Sukces zawsze ma wielu ojców. W Legii i Jagiellonii po awansach do ćwierćfinału Ligi Konferencji można byłoby pochwalić niejedno nazwisko, ale tutaj chcemy skupić się na konkretnym zawodniku z warszawskiego zespołu. Nie byłoby tych pięknych pucharowych chwil, gdyby nie Ryoya Morishita. Gość, którego na początku można było traktować z lekkim przymrużeniem oka, wyrósł na najlepszego gracza Wojskowych i to na pozycji, na którą pierwotnie… w ogóle nie był sprowadzany.
Japończyk w trwającym sezonie na wszystkich frontach ma już 11 goli i 11 asyst! Tym samym jest pierwszym piłkarzem Legii od ośmiu lat, który zgromadził double-double w jednych rozgrywkach. Poprzednio ta sztuka w edycji 2016/17 udała się Miroslavovi Radoviciowi (13 bramek, 11 asyst). Później kilku zawodników było o krok:
- Kasper Hamalainen – 11 goli i 9 asyst (2017/18)
- Walerian Gwilia – 11 goli i 9 asyst (2019/20)
- Filip Mladenović – 8 goli i 10 asyst (2020/21)
- Josue – 15 goli i 9 asyst (2022/23)
Nikomu jednak nie udało się tej bariery przekroczyć. Mało tego, licząc od sezonu po wyczynie Radovicia, tylko trzech graczy Legii na koniec rozgrywek w klasyfikacji kanadyjskiej punktowało lepiej niż obecnie Morishita.
- Carlitos 19+7 (2018/19)
- Pekhart 24+1 (2020/21)
- Josue 15+9 (2022/23)
Morishita uzbierał już 22 punkty w kanadyjce, a potencjalnie ma do rozegrania jeszcze 10 meczów ligowych oraz co najmniej jeden mecz w Pucharze Polski i dwa Lidze Konferencji. 26 punktów wypracowanych przez Carlitosa jak najbardziej wydaje się być w jego zasięgu.
Dorobek Japończyka jest tym bardziej imponujący, że nie mówimy ani o wykonawcy rzutów karnych (w całej zawodowej karierze nigdy nie podszedł do jedenastki!), ani rzutów wolnych czy rożnych. Wszystkie liczby musi sobie wypracować z gry i robi to znakomicie. To idealny zawodnik dla Goncalo Feio, bo obok jakości piłkarskiej zapewnia mu odpowiednią intensywność i w bronieniu, i w atakowaniu. Do tego, jak przeważnie bywa w przypadku Japończyków, nie stroi fochów, jest pracowity i otwarty na naukę.
A nauka w jego przygodzie z Legią była niezbędna. Morishita przychodził przecież jako wahadłowy, który ewentualnie obsadzi też pozycję “dziesiątki”. W lidze japońskiej nieco częściej występował na prawym wahadle, ale tu było wiadomo, że raczej Pawła Wszołka nie wygryzie, więc prędzej wybije się po lewej stronie, gdzie nie do końca oczekiwania spełniał Patryk Kun. Wahadło było żywiołem Japończyka, w ojczyźnie występował głównie w tej roli.
I tak też grał wiosną tamtego roku. Pierwsza runda, delikatnie mówiąc, nie rzuciła nas na kolana. Widać było, że chłop jest szybki, potrafi robić zamieszanie, ale na koniec ciągle czegoś mu brakuje. Nie dał żadnego ofensywnego konkretu, a jak wynikało z wyliczeń, przynajmniej jednego gola powinien na swoim koncie mieć.
Niektórych kibiców przybysz z Azji wręcz trochę irytował jako szatniowy śmieszek, który na boisku beztrosko spartoli bardzo dobrą sytuację.
Przełom nastąpił latem. Jego pierwsza faza miała miejsce jeszcze przed zmianą ustawienia przez Feio. W rewanżu z walijskim Caernarfon trener po raz pierwszy wystawił go jako zawodnika typowo ofensywnego, na “dziesiątce”. Morishita pływał na niej jak ryba w wodzie i zaliczył dwie asysty. Od tego momentu zawsze był ustawiany wyżej. Feio nie miał wyjścia, bo wahadła (a później boki obrony) zabetonowali Wszołek z Vinagrem i gdyby Japończyk nie zmienił pozycji, musiałby się marnować na ławce.
Po przegranej 0:1 w Szczecinie sztab szkoleniowy Legii przeszedł na czwórkę z tyłu i od tej pory Morishita już totalnie eksplodował z formą. Gdy na dłużej wypadł Luquinhas, na stałe zajął miejsce na lewym skrzydle i w tej roli chyba wypada najlepiej. Jeśli faktycznie Goncalo Feio w każdym klubie tworzy grupę swoich ulubieńców, on na pewno się w niej znajduje.
– Lubię atakować, zdobywać bramki i notować asysty. Wcześniej ustawiany byłem na obronie lub wahadle, a moje zadania były głównie defensywne. Teraz mogę realnie wpływać na to, ile Legia strzela goli. (…) Pamiętam, na co zwrócił mi uwagę trener Feio na samym początku. Zawsze powtarzał, że muszę być odważny i pewny siebie, nie tylko na boisku, ale i poza nim. Trener Feio wydobył ze mnie cechy, o których wcześniej nie wiedziałem. Właśnie dzięki temu stałem się lepszym piłkarzem – pod koniec ubiegłego roku na oficjalnej stronie klubu chwalił Azjata swojego portugalskiego przełożonego.
To w tym momencie najlepszy i najrówniej grający zawodnik Legii. Nawet dość pechowa czerwona kartka z Koroną Kielce otrzymana na inaugurację wiosny – wtedy wyjątkowo wystąpił na lewej obronie – nie zmienia tej opinii. Bez niego nie byłoby awansu do ćwierćfinału (wczoraj grał pierwsze skrzypce) i nie udałoby się wyeliminować Jagiellonii. Japończyk strzelił jej wtedy dwa gole i jednego wypracował, choć na pierwszym planie i tak znalazły się kontrowersje sędziowskie.
Jacka Zielińskiego za wiele decyzji można i trzeba było krytykować, ale z Morishitą on i Radosław Mozyrko trafili w sam środek tarczy. Najpierw wypożyczyli go na rok, mógł zostać solidnie zweryfikowany, a gdy rozwiał wątpliwości, wykupili go za atrakcyjną kwotę (ok. 500 tys. euro) i podpisali z nim kontrakt aż do 2028 roku. Japończyk wkrótce skończy 28 lat, kluby zachodnie raczej już nie zapłacą za niego większych pieniędzy, ale może z czasem gotówką sypnie ktoś z Turcji czy innego nieco bardziej egzotycznego kierunku. A gdyby ostatecznie tak grający Morishita miał pozostać przy Łazienkowskiej do końca umowy, też raczej nikt by się nie obraził.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Wymarzone 15. miejsce Polski w rankingu UEFA – czyja to zasługa?
- Polska królem Ligi Konferencji! Legia Warszawa też melduje się w ćwierćfinale
- Goncalo Feio po przejściu Molde: Dlaczego Legia nie może być jak Atletico?
Fot. FotoPyK/Newspix