Reklama

Sukces rzetelnej pracy. Jak Lech Poznań został mistrzem Polski? [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk

25 maja 2025, 15:00 • 11 min czytania 38 komentarzy

Mistrzostwo dla Lecha było oczekiwane w innych zakątkach Polski tak bardzo, że gdy zespół pojechał do Warszawy, ludzie z Poznania usłyszeli od legionistów: byle nie Raków. „Byle nie” to hasło ostatnio popularne, dominujące wręcz dyskusję, ale potyczka piłkarska była o tyle różna, że nie chodziło o wybór mniejszego zła. – Wiem, ile ciężkiej, rzetelnej pracy wykonaliśmy jako klub – stwierdził po wszystkim Niels Frederiksen. Miał rację, ten sukces jest tego efektem.

Sukces rzetelnej pracy. Jak Lech Poznań został mistrzem Polski? [REPORTAŻ]

Scenka, w której nawet stołeczna nemezis ściska kciuki za Lecha Poznań to wątek humorystyczny, anegdota, ale pospolite ruszenie z hasłem mistrz, mistrz Kolejorz, to przecież efekt pewnego przebiegunowania w polskim futbolu. Używając terminologii z wrestlingu – Raków Częstochowa wykonał heel turn. Z pozytywnego bohatera stał się antagonistą. Heel to ten, na którego porażkę wszyscy czekają, który wyznaje zasadę po trupach do celu i gdzie się nie pojawia, wzbudza niechęć.

Reklama

Nie twierdzę, że słusznie, bo to wciąż projekt wyjątkowo ciekawy, świeży. Uważam, że odmienny odbiór wiąże się jednak nie tyle z projektem, ile z jego twarzą. Marek Papszun najmocniej zapracował na to, żeby o Rakowie mówiło się inaczej niż kiedyś. Jego styl prowadzenia zespołu i metody zmęczyły wszystkich dookoła, pozbawiły go aury z pierwszego okresu pracy w klubie.

Kto włączyłby sobie w sobotę, dla przyjemności, mecz Rakowa? Nie da się tego oglądać! – przekonywał mnie kibic pod stadionem Lecha.

Raków był o krok od mistrzostwa Polski. „Spaliłbym się ze wstydu” [REPORTAŻ]

Obiektywizmu nie stwierdzono, lecz przesadnej złośliwości też nie. W powszechnej świadomości Raków stał się zespołem męczącym, podczas gdy Lech fundował frajdę. W Częstochowie obruszą się, że wszystko dlatego, że są solą w oku większych. Byli nią jednak od dawna i mimo to wielu robiło do nich oczy maślane. To się rozmyło, tego już nie ma. Teraz z podziwem patrzeć można na Lecha.

To sprawka nie tylko Nielsa Frederiksena, wypada jednak od niego zacząć.

Jak Lech Poznań zdobył mistrzostwo Polski? Kulisy pracy Nielsa Frederiksena

Pomówmy o tym, jak wyjątkowe jest osiągnięcie Nielsa Frederiksena w Poznaniu. Mistrzowskiemu Lechowi można umniejszać, że wygrać ligę w sezonie bez pucharów to obowiązek i łatwizna, lecz kilka spraw nakłada się na to, że umniejszać nie należy:

  • Frederiksen pracuje pierwszy sezon, wcześniej nie miał nawet styczności z polską ligą – to absolutny ewenement. Mistrzami w pierwszych pełnych sezonach byli ostatnio Adrian Siemieniec i Aleksandar Vuković, ale oni ligę znali bardzo dobrze, nie zdobyli tytułu z marszu,
  • Lech miał rywala bardzo mocnego, bo wicemistrz miał średnią punktów >2,00/mecz – to zdarza się rzadko; ostatnim tak mocnym wicemistrzem był… Raków, który przegrał z Lechem w 2022 roku,
  • Zespół trzeba było wyciągnąć z mentalnego i piłkarskiego dna, jakim był poprzedni sezon, szczególnie druga jego część.

Kto pamięta, jakiego Lecha objął Frederiksen? Opinia o sytych kotach stała się prawdą objawioną. Ci, których dotknęła, szydzili z niej na fecie – w rok imprezowe hity, które puszczano w Poznaniu, przeszły drogę od soundtracku do ironicznego obśmiania tego, co działo się na boisku, do ścieżki dźwiękowej mistrzowskiej bandy.

To najlepsza ofensywa w historii Lecha Poznań – przekonywał mnie inny fan Kolejorza.

Znów: może zbyt mało w tym obiektywizmu, może optykę zaburza moment, bo sukces sprzyja ubarwianiu historii, lecz liczby nie ulegają emocjom, one potwierdzają, że była to wyjątkowo proaktywna i produktywna drużyna.

Niels Frederiksen odczarował postać Macieja Skorży i przekonanie, że tylko z nim za sterami można wychylić się z szarości, wstawić cokolwiek do gabloty. Istotna sprawa, tak jak i to, w jaki sposób to zrobił. Poniekąd jak duńska wersja radomskiego trenera – prezentując wysoki pressing, dominację piłkarską, zachęcając do odważnej, rozwijającej zespół gry.

Tego Lech chciał, tego szukał. On też coś odczarował – sztukę zatrudniania trenerów. W Poznaniu władze zastanawiały się, jak to jest, że tyle rzeczy robią dobrze, lecz pucharów nie przybywa. Bardzo często właśnie z winy nieodpowiedniego kapitana. I nie chodzi tylko o to, jak kto prowadził zespół, lecz o to, jaki miał wpływ na całą organizację. 

Pod tym względem Frederiksen to najlepsze, co wydarzyło się w Poznaniu od dawna.

Jak Niels Frederiksen rozwinął Lecha Poznań?

Ogromną siłą Nielsa Frederiksena jest to, że obrócił w pył niezdrową hierarchizację. Nie stawia na piedestale ani samego siebie, patrząc na resztę z perspektywy nieomylnego bossa, ani nikogo w drużynie. Ostatnio jak bumerang wraca hasło, że nie szanujemy samych siebie, szukając u zagranicznych szkoleniowców czegoś, co moglibyśmy dostać na miejscu. Lech był jednak przekonany, że na wewnętrznym rynku kogoś takiego nie znajdzie.

Polscy trenerzy bardzo często mają zbyt dużo szacunku. Dbając o relacje wewnątrz zespołu skupiają się na konkretnej grupie i da się odczuć, że starszyzna jest traktowana inaczej, z większą wyrozumiałością. Frederiksen to zburzył, nie oszczędzał nikogo. Nie wyżywał się tylko na młodych, gdy było trzeba, rugał liderów szatni i tym zaimponował – usłyszałem od osoby z klubu.

Niels to człowiek z innego świata i pod względem kulturowym, i pod względem tego, czym się zajmował – w końcu wywodzi się z sektora finansowego. Miał się zdziwić, patrząc na syte koty, tymczasem wykrzesał z nich pokłady możliwości, których większość nie dostrzegała. Lech ma dziś dwóch piłkarzy, którzy biegają średnio ponad tysiąc metrów (na 90 minut) powyżej 20 km/h i sześciu, którzy przekraczają 700 metrów w High Speed Running (20-25,2 km/h). Zbliżył się tym do Europy.

Lech Poznań i poszukiwanie trenera idealnego

Fenomenalnym przykładem przemiany jest Mikael Ishak. Ponad trzydziestoletni napastnik, który nie był znany z szybkości i pracy na dużej intensywności. Hudl Performance Data wskazuje, że jego wynik za ten sezon to średnio ponad 200 metrów w sprincie/90 minut. Wszystko to po chorobie, która mocno wpłynęła na jego organizm, więc spodziewano się raczej drogi w dół. Nawet doświadczeni ligowcy dostrzegli, że Ishak stał się najlepszą wersją siebie. – Stary, nie wiedziałem, że ty możesz tak biegać – rzucił do niego Krystian Getinger, po tym, jak Ishak dogonił i prześcignął go w meczu ze Stalą.

Lech Poznań wykonał bardzo dużą pracę, żeby poznać metody Nielsa Frederiksena. Zlecił analizę zewnętrznej firmie, kolejny research wykonał samodzielnie. Wyszło, że to trener, o którym świetnie mówią nawet ci, którzy siedzą na ławce. Człowiek, który poprzez jakość potrafi rozwinąć wszystkich, potrafi też współpracować z szeroko pojętym klubowym zapleczem, które służy radą i pomocą. Synergia w zespole przełożyła się na optymalizację pracy i rotacji kadrą.

W klubie zaznaczają, że chociaż kontuzji było w tym sezonie więcej – bo mocno zwiększyła się intensywność treningów oraz gry – to zarządzanie szatnią przez sztab trenerski było bardzo dobre, pozwalało zachować jakość w trudnych momentach. Chwalone jest też wprowadzenie młodzieży do ligi, bo nawet jeśli nie wszystko wyglądało dobrze na boisku, to od wewnątrz wyglądało to na robione z głową, co ma zaprocentować w kolejnym sezonie, gdy rotacja – z uwagi na puchary – będzie większa.

Bardzo ciekawe jest to, w jaki sposób podniesiono intensywność zespołu, co wiąże się z Sindre Tjelmelandem. On na przestrzeni sezonu zebrał wiele pochwał, lecz znów pochwalić trzeba tych, którzy go zlokalizowali i zrekrutowali. Ogłoszenie przybycia asystenta w taki sposób, jakby to był transfer, wzbudziło uśmiechy. One dawno już zatarły się w pamięci, bo okazało się, że dla losów sezonu był to ruch tak samo istotny, jak ściągnięcie porządnego zawodnika.

Niels Frederiksen i Sindre Tjelmeland

Niels Frederiksen i Sindre Tjelmeland

Sindre od początku miał być doskonałym uzupełnieniem Nielsa Frederiksena. Wycelowano w to, czego brakowało Duńczykowi, bo trenerzy bardzo rzadko się zmieniają. Ich styl gry, pracy pozostaje taki sam, nawet jeśli zmieniają kluby jak rękawiczki, nawet jeśli upierają się, że szczególnie wiele się nauczyli, zmieniając podejście do wielu aspektów. Wciąż są skłonni popełniać błędy, które doprowadziły ich do porażki w poprzednich miejscach.

Sindre Tjelmeland. Nowy ulubieniec kibiców Lecha. Ktoś więcej niż asystent

To nie tyle upartość, to często brak świadomości. W procesie rekrutacji prześwietlono Frederiksena tak uważnie, że wykryto potencjalne pułapki i zminimalizowano ryzyko ich wystąpienia zatrudniając człowieka prześwietlonego pod kątem tego, czego będzie brakować Nielsowi, w czym potrzebuje silnego wsparcia. Ciekawe, że tak dobrze to kliknęło, choć panowie się nie znali, nie mieli okazji ze sobą pracować.

Sindre wniósł do procesu treningowego to, co podpatrzył u Kjetila Knutsena w Bodo/Glimt, gdzie szaloną intensywność gry w meczach osiąga się poprzez treningi oparte w dużej mierze na grach na mniejszej przestrzeni. Podobnie zaczęto ćwiczyć w Lechu i okazało się, że była to właściwa droga. Pochwalić trzeba i to, jak przy pomocy działu analiz reagowano na alarmy, które pojawiały się w trakcie sezonu, żeby z wyprzedzeniem radzić sobie z przeszkodami.

Władze Lecha Poznań budują mądry klub. Trzeba to docenić

W wyliczance, którą czynię, wracam do zasług ludzi zarządzających klubem, bo uważam, że od kilku lat pracowali na to, co teraz otrzymują. To inne mistrzostwo niż poprzednie, osiągnięte innymi metodami. Lech Poznań rozwinął struktury tak dobrze, że nie ma pod tym względem konkurencji w Polsce. Wciąż zbyt rzadko doceniamy ludzi, którzy tworzą coś z nastawieniem na długofalowy efekt, bo mocno skupiamy się na wyniku, celu krótkoterminowym.

To nie tak, że to nieistotne, bo jednak brak krótkoterminowej stabilizacji czy sukcesu powodował, że co chwilę trzeba było wracać do punktu wyjścia. Albo przynajmniej robić przymusowy postój. Odpadnięcie ze Spartakiem Trnawa sprawiło, że wywróciły się inwestycje w infrastrukturę, w boiska, bo trzeba było zabezpieczyć pieniądze na chudszy okres, bez wpływów z Europy.

Jedni mówią, że to skąpstwo, ale zwróćcie uwagę, że gdy z Legii Warszawa co chwilę dobiegają głosy o tym, że trzeba zaciskać pasa, że bez pucharów nie będzie niczego, Lech Poznań takich sygnałów nigdy nie wysyła. Po prostu przesuwa suwaki i ciężar wydatków oraz oszczędności. Trzeba doceniać to, że nie gra na ciągłym ryzyku, nawet jeśli rock n roll jest pociągający.

Lech nie jest skąpcem i dusigroszem. Zapewnia piłkarzom europejskie standardy – i na miejscu, i na zgrupowaniach. Gdy gra w pucharach, komfort i organizacja wszystkich podróży są absolutnie topowe. Transfery też są coraz lepsze, coraz droższe. Pensje rosną, czołowi piłkarze otrzymują pieniądze, które sprawiają, że nie muszą wyjeżdżać i nie chcą wyjeżdżać z ligi. To wszystko możliwe dzięki rozsądkowi finansowemu.

Maja, Jacek i Piotr Rutkowscy

Maja, Jacek i Piotr Rutkowscy

W najbliższym okresie spodziewam się zwrotu inwestycji w departamenty na co dzień niewidoczne, które pozwolą złapać komfort, stabilizację – to z kolei powinno zbudować przewagę nad konkurencją w lidze. Lech ma wszystko, żeby to zrobić, jeśli tylko nie popełni zbyt wielu nerwowych ruchów. 

Na ten moment wiele wskazuje na kolejne miesiące rozsądku. W Poznaniu dojdzie do sporych zmian w sztabie – wtrącę tylko, że rewolucji w tym zakresie trzeba się spodziewać w Częstochowie – żeby przygotować się na to, co przed nami. Profilaktyka, zamiast reakcji po fakcie. 

Trzeba będzie dołożyć od siebie w temacie kadry. Zastąpić Afonso Sousę, bo nawet jeśli przyjmiemy, że Ali Gholizadeh czy Patrik Walemark mogą wejść i w jego buty, i na jego pozycję, to jednak obaj mogą mieć problem przy znaczącym wzroście liczby minut do rozegrania w sezonie. Ali czarował, lecz grał przez połowę możliwego czasu. Walemark co zagrał koncert, to wypadł. Podsumowaniem jego pecha jest to, że nawet na fecie złapał uraz – rozciął rękę o rozbity kufel.

Trzeba będzie rozbudować kilka pozycji, przede wszystkim znaleźć drugiego napastnika – poszukiwania go powoli stają się tym, czym przez lata było polowanie na dobrego bramkarza. Mario González może i doczekał się skandowania nazwiska podczas fety, może i stał gdzie trzeba najpierw, gdy trzeba było gola strzelić (vs GieKSa), potem, gdy trzeba było piłkę wybić (vs Piast), ale to zbyt mało.

Niels Frederiksen nie obiecał Ligi Mistrzów

Jeśli ten zespół ma wciąż iść w kierunku poprawy i połączyć dwa fronty co najmniej tak dobrze, jak za czasów Johna van den Broma, to musi funkcjonować zupełnie inaczej niż wtedy. Mniej grilla, więcej „ciężkiej, rzetelnej pracy”. Podobało mi się, że Niels Frederiksen pokazując po meczu swoją ludzką twarz – żartując o rytuale z colą, stwierdzając, że gówno rozumie z polskiej prasy, ale bardzo ceni pracę mediów wokół Lecha – potrafił też merytorycznie, konkretnie opowiedzieć, o minionym roku.

Rozwijaliśmy nasz styl gry na przestrzeni sezonu. Prostopadłe podania, operowanie piłką, gra między liniami, intensywność – w tym byliśmy lepsi. Mamy najwięcej strzelonych goli, najwięcej zwycięstw i niewiele straconych bramek. Sporo jest rzeczy, z których mogę być dumny.

Nie dał po sobie poznać, że ten rok go wymęczył, wycisnął, choć wiem, że tak było. Walka w lidze, nie tylko o mistrzostwo, sprawia, że człowiek czuje się jak rozładowana bateria. Oby energia wróciła, oby powstały świeże pomysły, bo Niels Frederiksen wniósł do tej ligi świeżość i ciekawość. Mam tylko nadzieję, że zostanie w Poznaniu na tyle długo, że podłapie, czym żyją media, bo gdy mówił o Lidze Mistrzów:

Nie obiecam, że zagramy w Lidze Mistrzów, ale spróbujemy. Czemu nie? Mam przeczucie, że w kolejnym roku będziemy jeszcze mocniejsi.

Aż prosiło się o to, żeby jednak obiecał, bo cóż szkodzi obiecać? Zaryzykuję i zrobię to za niego: to początek dłuższego, pozytywnego okresu Lecha Poznań, który będzie regularny i zostanie pierwszym polskim klubem, który w Europie jest, a nie tylko bywa.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ NA WESZŁO:

Z POZNANIA SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

38 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama