Czepialiśmy się Rakowa, zresztą słusznie, że zabija futbol. Przepychane kolanem mecze, nudy, zero efektowności, nieraz powstające z tego wpadki. Ale przecież nie będziemy trwać wiecznie w jednej opinii, skoro pewne rzeczy się zmieniają. I tak jak każde drzewo można przesadzić, tak też Marek Papszun chyba znalazł dla swojej drużyny inną formułę, po której nie chce się iść na drzemkę.

Ostatnie dwa mecze to sześć strzelonych goli przy jednym straconym. Okej, jednym z rywali Rakowa była Lechia Gdańsk, która powagi w defensywie akurat w tym meczu miała niewiele. Ale dodajemy Piasta, dość solidną ekipę pod każdym względem, i mamy w pakiecie pole do pozytywnej interpretacji. To znaczy: częstochowianie nieco przestawili wajchę, nie zadowalając się wynikiem 1:0, co jest naprawdę rzadkim obrazkiem. Dość powiedzieć, że przed dwoma ostatnimi kolejkami tylko dwukrotnie zdobyli większą liczbę bramkę niż dwie. Z Zagłębiem (5:1) i Widzewem (3:2).
Dlatego mecze z Lechią i Piastem tak wybijają się ponad normę. Są powiewem świeżości i dają nadzieję, że Marek Papszun jednak lubi piłkę nożną. Że ma w głowie myśl, której nie brakuje nikomu w Lechu. Tam jak wygrywają, to często z hukiem i jasnym przekazem dla reszty stawki, że są kozakami zmierzającymi w stronę mistrzostwa. Na jego tle Raków, nawet jeśli w bezpośrednim pojedynku Kolejorza ograł, wyglądał zazwyczaj dość ubogo. Nie emanował siłą, rozgrywał spotkania jakby bez przekonania, że rywali trzeba zabiegać, ostrzeliwać i dociskać, oczywiście przy odpowiednim poziomie skuteczności.
Dlatego tak miło było zobaczyć w ostatnich meczach Raków w najlepszej wersji. Zawsze będziemy powtarzać, że domyślnie ta drużyna nie może męczyć buły, że to jej po prostu nie wypada. Są dobrzy lub bardzo dobrzy piłkarze – muszą być wysokie lub bardzo wysokie wymagania. Prosta relacja, żadna fizyka kwantowa czy wymagania z kosmosu. Co więcej, jeśli walczysz o mistrzostwo, musisz podkręcać śrubę i iść śladem Jagiellonii, która na każdym froncie potrafi nie tylko wygrywać, ale też ekscytować. To da się połączyć, a gdy jesteś takim klubem jak Raków, bogatym i z wielkimi ambicjami, wręcz nie masz wyjścia. Musisz porywać tłumy.
Minimalizm i pragmatyzm wyznawany do bólu zostawmy ekipom, które nie mają z czego rzeźbić. Choćby takiej Koronie Kielce… a nie, nawet Korona pokazuje w rundzie wiosennej, że nie trzeba piłkarzy z wysokiej półki, żeby człowiek siedzący przez telewizorem wolał włączyć ich mecz, zamiast odpalić na ekranie inny typ rozrywki. O widza trzeba walczyć, takie mamy czasy, a więc czy nie lepiej zdobywać nowych kibiców poprzez występy ładne dla oka? To oczywiście pytanie retoryczne.
A jak już zawiesić na coś/kogoś oko, nie licząc ogólnego polotu Rakowa w ostatnim czasie, niech to będzie Jonatan Brunes. Norweg jest właściwie twarzą ekipy, która powoli przestaje obrzydzać nam futbol. Z Lechią ustrzelił dublet, z Piastem też. Widać, że zaczął odnajdować się w układance Papszuna, że lepiej odkrywa przestrzenie w polu karnym, skutkiem czego wygląda jak rasowy napastnik.
Wow, to tak można? Da się zwiększyć potencjał ofensywny, wykorzystując w składzie takie strzelby jak Rocha czy kuzyn Haalanda? Nie chcemy wieścić, że w głowie trenera „Medalików” nastąpił epokowy przełom, ale progres na pewno jest. Do następnego meczu Rakowa nie podejdziemy więc jak na skazanie, a raczej z przyjemnością. Bo właśnie taki zespół Medalików, w wersji mistrzowskiej, chcemy jak najdłużej – oby do końca sezonu! – oglądać.
WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:
- Inzaghi o kontuzji Zielińskiego: Odczucia nie są najlepsze. Co ze zgrupowaniem kadry?
- Dwie twarze Hakansa. Lech wygrywa i jest liderem
- Nilo Effori napisał oświadczenie. „Poczuliśmy się niebezpiecznie”
- To Brunes czy Haaland? Ktoś chyba podmienił kuzynów!
Fot. Newspix