierwszego seta.

Iga po swoje, ale powoli

Druga partia miała już inny przebieg. To Iga przełamała jako pierwsza, w czwartym gemie, wykorzystując pierwszego break pointa, jakiego dostała. I wydawało się, że to koniec, finito. Rybakina na korcie zdawała się momentami kompletnie zrezygnowana, zwolniła, poruszała się gorzej, nie trafiała kolejnymi zagraniami. Łatwo oddała Polce jej gema serwisowego, a potem podobnie zrobiła z trzema pierwszymi punktami przy swoim podaniu.

Było więc 4:1 i 40:0 dla Igi. Nic nie mogło już pójść źle, prawda?

No niby prawda. Ale mało brakowało, by było inaczej. Jelena pierwszego break pointa obroniła przypadkowo, gdy piłka podbita przez taśmę spadła tuż za siatkę. A potem wybroniła kolejne dwa i ostatecznie wygrała gema. I wyglądało to trochę tak, jakby ta jedna, szczęśliwie wygrana, piłka kompletnie odwróciła momentum. Przy swoim serwisie po chwili problemy miała Polka, bo po kilku gorszych zagraniach zrobiło się 15:40, w dodatku Iga miała drugie podanie.

Wyratowała się jednak, wygrywając cztery punkty z rzędu. Jednak było to poważne ostrzeżenie, że może – jeśli będzie taka okazja – warto by zakończyć ten mecz wcześniej. I okazja przyszła, ale kiedy się pojawiała, Iga nie potrafiła z niej skorzystać. W kolejnej małej partii miała bowiem dwie piłki meczowe i nie wykorzystała ani jednej z nich. Owszem, Rybakina też sobie pomagała, ale Polka nie utrudniała jej zadania, ba, sama oddała w końcówce gema kilka punktów.

Zrobiło się więc 5:3 z perspektywy Igi patrząc. Mogła wszystko zamknąć przy swoim serwisie.

Znów jednak zaczęła gema z problemami. Dwie pierwsze piłki przegrała. Kolejną – wygrała znakomitym forehandem tuż przy linii bocznej. Na 30:30 wyrównała po morderczej pracy w defensywie i kolejnym zagraniu blisko linii, tym razem końcowej. W następnej wymianie Jelena Rybakina znakomicie zagrała returnem, ale Iga piłkę odegrała, a kilka uderzeń później Kazaszka trafiła w siatkę. Była więc trzecia piłka meczowe. A trzecia, to wiadomo – do tylu razy sztuka.

Rybakina minimalnie wyrzuciła jedno z uderzeń, a wtedy Iga też wyrzuciła – ręce do góry. Po raz pierwszy w karierze weszła do finału w Cincinnati, gdzie zagra z jedną z rywalek, które na ogół ogrywała – Jasmine Paolini (bilans 5:0) albo Wieroniką Kudiermietową (4:1). Innymi słowy: to ogromna szansa na wywalczenie kolejnego w karierze tytułu. W miejscu, w którym jeszcze tego nie zrobiła.

W dodatku jeśli wygra, to wyprzedzi Coco Gauff w rankingu i na powrót wejdzie na drugie miejsce w rankingu, a równocześnie przybliży się do Aryny Sabalenki.

Iga Świątek – Jelena Rybakina 7:5, 6:3

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

5 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama