Jeśli ktoś nie śledził Ekstraklasy z namiętnością przez ostatni sezon albo skupiał się wyłącznie na swoim klubie (nie licząc Górnika Zabrze), mógł nie zakodować, kim jest Dominik Sarapata. To taki młody piłkarz Górnika Zabrze, pesel z „07” w dowodzie, 16 meczów na boiskach elity. Nie jest polskim odpowiednikiem Lamine’a Yamala, ale ktoś w Europie stwierdził, że jest warty cztery miliony euro. To dobra okazja, żeby przypomnieć, jak kończyli inni, którzy opuszczali Polskę bez rozegrania nawet pełnego sezonu – w ekwiwalencie minutowym, na przykład z mniej niż dwoma tysiącami minut na koncie.

Sarapata niewątpliwie ma duży potencjał i tego mu nie odbieramy. Zdążył pokazać na boiskach Ekstraklasy fajną dynamikę, intensywność czy odwagę w pojedynkach i pressingu. Ale dało się też zauważyć, że jest piłkarzem – jak na pozycję środkowego pomocnika – nieokrzesanym. Raziły jego groźne straty, momentami zbyt naiwne podejście na własnej połowie i mimo wszystko naturalne braki fizyczne. W Kopenhadze jednak stwierdzili, zapewne słusznie, że dobrze sobie taki klejnocik wydobyć, żeby oszlifować go już na własną modłę.
Czyim śladem pójdzie Sarapata? Przegląd wczesnych wyjazdowiczów
To nic nowego w klubach, które mocno stawiają na skauting, a FC Kopenhaga jest tego świetnym przykładem. Duńczycy zdążyli przyzwyczaić, że regularnie skupują piłkarzy za kwoty od jednego do pięciu milionów euro. Tylko w ostatnich dziesięciu latach zrobili to prawie 50 razy we współpracy z klubami z dwudziestu różnych krajów na świecie. Sarapata nie trafi więc z Górnika prosto w ręce ludzi, którzy działają impulsywnie, pod wpływem jakiegoś widzimisię. Skoro położyli na stół cztery bańki, to z myślą, że Polak będzie później kosztował co najmniej dwa razy tyle. To sprawdziło się choćby przy transferach Kamila Grabary, który przyszedł tam za ponad 6 mln euro, a odszedł do Wolsfburga za 13,5.
Lepszy niż Old Trafford. Parken, stadion-instytucja Kopenhagi [REPORTAŻ]
Mimo to, przy tak szybkim „awansie” w karierze zawsze pojawia się lampka ostrzegawcza. Padają pytania, czy to nie za szybko, czy nie można było pograć w Ekstraklasie trochę dłużej i wyrobić sobie marki chociaż wśród młodzieżowców. Ba, w przypadku Sarapaty mówimy przecież o zaledwie 16 spotkaniach i 1210 minutach. Gdy widzi się takie proporcje, wraca się myślami do transferów z przeszłości i do tych zawodników, którym ekspresowy wyjazd za granicę nie wyszedł na dobre.

Ale żeby nie było, że wybieramy historie pod tezę, rzucimy okiem na wszystkich eksportowych młodzieżowców, którzy w ostatnich kilkunastu latach nie zdążyli się porządnie rozegrać (mieli mniej niż około 2000 minut, czyli jakieś 2/3 sezonu Ekstraklasy), a byli kupowani przez zagraniczne kluby za przynajmniej milion euro. To, jak im się wiodło po transferze, można uznać za jakiś punkt odniesienia.
Kacper Kozłowski, przed transferem 18 lat i 40 meczów w ESA (2020 minut)
Zaczynamy od najdroższego towaru eksportowego, czyli Kacpra Kozłowskiego. Efekty przeprowadzki do Brighton za 11 mln euro, poprzez najpierw grę w Union SG, nie sprawiły, że opadła nam szczęka. Piłkarz Pogoni był określany dużym talentem, ale jak było widać po ostatnich latach, coś poszło nie tak. Spodziewaliśmy się po nim więcej niż gry w średniaku ligi tureckiej, choć jako że mówimy o dopiero 21-latku, jest jeszcze czas, żeby wskoczyć na wyższą półkę w ligach top 5. Nie ma co teraz przesądzać, czy to był przykład zbyt wczesnego wyjazdu. Nawet jeśli ma się wrażenie, że ta kariera może być prowadzona lepiej.
Bartosz Białek, 18 lat i 19 meczów w ESA (1540 minut)
Niestety w przypadku Bartosza Białka duży udział miał pech, choć jego transfer do Wolfsburga wyglądał jak typowy ruch pod wpływem emocji. Nagle nastoletni napastnik Zagłębia walnął prawie 10 goli w Ekstraklasie, na horyzoncie pojawił się klub z Bundesligi i rozwój na polskich boiskach odszedł w zapomnienie. Nie mówimy, że to źle, ale też nie da się tej drogi zaliczyć do udanych. Nie znamy odpowiedzi, „co by było gdyby”. Decyzja o wczesnym wyjeździe z małym doświadczeniem mogła być dobra, ale to, co potem, czyli kontuzje kolan, okazało się koszmarem.

Rafał Wolski, 20 lat i 25 meczów w ESA (1264 minut)
Kolejny przykład, który pokazuje, ile waży brak solidnego zdrowia w piłce zagranicznej. Rafał Wolski za wiele w Ekstraklasie się nie nagrał, ale robił w Legii furorę. To podobny case do historii Bartosza Białka – masz kilka świetnych miesięcy, przychodzi duży klub z topowej ligi, świecą ci się oczy i odchodzisz. Nie wiemy, co by się stało, gdyby Wolski nie trafił w 2012 roku do Fiorentiny. Ale pewne było to, że wrócił z zagranicznej przygody z podkulonym ogonem. Umiejętnościami mógł się obronić, ale wtedy raczej nie dojrzałością.
Szymon Włodarczyk, 20 lat i 41 meczów w ESA (1807 minut)
Otoczenie Włodarczyka sprawiało wrażenie, jakby bardzo spieszyło się do wyjazdu za granicę. To było o tyle dziwne, że młody napastnik wyjechał z bagażem tylko dziewięciu bramek po pierwszym i to niepełnym sezonie w Górniku Zabrze. Owszem, płaci się też za potencjał, a właśnie to zrobili w Sturmie Graz. Ale być może fundamenty, których zabrakło jeszcze na poziomie Ekstraklasy, teraz mają jakiś wpływ na negatywną weryfikację 22-latka w Austrii czy we Włoszech, w Serie B.
Krystian Bielik, 17 lat i 5 meczów w ESA (177 minut)
Skrajny przypadek, choć taki, który mógł działać na wyobraźnię jego naśladowców. Krystian Bielik opuścił Polskę po rozegraniu zaledwie kilku spotkań w barwach Legii – Arsenal zapłacił ponad 2 mln euro. Był to ruch typowo pod ogranie nastolatka w młodzieżówce, ale z perspektywą, że stanie się seniorem w Premier League. Do tego jednak nie doszło i Bielik do dziś tuła się między League One a Championship. Jeden rabin powie, że dobrze, że wyjechał z takim ryzykiem, bo finalnie zagrał 11 razy w reprezentacji Polski. Drugi, że niekoniecznie, że to wcale nie taka fajna kariera, a trzeci, całkiem słusznie zresztą, że swoje zrobiły kontuzje, a i tak wyszło nieźle.

Karol Borys, 17 lat i 10 meczów w ESA (256 minut)
To jedna ze świeżych historii, która dopiero nabiera rumieńców. Borys we wrześniu kończy 19 lat i pewnie po kilku latach stwierdzimy, czy tak wczesna wyprowadzka ze Śląska miała sens. Jego postać była przedmiotem sporu, dlaczego klub walczący wicemistrzostwo Polski nie stawiał na niego częściej. Tłumaczono się deficytami fizycznymi i podpierano opinią, że na stole są dobre pieniądze i „gdzieś indziej Karol lepiej się rozwinie”. Nie była to dobra reklama dla WKS-u pod kątem rozwijania swoich wychowanków, ale sam Borys z metką 2 mln euro dalej ma szansę, żeby zrobić porządny PR bardzo wcześnie wyjeżdzającym Polakom. Ostatnio trochę pograł w Mariborze, potem przydarzyła mu się kontuzja. Czekamy na więcej.
Filip Rózga, 18 lat i 42 mecze w ESA (2051 minut)
To samo tyczy się Filipa Rózgi, który w tym okienku przeszedł do Sturmu Graz. Nie powiemy, że był topowym młodzieżowcem w lidze, ale ma w sobie „to coś”, co każe sądzić, że przy odpowiednim rozwoju wypłynie na naprawdę szerokie wody. W Cracovii dali mu prawdziwą szansę dopiero w zeszłym sezonie i dobrze się stało. Wydawało się, że jeszcze pogra chociaż jeden rok. Bo to wciąż tylko piłkarz-obietnica, zweryfikowany na próbce zaledwie dwóch tysięcy minut. Choć, patrząc na niektórych młodzieżowców, tu równie dobrze może być „aż”.
Mariusz Stępiński, 18 lat i 33 mecze w ESA (1451 minut)
Cofamy się do 2013 roku. Wtedy Mariusz Stępiński strzelił kilka bramek w Ekstraklasie, dorzucił też kilka asyst, no i wyjechał do FC Nuernberg. Widzew dostał zawrotne 120 tys. euro, a polski napastnik… cóż, na rok zamienił elitę we własnym kraju na czwarty poziom rozgrywkowy w Niemczech, co nie wyglądało jak interes życia. Stępiński wrócił do kraju i de facto zresetował karierę, stawiając kroki już we właściwy sposób. Najpierw poprzez łapanie minut w Wiśle Kraków, a potem rozegranie świetnego sezonu w barwach Ruchu z 15 golami. Dopiero wtedy można było powiedzieć, że jest gotowy na Europę. Nie był to imponujący podbój kontynentu, ale w Ligue 1 czy Serie A trochę jednak pograł.

Mateusz Kowalski, 17 lat i 11 meczów (190 minut)
I ostatni transfer za minimum milion euro (tutaj równy milion) wśród młodzieżowców, którzy nie zakorzenili się w Ekstraklasie przed wyjazdem. Mateusz Kowalski wpisuje się akurat w trend przenosin do młodzieżowego zespołu z ligi top 5. Wykupiła go Parma, zanim w ogóle zaczął regularnie pokazywać się w koszulce Jagiellonii. Ba, miał tylko jeden mecz od pierwszej minuty ze Śląskiem, a jego ostatnim akcentem w barwach „Jagi” było zarobienie czerwonej kartki. W minionym sezonie Kowalski dopiero zadebiutował w Serie A, więc jeszcze za wcześnie, żeby określić, czy tak szybka decyzja o wyjeździe miała sens. Na razie musie wrócić do gry po zerwaniu więzadła w kolanie.
W momentach wyjazdu nie ma reguły, ale mniejsze transfery niż 1 mln euro też raczej na minus
Warto podkreślić, że każdy przypadek oczywiście jest inny. Nie ma reguły, że jak ktoś wyjeżdża po nastukaniu 3-4 tysięcy minut w Ekstraklasie, na pewno zrobi lepszą zagraniczną karierę. Przeciwnym przykładem jest Bartosz Kapustka, który przed słynnym transferem do Leicester miał w nogach ponad 3,5 tysiąca minut w Ekstraklasie, a został brutalnie zweryfikowany. Choć to akurat dowód z innej beczki, że czasami niewarto porywać się z motyką na słońce.
W każdym razie lepiej być… po prostu lepiej przygotowanym. Bagaż pełnego sezonu w roli ważnego piłkarza podstawowego składu to też plusik do pewności siebie i lepszej pozycji wyjściowej w nowym środowisku. Tej, patrząc na różne przykłady, niestety młodym Polakom często brakuje. A przecież nie wymieniliśmy tych, którzy odeszli za mniejsze kwoty niż milion euro.

Kiedyś taki Wojciech Pawłowski po 16 meczach w Lechii stał się w Udinese memem. Mateusz Żukowski, który też ligi nie zwojował i miał jedną dobrą rundę, zderzył się ze szkocką ścianą. Iwo Kaczmarski, który wyruszył do Empoli bez mocnych fundamentów w Rakowie i Koronie, ma dziś dość dziwną karierę, będąc tuż po epizodzie w Miedzi Legnica. A Dariusz Stalmach, bliższy Sarapacie z wiadomych względów, po kilkunastu występach w Górniku odszedł do Milanu, ale teraz gra, sorry, na jakichś pastwiskach w piątej lidze niemieckiej.
Tak naprawdę jednym z bardzo rzadkich przypadków, gdzie szybki eksport skończył się względnym sukcesem, do niedawna był Kacper Urbański. On swoje w Primaverze przecierpiał i dostał się do Serie A. Niestety ostatni rok nie powoduje, że powiemy Sarapacie „Hej, patrz, to succes story”. Oczywiście kropki tam też postawić nie można, ale na razie nie wygląda to dobrze.
A zatem oby Dominik Sarapata, który lada chwila dołączy do grona (przed)wczesnych wyjazdowiczów, nie skończył jak zdecydowana większość wymienionych. Fakty nie są po jego stronie, ale ocenimy tę ścieżkę za 2-3 lata. Na razie trzymamy kciuki.
WIĘCEJ NA WESZŁO O POLSKIEJ PIŁCE:
- Awantura o piłkarza Legii. Odmówił wyjazdu na Euro, bo żądał gwarancji gry?
- Śląsk Wrocław szuka “dziesiątki”. Jednym z nazwisk były król asyst [NEWS]
- Były reprezentant skrytykował kadrowiczów. “Po prostu buractwo”
Fot. Newspix