Reklama

Legia była bliżej remontady z Anglikami niż Real

Szymon Janczyk

17 kwietnia 2025, 23:12 • 4 min czytania 107 komentarzy

Po wycieczce Legii Warszawa na Stamford Bridge trzeba stwierdzić wprost — w meczach z Anglikami to ona była bliżej remontady niż Real z Arsenalem. Może nie była to tak spektakularna pogoń, jak Lecha Poznań we Florencji, ale biorąc pod uwagę to, że Enzo Maresca niespodziewanie rzucił na rewanż najlepsze, co miał, trzeba się legionistom nisko ukłonić. Zasłużyli na uznanie.

Legia była bliżej remontady z Anglikami niż Real

Oraz zadać jedno bardzo ważne pytanie. Nie można było tak od razu? Gdyby Legia nie wyszła na pierwszy mecz ze spuszczonymi portkami, można byłoby jeszcze przez tydzień żyć marzeniami. Specjalnie nie mówimy, że myśleć o awansie, niespodziance, bo nie ma co się oszukiwać — ten dwumecz musiał się tak skończyć. Przyjemniej byłoby jednak odpaść po dwóch takich występach, robiąc sobie reklamę w Europie.

Reklama

Na Stamford Bridge nie brakowało zawziętości, ambicji, odwagi. I nie mówimy teraz o popularnej jeździe na tyłkach, lecz o naprawdę mądrym realizowaniu planu taktycznego — momentach wysokiego pressingu, wypełnianiu pola karnego rywala białymi koszulkami, odgryzania się pięknym za nadobne, kontratakiem za kontrę.

Tomas Pekhart z golem przeciwko Chelsea. Ostatnim w Legii Warszawa?

Wyglądało to na tyle dobrze, że absolutnie wypada puścić wodze fantazji i pytać w głowie: co byłoby, gdyby Ryoya Morishita dołożył drugą sztukę? Wiadomo, Chelsea też może tak mówić. Zaczęła mocno, mogła bardzo szybko złapać Legię na błędzie i otworzyć wynik jeszcze zanim Filip Jorgensen władował się w nogi Tomasa Pekharta, prokurując rzut karny. Tak się jednak złożyło, że pierwszy raz od dawna Vladan Kovacević może powiedzieć, że to on był lepszym bramkarzem na murawie. Jorgensena przerosło także to, żeby odbić niezbyt dobrze uderzoną przez Czecha piłkę i w zasadzie do końca spotkania był niepewny.

Tu coś wypluł, tam podpalił, niewiele brakowało, żeby sfaulował po raz drugi.

Steve Kapuadi sprawdza, czy się nie przesłyszał, bo poleciał na wyjazd, ale trybuny śpiewają jakby nadal był w Warszawie

Legia próbowała z tego korzystać. Dużego plusa trzeba postawić przy nazwisku Claude’a Goncalvesa. Jego prostopadłe podanie przyniosło faul bramkarza na Pekharcie. Po przerwie jego strzał głową sprawił spore problemy. Wreszcie to on kopnął tak, że strzał zamienił się w asystę, gdy Steve Kapuadi odnalazł się w piątce na tyle przytomnie, że znalazł się w świetnej sytuacji, którą wykorzystał, ponownie dając gościom prowadzenie.

Nawet z takiej błahostki, jak zagranie z ostrego kąta Morishity, wyczarował względnie dobry strzał. Jeśli ktokolwiek zbliżył się do jego poziomu, to chyba tylko Maxi Oyedele, który na obydwa mecze z Chelsea wykrzesał z siebie maksa. Intensywność, agresywny doskok, pewność z piłką przy nodze. Zgadzało się tam wszystko. Zupełnie tak, jakby Maxi chciał pokazać Anglikom, że ten chłopaczek, w którego zwątpiono w Manchesterze, wcale nie był taki kiepski.

Enzo Maresca wystawił silniejszy skład niż Goncalo Feio

Wątpić po takim występie mogą natomiast kibice Chelsea w Enzo Marescę. W głowie trenera The Blues kipią intrygujące pomysły. Wiele osób przecierało oczy, widząc, że — mając przyklepany awans — Chelsea wystawia na Legię skład bardziej podstawowy niż w Warszawie. Nie mówiąc już o tym, że kontuzje oraz inne zrządzenia losu sprawiły, że był to także lepszy garnitur wyjściowy niż ten, który skleił Goncalo Feio.

Absolutnie jednak nie było tego widać. Owszem, można rzucić, że Chelsea odwołano dwa gole, lecz to jaki to argument? Odwołano je dlatego, że padły po mniejszych lub większych spalonych, więc wynikły one z właściwego czytania sytuacji przez zawodników Legii. Tak, był też moment, w którym dwie ofiarne interwencje, obie bodaj Kapuadiego, pozwoliły utrzymać prowadzenie. Tylko znów — to plus po stronie warszawskiej drużyny, że ambicja i właściwe ustawienie pomogły jej wykaraskać się z kłopotów.

Chelsea nie przypominała drużyny dominującej, którą obejrzeliśmy w Warszawie. To nie był festiwal, na którym sztukmistrzowie w niebieskich koszulkach pokazywali, ile nam brakuje do piłkarskiego lepszego świata. Legia raz przysnęła i to się zemściło. Ruben Vinagre odprowadził Jadona Sancho, pozwolił mu płasko zagrać na piąty metr. Marc Cucurella wyskoczył na wolne pole, przymierzył, trafił. Sprawna akcja, lecz w zasadzie jedyna, po której można było bić brawo ekipie Mareski.

Legionistom należy się ono za pełne dziewięćdziesiąt minut. Remontady nie było, ale w przeciwieństwie do przypadku Realu Anglicy przynajmniej poczuli, że rywali na nią stać.

Chelsea FC — Legia Warszawa 1:2 (1:1)

  • 0:1 – Tomas Pekhart 10′ (rzut karny)
  • 1:1 – Marc Cucurella 33′
  • 1:2 – Steve Kapuadi 53′

WIĘCEJ O MECZU CHELSEA — LEGIA NA WESZŁO:

fot. FotoPyK

107 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Konferencji

Reklama
Reklama