Rywalizował o miejsce w składzie z Mario Balotellim. Był w szatni, w której atmosferę robił Tymoteusz Puchacz. Miał całować swojego trenera, co tamtemu się nie spodobało. Dziś Filip Stojilković ma w Cracovii, liderze Ekstraklasy, zastąpić Benjamina Kallmana. Zaczął świetnie, pierwszego gola w Ekstraklasie strzelił po niecałych dwóch minutach, i to w meczu z mistrzem Polski.
![Stojilković: Balotelli mnie zadziwiał. A Puchacz włączał w szatni polski rap [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/20250725PF_KP00065-scaled.jpg)
W rozmowie z Weszło Szwajcar, mający też serbskie korzenie, mówi, dlaczego nie ufa mediom, wspomina kryzys mentalny i spotkanie, które rozgrywał na malutkim boisku, dla niewiele ponad 500 osób. Opowiada też o wielkim wpływie, jak mają na niego matka i Bóg.
Filip Stojilković: Mario Balotelli to najlepszy zawodnik, z jakim grałem
Jakub Radomski: Po twoim transferze do Cracovii w polskich mediach zwracano uwagę na fakt, że dysponujesz świetną szybkością. Jako zawodnik Darmstadt jeszcze w 2. Bundeslidze rozpędziłeś się do 36,22 km/h. To wrodzony dar czy musiałeś to wypracować?
Filip Stolijković, napastnik Cracovii: Może to dziwne, ale kiedyś nie byłem specjalnie szybki, naprawdę. Pracowałem jednak mocno nad tym elementem, jeszcze w Szwajcarii, i ciężka praca przyniosła efekty.
Zanim przeniosłeś się do Niemiec, by grać dla Darmstadt, występowałeś w Sionie i miałeś tam dość znanego partnera w ataku. Jakim gościem naprawdę jest Mario Balotelli?
To świetny facet. Jeżeli przywiązujesz wagę do tego, co piszą media, możesz go mieć za kontrowersyjnego gościa, skandalistę. Ale prawda jest inna. Balotelli w Sionie bardzo mi pomógł. Kiedy trafił do zespołu, spytał mnie na treningu, czy jestem Serbem. Powiedziałem, że w pewnym sensie tak. A on na to, że uwielbia ludzi z tego kraju, ich osobowość. Świetnie się dogadywaliśmy. To najlepszy piłkarz, z jakim grałem w jednym zespole. Na treningu nie dało się odebrać mu piłki. Bez szans.
Jego wizja gry była niesamowita. Wyobraź sobie mecz, gramy obaj w ataku, czekamy na podania. Piłka leci w jego stronę, Mario jest do mnie odwrócony tyłem. W normalnych okolicznościach myślałbym, że mam trochę czasu, bo mój kolega przyjmie piłkę, spojrzy i dopiero może do mnie zagrać. Ale to był Mario Balotelli. On w takich momentach grał do mnie z pierwszej piłki. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale musiał w ułamku sekundy dostrzec, jak jestem ustawiony. A ja nauczyłem się, że muszę być gotowy na błyskawiczne podanie od niego.
To prawda, że po Sionie mogłeś przenieść się do Juventusu, ale wybrałeś 2. Bundesligę i Darmstadt?
Tak.
Trochę to nielogiczne.
Rozmawiałem o tym z rodzicami i przede wszystkim z bratem, który jest moim agentem. Juventus – to brzmi pięknie, prawda? Tylko ja tam bym został od razu gdzieś wypożyczony, może nawet spędziłbym na wypożyczeniach trzy lata. W takich sytuacjach trzeba myśleć przyszłościowo i kompleksowo. Z drugiej strony było Darmstadt – klub, który już wcześniej mnie chciał, a teraz świetnie grał w 2. Bundeslidze i zmierzał po awans do elity. Wybrałem Niemcy.
Trafiasz do Niemiec, na początku idzie ci dobrze. Awansujecie do Bundesligi. Ale tam zespół przegrywa mecz za meczem, a twoja pozycja w klubie stała się słabsza. Co się stało?
Nie lubię używać słowa „problem”. W życiu zdarzają się trudne sytuacje i należy je po prostu rozwiązywać. Myślę, że wtedy nie byłem tak dobrze przygotowany sportowo i mentalnie na grę na wysokim poziomie, jak jestem teraz. Kiedy zostałem wypożyczony z Darmstadt do Kaiserslautern i znów grałem w 2. Bundeslidze, zacząłem pobyt w nowym klubie dobrze, od strzelenia gola w spotkaniu z Schalke 04. Ale później straciłem miejsce i nawet nie łapałem się do kadry. Rozegrałem nawet jeden mecz w drugiej drużynie.

Stojilković ucisza krytyków po golu strzelonym dla Kaiserslautern w meczu z Schalke 04
Szwajcarskie media go opisywały. Odbywał się na malutkim boisku, obok stadionu Fritza Waltera, a mecz obserwowało z trybun dokładnie 513 osób.
Tak było. Miałem strzelać gole dla pierwszej drużyny Kaiserslautern, a tu takie realia. Musiałem to jakoś znieść i ciągle o siebie walczyć. To był dla mnie trudny moment. Bardzo ważną osobą jest w moim życiu mama. Ma dwójkę starszych dzieci, które też grały w piłkę, więc doskonale zna się na tym sporcie. Jest dla mnie mentorem. Wiem, że za każdym razem, gdy coś złego dzieje się w moim życiu, piłkarskim czy pozapiłkarskim, mogę do niej zadzwonić. Zawsze pomagała.
Wyjechała ze mną do Niemiec, gdy podpisałem umowę z Darmstadt. Wtedy nie było jej obok mnie, musiała wrócić do Szwajcarii, bo mój brat został ojcem i miała opiekować się małym dzieckiem. Zostałem w Kaiserslautern sam i to dość mocno mi doskwierało. Do tego problemy w klubie. Nie było mi wtedy łatwo, moja głowa źle to znosiła. Nie radziłem sobie z presją. Trenera, który ściągnął mnie do Kaiserslautern, nie było już w klubie. Pojawił się nowy, specyficzny człowiek, używający starodawnych metod. Wyglądało to tak, jakby po prostu stwierdził, że nie będzie stawiał na wypożyczonych piłkarzy. Czasami musisz znaleźć się w takim miejscu, przełamać trudności, żeby wrócić mocniejszy.
Dziś czuję się silniejszy fizycznie i psychicznie. Zmieniłem się, potrafię radzić sobie ze wszystkim. Ale to był proces, wymagający czasu. Pomogła mi też wiara. Obecnie jestem wdzięczny Bogu za wiele rzeczy, które spotkały mnie w życiu. Nauczyłem się je doceniać. Jeżeli obok mnie jest osoba, ze strony której czuję zaufanie, a w Cracovii kimś takim na pewno jest trener Luka Elsner, wierzę, że zaprezentuję swój talent i będę najlepszą wersją siebie.
A trener Darmstadt, Torsten Lieberknecht, wierzył w ciebie?
Oczywiście. Dość dużo grałem u niego.
Pytam, bo szwajcarskie media opisywały dość specyficzną sytuację z sezonu, gdy byliście już w 1. Bundeslidze. Na jednej z imprez miałeś zacząć całować łysą głowę Lieberknechta i zapewniać go, że sprawisz, że drużyna pójdzie w górę tabeli ze strefy spadkowej. To zachowanie miało mu się nie spodobać i mieć wpływ na to, że jakiś czas później odszedłeś. To prawda?
A ty za każdym razem, gdy czytasz media, wierzysz w to, co piszą?
Jeżeli znam autora i go cenię, to na pewno tak.
A tutaj znasz?
Nie, napisał to Szwajcar.
No właśnie. Dlatego podchodzę do mediów z dużą rezerwą i trudno mi im w pełni zaufać. A ta sytuacja – chyba sam czujesz, jak to wszystko brzmi absurdalnie.

Stojilković po wygranej Cracovii
W Sionie grałeś z Balotellim, a w Kaiserslautern, o którym już trochę rozmawialiśmy, byłeś w jednej szatni z Tymoteuszem Puchaczem.
Szalony chłopak, ale w pozytywnym sensie. Lubiłem przebywać w jego otoczeniu. Dbał o atmosferę. Puszczał nam w szatni polski rap, czasami też amerykański. Kojarzy mi się też z tym, że pomagał młodszym zawodnikom i bardzo chciał ciężko pracować.
Lubiłeś polski rap?
Wydawał się nie taki zły (śmiech). Ja słucham bardzo różnorodnej muzyki. Dostosowuję ją do swojego nastroju.
Mecz Szwajcaria – Azerbejdżan to twoje najpiękniejsze jak dotąd piłkarskie wspomnienie?
Na pewno jedno z kilku. Spotkanie młodzieżówek, wygrana dawała nam awans do mistrzostw Europy do lat 21. Utrzymywał się remis 1:1, pojawiłem się na boisku kilkanaście minut przed końcem i w ostatniej minucie strzeliłem zwycięskiego gola. Byłem w euforii, po chwili zakończył się mecz i cieszyliśmy się całą drużyną. Miałem w głowie to, czego dokonałem, poza tym byłem najmłodszym piłkarzem tamtej drużyny. A tu taka sprawa. Nigdy nie zapomnę tych chwil.
Twoi rodzice są Serbami?
Zgadza się. Ale urodziłem się w Szwajcarii.
Kim bardziej się czujesz?
Czuję się, jakbym jednocześnie był Szwajcarem i Serbem. Na pewno mam serbską mentalność. Jeżeli czegoś pragnę, walczę o to do końca, do krwi i nawet nie wyobrażam sobie, że może mi się nie udać.
Występowałeś jednak w szwajcarskich młodzieżówkach.
Tak. I zobaczymy, co będzie dalej.
To znaczy?
Jestem otwarty na ewentualną grę dla dorosłej reprezentacji Serbii, gdyby pojawiła się taka możliwość. Zobaczymy, co się stanie i czy któraś z federacji się ze mną skontaktuje. Zdaję sobie jednak sprawę, jaka jest konkurencja.
Kilka lat temu udzielałem wywiadu i mówiłem o napastnikach reprezentacji Serbii. Stwierdziłem, że to topowi piłkarze na tej pozycji na świecie. Ktoś może stwierdzić, że przesadziłem, ale Dusan Vlahović był wtedy w Juventusie, Luka Jović w Realu Madryt, a Aleksandar Mitrović zdobywał bramki w Premier League. Kiedy Serbia grała jednym napastnikiem, dwóch z tych gości zaczynało spotkanie na ławce. Nie było wiele innych reprezentacji, które miały snajperów na tym poziomie wśród rezerwowych. Taka Belgia dysponowała znakomitym Romelu Lukaku, ale już jego ewentualni zmiennicy to nie był ten poziom.
Powiedziałeś, że Balotelli to najlepszy zawodnik, z którym byłeś w zespole. A najlepszy piłkarz, przeciwko któremu grałeś?
Rayan Cherki, bez dwóch zdań. Mierzyliśmy się dwukrotnie. W spotkaniu młodzieżówek Szwajcaria – Francja i jeszcze wcześniej, gdy przez rok byłem w akademii Hoffenheim. Niesamowity zawodnik. Podobnie jak z Balotellim – patrzyłeś na niego z bliska i widziałeś człowieka, któremu nie da się czysto odebrać piłki.
W Hoffenheim spędziłeś rok, jako bardzo młody zawodnik. Czego nauczył cię tamten okres?
Profesjonalizmu. Szwajcaria to dobry kraj dla młodego zawodnika, ale po przejściu do Niemiec w wieku 19 lat dostrzegasz dużą różnicę. Przede wszystkim – znacznie większa intensywność zajęć. Poza tym dużo więcej czasu spędzaliśmy na siłowni. Nie ukrywam, że czułem wtedy, że szybciej robię postępy.

Stojilković w szwajcarskiej młodzieżówce, mecz z Hiszpanią
Jak w ogóle zaczęła się twoja piłkarska droga?
Mój starszy brat i starsza siostra też grali w piłkę. Patrzyłem na nich z podziwem, chciałem robić to samo, co oni. Zacząłem w bardzo młodym wieku. W mojej głowie była tylko piłka i marzenie, by zostać zawodowym graczem. Udało się, na szczęście. Jestem osobą bardzo wierzącą. Na pewno, gdyby nie Bóg, by mi się to nie powiodło.
Dlaczego jako młody chłopak najbardziej podziwiałeś Ciro Immobile?
Zawsze podobał mi się włoski futbol. Był taki sezon (2019/2020 – przyp. red.), w którym Immobile strzelił w Serie A 36 goli i został królem strzelców. Wtedy tak mi utkwił w pamięci. Świetnie się go oglądało. W swoim najlepszym czasie jak mało kto potrafił zaatakować przestrzeń i dysponował kapitalnym strzałem. Było sporo spotkań, w których długo nie pokazywał nic na boisku, a w 90. minucie nagle zdobywał bramkę na 1:0 i mecz chwilę później się kończył. Specyficzny piłkarz, ale oglądanie go w akcji wiele mi dawało.
Zawsze byłeś napastnikiem?
Tak. I uwielbiałem zdobywać bramki. Gdy miałem 15 lat i występowałem w zespole FC Zurich swojego rocznika, pokonaliśmy Aarau, a ja strzeliłem sześć goli.
Rok temu stanąłeś przed niełatwym wyborem. Chciałeś postawić na klub, w którym regularnie będziesz grać. Słyszałem, że Cracovia już wcześniej cię chciała, było też rok temu zainteresowanie Motoru Lublin.
To prawda, wiedziałem o zainteresowaniu z Polski, ale nie myślałem wtedy o tym kierunku.
Postawiłeś na swoją drugą ojczyznę, Serbię. Wybrałeś OFK Belgrad.
Tak, to była decyzja podjęta praktycznie w ostatniej chwili. Dzisiaj jej żałuję.
Dlaczego?
Nie chciałbym rozwijać tego tematu.
Tego lata jednak wybrałeś Cracovię. Jakie są twoje wrażenia z nowego klubu?
Przyleciałem do Polski, poznałem trenera i zaskoczyła mnie intensywność zajęć. U Luki Elsnera trenujemy ciężej, niż ćwiczyłem w Bundeslidze. Chyba nigdy tak ciężko nie trenowałem. Ale ja lubię wymagające zajęcia, bo w tego typu otoczeniu, gdy jeszcze wyczuwam zaufanie ze strony trenera, mam przekonanie, że szybciej idę do przodu. Ekstraklasa to mocno fizyczna liga. Cracovia sobie jednak z tym radzi, a jednocześnie mamy zawodników z dużą indywidualną jakością. Podoba mi się to. Widzę zespół, który już teraz prezentuje się nieźle, a z meczu na mecz powinien być jeszcze lepszy.
A co sądzisz o polskich sędziach? W meczu drugiej kolejki z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza Jarosław Przybył w pierwszej połowie dwa razy był przekonany, że teatralnie wykładasz się w polu karnym.
Z mojej perspektywy te sytuacje wyglądały inaczej: biegłem sprintem, poczułem ewidentny kontakt, upadłem. Nie chcę komentować, czy należał nam się rzut karny, bo respektuję decyzje sędziego, ale na pewno to nie było jakieś oszukiwanie. Mówiłem o tym zresztą jeszcze na boisku sędziemu.
Wiele osób było zaskoczonych tym, jak łatwo poradziliście sobie w pierwszej kolejce na boisku mistrza Polski. I jak wysoko ograliście Lecha, sprawiając dużą niespodziankę (było 4:1 dla Cracovii – przyp. red.).
Niespodzianka? Nie lubię takiej narracji. Znam swój zespół. Wiem, że jesteśmy silni. Mistrz Polski? Ok, zdobyli trofeum, ale jestem człowiekiem, który nigdy nie boi się przeciwnika. Przecież to byłoby bez sensu – wchodzić w takie spotkanie z poczuciem niższości i nastawieniem, że pewnie przegramy. To nie byłbym ja i to nie byłaby obecna Cracovia.
Co chcesz osiągnąć w piłce?
Mam dwa cele. Pierwszy przyziemny – być zdrowy, unikać poważnych urazów. A drugi prosty i logiczny – zagrać w Lidze Mistrzów.
ROZMAWIAŁ JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O CRACOVII NA WESZŁO:
- Luka Elsner: Cracovia nie jest dla mnie krokiem w tył [WYWIAD]
- Hasić ośmieszył Lecha. Ekstraklasa ma nowego Semira Stilicia?
- Filip Stojilković jest szybki, lecz nieskuteczny