Optymiści mogli mieć przed tym meczem nadzieję, że Legia i Lech zafundują nam tak efektowne widowisko, jak to w listopadzie, gdy w ich starciu padło 7 bramek. Pesymiści zapewne obawiali się, że ekipę Kolejorza dopadnie dziś na murawie pewien znany Włoch – Gianfranco Obsranko – co będzie skutkować kiepską grą przy Łazienkowskiej. Przez długi czas wydawało się, że sprawdzi się opcja numer 2. Goście byli dziś w Warszawie z przodu totalnie bezradni. Aż do 78. minuty, kiedy Ali Gholizadeh popisał się cudownym strzałem, pierwszym… celnym swojej drużyny w tym meczu. Czy był to gol na wagę mistrzostwa Polski?

Przez lwią część tego starcia Lech nie wyglądał na drużynę, która przyjechała do stolicy po wygraną. Afonso Sousa był cieniem… cienia ofensywnego zawodnika, który czarował nas przez większość tego sezonu. Równie bezbarwnie grali Ali Gholizadeh czy Mikael Ishak. Jedynym, który próbował coś zrobić z przodu w pierwszej połowie dla Lecha, był Daniel Hakans, ale i on szybko się poddał.
Tymczasem legioniści przed przerwą sprawiali wrażenie zespołu, który po zdobyciu Pucharu Polski pragnie podarować kibicom jeszcze jedną przyjemną chwilę – za sprawą wygranej nad odwiecznym rywalem.
Legia – Lech 0:1. Nieskuteczni gospodarze, perfekcyjny Irańczyk
Ok, warszawianie też nie grali olśniewającego meczu, ale chociaż byli w stanie coś wykreować z przodu, a to już było coś jak na pierwszą odsłonę tego starcia. W 40. minucie, po zagraniu Ryoyu Morishity, w piłkę… nie trafił Claude Goncalves. Piszemy o tym dlatego, że dzięki temu doleciała ona pod nogi Rubena Vinagre, który kropnął jednak nad poprzeczką. Jakiś czas później rzeczony Goncalves przytomnie uderzył głową, ale Lecha uratował Joel Pereira, wybijając piłkę efektownie piętką sprzed bramki.
W drugiej połowie prawy obrońca Lecha popisał się zresztą kolejną kapitalną interwencją – blokując strzał Luquinhasa. W ciągu trzech minut stołeczni stworzyli sobie wówczas trzy groźne okazje: poza Brazylijczykiem bliski umieszczenia piłki w siatce był Vinagre (uderzenie z dystansu przeleciało niedaleko lewego okienka bramki) oraz Jan Ziółkowski (jego strzał głową kapitalnie odbił Bartosz Mrozek). Człowiek patrzył na to wszystko i znając ekstraklasę miał jedną myśl: Lech zaraz coś wsadzi.
No i rzeczywiście, tak się stało, choć początkowo można było założyć, że jeśli już ktoś u gości będzie w stanie strzelić gola, to zrobi to Patrik Walemark. Szwed wszedł po przerwie za Hakansa i przez długi czas był jedynym lechitą, który próbował cokolwiek zrobić z przodu. W tym czasie zdążyliśmy zapomnieć o istnieniu pewnego sympatycznego Irańczyka z numerem 8 na niebieskiej koszulce.
Błąd, a Gholizadeh przypomniał nam o sobie w sposób spektakularny – ładując sprzed pola karnego rogala jakiego nie powstydziłaby się legenda… Legii, Kazimierz Deyna, w najlepszych latach kariery. Piękny strzał skrzydłowego był jednocześnie pierwszym celnym Kolejorza w tym meczu! Nie ma to jednak w końcowym rozrachunku jakiegokolwiek znaczenia, bo jeśli okaże się, że to uderzenie dało ekipie z Wielkopolski mistrzostwo kraju, nikt za miesiąc, rok czy dekadę nie będzie pamiętał, w jakim stylu lechici wygrali przy Łazienkowskiej.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:
- Prezes Lechii wszedł do szatni. Obiecał piłkarzom przelewy
- Rasizm na stadionie Rakowa. Klub wydał oświadczenie
- To Kroczek w stronę odejścia z klubu