Reklama

Przed Legią ponury sezon. Oto pięć dowodów

Jakub Białek

04 lipca 2025, 08:32 • 5 min czytania 215 komentarzy

Kibice Legii Warszawa z wielką nadzieją patrzyli na koniec zeszłego sezonu. Odszedł Goncalo Feio, za transfery nie odpowiadał już Jacek Zieliński, nowi ludzie dostali na starcie duży kredyt zaufania. Wszystko miało grać i buczeć, a Legia – wreszcie ruszyć z kopyta. Zamiast tego warszawski klub raczej stoi w miejscu. Oto pięć rzeczy, które najmocniej niepokoją w kontekście zespołu, który po ostatnie mistrzostwo Polski sięgnął w 2021 roku.

Przed Legią ponury sezon. Oto pięć dowodów

1. Gdzie są transfery?

Jak co roku, kibice Legii mogą użyć swojego ulubionego pytania do klubowych działaczy. Górnik Zabrze zrobił jak dotąd jedenaście transferów. Widzew – dziewięć. Pogoń ściągnęła pięciu piłkarzy, wszystkich za gotówkę. Raków wydał dwa miliony na Jonathana Brauta Brunesa, Lech sięgnął po Roberta Gumnego i Mateusza Skrzypczaka, Jagiellonia aktywnie przebudowuje kadrę.

Reklama

A Legia? No, Legia też działa. Ściągnęła Petara Stojanovicia.

Przyznacie – na nikim nie robi to wrażenia. I to nawet mimo faktu, że Słoweniec może pochwalić się nawet niezłym CV. Grał przecież w Dinamie Zagrzeb, Mariborze, Sampdorii czy Empoli. Jako 29-latek sięgnął po dziewięć mistrzowskich tytułów, więc z pewnością ma w sobie gen zwycięstwa. Wystąpił w 66 meczach swojej kadry. Z pewnością mieści się w gronie piłkarzy, którym trzeba będzie się przyjrzeć na początku sezonu.

Problemem nie jest Stojanović, a fakt, że to jedyny transfer, jakiego do tej pory dokonali legioniści. To nie jest kadra na mistrzostwo Polski, delikatnie sprawy ujmując. Niby czemu miałaby nią być, skoro zeszły sezon zakończyła na piątym miejscu. Ma poważny problem ze skutecznym napastnikiem (musi liczyć na to, że obudzi się któryś z trzech niewypałów – Szkurin, Nsame, Alfarela), bramkarzem (Tobiasz i Kobylak w zeszłym sezonie nie nadążali) czy zastępstwem za mobilnego i robiącego niezłe liczby Luquinhasa. Praktycznie na wszystkich pozycjach przydałaby się nowa jakość. W kadrze jest ponadto wielu niewypałów, z którymi nie do końca wiadomo, co zrobić (Chodyna, Kun, Biczachczjan).

Aż prosi się o solidną rewolucję. Ale tej nie ma.

2. Dyrektorzy są, ale nie mają pieniędzy

Ile mam pieniędzy na ruchy? Ile sobie narucham – żartował kiedyś Michał Żewłakow, nawiązując do realiów finansowych Legii Warszawa. Dyrektor sportowy dałby dziś wiele, żeby wrócić do tamtych czasów, kiedy to Legia Warszawa grała na rynku niezwykle ostro.

A że sam Żewłakow potrafił zamienić wydane pieniądze na jakość – warszawianie czerpali duże zyski na swojej agresywnej polityce transferowej.

Dzisiaj? No cóż, jak wynika chociażby z niedawnego tekstu Łukasza Olkowicza w „Przeglądzie Sportowym”, dyrektor sportowy Legii nie ma praktycznie żadnego budżetu na transfery. I nawet, jeśli – jak w tym powiedzeniu – go sobie narucha, to i tak raczej pieniądze pójdą w pierwszej kolejności na spłatę zobowiązań, a do komitetu transferowego wróci jakaś nieznaczna ich część.

Jeszcze zeszłego lata jako główny problem Legii przedstawiany był Jacek Zieliński. Na jego miejsce zatrudniono nie tylko Michała Żewłakowa, ale też Frediego Bobicia. Mieliśmy jednego człowieka od transferów, teraz mamy dwóch, a w sumie nawet trzech, bo Zieliński przecież wciąż jest w klubie, piastuje stanowisko doradcze.

Ten sam Zieliński robiłby dziś jednak takie same ruchy jak Żewłakow i Bobic razem wzięci. Czyli nie robiłby ich wcale, bo nie miałby za co.

3. Problemy z wypłacalnością

Tego lata w Legii doszło do niebywałej sytuacji. Stołeczny klub musiał sprzedać swojego młodego bramkarza – 17-letniego Jakuba Zielińskiego – do Wolfsburga, żeby mieć środki na opłacenie zaległych pensji. W ten sposób Legia najpierw oddała obiecującego chłopaka za 800 tysięcy euro, a później wyrównała zaległości dla swoich piłkarzy.

Istne kuriozum, bo przecież nie tak powinno to działać. Legia powinna mieć na zdolnego bramkarza konkretny plan. Najpierw ograć go na juniorskim szczeblu, wypożyczyć, dać szansę w Ekstraklasie, uczynić podstawowym golkiperem i dopiero wtedy myśleć o sprzedaży – nie za 800 tysięcy, a znacznie bardziej poważne pieniądze. W Legii jednak potrzebowali gotówki na już, więc zdecydowali się na ruch, który w długofalowej perspektywie może się nie wybronić.

Jak pisał „Przegląd Sportowy”, już wiosną piłkarze Legii byli ostrzegani, że może dojść do opóźnień w wypłatach. Dysponować taką forsą, takimi przychodami, i dorobić się poślizgów? To naprawdę duża sztuka.

4. Studzenie entuzjazmu

Legia lubi mówić głośno o swoich celach, podkreślać, że mistrzostwo Polski to jedyny słuszny cel dla tego klubu. Obecnie jednak nikt nieszczególnie chce wychylać się z takimi ambicjami. Nie dość, że przez cztery ostatnie sezony legioniści nie sięgnęli po złoty medal, to jeszcze ani nie mają ku temu odpowiedniej kadry, ani nie działają, by tę kadrę ulepszyć.

Efekt? Takie wypowiedzi jak ta trenera o oczekiwaniach na letnie okno. – Jeśli chodzi o transfery, ważna jest jakość, a nie ilość. Trzech-czterech zawodników powinno mieć jakość, by od razu wpłynąć pozytywnie na zespół i zrobić różnicę w krótkim czasie – mówił Iordanescu.

Jedno jest pewne – Goncalo Feio raczej by takich słów nie wypowiedział.

5. Strajk kibiców

Do tego wszystkiego dochodzi bojkot ogłoszony przez kibiców. Nieznani Sprawcy ogłosili (pisownia oryginalna):

„Postaramy się krótko i zwięźle. Wspólną decyzją wszystkich grup kibicowskich z dniem dzisiejszym zawieszamy doping i oprawy na domowych meczach Legii Warszawa. Nie będziemy jak na razie również na te mecze przychodzić. Nie godzimy się na kolejny sezon dziadostwa i przeciętniactwa. Na tydzień przed startem rozgrywek drużyna, która zajęła w poprzednim sezonie 5. miejsce w ligowej tabeli, praktycznie nie została wzmocniona. Nie wiemy, co dzieje się z pieniędzmi zarobionymi w lidze konferencji. Wpływy z dnia meczowego i kilkunastu kompletów również nie zasiliły, jak widać, konta na potencjalne transfery. Po więcej argumentów za tę decyzję odsyłamy do naszych poprzednich, obszerniejszych wpisów. Informujemy również, że nasz “strajk ostrzegawczy” nie jest w żaden sposób wymierzony w drużynę. Będziemy na wyjazdach i jak co roku zrobimy wszystko, aby Legia Warszawa czuła nasze wsparcie. Jednak miarka się przebrała. Dlatego do odwołania nie chodzimy na mecze, nie kupujemy ani karnetów, ani subskrypcji”.

Nie zanosi się na to, by życzenia kibiców kierowane w tym krótkim komunikacie miały zostać spełnione.

To i nie zanosi się też, by mieli rychło wrócić na Łazienkowską.

***

To wszystko dzieje się w przededniu nowego sezonu, bo już w czwartek stołeczni rozpoczną zmagania w eliminacjach do Ligi Europy, gdzie na start zmierzą się z Aktobe. Jeśli nie załapią się do pucharów, czeka ich zapewne jeszcze większa zapaść finansowa.

Tylko czemu niby mieliby się załapać, skoro ani się nie wzmacniają, ani niewiele wskazuje, że zaczną to robić?

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA

Fot. newspix.pl

215 komentarzy

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama