Reklama

Trela: Ryzykowne pewniaki. Problem Rakowa z transferami wewnętrznymi

Michał Trela

08 sierpnia 2025, 17:18 • 8 min czytania 17 komentarzy

Przez lata zarzucano polskim klubom, że lekceważą rynek wewnętrzny, zamiast ściągać najciekawszych zawodników z Ekstraklasy. Rakowowi Częstochowa trudno to zarzucić. Ale w transferach o teoretycznie minimalnym ryzyku wcale nie jest ostatnio skuteczny.

Trela: Ryzykowne pewniaki. Problem Rakowa z transferami wewnętrznymi

W kończącej poprzedni sezon ankiecie przeprowadzonej przez Canal+, 40% piłkarzy z Ekstraklasy wskazało Marka Papszuna jako trenera, z którym nie chcieliby pracować. To pozornie zaskakujące. Raków Częstochowa wyrobił sobie w ostatnich latach markę klubu poukładanego, zdobywającego trofea i kwalifikującego się do europejskich pucharów. Jego zainteresowanie powinno być dla ligowców nobilitacją. I szansą na trafienie do stabilnego projektu z klarownie rozpisanymi boiskowymi rolami oraz do trenera słynącego z merytorycznego podejścia do zawodu i uznawanego przez wielu tutejszych fachowców za inspirację. Jarosław Gambal, dyrektor skautingu Cracovii, wcześniej pracujący w Częstochowie, stwierdził w wywiadzie dla Weszło, że może tym 40% brakuje ambicji, by wejść w reżim, jakiego oczekuje Raków jako organizacja.

Reklama

Można jednak zakładać, że ci, którzy faktycznie trafili pod Jasną Górę z innych polskich klubów, wiedzieli, na co się piszą, więc ambicji im nie brakuje. A Raków, choć dysponuje coraz większymi pieniędzmi i chce osiągać wyższe szczeble także w Europie, nadal lubi wzmacniać się na rynku wewnętrznym. Przez lata jego najbardziej imponującą cechą była umiejętność wkomponowania nieoczywistych zawodników do systemu i uczynienie z nich ważnych trybików starannie dopracowanej maszyny. Tak powstał fundament zespołu, który zdobywał Puchary i mistrzostwo Polski.

Zoran Arsenić, Jean Carlos Silva, Milan Rundić, Bartosz Nowak, Patryk Kun czy Vladislavs Gutkovskis nie byli w Polsce anonimowi. Mało kto jednak podejrzewał, że mogą stać się ważnymi postaciami zespołu pewnie wygrywającego ligę i punktującego w Lidze Europy. Kamila Piątkowskiego, który w Częstochowie stał się na jakiś czas klubowym rekordem sprzedażowym, wyciągnięto z rezerw Zagłębia Lubin. Raków pokazywał innym klubom, kogo miały u siebie, ale nie potrafiły go wykorzystać. By to jednak udowodnić, trzeba sięgać po coraz odleglejsze przykłady. Bo w ostatnich latach Raków stracił tę przewagę konkurencyjną i nie potrafi rekrutować nawet, a może zwłaszcza, na rynku wewnętrznym. Czyli tym, którego zaletą w założeniu jest minimalizowanie ryzyka fiaska.

Marek Papszun bez czapki. Rzadki widok

Nieoczywiste strzały

Gdy Raków awansował do Ekstraklasy, jako beniaminek pozyskał wielu zagranicznych zawodników, którzy kompletnie nie pasowali do systemu. Po czasie Papszun przyznał, że jako organizacja nie byli wtedy gotowi na skuteczne działanie za granicą. Dlatego fundamentem pierwszego wicemistrzowskiego sezonu byli zawodnicy sprowadzeni z innych polskich klubów. Ponad połowę możliwych minut rozegrało wówczas siedmiu takich piłkarzy – Piątkowski, Kun, Gutkovskis, Igor Sapała, Andrzej Niewulis, Marcin Cebula i Marko Poletanović. To był jak dotąd ostatni sezon, w którym o sile Rakowa decydowali zawodnicy złowieni u polskich sąsiadów.

To byłoby naturalne, gdyby Raków w miarę rozwoju porzucił, jak wiele klubów z ambicjami, rynek wewnętrzny i skoncentrował się na zagranicy. Tak jednak się nie stało. Choć przez klub przewinęli się różni dyrektorzy sportowi, w Częstochowie wciąż lubią melodie, które znają. W drugim wicemistrzowskim sezonie już jednak tylko czterech zawodników ściągniętych z innych polskich klubów rozegrało ponad połowę możliwych minut. Za majstersztyk uchodził wtedy Milan Rundić, niewyróżniający się niczym w Podbeskidziu Bielsko-Biała, jedynym spadkowiczu z tamtych rozgrywek, a krótko potem będący ważnym i dobrym piłkarzem zespołu bijącego się o mistrzostwo. Supermoc Rakowa miała się dobrze.

Jej dowodami były także bezbolesne wkomponowanie do mistrzowskiego zespołu Nowaka z Górnika Zabrze (najlepszy strzelec Rakowa w jego historycznym sezonie!) czy Jeana Carlosa Silvy, niechcianego w Wiśle Kraków, przeciętnego w Pogoni Szczecin, a dopiero w Częstochowie pokazującego pełnię możliwości. Równolegle zaczęła jednak rosnąć druga lista. Zawodników, którzy przyszli do Rakowa, by zrobić kolejny krok w karierach, a ugrzęźli na ławkach rezerwowych.

Jean Carlos Silva to przykład wyjątkowo udanego transferu Rakowa na rynku wewnętrznym. 

Gwiazdy z zewnątrz

Do tej grupy przynależą piłkarze o różnych profilach. Część to początkujący w Ekstraklasie, którzy ledwie błysnęli, a już mieli ofertę z Częstochowy, jak Iwo Kaczmarski, Daniel Szelągowski, Wiktor Długosz czy Tomasz Walczak. Część miała już za sobą przynajmniej jedną rundę albo sezon w roli podstawowych zawodników jak Jakub Myszor, Kacper Bieszczad, Xavier Dziekoński, Dawid Drachal czy Adrian Gryszkiewicz.

Inni przychodzili jako niemal gotowe produkty, ocierający się o reprezentację Polski albo będący gwiazdami swoich klubów, czy chociaż solidnymi ligowcami. Można do nich zaliczyć Ariela Mosóra, Kamila Pestkę, Mateusza Wdowiaka, Michaela Ameyawa, Johna Yeboaha, Łukasza Zwolińskiego, Leonardo Rochę czy Fabiana Piaseckiego. Jedni przychodzili za darmo, innych trzeba było wykupić, aktywizując rynek wewnętrzny. Według danych transfermarkt.de od awansu do Ekstraklasy na transfery z polskich klubów Raków wydał przeszło 45 milionów złotych. Zdecydowana większość nabytków nie była jednak w stanie przebić się do podstawowego składu. O staniu się gwiazdą zespołu nawet nie mówiąc.

Oczywiście, że Raków miał problem nie tylko z transferami wewnętrznymi. Szukając poza Polską, również kosztownie się mylił, by wspomnieć choćby Sonny’ego Kittela, czy większość zaciągu dyrektora sportowego Samuela Cardenasa. W ostatnich oknach sytuacja się jednak odwróciła. Jeśli Raków ma ściągnąć jakiegoś ciekawego zawodnika, zwykle będzie to ktoś znaleziony za granicą. Z sześciu piłkarzy, których sprzedał za ponad milion euro, jedynie Piątkowski i Yeboah grali wcześniej w Polsce, choć ten drugi sukcesem był jedynie finansowym, nie sportowym. Jedno i drugie udało się połączyć w przypadkach Antego Crnaca, Vladana Kovacevicia, Davida Tijanicia czy Gustava Berggrena, zawodników odkrytych przez skauting.

Najlepsi piłkarze Rakowa ostatnich lat – Fran Tudor, Ivi Lopez, Stratos Svarnas czy Władysław Koczergin – to podobne historie. Ponad sto meczów w barwach tego klubu rozegrali też w ostatnich latach m.in. Tomas Petrasek, Ben Lederman, Giannis Papanikolaou czy Petr Schwarz. Napastnik, który zdołał strzelić najwięcej goli w jednym sezonie, to Jonatan Brunes. A Kacpra Trelowskiego, uznanego za najlepszego bramkarza w lidze, Raków sam wychował. Z rynku wewnętrznego, dla przeciwwagi wśród fundamentalnych postaci, z obecnych piłkarzy można umieścić jedynie Arsenicia czy Silvę. To mało, jak na skalę inwestycji oraz fakt, że mowa o piłkarzach, w których przypadku nie powinno być bariery aklimatyzacji, czy niedostatecznej wiedzy. Przecież Raków w momencie transferu wiedział o nich wszystko.

Kontuzje i infrastruktura

Patrząc na trudne początki Tomasza Pieńki w Częstochowie – w dwóch pierwszych meczach zmieniony w przerwie – nie można oczywiście przesądzać, w którą stronę potoczy się jego relacja z Papszunem. Niewykluczone, że odbiera właśnie przyspieszoną szkołę życia, która zaowocuje tak, jak w zeszłym sezonie wędka rzucona Brunesowi.

Patrząc jednak, jak w Rakowie, z różnych przyczyn, grzęzły w ostatnich latach kariery Ameyawa, Mosóra, Pestki, Drachala, Myszora i innych jeszcze rozwojowych Polaków, można się zastanawiać, czy akurat transfer do tego klubu to najlepszy kolejny krok w karierze. Można oczywiście kontrować, że wielu z nich przeszkodziło zdrowie. Tyle że kontuzje nie zawsze są zsyłane przez niebiosa niewinnym Hiobom. Czasem to wynik intensywności treningów, nawału meczów, ale czasem też zwyczajnie ograniczonych warunków treningowych, niedoboru boisk, czy odpowiedniej infrastruktury. Jeśli klub co roku ma plagę kontuzji, coraz trudniej traktować to jako przypadek. Zwłaszcza gdy ktoś, jak Mosór, przez dwa lata niemal nie opuszcza meczów, by nagle z kontuzji przechodzić w kolejną.

Ariel Mosór na razie nie rozwinął skrzydeł w Częstochowie. 

Problemy systemowe

Czasem przyczyną niepowodzeń nie są ograniczenia zawodnika albo jego pech, lecz kwestie systemowe. Raków ostatnich lat funkcjonuje w jasnym, dobrze wszystkim znanym modelu, co z jednej strony ułatwia szukanie zawodników, którzy do niego pasują, ale z drugiej utrudnia wkomponowywanie tych trochę wystających poza jego ramy. Gdy do Częstochowy przychodził zimą Leonardo Rocha, sugerowano, że to inny typ napastnika, który może dać klubowi to, czego dotąd brakowało. Okazało się jednak, że Papszun wcale nie chciał od dziewiątki czegoś innego, tylko tego, co zwykle, więc Portugalczyka, w chwili transferu czołowego strzelca ligi, po prostu przyspawał do ławki.

W przypadku typowych skrzydłowych, Wdowiaka, Drachala, czy teraz Ameyawa od początku były obawy, że trudno będzie wkomponować ich w system, bo ani nie pasują do końca na ofensywnych pomocników, ani wahadłowych. Gdy natomiast ktoś nawet pasuje i nie ma problemów zdrowotnych, zderza się często z konkurencją. Żaden z bramkarzy przychodzących do klubu w czasach Vladana Kovacevicia nie miał szans na przebicie się na swojej pozycji. Podobnie jak żaden z prawych wahadłowych rywalizujących z Franem Tudorem, a wcześniej środkowych pomocników walczących o miejsce z Władysławem Koczerginem czy ofensywnych nastających na pozycję Iviego Lopeza. Bardzo duże wymagania, przy kilku wybijających się w skali kraju jednostkach i trenerze gotowym przywołać na ławkę po najmniejszym niepowodzeniu, pozostawiają nowym niewielki margines błędów. Pół biedy, jeśli uda się grać na trzech frontach. Ale gdy, jak rok temu, od września zostaje tylko Ekstraklasa, można utknąć w rezerwie na naprawdę długo.

W tym sensie ważne dla Rakowa będą dalsze częstochowskie losy Oskara Repki, kolejnego transferu gotówkowego z rynku wewnętrznego, ocierającego się już przed przeprowadzką o reprezentację. Traf chciał, że były pomocnik GKS-u Katowice trafił do drużyny Papszuna, gdy jeden potencjalny rywal ją opuścił, a drugi wypadł na wiele miesięcy. Do tego jeden z ich zeszłorocznych zmienników także wyjechał, a drugi musiał wrócić z wypożyczenia, nim został definitywnie wykupiony. To znamienne, że odkąd Peter Barath ponownie pojawił się w Częstochowie, natychmiast przejął miejsce Karola Struskiego, zaczynającego sezon w podstawowym składzie. Repki kimś, kogo Papszun zna lepiej, nie ma na razie kim zastąpić, więc jeśli nie dozna kontuzji, jak przed rokiem Ameyaw, ma szansę bezboleśnie ugruntować sobie miejsce w podstawowym składzie. Raków potrzebuje, by wreszcie komuś to się udało, bo jeszcze kilka zatrzymanych w Częstochowie karier i więcej niż 40% piłkarzy z innych polskich klubów może nabrać obiekcji, czy warto przyjmować stamtąd ofertę. A wtedy wyniki ankiety przestaną już być tylko ciekawostką.

Fot. Newspix

17 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama