Po godzinie gry byliśmy niemal pewni, że ktoś nas znowu nabrał na pierwszoligowy hit. Głównie dlatego, że często zdarzało nam się już nacinać. Ruch i Arka nie zafundowały nam jakiegoś wiekopomnego widowiska – co do tego nie mamy wątpliwości. Bywały jednak mecze zdecydowanie gorsze i nie będziemy na pewno zrównywać tego starcia z poziomem paździerzu. Tym bardziej, że wreszcie się rozkręciło i w końcówce dało kibicom niemało frajdy.

Mimo wolnego rozwoju akcji w Chorzowie jeszcze przed jedynym golem doszukaliśmy się paru godnych zapamiętania momentów. Zaskoczył nas choćby Marc Navarro, który przed rzutem wolnym dla Arki ucałował piłkę na szczęście i potem dał dośrodkować w pole karne Dawidowi Gojnemu. Taki fortel! Wszyscy pewnie myśleli, że to ten całuśny Hiszpan będzie wrzucał, a tu niespodzianka.
Zaskakiwali też inni zawodnicy, ale to już nie nas. Obrońców Ruchu parokrotnie zdziwił Tornike Gaprindaszwili – Gruzin w kilku sytuacjach zachował się naprawdę dobrze i sprawił, że Arka stanowiła jakieś tam zagrożenie na prawej flance. Defensorów ekipy z Gdyni, w odpowiedzi na popisy Gaprindaszwilego, zaskakiwał zdjęty w przerwie Jakub Myszor. On w ogóle dziś grał jak spuszczony ze smyczy ogar – biegał za siedmiu i co chwilę oglądaliśmy go w jakimś szalonym rajdzie. Niezbyt skutecznym, często niebezpiecznym dla niego i dla rywali. Ale no biegał, całkiem dużo i szybko.
Widać trener Szulczek nie docenił jego, jak to można ładnie powiedzieć, walorów motorycznych.
Ruch – Arka 0:1. Ruszyła maszyna po szynach ospale
Sami widzicie, że przez długi czas trudno było napisać o tym meczu coś naprawdę ciekawego. Coś, co zwali was z nóg i sprawi, że oczy wylezą wam z orbit. Pewnie dlatego, że długimi fragmentami nie działo się dziś w Chorzowie nic nawet bliskiego takiemu efektowi „wow”. Byli jedni, byli drudzy. I mecz. I tyle.
Faktem jest jednak, że gdyby na siłę szukać jakichś punktów odniesienia, to coś się znajdzie. W pierwszej części spotkania lepiej, przynajmniej na oko, wyglądała Arka. Podopieczni trenera Szwargi stworzyli sobie trochę więcej konkretnych okazji, stanowili też chyba większe zagrożenie. Po zmianie stron początkowo to Ruch ruszył (hehe) do ataku, ale i tak najwyższe tętno zmierzyliśmy u siebie chwilę po potężnym strzale Juliena Celestine’a. Stoper Arki tuż przed polem karnym rywali nabiegł na bezpańską piłkę i sieknął tak, jakby jutra miało nie być.
Gdyby uderzył parę centymetrów niżej, to przez cały wieczór po sieci latałoby nagranie z „GOLEM SEZONU W I LIDZE!!!”.
Ale obił poprzeczkę.
Marcjanik na wagę trzech punktów i niewiarygodny Bielecki
Im bliżej było do końca, tym mniej śmierdziało nam bezbramkowym remisem. Wreszcie ktoś postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i przełamać impas. Owym „ktosiem” Michał Marcjanik, który jako jedyny trafił dziś do siatki. Obrońca znalazł się jednak w naprawdę wyśmienitej sytuacji i grzechem byłoby zmarnowanie przezeń dokładnego dośrodkowania od Navarro. Hiszpan z rzutu wolnego posłał w pole karne Ruchu takie ciasteczko, że śmiało możemy nazwać tę jedną wrzutkę ozdobą meczu. A że jeszcze dała gola? Cóż, super. Lubimy gole i lubimy, gdy mecze wygrywają zespoły nieco bardziej zdeterminowane.
Pewnie nikt nie miałby zamiaru zbyt długo narzekać tu dziś na remis, ale wygrana Arki wydaje się uczciwym rezultatem. Gdynianie mieli w końcu jeszcze jedną wielką szansę na podwyższenie prowadzenia, gdy do rzutu karnego podchodził Zvonimir Petrović. Problem w tym, że stanął on twarzą w twarz z Jakubem Bieleckim, który w tym sezonie rozegrał dla Ruchu dwa mecze i obronił w nich trzy rzuty karne.
Tak. Wielki probabilistyczny cud. Dwa mecze i trzy obronione rzuty karne. Ten trzeci został obroniony dzisiaj.
Powtórzylibyśmy jeszcze raz, ale to i tak się w głowie nie mieści.
Ruch Chorzów – Arka Gdynia 0:1 (0:0)
- 0:1 – Marcjanik 78′
WIĘCEJ O PIERWSZEJ LIDZE:
- I liga: Szósta z rzędu wygrana GKS-u Tychy. Piękny gol i przełamanie ŁKS-u [WIDEO]
- Wisła Kraków wystawi rezerwy w Legnicy? “Poleciłem zgłoszenie 10-15 zawodników”
- Skandal w I lidze. Kibice wyrzucili dziennikarza z meczu Kotwicy
Fot. Newspix