Przez kilka lat handlował na ulicy owocami. Dopiero jako piętnastolatek, Samuel Akere znalazł się w akademii piłkarskiej. Dziś, sześć lat później, jest nowym zawodnikiem rosnącego w siłę Widzewa, który ma wielkie ambicje. W rozmowie z Weszło Nigeryjczyk opowiada o byciu Patricem Evrą, o kontrowersyjnym Rosjaninie, któremu wiele zawdzięcza, o samotności w Bułgarii, oraz o marzeniach sięgających grania w Lidze Mistrzów z Widzewem. – Niedługo na stadion w Łodzi będą przyjeżdżać wielkie marki, czołowe kluby Europy – mówi z przekonaniem.
![Samuel Akere: Gdy nie mogłem grać w klubie, sprzedawałem pomarańcze [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/07/20250727PF_MK20250727_01707-scaled.jpg)
Jakub Radomski: W jednym z wywiadów po transferze do Widzewa powiedziałeś, że duży wpływ na przekonanie cię do tego ruchu miała atmosfera na stadionie w Łodzi. Jak wrażenia po debiucie w meczu z Zagłębiem Lubin?
Samuel Akere, skrzydłowy Widzewa Łódź: Fantastyczne. Gdy tylko wyszliśmy na rozgrzewkę i zobaczyłem, co dzieje się na trybunach, byłem pełen podziwu. Kibice Widzewa są wspaniali, naprawdę. W moim poprzednim klubie, Botewie Płowdiw, nie było czegoś takiego. Jestem już po dwóch spotkaniach ligowych i, choć drugi mecz przegraliśmy, wiem, że dokonałem właściwego wyboru.
Widzew to też klub, który ma wielkie ambicje. Widzę to na każdym kroku. Ja również lubię myśleć o dużych rzeczach. Spójrz na ten stadion (siedzimy na zewnątrz w restauracji „Serce Łodzi” na obiekcie Widzewa – przyp. red.). Przecież on zasługuje na to, żeby rozgrywać tutaj spotkania Ligi Europy czy Ligi Mistrzów. Chcę być tego częścią. Wierzę, że już niedługo na ten obiekt będą przyjeżdżać wielkie marki, czołowe kluby Europy. To będzie coś fantastycznego dla nas, zawodników, ale też kibiców. Gdy byłem małym chłopcem, biegającym w Nigerii za piłką, marzyłem o znalezieniu się w takiej sytuacji.
Ile miałeś lat, gdy zacząłeś grać w piłkę?
Pięć albo sześć, coś takiego. Ale ja bardzo długo grałem na ulicy. Miałem kumpla, nazywał się Taofik. Był trochę starszy od nas, w dzielnicy wszyscy dobrze go znali. Zabierał nas na mecze przeciwko chłopakom z innego miasta. Pamiętam, że w wieku siedmiu lat grałem już z dużo starszymi od siebie. Taofik uwielbiał Manchester United i zaraził mnie miłością do tego klubu. Gdy jechaliśmy na mecze do innego miasta, rozdawał nam koszulki United, których trochę miał. Chciał, żebyśmy w nich rozgrywali mecze.
Jaką wybierałeś?
Patrice’a Evry. Zawsze. Z numerem trzy. Wiem, gość nie do końca grał na mojej pozycji. Ale ja byłem wtedy mały, nie wszystko jeszcze rozumiałem. Pytałem chłopaków: „Kto w tym Manchesterze jest dobry i w dodatku gra lewą nogą?”. Odpowiedzieli, że Evra, no to w Nigerii byłem Evrą (śmiech).
Niedługo później pojawił się inny gość, jeszcze starszy od Taofika. Zaczął mu mówić o mnie: „Ten chłopak ewidentnie ma talent. Powinien gdzieś trenować piłkę, w jakiejś akademii”. Taofik powiedział, że porozmawia z moimi rodzicami. Ale mama powiedziała wtedy stanowcze „nie”.

Akere po transferze do Widzewa
Dlaczego?
Bo nie przepada za piłką nożną. Nawet później, gdy zacząłem trenować i wyleciałem do Europy, nie była do końca przekonana. Mówiła, że to straszne, że będę z dala od rodziny. Że nie będzie jej łatwo beze mnie. Tata musiał bronić moich racji i przekonywać ją. Udało się, choć do dziś nie jest pewna, czy to właściwy wybór ścieżki życiowej. Wtedy powiedziała, że, zamiast grać w piłkę, mam z nią pracować. Mama sprzedawała pomarańcze i stwierdziła, że będę robił to samo. Od szóstego do 13. roku życia, gdy nie mogłem grać w klubie, dostawałem od niej owoce, szedłem na ulicę i miałem sprzedać jak najwięcej pomarańczy.
Cierpiałeś?
Nie, bo dalej grałem z kolegami w piłkę na ulicy. Wiedziałem, że zdecydowanie wolę futbol i z tym chciałbym związać swoją przyszłość. Udało się. W wieku 15 lat zacząłem trenować w G12 FC Academy. Znajdowała się dwie godziny jazdy od rodzinnego domu, więc przeniosłem się tam.
Było ci ciężko przez samotność?
Nie, nie mam problemu z czymś takim. Jestem człowiekiem, który szybko adaptuje się do nowych warunków. Problem był tylko latem 2022 roku, gdy przeniosłem się z Rosji do Botewu i na początku wylądowałem w drugiej drużynie. Nie dość, że miałem większe ambicje i chciałem grać od razu w pierwszym zespole, to jeszcze trafiłem do grupy, w której byli sami Bułgarzy. Nikt nie mówił po angielsku.
Odprawy po bułgarsku. Nic z nich nie rozumiałem, zupełnie. Wychodziłem na boisko i grałem trochę po swojemu, bo nie za bardzo wiedziałem, czego oczekuje ode mnie trener. Wtedy czułem się samotny. Nie miałem się do kogo odezwać. Mieszkałem w ośrodku treningowym i po zajęciach zostawałem tam zupełnie sam. Bardzo dużo wtedy spałem. Uwielbiam spać. To dla mnie świetna forma regeneracji. Nie było wtedy łatwo, ale nakręcała mnie myśl, że ten upór i cierpliwość się w końcu opłacą.
Opłaciły się. Ale przejdźmy jeszcze do momentu, kiedy wyjechałeś z Afryki do Europy. To była końcówka 2021 roku, przeniosłeś się do FDC Vista, akademii, prowadzonej przez kontrowersyjnego rosyjskiego oligarchę Antona Zingarewicza. To były właściciel Reading, który zarządzał też Botewem, twoim kolejnym klubem. I człowiek, który z racji bliskich związków z Władimirem Putinem został objęty sankcjami na Ukrainie.
Nie znam go specjalnie dobrze. Pamiętam, że pierwszy raz spotkaliśmy się, gdy przeniosłem się już do Rosji i polecieliśmy do Turcji na obóz przygotowawczy. Wybrał się tam z nami, była okazja chwilę porozmawiać. Wiedziałem, że to szef akademii i dość ważna osoba.
Z Rosją było tak: w pewnym momencie w Nigerii usłyszałem: „Samuel, jest opcja wyjazdu do Europy. Potrenujesz w akademii, która trochę z nami współpracuje, a jeżeli okażesz się dobry, trafisz do solidnego europejskiego zespołu”. Na początku nie podobał mi się ten pomysł.
Dlaczego?
Bo to oznaczało testy, a ja nie chciałem brać w nich udziału. Uważałem, że jeżeli ktoś z zewnątrz widzi, jak mi idzie w Nigerii i sądzi, że jestem dobry, powinien od razu mnie zakontraktować. Przekonał mnie wtedy ojciec. Powiedział, żebym odłożył w kąt dumę, ambicję i dał sobie szansę. To był słuszny wybór, bo po niewiele ponad czterech miesiącach w Rosji podpisałem umowę z Bułgarii.

Akere jako zawodnik Botewu, w sparingu z Lechem. Styczeń 2025 roku
Co było najtrudniejsze w Rosji?
Pogoda. Piekielne zimno, do którego nie byłem przyzwyczajony. Akademia mieściła się pod Gelendżykiem, blisko Krasnodaru. Nad Morzem Czarnym. Nie sądziłem, że temperatury będą aż tak niskie. Poza pogodą było w porządku. Na treningi dowoził nas bus, w akademii ćwiczyło kilkunastu innych chłopaków z Afryki. Miałem z kim spędzić czas. Zorganizowali nam nauczyciela języka rosyjskiego, więc nauczyłem się podstawowych zwrotów.
Był 24 lutego 2022 roku, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. To miało wpływ na twoje szybkie odejście do Bułgarii?
Nie sądzę. Ale pamiętam ten dzień. Na początku byłem przerażony, podobnie jak inni zawodnicy z Afryki. Zobaczyliśmy w telewizji, co się dzieje. Baliśmy się, że właśnie rozpętał się konflikt, który może przenieść się na większy obszar, na więcej państw. Poza tym Gelendżyk jest dosyć blisko granicy z Ukrainą. W klubie zaczęli nas uspokajać: „Nie przejmujcie się. Ta wojna do nas nie dotrze. Tu nie będą spadać bomby. Skupcie się na graniu w piłkę”.
W Botewie, jak opowiadałeś, najpierw musiałeś pokazać swoją klasę w drugim zespole. Udało się, awansowałeś do pierwszego i stałeś się jego ważną postacią. Jakie masz dzisiaj najlepsze wspomnienie z Bułgarii?
Zdobycie pucharu kraju, choć to jest takie słodko-gorzkie uczucie. W finale wygraliśmy 3:2 z Łudogorcem Razgrad, ale ja oglądałem to spotkanie z trybun, bo w poprzednim meczu doznałem kontuzji. Byłem strasznie zły, że mam aż takiego pecha. Nie mogłem się z tym pogodzić, ale kiedy sędzia skończył finał, zapanowała wielka radość.
Łudogorec był naszym wielkim rywalem. Pamiętam jeszcze spotkanie o superpuchar, również przeciwko nim. Szalony mecz. Prowadziliśmy 1:0 po moim golu, później doprowadziliśmy do remisu 2:2, ale oni strzelili decydującego gola w końcówce. Skończyło się 2:3, wszystkie bramki padły w ostatnich 30 minutach. Niby przegraliśmy, był smutek, ale gdy dziś myślę o tamtym meczu, to odbieram go pozytywnie, bo pokazaliśmy, co potrafiliśmy, a ja zagrałem bardzo dobre spotkanie. Zabrakło nam detali i koncentracji.
W pewnym momencie, przez działania Zingarewicza, klub popadł w poważne problemy finansowe. Zakładam, że mocno tego doświadczyliście.
To był chyba marzec tego roku. Przestaliśmy dostawać pensje. Atmosfera stawała się coraz gorsza, w dodatku przegrywaliśmy mecze. Wiedzieliśmy, że klub nie ma pieniędzy i nie otrzymamy naszych wynagrodzeń. Uznaliśmy, że spróbujemy skupić się na grze, bo jaki mamy inny wybór. W zasadzie nie mieliśmy żadnego. Jakoś dograliśmy tamten sezon. Wiedziałem, że po nim prawdopodobnie odejdę, bo miałem jeszcze kontrakt ważny przez rok, a potrzebujący bardzo gotówki Botew chciał na mnie zarobić, co było zrozumiałe.
Już w styczniu były oferty. Chciał mnie belgijski Standard Liege. W klubie nie powiedzieli mi o tym, dowiedziałem się od osób trzecich. Botew to odrzucił, do dzisiaj nie wiem, dlaczego. Później pojawiły się pogłoski, że mogę przenieść się do Club Brugge. Podobno bardzo mnie chcieli. Nie nakręcałem się tym jakoś bardzo. Jestem typem człowieka, który nie śledzi z wielką ekscytacją plotek, tylko raczej myśli racjonalnie, jaki wykonać kolejny krok. I pojawił się Widzew.
Dowiedziałem się trochę o klubie, uznałem, że to bardzo ciekawy projekt. Pokazali mi, co dzieje się na meczach w Łodzi. To jeszcze bardziej mnie zachęciło. Nieprzypadkowo po transferze mówiłem o atmosferze na trybunach. Dla mnie to ważny czynnik przy wyborze klubu. Uznałem, że wybieram Widzew i nie chcę nawet zastanawiać się nad innymi opcjami. Teraz już mogę powiedzieć, że Ekstraklasa naprawdę mi się podoba.

Akere w meczu z Jagiellonią (2:3)
Prawe skrzydło to twoja ulubiona pozycja?
Zdecydowanie. Kiedy trafiłem do Rosji, trener w akademii ustawiał mnie jako ofensywnego środkowego pomocnika. Po przenosinach do Bułgarii przestawiono mnie na skrzydło. Zacząłem uczyć się nieco innych nawyków i dziś na pewno najlepiej czuję się na prawej stronie. Ale jeżeli jest taka potrzeba, poradzę sobie też jako lewoskrzydłowy albo „dziesiątka”.
Dlaczego twoim największym idolem jest Pedro Neto? Gra w Chelsea, a nie w Manchesterze United.
Czasami tak jest, że oglądasz piłkę i mówisz: „O rany, ten gość gra tak, jak ja”. Już kiedy pierwszy raz zwróciłem uwagę na Neto, pomyślałem: „Przecież to jestem ja na boisku”. Oczywiście on robi wszystko na wyższym poziomie, gra w dużo lepszym klubie, ale sposób grania naprawdę mamy bardzo podobny. Drugi piłkarz, z którym coś takiego mam, to Michael Olise z Bayernu Monachium.
Bułgarski dziennikarz Ilijan Kojczew, który oglądał mecze Botewu opisał cię w polskich mediach jako szybkiego zawodnika, który świetnie drybluje i ma dobrą technikę, ale wskazał też mankament. Jego zdaniem zbyt często decydujesz się na indywidualne akcje, zamiast w dobrej sytuacji podać koledze. Ma trochę racji?
Czasami rzeczywiście tak jest, ale to bierze się z mojej głowy. Zauważyłem, że zawsze zachowuję się w ten sposób, gdy na boisku jestem wściekły. Jeżeli np. trwa mecz i nie dostaję w nim prawie w ogóle podań, to frustruje mnie to i wtedy, gdy już akurat mam piłkę, w głowie jest jedna myśl: „Wchodzę w drybling, a później strzelam”. Taki mam styl, to siedzi głęboko we mnie. Ale kiedy spotkanie przebiega po naszej myśli, a koledzy często mnie dostrzegają i zagrywają piłkę, będę w wielu przypadkach podawał. Myślę, że to normalne. Pewnie nie każdy o tym mówi, ale według mnie zachowuje się w taki sposób wielu skrzydłowych.
W Botewie dość długo twoim trenerem był Dusan Kerkez. Wiedziałeś, że był bliski pracy w Polsce? Miał objąć Cracovię.
Tak, mieliśmy bardzo dobry kontakt i mówił mi o tym. Wiem, że toczyły się zaawansowane negocjacje. Zastanawialiśmy się, trochę jeszcze w żartach, jak to będzie grać w Polsce przeciwko sobie. To świetny trener i dobry człowiek. Pod względem rozumienia gry, taktyki przypomina Żeljko Sopicia, którego mam teraz w Widzewie. Ale osobowościowo trochę się różnią. Sopić jest świetny, jeśli chodzi o podejście do piłkarzy. Potrafi z nimi rozmawiać. Kerkez czasami działał nietypowo, ale to skutkowało. Gdy tylko widział, że zaczynam grać gorzej, tracić koncentrację, wydzierał się na mnie. Są zawodnicy, którym by to przeszkodziło. Wybiłoby ich z rytmu. Ze mną jest inaczej. Mi to pomagało.
Czułem, że trener Kerkez robi tak, bo we mnie wierzy i jednocześnie chce sprawić, żebym dał z siebie jeszcze więcej. To był trochę taki rytuał, że na meczach na mnie krzyczał, a kiedy spotkanie się kończyło, stawał się towarzyski. Szeroko się uśmiechał i dziękował za wysiłek. Myślę, że on lubił na mnie krzyczeć, sprawiało mu to jakąś przyjemność (śmiech).
Masz jakieś piłkarskie marzenie?
Wystąpić z Nigerią w mistrzostwach świata. I zagrać w Lidze Mistrzów. Może uda się to z Widzewem? Ten klub tak idzie do przodu, że ja naprawdę wierzę, że to realne.
ROZMAWIAŁ JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl