Reklama

Lech Poznań. To tylko zadyszka czy już wykolejenie?

Wojciech Górski

Autor:Wojciech Górski

17 marca 2025, 18:25 • 7 min czytania 42 komentarzy

– Ten mecz o niczym nie przesądził. Wiele może się jeszcze zmienić. Ale na pewno musimy pokazać dużo więcej niż dzisiaj, jeżeli chcemy się liczyć w walce o tytuł – mówił po spotkaniu z Jagiellonią Białystok Niels Frederiksen. Trener Kolejorza ma rację: jeszcze za wcześnie, by w Poznaniu siać panikę. Ale syrena alarmowa zawyła, bo żeby zdobyć tytuł – a każdy inny wynik na koniec sezonu będzie rozczarowaniem – trzeba mocno wziąć się do roboty. I dla odmiany odrobić straty.

Lech Poznań. To tylko zadyszka czy już wykolejenie?

Łatwiej się goni, niż ucieka – stara prawda sprawdza się w każdej dyscyplinie długodystansowej. Nie tylko w biegach czy kolarstwie, ale i w futbolu: gdy mówimy o rozgrywkach ligowych, bo te w istocie są właśnie rywalizacją na długim dystansie. Tu równo tempo i konsekwentne punktowanie są ważniejsze niż artystyczne wrażenia i pojedyncze efektowne wygrane.

W biegach jest jeszcze jedna zasada – start musi być oczywiście mocny, ale nie na tyle, by spowodować zadyszkę. Taki, by sił starczyło do końca biegu. Jeśli narzucone tempo okaże się zbyt wysokie, przed metą startującemu może po prostu odciąć prąd.

A na takiego biegacza wygląda obecnie Lech Poznań. Bilans zespołu Nielsa Frederiksena pod koniec września prezentował się wprost rewelacyjnie: w dziewięciu pierwszych kolejkach Lech stracił raptem trzy gole, wygrywając wszystkie mecze, poza remisem z Rakowem i jedyną wpadką z Widzewem. Po 6. kolejce ekipa z Poznania wskoczyła na fotel lidera, a w 10. zaliczyła szóste kolejne zwycięstwo. Z bilansem 8-1-1 i stosunkiem bramek 20:5 wyrosła na murowanego faworyta do ligowego tytułu.

Wysokie tempo i mistrzowskie aspiracje były regularnie potwierdzane efektownymi triumfami – we wrześniu Lech rozbił 5:0 Jagiellonię, w listopadzie pokonał 5:2 Legię Warszawa. Wydawało się, że w zespole Frederiksena wszystko funkcjonuje jak należy, a przede wszystkim – że sufit ma zawieszony naprawdę wysoko. I w przeciwieństwie do wspomnianej Jagi i Legii, nie jest obarczony grą w europejskich pucharach, co miało oznaczać, że będzie łatwiej utrzymać ciągłość punktowania.

Reklama

Lech od ładnej pogody

Problem w tym, że Lech tempa nie utrzymuje. Od początku grudnia gra jak mu się wylosuje – raz wygra, raz przegra. I to dosłownie. Osiem ostatnich kolejek to bilans czterech zwycięstw i czterech porażek.

W tabeli za ten okres Kolejorz plasowałby się dopiero na szóstym miejscu, punktując na poziomie Piasta Gliwice i Radomiaka. Lepsze od niego w tym czasie były nie tylko Jagiellonia, Pogoń i Raków, ale nawet Korona Kielce i Górnik Zabrze. To wszystko sprawiło, że w ogólnej tabeli Ekstraklasy Lech – po raz pierwszy od 29 sierpnia – przestał być liderem. Spadł na trzecie miejsce, dwa punkty za Raków i jeden za Jagiellonię.

Tabela za okres 1 grudnia 2024 – 17 marca 2025

Kiedy Lech wygrywa – wciąż robi to efektownie. Widzew pokonał 4:1, Pogoń 3:0, Zagłębie i Stal 3:1. Kiedy poznańska lokomotywa ma swój dzień, wszystko idzie pięknie. Ale kiedy nie ma, nagle drastycznie spuszcza z tonu. W Niemczech w ostatnim czasie furorę robi określenie Schönwetterfußballer, używane głównie w kontekście graczy Borussii Dortmund. Oznacza ono piłkarzy od ładnej pogody – takich, którzy dobrze grają tylko wtedy, kiedy świeci słońce, a wiatr nie przeszkadza. I tak ostatnio gra Lech: albo jest świetnie, albo do kitu. Albo świeci słońce, albo pada deszcz. Nie ma stanów pośrednich.

Niestety, na długim dystansie zawsze przede wszystkim liczy się regularność. Lechowi w ostatnim czasie brakuje umiejętności przepychania meczów, gdy nie idzie, gdy gra się nie układa, gdy nikt nie ma swojego dnia. A w trakcie sezonu – to normalne, że takie mecze się zdarzają. Nie uniknie ich żadna drużyna. Dlatego świetnie jest wygrać 5:0 i zamanifestować swoją siłę, ale w tabeli większą wartość od takiego meczu mają dwa zwycięstwa po 1:0. O tytułach decydują mecze przepchnięte kolanem, wygrane, gdy wszystko układa się nie tak jak powinno.

Reklama

Świetnie oddaje to zresztą porównanie Lecha do Rakowa – Kolejorz aż 11 meczów wygrywał różnicą więcej niż jednej bramki. Raz wygrał pięcioma, trzykrotnie trzema, aż siedem razy dwoma golami. Raków – takich meczów zaliczył ledwie sześć, tylko raz strzelając w ogóle więcej niż trzy gole. A do marca nawet trzy bramki zdobywając tylko dwukrotnie. Za to aż dziewięć spotkań wygrywał różnicą ledwie jednego gola, a każde z tych zwycięstw miało taką samą wartość punktową co pogromy Lecha. Choć Raków jest mniej efektowny, to bardziej konsekwentny – przegrał ledwie trzy razy, przy siedmiu już porażkach Kolejorza. I dlatego dziś to częstochowianie są dziś na pierwszym miejscu w tabeli.

Zresztą, siedem porażek Lecha to łączny wynik Rakowa i Jagiellonii. A to brzmi już po prostu źle.

Uwaga, chwalimy Raków Marka Papszuna! Bo naprawdę jest za co

Brak wymówek

Zwłaszcza, że Lechowi próżno szukać wymówek. Nie gra w europejskich pucharach, nie gra nawet w Pucharze Polski – po tym, jak w 1. rundzie kompromitująco przegrał z Resovią.

Zimą klub nie sprzedał żadnego ważnego piłkarza, a dodatkowo się wzmocnił. Znakomitym transferem wydaje się zwłaszcza Rasmus Carstensen, sprowadzony z FC Koeln, wciąż młody (24 lata), a mający już bundesligowe doświadczenie. Stwierdzenie, że Lech ma w kadrze dwóch najlepszych prawych obrońców w lidze – Carstensena i Joela Pereirę – nie wydaje się szczególnie kontrowersyjne. Do tego do silnie obsadzonego środka pola (świetną jesień mają za sobą Kozubal i Murawski), doszedł Gisli Thordarson. Z Feyenoordu wykupiono Patrika Walemarka, a Mikaelowi Ishakowi znaleziono konkurenta w postaci Mario Gonzaleza. Choć to na razie jedyny transfer, który nie spełnia oczekiwań.

W międzyczasie Ishak, dość niespodziewanie, został wytypowany na jednego z kozłów ofiarnych pogorszenia wyników.

– Dobrze wygląda w meczach, gdy Lechowi idzie. Odnoszę czasami wrażenie, że jak Lechowi nie idzie, to nie ma Ishaka. Można by zawołać: Halo, kapitan, pomóż! Daj sygnał, że można odwrócić wynik – mówił w niedzielnej Lidze Minus Wojtek Kowalczyk. – Brakuje Lechowi goli Ishaka w meczach stykowych. Gdy przegrywa, remisuje, wtedy Ishaka nie ma na boisku – analizował.

I faktycznie, uzależnienie zespołu od bramek Szweda jest w ostatnim czasie szczególnie widoczne. W ośmiu ostatnich meczach, gdy Ishak nie trafiał do bramki, Lech wygrał tylko dwukrotnie – z Zagłębiem i Stalą Mielec. Poza tym zanotował ledwie jeden remis – bezbramkowy z Piastem Gliwice, i aż pięć porażek – z Puszczą, Górnikiem, Lechią, Rakowem i Jagą. Słabo.

Po niedzielnym meczu gromy spadły też na głowę Filipa Jagiełły. Ten, wchodząc w najlepszy piłkarsko wiek (27 lat) i mając w nogach ponad sto spotkań we włoskiej Serie A i Serie B, nie potrafi dać Lechowi właściwie niczego. Z Jagiellonią wszedł pod koniec pierwszej połowy za Afonso Sousę, ale znów zawiódł.

„Wygląda fizycznie jak późny Kvekve, podaje tylko na alibi” – oceniali kibice Kolejorza. Transfer, na papierze obiecujący i mocno logiczny, okazał się potężnym rozczarowaniem.

Zadyszka czy wykolejenie?

Frederiksen na razie uspokaja nastroje, wskazując, że nie ma powodów do paniki. Zaznacza, że spotkanie z Jagiellonią o niczym ostatecznie nie przesądziło. Ale krytykuje też swój zespół, mówiąc, że niedzielnego meczu nie powinni byli przegrać.

– Nasi rywale mają w nogach natłok meczów, widać było, że są na niskim poziomie, jeśli chodzi o naładowanie baterii. Nam jednak totalnie zabrakło jakość z piłką, czy też intensywności, która by jeszcze bardziej zmęczyła naszych przeciwników – oceniał na gorąco.

I trudno nie zgodzić się ze szkoleniowcem Lecha w trzeźwej ocenie sytuacji. Okej, poznaniacy utracili fotel lidera, ale dwa punkty straty do Rakowa i jeden do Jagi, to – na dziewięć kolejek przed końcem – strata praktycznie żadna. Gorzej może wyglądać to w sferze mentalnej: lechici znów przegrali z bezpośrednim rywalem w walce o tytuł i oglądają ich plecy. Z drugiej strony: wreszcie gonią, zamiast uciekać.

Ze słów Frederiksena bije też świadomość, że wie, iż jego zespół może zaprzepaścić właśnie szanse na mistrzowski tytuł. Ale też wie, że ma wystarczająco dużo czasu, by odwrócić sytuację. Pytanie, czy zdoła tego dokonać jest równe pytaniu tytułowemu: to tylko zadyszka czy już wykolejenie?

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

Fot. newspix.pl

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa