Reklama

Kamień z serca. Jagiellonia w Brugii prześlizgnęła się do kolejnej rundy

Szymon Janczyk

13 marca 2025, 21:19 • 4 min czytania 47 komentarzy

Jagiellonia miała zastosować się do rady nieporadnych tłumaczy filmowych tytułów, którzy z kultowego „In Bruges” zrobili „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”. Okazało się jednak, że w Brugii strzelali tylko ci, którzy znają ją jak własną kieszeń. Cercle nie przejęło się wysoką porażką w Białymstoku i wcale nie odpuściło pucharów, żeby skupić się na grze o utrzymanie w lidze. Wręcz przeciwnie: Belgowie zrobili wiele, żeby odwrócić losy dwumeczu i prawie im się to udało.

Kamień z serca. Jagiellonia w Brugii prześlizgnęła się do kolejnej rundy

Cercle Brugge zrobiło Jagiellonii Wisłę Kraków — odgryzło się po bolesnej porażce. Różnica była taka, że Belgowie nie musieli odrabiać pięciobramkowej straty. Trzy gole przewagi są co prawda bezpieczną przewagą, ale tylko wtedy, gdy nie praktykuje się podejścia czy się stoi, czy się leży, awans się należy. Adrian Siemieniec przed meczem wzbraniał się i przed zbytnią bojaźnią, i przed przesadną pewnością siebie.

Reklama

Dostrzegał też, że Cercle to nie jest zespół tak słaby, jak wskazywałby suchy wynik. Miał rację, widział więcej. Jagiellonia spodziewała się, że w Brugii gospodarze ruszą odważnie, agresywnie. Raz, że to zespół budowany tak, żeby zawsze grać w ten sposób, operować na wysokiej intensywności, harówce, tłamsić rywala przebywając na jego połowie nawet, gdy mówimy o stoperach. Dwa, że Cercle podskórnie czuło, że szybko strzelony gol może być języczkiem u wagi, punktem zaczepnym do wielkiego powrotu.

Bogaci jak Club, mądrzy jak Cercle, piękni jak Brugge [REPORTAŻ]

Cercle Brugge krok od remontady

Szukali więc rzutu karnego, jak wtedy, kiedy Thibo Somers twardo pojedynkował się z Enzo Ebosse. Rzucali wszystkie siły do ataku, jak wtedy, gdy obrońca Edgaras Utkus ruszył pod szesnastkę i obsłużył Flavio Nazinho. Wreszcie pokazali, że słowa Remberta Vromanta, który opisując nam główne idee zespołu, odwoływał się do stałych fragmentów gry, były trafne. Dośrodkowanie ze stojącej piłki napytało Jagiellonii biedy, sprawiło, że Hannes Van der Bruggen zgarnął piłkę przed polem karnym i zrealizował cel Cercle — nie minął kwadrans, ba, nie minęło dziesięć minut i jedna trzecia wyzwania była zrealizowana.

Szarże więc nie ustawały, aż żal było na Jagiellonię patrzeć. Nie to, że Cercle grało futbol wybitny i rozkoszny dla postronnego widza, ale raz po raz zapuszczało się na połowę gości, wywołując chaos. Zespół Adriana Siemieńca nie poznałby sam siebie w lustrze. Gubił się pod pressingiem, oddawał piłki bez walki, kopał po autach. W pole karne wędrowały dośrodkowania, poddenerwowany trener przez Kristoffera Hansena przekazywał instrukcje dla będących pod ostrzałem środkowych obrońców. Dopiero przed przerwą Joao Moutinho odgryzł się kąśliwym strzałem z rzutu wolnego, lecz to było maksimum tego, co mistrz Polski miał do zaoferowania przed przerwą.

Trzeba było działać, więc Siemieniec działał. Zdjął fatalnego Dusana Stojinovicia, planował też wejście Tarasa Romanczuka. Jak to w życiu bywa, los się z tych planów zaśmiał — pięć minut po powrocie na boisko Felipe Augusto dostał futbolówkę od Somersa i z bliska kropnął w kierunku bramki. Sławomir Abramowicz schylił się do siatki po raz drugi i coraz głośniej dudniło pytanie — czy ostatni? Młody bramkarz robił, co się da, żeby oszczędzić sobie tej wątpliwej przyjemności. Jak wtedy, gdy sparował nad poprzeczkę strzał w stylu spadającego liścia.

Kolegom kiepsko szły próby odciążenia go. W najlepszej okazji pod drugą z bramek Jesus Imaz został w ostatniej chwili zablokowany przez kreowanego na następny duży transfer Cercle Ibrahima Diakite. W końcu spod skrupulatnej i bolesnej opieki stoperów uwolnił się Afimico Pululu, poszukał kogokolwiek na piątym metrze, lecz bezskutecznie. Gdy uciekł spod krycia po raz drugi, prostopadłym podaniem odnalazł Imaza, ale jego próbę z dużym spokojem złapał bramkarz.

Gospodarze natomiast korzystali z dosłownie każdej okazji, żeby ładować na chaos, jakby dorastali na trenerskim kunszcie Piotra Świerczewskiego. Siedemnaście kornerów, osiemnaście rzutów wolnych — wszystko przed siebie, w pole karne, z nadzieją, że spadnie pod nogi kogoś, kto zrobi z tego użytek.

I faktycznie, coś w Brugii spadło. Kamień z serca tysiąca pięciuset kibiców Jagiellonii, którzy wybrali się do Belgii. Mistrz Polski prześlizgnął się do kolejnej rundy, uciekł spod topora. Nie umniejszamy, bo Jaga zapracowała na to fenomenalnym występem w Białymstoku, ale takiej nerwówki można byłoby sobie i nam wszystkim oszczędzić.

Cercle Brugge — Jagiellonia Białystok 2:0 (1:0)

  • 1:0 – Hannes Van der Bruggen 8′
  • 2:0 – Felipe Augusto 50′

WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK NA WESZŁO:

fot. Newspix

47 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Konferencji

Reklama
Reklama