Reklama

Trzeci medal z rzędu i to u siebie? Polskie siatkarki czekają kluczowe mecze w Lidze Narodów

Sebastian Warzecha

23 lipca 2025, 08:24 • 9 min czytania 5 komentarzy

Poprzednie dwie edycje kończyły się dla nich dokładnie tak samo – pięciosetowym meczem o brązowy medal, wygranym przez Biało-Czerwone. Z Ligą Narodów nasze siatkarki mają więc w ostatnich latach głównie pozytywne skojarzenia. Ta tegoroczna była z jednej strony polem do eksperymentów, a z drugiej – ze względu na turniej finałowy w Łodzi – wiąże się z nadziejami na znakomity występ. Co już za Polkami? Jakie szanse mają na kolejny medal? I co czeka je już po Lidze Narodów? 

Trzeci medal z rzędu i to u siebie? Polskie siatkarki czekają kluczowe mecze w Lidze Narodów

Polskie siatkarki znów powalczą o medal. Czas na finały Ligi Narodów

Brązowy medal z 2023 roku był przełamaniem. Polki w meczu o 3. miejsce pokonały wtedy 3:2 Amerykanki i udowodniły sobie, że stać je na wiele. Medal był tym cenniejszy, że rok wcześniej pracę z kadrą zaczął Stefano Lavarini. Efekty w postaci lepszej gry było widać u Polek właściwie od razu, ale brakowało właśnie tego, by coś zawisło na ich szyjach. Brakowało, dodajmy, od dawna.

Reklama

Z Jackiem Nawrockim u steru Biało-Czerwone wywalczyły bowiem tylko srebro pierwszych igrzysk europejskich (2015). A wcześniej Piotr Makowski, Alojzy Świderek i Wiesław Popik nie wywalczyli żadnych medali. By znaleźć poprzedni z dużej imprezy trzeba się cofnąć do roku 2009 i kończącego pewną erę brązu mistrzostw Europy z Jerzym Matlakiem na ławce. 14 lat zajęło więc kadrze kobiet zdobycie kolejnego krążka z turnieju „na poziomie”.

Co prawda nadal nie jest to impreza mistrzowska, ale na tych też wyraźnie widać, że Biało-Czerwone są na powrót w gronie kilku najlepszych drużyn świata. Na ten moment raczej wciąż w tym drugim szeregu, ale blisko ścisłej czołówki.

Czy potwierdzą to znowu w turnieju finałowym tegorocznej Ligi Narodów?

Nie wybitnie, nie źle

Czwarte miejsce. Dziewięć wygranych, trzy porażki. Niezły bilans, bo odskoczyły tylko dwie potęgi – Włoszki, które przez całą fazę zasadniczą Ligi Narodów przeszły bez porażki – oraz Brazylijki, z jednym potknięciem. Bilans 9:3 miały Japonki, Polki i Chinki, ale te pierwsze miały lepszy stosunek setów od Biało-Czerwonych (bo punktów też tyle samo), a Chinki aż cztery ze swoich wygranych zaliczyły po pięciu setach, przez co nie mogły wyprzedzić pozostałych dwóch ekip.

W efekcie Polki zagrają właśnie z reprezentantkami Państwa Środka.

Zanim jednak o tym spotkaniu, zadajmy sobie pytanie: z kim Polki przegrywały? Bo tak naprawdę więcej o ich formie powiedzieć może nam właśnie to, niż kolejne wygrane. W pierwszym turnieju – w Chinach – lepsze były od nich Turczynki, kolejna z mocnych reprezentacji. To był zacięty, pięciosetowy mecz, ale w ostatniej partii naszym zawodniczkom zabrakło pary i opanowania, przegrały więc gładko, do 7. W drugim turnieju były za to absolutnie bezbłędne, i to mimo meczów z Amerykankami czy Serbkami – tam grał znakomicie, często już na zagrywce sprawiając spore problemy rywalkom.

Zaniepokoić mógł ostatni, trzeci turniej, rozgrywany w Japonii. Tam Biało-Czerwone przegrały bowiem dwukrotnie… ale w sumie trudno nazwać te porażki problemem. Ograły ich, po pierwsze, Brazylijki. Po stosunkowo wyrównanym meczu, ale takim, w których w końcówkach setów rywalki były po prostu lepsze w trzech z czterech setów. No i wygrały też Japonki, popychane jednak do triumfu przez miejscowych fanów. I znów – był to stosunkowo równy mecz, też czterosetowy, Polki nie odstawały, po prostu zabrakło im czegoś do przechylenia kolejnych setów na swoją korzyść, gospodynie z kolei kapitalnie broniły, właściwie nie oddawały naszym zawodniczkom punktów „za darmo”.

W efekcie wyprzedziły nas w tabeli końcowej fazy zasadniczej Ligi Narodów. Trudno tu jednak napisać, że któraś tych trzech porażek naszych zawodniczek przynosi im ujmę. Raczej wygrały, co miały wygrać – z kilkoma „bonusami” – i przegrały mecze, które mogły pójść w obie strony. Ich czwarte miejsce pokazuje jednak, że ogółem grały naprawdę solidnie.

I to mimo tego, że po olimpijskim sezonie trochę się w tej kadrze pozmieniało.

Po igrzyskach remont? Tak, ale częściowy

Stefano Lavarini jeszcze przed startem tego sezonu reprezentacyjnego mówił, że planuje rok 2025 wykorzystać – przynajmniej częściowo – jako sezon dla zawodniczek, które z seniorską kadrą jeszcze nie były przesadnie „zapoznane” lub nie pojawiały się w niej do tej pory w ogóle. Stąd w szerokiej kadrze takie zawodniczki jak Dominika Pierzchała, która w TAURON Lidze była najlepiej blokującą, czy Paulina Damaske. A oprócz nich i kilka innych siatkarek, w dużej mierze wyciągniętych z rodzimych rozgrywek.

Taka – nawet jeśli niewielka – rewolucja była zresztą potrzebna. Kilka zawodniczek uznało bowiem, że od kadry potrzebuje albo przerwy, albo kończy karierę – reprezentacyjną lub zawodową w ogóle. Wypadły więc Joanna Wołosz (rozgrywająca), Kamila Witkowska, Klaudia Alagierska (obie środkowe) czy Monika Fedusio (przyjmująca). Straty w ludziach były całkiem spore, ale też i poprzednie sezony pokazały, że jest w Polsce sporo zdolnych siatkarek, czekających na swoją szansę.

Joanna Wołosz

Joanna Wołosz gra już tylko w klubie. Razem z koleżankami z Conegliano wygrała w tym roku Ligę Mistrzyń po raz trzeci w karierze. Fot. Newspix

Choć Lavarini – jak się okazało – potrafi być krytyczny.

Włoch szybko odpalił bowiem część nowych zawodniczek, jeszcze przed startem Ligi Narodów, a po nim selekcji dopełnił pierwszy turniej. W drugim i trzecim wystąpiły bowiem te same zawodniczki. Zaskoczenia? Zdarzały się. Choćby brak Olivii Różański, która w poprzednich sezonach grała w kadrze dużo i była jej ważnym elementem. Ostatecznie więc Włochowi wyklarowała się czternastka, którą powołał też na turniej finałowy, choć Lavarini i tak do ostatniego momentu czekał z ogłoszeniem kadry.

Wygląda ona tak:

  • Rozgrywające: Alicja Grabka, Katarzyna Wenerska.
  • Atakujące: Malwina Smarzek, Magdalena Stysiak.
  • Środkowe: Weronika Centka-Tietianiec, Aleksandra Gryka, Magdalena Jurczyk, Agnieszka Korneluk.
  • Przyjmujące: Martyna Czyrniańska, Paulina Damaske, Julita Piasecka, Martyna Łukasik.
  • Libero: Justyna Łysiak, Aleksandra Szczygłowska.

Nowe twarze? Kilka, jeśli porównujemy stan osobowy do zawodniczek, które wystąpiły na igrzyskach olimpijskich (choć tam, oczywiście, powołać można było tylko 13 – razem z rezerwową – a nie 14 siatkarek). W Paryżu nie było Alicji Grabki (rolę pierwszej rozgrywającej pełniła, oczywiście, Joanna Wołosz), Weroniki Centki-Tietianiec, Aleksandry Gryki, Pauliny Damaske, Julity Piaseckiej oraz Justyny Łysiak.

To one zapełniają braki, które wobec nieobecności pojawiły się w kadrze Lavariniego. A że mają odpowiednio 27, 24, 25, 24, 22 i 26 lat, to może nie jest to młodzież w natarciu, ale na pewno są to siatkarki, które przez kilka kolejnych lat mogą stanowić o sile kadry Polski. I dobrze, że Stefano Lavarini na nie stawia.

A jakie da to rezultaty?

Najpierw Chiny, a potem… zobaczymy

Zmagania w Łodzi każda z ośmiu reprezentacji zacznie niepewna tego, ile meczów zagra. Zwyciężczynie ćwierćfinałów powędrują bowiem dalej, a zawodniczki z przegranych reprezentacji będą mogły pakować się na zgrupowania przed mistrzostwami świata. Dla tych, które odpadną w ćwierćfinałach nie przewidziano bowiem nawet meczów o miejsca. W turnieju finałowym Ligi Narodów zagrasz albo trzy spotkania, albo tylko jedno.

Polki, oczywiście, liczą na trzy.

Liczą tym bardziej, że są gospodyniami. A o ile wielkie siatkarskie imprezy mężczyzn często goszczą w naszym kraju, o tyle te kobiet – niekoniecznie. Zmieniać zaczęło się to właściwie w ostatnich latach. Po mistrzostwach Europy w 2009 roku – tych, w których Polki zgarnęły brąz – nasz kraj był współgospodarzem ME z 2019 (jednym z czterech, ale finałowe mecze rozgrywano w Turcji) oraz MŚ 2022 (gdzie jednak mecz o 3. miejsce i finał miał miejsce w Holandii). Finał Ligi Narodów kobiet to już jednak sprawa wyłącznie polska.

To świetna wiadomość, ale też większa presja. Jak mówiła Agnieszka Korneluk Sportowym Faktom:

– Presja jest nieodłącznym elementem sportu, ale dla mnie to pozytywna presja – szczególnie tu, w Polsce. Po sukcesach z ostatnich lat wiemy, że stać nas na więcej. Mamy świadomość, że czeka nas trudne zadanie, bo chińska drużyna prezentuje bardzo wysoki poziom, ale wierzymy w swoją siłę.

Odejmować tej presji może też nieco fakt, że Polki w ćwierćfinale zagrają z Chinkami.

Nie to że rywalki są słabe – wręcz przeciwnie – ale Biało-Czerwone rywalizowały z nimi już w fazie zasadniczej, w dodatku na ich terenie, i wygrały 3:1. W dodatku ledwie trzy dni temu nasze zawodniczki zagrały mecz kontrolny przed finałami LN. Z Chinkami właśnie. I znów skończyło się 3:1 dla nas. W nim problematyczny był tylko pierwszy set, okupiony dużą liczbą błędów i przegrany do 25. Potem jednak polskie siatkarki sytuację opanowały i kolejne trzy partie wygrały… do 12, 14 i 16.

Oczywiście, to tylko sparing, zarówno po polskiej, jak i chińskiej stronie trwały testy konkretnych ustawień i obie ekipy nieco się ze swoimi mocnymi stronami na pewno kryły. Ale fakt, że po słabym pierwszym secie, kolejne trzy Polki wygrały tak przekonująco, mógł je pozytywnie nakręcić. Pozostaje więc liczyć, że po raz trzeci w tym roku Biało-Czerwone pokonają Chinki. A jeśli to zrobią, to… co czeka na nie dalej?

No cóż, poziom trudności – czemu trudno się dziwić – pójdzie w górę. Teoretycznie bowiem nie wiadomo, na kogo Polki trafią, ale w starciu Włoszek z Amerykankami faworytkami zdecydowanie będą te pierwsze – zwyciężczynie fazy zasadniczej, ale też ekipa, która w zeszłym sezonie sięgnęła po złoto igrzysk w Paryżu. A jeśli tak się stanie, Polki będą musiały wspiąć się na absolutnie wyżyny swoich umiejętności, by z rywalkami powalczyć.

Podkreślamy: powalczyć. O zwycięstwie będzie można mówić wtedy, gdy ta walka faktycznie nastąpi.

Nasze reprezentantki z pewnością na to stać, w ostatnich latach potrafiły pokonywać Włoszki. Ale w tym sezonie to naprawdę najlepsza jak na razie reprezentacja. Dlatego nawet nie piszemy o tym, co może Polki czekać w potencjalnym finale – jeśli do niego dojdą, będzie można się na nim skupić. A na razie najważniejsze jest to, by pokonać Chinki. Zwycięstwo w tym meczu da bowiem naszym reprezentantkom pewność, że zagrają jeszcze dwa spotkania: półfinał i rywalizację o medale – złote lub brązowe.

Mistrzostwa na horyzoncie

Tak naprawdę Liga Narodów stanowi jednak dla każdej z reprezentacji pewne przetarcie przed najważniejszą tegoroczną imprezą, czyli mistrzostwami świata. Te kobiet zostaną rozegrane w dniach 22 sierpnia-7 września w Tajlandii. To pierwsza edycja, w której udział wezmą 32 ekipy, ale – jak to w siatkówce kobiet – wiadomo, że o medale rywalizować będzie kilka ekip.

W tym i Polki.

Biało-Czerwone grupę – jeśli o samo wyjście do 1/8 chodzi – mają łatwą (losowane były z pierwszego koszyka), o wyjście z niej będą więc spokojne. Ich rywalkami są Niemki, Kenijki oraz reprezentantki Wietnamu. I warto będzie tę grupę z Niemkami wygrać, bo wtedy Biało-Czerwone rywalizować będą z drugim zespołem grupy B, w której są Włoszki. A te – wiadomo – powinny tam triumfować, z kolei o drugą lokatę zawalczą Belgijki, Kubanki i Słowaczki, a więc ekipy już znacznie słabsze.

Innymi słowy: przy dobrych występach od początku turnieju, Biało-Czerwone powinny spokojnie dojść do ćwierćfinału. I tam zacznie się walka o końcowy triumf, a dla Polek również – poprawę rezultatu sprzed trzech lat. Bo w 2022 roku w meczu ćwierćfinałowym zagrały genialne spotkanie z Serbkami, przegrane ostatecznie po tie-breaku, 14:16. A rywalki wygrały potem kolejne dwa spotkania na pewniaka – 3:1 z Amerykankami i 3:0 z Brazylią – po czym sięgnęły po złoto.

Biało-Czerwone okazały się na tej drodze ich najgroźniejszymi rywalkami. Pokazały więc, że mogą się liczyć w walce o medale największych imprez, a w kolejnych latach zrobiły to jeszcze kilkukrotnie. Czy pokażą to też w Lidze Narodów i później – na samych mistrzostwach?

Przekonamy się w najbliższych dniach, a potem – tygodniach.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj również na Weszło:

5 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama