Na igrzyskach zdobył dwa srebrne medale. Był mistrzem świata. Ale przez wiele lat nie lubił tego, jak wygląda. Teraz, już kilka lat po karierze, Piotr Małachowski schudł, rzucił palenie, a niedawno rozprawił się z połówką triathlonowego Ironmana w Krakowie. W Polsce, choć od kilku lat żyje poza jej granicami – najpierw na Dominikanie, teraz w Tajlandii. W rozmowie z Weszło opowiada o tym, co musiał zaakceptować w obcym kraju. O panującej tam biedzie. O nałogu, który nie odpuszcza. O tym, czemu nie nadaje się do lekkoatletycznego związku i jaką nauczkę dostał po zakończeniu kariery. Czy wreszcie o rekordzie świata „ze szczerego pola”, który niekoniecznie powinien zostać uznany. I wreszcie o Memoriale Kamili Skolimowskiej, który pomaga organizować, z „najlepszą w historii obsadą”.
![Małachowski: Z niewielu rzeczy bywam zadowolony. A z Ironmana jestem [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/08/piotr-malachowski-scaled.jpg)
Piotr Małachowski o Dominikanie, Tajlandii, Ironmanie i rodzinie. Wywiad z legendą polskiej lekkiej atletyki
SEBASTIAN WARZECHA: Jak były dyskobol zostaje triathlonistą?
PIOTR MAŁACHOWSKI: Wstaje rano, je śniadanie, zakłada buty i idzie biegać. (śmiech)
Całe życie byłem sportowcem, wyznaczałem sobie cele, a teraz stwierdziłem, że brakuje mi trochę takiego planu. Bo wiadomo, mam plan, że rano wstaję, trzeba wyprawić syna do szkoły, zawieźć, przywieźć, zrobić inne rzeczy, ale to wszystko codzienność. W pewnym momencie rozmawiałem z moim kolegą, spytałem go co tam, a on na to, że „a wczoraj zrobiłem jedną czwartą Ironmana”. Pomyślałem: „a ciekawe czy ja bym dał radę zrobić”? No to spróbowałem i zrobiłem. Choć ciężko było.
Ale się udało.
Tak, a ja stwierdziłem, że w sumie to przyjemne. Zacząłem biegać na plaży dwa-trzy razy w tygodniu, dostałem trochę informacji od Marcina Lewandowskiego na temat tego jak to bieganie trenować. Później rozmawiałem z Markiem Plawgą i on mówi do mnie, że może bym się przygotował do Ironmana, bo to fajne i warto spróbować, on sam zrobił. Ja mu na to mówię, że może i fajne, ale on ma swoją wagę, a ja mam swoją.
Coś tam jednak zacząłem o tym myśleć. I w końcu spotkałem jednego pana, który mi powiedział, że zna organizatorów Ironmana w Krakowie i może bym się na niego przygotował w Tajlandii, gdzie teraz mieszkam. To stwierdziłem, że czemu nie? On zadzwonił do dyrektora tego Ironmana, ten się ze mną skontaktował i pyta, czy faktycznie chcę wystartować. Ja mówię: „nie mam roweru, słabo biegam i nie umiem pływać. Musiałbym to wszystko jakoś poukładać”. Na to on mnie skontaktował z trenerem kadry, Mateuszem Kaźmierczakiem. Zacząłem z nim ćwiczyć, choć na odległość. I jakoś się udało.
I jak poszło na trasie? Był kryzys?
Był, był. Na rowerze. Aż zsiadłem, bo stwierdziłem, że nie dam rady. Złapały mnie skurcze po pięćdziesiątym którymś kilometrze jazdy. Nie było lekko, naprawdę, w końcu jednak pojechałem dalej. Ale to był taki jedyny moment. Potem, jak zaczął się bieg, byli ludzie, krakowski rynek, to już sobie powiedziałem, że nie wypada tam rezygnować. I poszło fajnie, bez większych problemów.
Wyświetl ten post na Instagramie
Czyli co, finalnie wyszło, że zrobiłeś połówkę Ironmana z powodu nudy?
Może nie nudy, ale brakowało mi czegoś, co zrobię tylko dla siebie. Ostatnio wszystko robiłem dla rodziny, chciałem im zadośćuczynić za te wszystkie lata. Bo sport to wyjazdy, zawody i treningi. W tym przypadku chciałem jednak pokonać jakąś swoją kolejną barierę. Udało się i super. Jestem zadowolony. A ja z niewielu rzeczy bywam zadowolony. To jednak jest pewien wyczyn.
Trzeba zadać naturalne pytanie: pokonałeś połówkę, to teraz co – czas na całego Ironmana?
Chciałbym. Żeby sprawdzić siebie i swoje możliwości. Ale do tego trzeba się już naprawdę przygotować. Nie wiem, czy miałbym na tyle czasu. Bo to już nie jest jedna czwarta czy połówka. Do tego udało mi się przygotować, ale całość to inna sprawa.
Myślałem, że czego jak czego, ale czasu ci teraz nie brakuje.
Trochę mam, faktycznie. Ale nawet teraz jak się przygotowywałem, to zajmowało mi to jakieś trzy godziny po cztery razy w tygodniu. Jak dodamy do tego inne obowiązki czy pracę przy Memoriale Skolimowskiej, to wyjdzie, że ostatnie dwa-trzy miesiące były znów podporządkowane głównie pode mnie. A nie chciałbym, żeby tak to wyglądało, że mam sport, więc wszystko jest robione pode mnie. Trzeba to wyśrodkować.
Gdy kończyłeś karierę, mówiłeś, że chciałbyś zostać przy sporcie. Pomóc, przekazać wiedzę i doświadczenie. Co więc poszło nie tak, że skończyło się wyjazdem na Dominikanę i, w pewnym sensie, odcięciem od tego środowiska?
Jak jesteś sportowcem, to wiele osób ci mówi: „jak skończysz karierę, to przyjdź do nas, pomożemy ci, bo masz fajne pomysły”. A kiedy faktycznie skończyłem, to słyszałem tylko „oddzwonimy do pana”. Tak to wyglądało, zapomnieli o tym… i w sumie spoko, to była fajna nauka. Na początku faktycznie miałem swoje pomysły i projekty. Chciałem coś zrobić.
Co?
Wiesz, ciężko mi się na przykład ogląda czy słucha, jak Agata Wróbel, medalistka olimpijska, nie ma za co żyć i ma problemy ze zdrowiem. Nie wiem, jaka jest geneza tego, czy ktoś chciał jej pomóc, a ona nie chciała tej pomocy przyjąć, ale to jest antyreklama dla dzieci, by uprawiać sport. Dziecko będzie chciało iść w sport, a usłyszy: „Słyszałeś o Agacie Wróbel? Ona nie ma za co żyć! Jest chora, nieszczęśliwa. Idź do normalnej pracy”. Ja chciałem, żeby wiedzę takich zawodników wykorzystać, żeby oni się poczuli potrzebni, pracowali gdzieś w związku czy nawet klubach. Bo gdy czujesz się potrzebny, zaczynasz dostrzegać, że masz możliwości.
Nic z tego nie wyszło, ale sobie tego nie wyrzucam. Bo na razie co – fajna rzecz, przygoda. Dominikana, Tajlandia. Spędzam dużo czasu z synem i żoną. Jakoś się żyje.
Nie kusiło pójść do Polskiego Związku Lekkiej Atletyki? Jest tam przecież wspominany Marek Plawgo, jest Tomasz Majewski, z którym znasz się od lat. Ostatnio dołączyła nawet – niedługo po zakończeniu kariery – Małgorzata Hołub-Kowalik. To dlaczego nie ty?
Nigdy nie miałem propozycji. I nie wiem, czy bym chciał. Raczej nie. Tam jest polityka, trzeba ludziom odmawiać, bo nie jest się w stanie im wszystkim w stu procentach pomóc. A ja jestem słaby w odmawianie, czułbym się niekomfortowo. Myślę, że nadawałbym się do tej polityki. Nawet jeśli to polityka „drobna”.
Czyli bardziej kierunek Moniki Pyrek, która ma fundację pomagającą młodym sportowcom?
Tak, jakieś projekty w tym rodzaju. Żeby znaleźć dzieciaki, które są utalentowane sportowo, pomóc im, przeprowadzić badania, nakierować na konkretny sport. Nie muszą stać się medalistami olimpijskimi czy uprawiać potem sport zawodowo, ale żeby wiedziały, w czym mają potencjał i spróbowały. Do tego pomóc dzieciakom, które są otyłe. Ja też zawsze byłem otyły, wiesz – „gruby na bramce”. Jak graliśmy w piłkę, to nikt nie chciał mnie brać do zespołu. Więc uświadomić takim dzieciom, że czipsy może i są fajne, ale sport i zdrowe odżywianie też. Na razie jednak nikt nie był tym zainteresowany. Spoko, nie ma problemu. Mam syna, jemu się staram to wpajać.
Słyszałem, że w tym zdrowym trybie życie i ty odniosłeś nie tak dawno temu sukces. Mam tu na myśli rzucenie palenia.
No tak, tak. Człowiek ma swoje wady i zalety. Sportowcy też. Nigdy nie lubiłem, jak ludzie podchodzili i mówili do mnie na zasadzie „o, mistrz, sportowiec wielki i tak dalej”. A kurczę, mnie tak samo ząb zaboli, zdrowie szwankuje, mam jakieś problemy. To nie jest tak, że my, mistrzowie, jesteśmy herosami. Ja ubolewałem nad tym, że tak wyglądałem i tyle ważyłem, bo nie dbałem o zdrowie i o tym wiedziałem. Skończyłem w końcu karierę, a papierosy zostały i dalej paliłem.
To trochę tak, że chciałem tym Ironmanem, o którym mówiliśmy, pokazać, że z grubego, ciężkiego chłopa można sporo zrzucić, zadbać o swoje zdrowie i tyle. Z tym paleniem było tak samo. Jak ktoś to potraktuje jako zachętę, by coś u siebie zmienić, okej. Jak ktoś to zhejtuje – też ma do tego prawo. Dziś żyjemy tak, że w Internecie możemy robić wszystko. Ale jak komuś tym, co zrobiłem, pomogę, to super, będę z tego bardzo zadowolony.
Treningi do tego Ironmana pomogły z rzuceniem palenia? Bo nie wiem, czy widziałeś film „Najlepszy”…
A o czym on był?
O nałogowcu, który zaczął uprawiać triathlon w formie „zastępstwa” za narkotyki. I osiągnął sukcesy.
A, o Jerzym Górskim! To jego nawet poznałem osobiście. Ale wiesz, ja po prostu nie chciałem palić. Tym bardziej, jak zacząłem trenować do tego triathlonu, bo ten trening nie wchodziłby w stu procentach tak dobrze.
Po rzuceniu palenia na ogół się tyje. Tobie za to udało się rzucić palenie i równocześnie schudnąć.
Tak, ale to kosztowało naprawdę dużo. I dalej kosztuje, bo dziś też nałóg wraca, nadal chce mi się czasem zapalić, naciąga mnie. To nie jest tak, że rzucone i tyle. Wciąż kusi. Ale trzeba walczyć z demonami. Na razie się cieszę, że w ogóle mi się udało. Fajne jest na przykład to, że poczułem w końcu normalny smak jedzenia.
A tego jedzenia trochę pewnie ciekawego było, w końcu aktualnie mieszkasz w Tajlandii. Ale najpierw była Dominikana, więc zapytam: czego cię ten kraj nauczył? Bo jednak nie jest to miejsce przesadnie w Polsce znane.
Sam wyjazd nauczył mnie tego, że warto czasem się na coś odważyć. Na pewno też tego, że można wszystko zrobić, osiągnąć, tylko trzeba chcieć. Nie można się bać, stawiać sobie barier. Po prostu trzeba coś zrobić.
Wyświetl ten post na Instagramie
Życie sportowca jest poukładane. Masz treningi, zawody, wszystko rozpisane. A nagle tuż po zakończeniu kariery wyjeżdżasz w ciemno na Dominikanę. Pełen spontan.
Oczywiście, to coś nowego, nieznanego. Tym bardziej, że przeprowadziłem się na stałe, nie na wakacje. Więc pojawiały się myśli: jak wygląda tam szkoła, ubezpieczenie, szpitale, jedzenie. Ale co… trzeba być odważnym właśnie. Po kilku tygodniach stwierdziliśmy, że przecież nie ma się czego bać. Zawsze możemy wrócić.
Był szok kulturowy?
Był. Ludzie żyją tam spokojniej, wolniej. Nikt się nie spieszy. Idziesz, dajmy na to, do mechanika, to ci powie, że jak Bóg da, to może przyjdzie do ciebie za tydzień. Bo w tym tygodniu na pewno nie. Więcej oddechu, po prostu. Ale też wiadomo, jak wstajesz rano, otwierasz okno i widzisz piękne słońce, to łatwiej o takie nastawienie.
A jest ten rozdźwięk między dzielnicami bogatszymi, turystycznymi a biednymi, resztą kraju? Widać, że to dwa różne światy?
Jest, jest. To coś, co mi się nie podobało. Widziałem na przykład, jak ludzie wskakiwali na ciężarówkę, żeby dojechać do pracy. Raz widziałem, jak niektórzy byli spychani z tej ciężarówki. Ale takie jest życie. Nie wszystko nam się tam podobało, ale powiedziałem żonie, że to my jesteśmy tam gośćmi, nie oni. Albo się przystosujemy i zaakceptujemy tę sytuację, albo będziemy się męczyć.
Tuż obok z kolei jest Haiti, jeden z najbiedniejszych krajów świata…
Stamtąd biorą się pracownicy. Ludzie przyjeżdżają jako tania siła robocza. Słyszałem na przykład, że tam nie ma kombajnów, bo jak się zepsuje maszyna, to trzeba słać po części do Stanów i długo czekać. A jak się zepsuje człowiek, to go wymieniają na nowego i tyle. To brutalne, ale takie mają zasady od zarania dziejów. Ściągają ludzi, często nielegalnie i z rodzinami. Dają im jakieś podstawowe materiały, żeby sobie postawili domek. I potem oni pracują. Widziałem też na przykład, że w centrum handlowym na Dominikanie możesz kupić ryż na kubki. Podchodzisz z kubkiem i po prostu sobie nabierasz. Albo papierosy na sztuki, też są. To zupełnie inne podejście. To brutalne, czasem drastyczne. Ale sobie z tym radzą. Nadal są uśmiechnięci i się starają jakoś żyć.
To pozwala inaczej spojrzeć na swoje życie? Gdy widzisz, że ludzie, którzy mają znacznie mniej, są – czy też przynajmniej tak wyglądają – szczęśliwi?
Oczywiście, to uczy doceniać, co już mamy. Cieszyć się z małych rzeczy, a niekoniecznie dopiero z tego, że, nie wiem, polecisz w kosmos.
To chyba czasem trudne w życiu sportowca? Jedziesz na zawody, zdobywasz medal, ale jeśli to nie złoty, to ta radość i tak często jest przytłumiona.
Sport uczy porażki. Ja przecież więcej razy w życiu przegrałem, niż wygrałem. To normalne. Sport jednak daje też świadomość, że masz możliwość poprawy. Będą następne zawody, następne mistrzostwa, musisz się przygotować. Przegrałeś, okej, ale trzeba pracować dalej.
Karierę skończyłeś cztery lata temu. Zdążyłeś wyjechać na Dominikanę, potem Tajlandię, zrobić połówkę Ironmana. A w naszym rzucie dyskiem nic się nie dzieje. Nie szkoda, że nie znalazł się następca?
Oczywiście, że tak. Ale niestety nie ma systemu, nie ma naboru. Dzieciaki też się nie garną do lekkiej atletyki. Tym bardziej do rzutu dyskiem, który jest pokazywany tylko na najważniejszych imprezach. Uważam, że brak jest osób, które by pojeździły po małych miejscowościach, zrobiły z dzieciakami trening, porozmawiały. Dzieci w takich miejscach są często silne, nauczone pracy i tak dalej. To potrzebne, bo myślę, że dzieciakom brakuje często wzorców. A jeśli już jakiś mają, to jest nim pan na Instagramie, który ma co prawda kilka milionów obserwujących go ludzi, ale w tym co przekazuje, nie ma dużo wartości. Przynajmniej moim zdaniem.
Wracając do twojego pytania: jasne, brakuje mi trochę tego, że nie ma teraz nikogo. Bo dobrze zapowiadał się Bartek Stój, podobnie Oskar Stachnik, był też na przykład Jakub Lewoszewski, a nikt z nich się nie przebił. Sport wszedł na wyższy poziom. Ja w wieku 27 lat miałem chyba największą formę, a dziś syn Alekny, 22-latek, rzuca rekord świata. Dzieciaki bazują już nie tylko na sile, ale też technice czy szybkości. Formy i metody treningowe się zmieniły. Wszystko dzieje się szybciej.
A Jakub Rodziak? Talent?
Talent, zdecydowanie. Silny, fajnie rzucający chłopak. Teraz zdobył brąz w kuli i srebro w dysku [na mistrzostwach Europy do lat 20]. Rzucił 62,90 m, to jego życiówka, w dodatku zrobił ją na imprezie docelowej – czyli ma głowę do startowania. Fajnie, odważnie rzuca. Dyskiem 1,75 kg dużo dalej, niż ja w jego wieku. To młody zawodnik, jednak widać, że to „długi” chłop, rzuca luźno. Wiadomo, zawsze można się do jakiegoś rzutu przyczepić, ale na pewno ma papiery na to, by być mistrzem.
A czy potrafimy – abstrahując już od twojej sytuacji – wykorzystać w lekkoatletyce sukcesy? Mam wrażenie, że w ostatniej dekadzie jedynie w biegu na 400 metrów kobiet udaje nam się przedłużać ten okres sukcesów.
Ja bym powiedział, że rzut młotem.
Tak, ale to długowieczność konkretnych osób, a niekoniecznie pojawienie się kolejnych.
Pamiętajmy jednak, że już w 2000 roku były sukcesy Szymona Ziółkowskiego i Kamili Skolimowskiej. Kilka czy kilkanaście lat później były kolejne. Ogółem w rzutach mamy stale sukcesy. W 2008 roku na igrzyskach był Tomek Majewski w kuli i ja w dysku. W 2012 Anita Włodarczyk w młocie i Tomek w kuli. W 2016 Anita, ja i Wojtek Nowicki. W 2021 – cztery medale w młocie.
400 metrów? To nasza mocna konkurencja, pojawiają się kolejne dziewczyny, ale medale indywidualne były w stanie osiągnąć w ostatnich latach Natalia Kaczmarek i Justyna Święty-Ersetic. Przy czym nie ujmuję tu niczego innym zawodniczkom. Miejmy nadzieję, że takie dziewczyny jak Anastazja Kuś czy Anna Gryc wejdą na wyższy poziom i nasza sztafeta dalej będzie się liczyć.
Wspomniałeś wcześniej o Mykolasie Aleknie. On niedawno po raz kolejny pobił rekord świata, ale zrobił to tak naprawdę… w szczerym polu, w Ramonie. Co ty o tym sądzisz?
Ramona jako zawody to kiepski pomysł. Wiatr targa siatką, dookoła pole. Moim zdaniem nie spełnia przepisów. Choć przy tym Alekna czy Matt Denny [drugi na historycznych listach rzutu dyskiem – przyp. red.] to zawodnicy, którzy zdobywali medale igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. Teraz Alekna rzucił 72 metry u siebie na mistrzostwach Litwy, a Denny rzuca po 68 czy 69 metrów na Diamentowych Ligach. Więc ja nie mam problemów z ich wynikami. Chodzi mi jednak o to, że jak organizujemy jakieś zawody, to przestrzegajmy przepisów. Ten wiatr w Ramonie był kosmiczny. Jeśli Yaime Perez rzuca ponad 73 metry [poza Ramoną jej najlepszy rezultat to 69,39 m – przyp. red.], a potem stale w okolicach 66 m, to coś jest nie tak.
Trzeba by to jakoś ujednolicić? Na przykład ustalić limity wiatru jak w biegach?
Nie no, tego nie! Nie róbmy już z tego takich problemów. Są jednak rzeczy, których musimy przestrzegać dla samego wizerunku tego sportu. I żeby było fair. Tam było widać, że pewne normy zostały przekroczone.
Padały nawet porównania, że to w sumie rzecz podobna jak bieg Eliuda Kipchoge w maratonie, ten poniżej dwóch godzin. Ciekawostka, pokazanie możliwości – jak najbardziej. Ale oficjalne rekordy świata? No niekoniecznie.
Oczywiście, że tak. Wiadomo, że każdy chce osiągać jak najlepsze rezultaty, sport się na tym opiera. Ale jakaś granica przyzwoitości musi być wyznaczona.
Z drugiej strony stary rekord, który Alekna pobił rok temu, też budził sporo wątpliwości…
Jak najbardziej. Niestety to był najdłużej utrzymujący się rekord świata w lekkiej atletyce. Ale takie jest życie, co poradzić. Zawsze byli w sporcie krętacze i złodzieje.
W tamtych latach tym bardziej.
Oczywiście, taki był podział świata. Kraje Wschodu się chciały pokazać, a gdzie to miały zrobić, jak nie w sporcie? Ale wiesz, Amerykanie też nie są tacy grzeczni. (śmiech) Czy to Europa, czy Afryka, Azja czy Ameryka – wszędzie jest stosowany doping. Nie każdy bierze, oczywiście, ale trafiają się takie jednostki.
A powiedz – zanim ten rekord został pobity, brałeś udział w tej dyskusji na temat usuwania starych rekordów?
Nie no, nie usuwajmy niczego. Było tak i tyle. Już tych rekordów zresztą zbyt wiele nie zostało. Ludzie mówią, że wtedy lekkoatletyka będzie atrakcyjniejsza. Nie, nie będzie. Żeby była atrakcyjna to trzeba wyjść do ludzi, pokazać, jaki jest wysiłek w tych zawodach. To robimy na Memoriale Skolimowskiej 15 sierpnia. Będzie pchnięcie kulą, skok wzwyż i skok o tyczce kobiet na rynku w Katowicach. Wiesz, kibice będą mogli zobaczyć, jak wysoko tak naprawdę skaczą dziewczyny, gdy pokonują poprzeczkę zawieszoną na dwóch metrach. Nabierają wtedy do tego szacunku.
Pytam o te stare rekordy, bo jesteś z tego towarzystwa rzutowego. A na przykład Paweł Fajdek regularnie te stare rekordy krytykował. Zresztą w rzucie młotem mężczyzn to akurat ten rekord jest taki, że młot poleciał hoho i jeszcze trochę.
Tak, a pamiętajmy, że on był rzucony z trzech obrotów, a to w ogóle kosmos. Ale rekordy są po to, żeby je pobić. W końcu ktoś ten rekord przerzuci i wtedy też wszyscy na świecie powiedzą: „o, pewnie na koksie”. Tak to działa. Dlatego nie wymyślajmy koła na nowo i poczekajmy, aż te rekordy upadną. Po prostu musi się urodzić wielki talent, który będzie mieć odpowiedniego trenera.
Jak wygląda teraz to twoje życie? Na co dzień przebywacie w Tajlandii, ale wcześniej z twoich wypowiedzi można było odnieść wrażenie, że jeśli już gdzieś ruszycie z tej Dominikany, to jednak do Polski. A tu nagle lądujecie na drugim końcu świata.
Chciałem pobyć w Polsce. Pojechać w Bieszczady, zwiedzić zamki, poznać kulturę. Pojechać do Zakopanego nie na zgrupowanie, a po prostu – w góry. Na razie nie było mi to dane, ale spokojnie. Nie umieram, mam jeszcze czas.
Do Tajlandii ruszyliście tak, jak na Dominikanę – spontanicznie. I to znów nowa kultura, inna strona świata…
Dominikana nauczyła nas, że nie ma się czym martwić. Wiedzieliśmy, że damy sobie radę. Żyjemy sobie dalej, po prostu gdzie indziej. Wiadomo, zawsze jest jakieś ryzyko, jest trochę martwienia się co będzie, jak będzie na przykład ze szkołą dla Henia. Dużo niewiadomych. Ale w życiu ogółem jest dużo niewiadomych. Trzeba iść do przodu.
Czyli co, lądujecie, jesteście tam, powiedzmy, tydzień, stwierdzacie, że jest przyjemnie i wtedy zaczyna się szukanie wszystkiego, od domu począwszy?
Nie no, coś tam mieliśmy zabukowane. A dalej? Po prostu szukamy sobie miejsca, w którym będzie nam dobrze. Na razie takie mamy. Zobaczymy, co będzie dalej. W tej chwili jest dobrze. Cieszymy się tym, gdzie jesteśmy, Heniu też jest zadowolony, a to dla nas ważne. Jest okej.
Mówiłeś wcześniej, że chciałeś poświęcić bliskim czas, bo w trakcie kariery sportowca wiele z tego życia rodzinnego umyka. To się da jakoś nadrobić?
Nie da się. Ten etap już minął. Wiele momentów z życia mojego syna nie widziałem i już nie zobaczę. Ale co – staram się żyć tu i teraz, po prostu.
Kiedy kończyłeś karierę, rzucałeś z synem w kole. Mówiłeś wtedy, że nie chciałbyś być jego trenerem. Ale czy jego na dziś w ogóle ciągnie do sportu? A jeśli tak, to czy ten dysk się przewija?
Heniek będzie mieć dopiero 12 lat. On chce być piłkarzem, chce być lekkoatletą, chce być bokserem. Teraz akurat chce być siatkarzem. Ja mu mówię: „No stary, próbuj. Mogę ci pomóc, co tam chcesz”. Póki mamy takie możliwości, to czemu nie? Chciał się nauczyć surfować, to nauczył się surfować. Ja mu nie nakazuję, że ma być sportowcem. Będzie chciał, to fajnie. Nie będzie? Też fajnie.
Żeby być siatkarzem, to musiałby cię chyba nawet przerosnąć.
Chyba tak, ale on o tym jeszcze nie wie. (śmiech) Ostatnio cieszył się tym surfowaniem. Trzeba go budować, na przykład, że wiesz: „O, Heniek, jesteś taki mały jeszcze jesteś, a już umiesz dobrze serwować z góry”. Lubi tę siatkówkę, lubi grać przeciwko mnie. No to niech gra.
Na mistrzostwa świata kobiet, które odbędą się właśnie w Tajlandii, macie już bilety?
Jeszcze nie. Trzeba będzie może przedzwonić do prezesa Świderskiego, czy by się jakieś nie znalazły. A jeśli nie, to sobie kupimy. Damy radę. Aż tak popularna siatkówka w Tajlandii chyba nie jest.
Wiedząc, że jesteś z małej miejscowości, muszę zapytać: czy te ćwierć wieku temu myślałeś, że możliwa jest taka przyszłość? Wiesz, że jesteś po czterdziestce i mieszkasz z rodziną w tropikach.
Nie, zdecydowanie nie. Wtedy chciałem po prostu trochę lepszego życia, w innym towarzystwie, otoczeniu. Bo nie widziałem tam perspektyw. Nie było infrastruktury, trenera, niczego do uprawiania sportu. Dlatego chciałem wyjechać i udało mi się. Spełniłem swoje marzenia.
Jesteś z tych rodziców, którzy czasem biorą syna i mówią: „no, popatrz Heniu, ja to w twoim wieku właściwie nie miałem wolnych sobót, bo jechałem z dziadkiem do lasu i cały dzień tam pracowaliśmy…”?
Oczywiście, że go tym męczę! (śmiech) Wiem, że to błąd, ale czasem mu wypomnę. Głównie wtedy, gdy mnie zdenerwuje.
Piotr Małachowski oddał ostatni rzut❗ Dwa medale olimpijskie 🥈🥈, trzy mistrzostw świata 🥇🥈🥈 i dwa mistrzostw Europy 🥇🥇 𝐂𝐔𝐃𝐎𝐖𝐍𝐀 𝐊𝐀𝐑𝐈𝐄𝐑𝐀 za którą DZIĘKUJEMY❗ A teraz czekamy na wielką karierę Henia 🥏 #tvpsport pic.twitter.com/w2Xy4JCMO5
— TVP SPORT (@sport_tvppl) September 5, 2021
Muszę powiedzieć, że rozumiem. Dziecka nie mam, ale mój dziadek też do ścięcia czegoś w lesie czy porąbania drewna często szukał i nadal szuka chętnych. Więc może kiedyś komuś będę o tym opowiadać.
Witam w klubie. Takie są uroki życia w małych miejscowościach. Nasi dziadkowie są po prostu nauczeni pracy cały czas. Drewno, węgiel i tak dalej. Trzeba to było ogarnąć.
Zbliżamy się do końca, to co, chwila o Memoriale? Chyba warto, skoro obsada – tak się wydaje – najlepsza w historii. Będą Armand Duplantis, Noah Lyles, Karsten Warholm, Femke Bol i plejada innych gwiazd.
Na pewno najlepsza. Jeśli wszyscy dojadą, to będziemy mieć po prostu najlepszą obsadę w dziejach.
Na czyje występy czekasz szczególnie?
Zawsze mnie ciekawi bieg na 100 metrów kobiet i mężczyzn. Do tego tyczka, na pewno skok wzwyż kobiet. Pchnięcie kulą mężczyzn też, jak najbardziej. To takie główne konkurencje. Ale jest ich więcej. Właściwie w każdej z nich mamy światowe gwiazdy. Numer jedne, dwa, trzy, cztery, pięć, osiem, dziesięć rankingu. I tak dalej, i tak dalej. Po prostu najlepszych zawodników. Oczywiście, wszyscy też czekamy na to, czy padnie kolejny rekord świata. Sam chciałbym taki zobaczyć.
46 medalistów olimpijskich, 14 rekordzistów świata, 36 Polaków na starcie! To będzie sportowe widowisko na światowym poziomie!
Z kim się widzimy 16 sierpnia na @StadionSlaski?
📲 Bilety na Diamentową Ligę ▶️ https://t.co/wyxfSukIEg pic.twitter.com/xbV7akhUqF
— Silesia Memoriał Kamili Skolimowskiej (@MemorialKamili) August 13, 2025
Jak mówisz o rekordzie świata, to wiadomo – Armand Duplantis.
Tak, ale tych gwiazd jest naprawdę dużo więcej. Również polskich. Mamy Pię Skrzyszowską, Jakuba Szymańskiego, Natalię Bukowiecką… Mnie osobiście ciekawi, czy polska sztafeta 4×400 mężczyzn zakwalifikuje się do mistrzostw świata, bo wystartują właśnie jako sztafeta. Jest sporo tych polskich akcentów, około trzydzieści. Będzie co oglądać i o co walczyć.
To pokazuje, jak dobrze jest mieć taki mityng. Dla wielu zawodników będzie to przecież pierwszy albo jeden z pierwszych startów w Diamentowej Lidze. W innych mityngach nie mogą, tu są w stanie, bo to nasza, polska impreza.
Oczywiście, że tak. Na dziś to właściwie Ewa Swoboda i Natalia Bukowiecka mogą realnie myśleć o startach w Diamentowej Lidze. Reszta niekoniecznie. Na razie mamy fajną, młodą reprezentacją, dobrą na mistrzostwa Europy. Ale w światowej stawce jeszcze trochę im brakuje, trzeba nieco pracy. Bądźmy jednak dobrej myśli i trzymajmy kciuki, żeby to się zmieniło i za niedługo startowali też poza Polską w cyklu Diamentowej Ligi.
Jest też dominikański akcent w osobie Marileidy Paulino, która znów zmierzy się z Natalią na 400 metrów.
Tak, fajnie, że przyjedzie. Była też rok temu. Porozmawialiśmy wtedy z nią. Powiedziałem jej, że mieszkam na Dominikanie. Śmialiśmy się, że mieliśmy na igrzyskach w Paryżu dwa medale na 400 metrów. Bo był ten Natalii, ale do tego Paulino.
ROZMAWIAŁ SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix