Reklama

Dawid Szulczek i Ruch. Nie teraz, nie ten moment, nie ten trener?

Antoni Figlewicz

05 sierpnia 2025, 17:26 • 5 min czytania 10 komentarzy

Mianem „polskiego Nagelsmanna” w mediach określono już pewnie kilku młodych trenerów. Trafiło się też swego czasu Dawidowi Szulczkowi, który będąc najmłodszym szkoleniowcem w ekstraklasowej stawce przykuwał uwagę swoją dobrą pracą dla Warty Poznań. I niezłym rezultatem, jakim było zajęcie ósmego miejsca na koniec jednego z sezonów. Raz jeszcze powtórzę – z Wartą Poznań. Inna sprawa, że ta Warta niewiele wcześniej potrafiła być piąta, ale każdy taki wynik był ponad stan. Na jednym sukcesie – może bardziej sukcesiku – nie można jednak zbudować bardzo silnej pozycji na rynku, czego dowodzi dzisiejsze zwolnienie byłego już trenera Ruchu Chorzów. Bo mocne kluby chcą mocnych wyników, dobry trener ma być tylko narzędziem do ich osiągnięcia.

Dawid Szulczek i Ruch. Nie teraz, nie ten moment, nie ten trener?

Młody, fajnie opowiadający o piłce, radzący sobie w zespole o niewielkim potencjale. Taki był Dawid Szulczek z czasów Warty Poznań. Nie zapomnę jego pełnego goryczy wyrazu twarzy po ostatniej kolejce sezonu 2023/2024. W Białymstoku Warta przegrała z cieszącą się od razu po ostatnim gwizdku z historycznego tytułu Jagiellonią. Porażka zeszła na dalszy plan, ale w stolicy Podlasia rozegrał się mały dramat ekipy z Poznania. Dramat, który trenerowi Szulczkowi trudno wręcz było wytłumaczyć.

Reklama

W tamtym momencie widziałem w nim człowieka wyjątkowo, wręcz przygnębiająco smutnego. On już w kwietniu, jak sam mówił w naszym wywiadzie, wiedział, że w kolejnym sezonie nie będzie już trenował ekipy z Poznania. Bez względu na spadek, utrzymanie, na cokolwiek.

Końcówka sezonu była tak fatalna, że nawet nie chce mi się do tego wracać. Nie umiem tego przetrawić. Po spadku nie miałem głowy na głębsze refleksje. Na konferencję czekałem z półtorej godziny, bo świętowane było mistrzostwo. W międzyczasie rzecznik powiedział mi o tych prawie dwóch latach poza strefą spadkową. Ale przecież liczy się tylko ostateczna tabela. Nie mogliśmy przegrać z Jagą – wspominał na łamach Weszło po czasie.

Potem pojawiła się propozycja z Ruchu. Taka, którą chłopak wychowany w dużej sympatii do ekipy z Chorzowa musiał przyjąć. Tylko to już zupełnie inna historia.

Dawid Szulczek zwolniony z Ruchu. Inna presja, inne oczekiwania

W komentarzach kibiców pod komunikatem o rozstaniu z trenerem nie widać wielkich pretensji. Bardziej żal, że tak się to wszystko potoczyło. Podlany obawą o to, że Ruch zmienia szkoleniowca już po trzeciej kolejce nowego sezonu. Ale nie da się ukryć, że teraz trener Szulczek nie miał jak zagrać kartą klubu, w którym i tak nie liczą na wiele. Zrozumcie mnie dobrze – on w Warcie wziął też spadek na siebie, ale nikt nie mógł mieć do niego wielkich pretensji, bo taki był też potencjał drużyny. Trener mówił: – Nie mam syndromu ofiary. Jako trener pewne rzeczy zawaliłem i mam tego świadomość. Punktowaliśmy słabo z beniaminkami i innymi drużynami walczącymi o utrzymanie.

Zaraz potem Szulczek trafił do zespołu na niższym poziomie rozgrywkowym, a z większą presją. I z większymi wymaganiami, którym trzeba sprostać nie tylko dobrą pracą, ale i dobrymi efektami tejże pracy.

Tych nie było, więc nie ma też już trenera Szulczka, który teraz faktycznie może poczekać na projekt dla siebie. Bo że dostanie szansę, to oczywiste. Pytanie tylko, jak bardzo będzie ona do niego dopasowana, co zdaje się mieć w tym przypadku spore znaczenie.

Doświadczenie na wagę złota? Tak, jak najbardziej

Sam Szulczek potwierdzał, że nie przedłużył swojej wygasającej umowy z Wartą nie z powodu zbyt niskich proponowanych apanaży. Podkreślał, że chodziło o zupełnie inne sprawy, że klub miał spore problemy pod względem organizacyjnym, finansowym czy także transferowym. A więc to były te niesprzyjające warunki. Leżał tak zwany serwis.

Trener ma oczywiście prawo wymagać, ale im większe ambicje i większą markę ma klub, dla którego pracuje, tym więcej wymaga się też od samego trenera. O ile w Warcie, co zrozumiałe, można było po cichu liczyć na to, że otoczenie pomoże rozwijać się utalentowanemu Szulczkowi, o tyle w Ruchu musiało to wyglądać zupełnie inaczej. To po prostu duży klub, a trener był w dodatku obciążony bardzo osobistym zaangażowaniem w jego sukcesy. W trudnych chwilach kombinował, szukał lepszych rozwiązań, momentami znów stosował zagrywki znane z Poznania, opierające grę na pragmatycznej, defensywnej taktyce.

Ale tak nie można. Właśnie nie w takim klubie, jak Ruch. I nie w walce o awans, z której Ruch Szulczka sam się w ubiegłym sezonie wypisał.

Takie różnice pomiędzy poszczególnymi klubami – tak jak tu miedzy Ruchem i Wartą – powodują, że niektóre z nich mają zupełnie inne, niekiedy dużo większe i zdające się być na granicy wykonalności wymagania. W rzeczywistości jednak trzeba w nich po prostu „robić wynik”, a nie „trenować”. 35-latek ma sporo czasu, by i taki system pracy umiejętnie ujarzmić, a przy okazji odpiąć coraz ściślej przylegającą łatkę szkoleniowca, którego zespoły ogląda się bardzo trudno.

Na razie nic nie wskazuje na to, by Dawid Szulczek miał popaść w zapomnienie, a to daje nadzieje na kolejną, co najmniej niezłą szansę w niedalekiej przyszłości. I kolejne wnioski, które pozwolą mu zaskoczyć nas jeszcze czymś nowym. Lepszym niż to, co udało się wypracować w Chorzowie.

CZYTAJ WIĘCEJ O I LIDZE NA WESZŁO:

Fot. Newspix

10 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Betclic 1 liga

Reklama
Reklama