Reklama

Łabojko: Prezes Brescii nie lubił liczby 17, więc trening zaczynał się o 16:59 [WYWIAD]

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

15 lutego 2025, 08:03 • 16 min czytania 10 komentarzy

Jakub Łabojko zimą wrócił do Polski po ponad czterech latach spędzonych za granicą, głównie we Włoszech. Nim pomocnik Motoru Lublin wyjaśnił swoją przyszłość, jesienią bezskutecznie szukał nowego klubu. W rozmowie z nami tłumaczy, dlaczego przez ostatnie miesiące był na bezrobociu i podaje nazwy drużyn, z którymi rozmawiał. Opowiada także o czasach w Serie B. Jak przesądy prezesa Brescii wpływały na funkcjonowanie zespołu? Czemu włoska taktyka często jest przestarzała? Co go irytowało w życiu codziennym? Dlaczego Serie B jest lepsza od Ekstraklasy? Czy nie żałuje, że już rok temu nie wrócił do kraju? Zapraszamy.

Łabojko: Prezes Brescii nie lubił liczby 17, więc trening zaczynał się o 16:59 [WYWIAD]

Jesteś zadowolony, że wróciłeś do Polski?

Jeśli miałbym odpowiadać na to pytanie rok temu, odpowiedziałbym, że nie. Dzisiaj jestem zadowolony, że wróciłem i mam taki klub jak Motor, w którym mogę się odbudować. Nie w każdym momencie życia punkt widzenia jest taki sam, wiele rzeczy szybko się zmienia. Wydaje mi się, że podjąłem dobrą decyzję.

Z czego wzięły się twoje zapoczątkowane latem perypetie transferowe, przez które jesień spędziłeś na bezrobociu i co się działo potem? Kilka tematów po drodze miałeś, chociażby ze Śląska Wrocław i GKS-u Katowice.

Niestety Ternana w ubiegłym sezonie nie utrzymała się w Serie B. Mimo że w trzyletniej umowie miałem zagwarantowaną stałość zarobków nawet w przypadku spadku, klub oczekiwał, że obniżę swoje wynagrodzenie i jednocześnie przedłużę kontrakt o kolejny rok. Nie zgodziłem się, tym bardziej, że w rundzie wiosennej nie zostałem dobrze potraktowany, prawie nie grałem. W sierpniu więc znalazłem się na bocznym torze, Ternana nie zgłosiła mnie do ligi. Trenowałem indywidualnie. Gdy drużyna miała zajęcia rano, ja miałem po południu i na odwrót. Próbowano wywrzeć na mnie presję.

Reklama

Latem nie dostałem oferty, która byłaby satysfakcjonująca. Dopiero w ostatnim dniu okienka udało się rozwiązać umowę z Ternaną i zostałem wolnym zawodnikiem. Sporo klubów się odzywało. Był kontakt ze Śląska Wrocław, zaraz po rozwiązaniu miałem sygnał od Rakowa, był temat z GKS-u Katowice, odzywały się też Wisła Kraków i Termalica. Z różnych względów nigdy jednak nie doszliśmy do konkretów. Czas leciał i w końcu zdałem sobie sprawę, że będę musiał poczekać do zimowego okienka.

Nie bałeś się, że po rundzie prawie bez grania kolejne pół roku na aucie sprawi, że będziesz miał zbyt duży bagaż do zrzucenia?

Pewne obawy były, ale po prostu tak się to ułożyło. Zapytania i sondowanie tematu to jedno, konkretne oferty to drugie. Tych drugich za bardzo nie miałem. W międzyczasie zmieniałem też agencję menadżerską, co na pewno dodatkowo komplikowało sprawę. Kontrakt rozwiązałem późno, w Polsce większość klubów już skompletowało kadry i nie chciało brać na listę płac zawodnika, który przez ostatnie miesiące występował w symbolicznym wymiarze. Zimą było wiadomo, że w wielu miejscach dojdzie do jakichś korekt kadrowych i coś może się wydarzyć. To już był ostatni dzwonek, żeby wrócić na karuzelę, ale wiedziałem, że jeśli trafię do dobrego klubu, to wykorzystam szansę i pokażę, co potrafię.

Jesienią chyba najbliżej było ci do Śląska. Gdyby nie porażka 2:4 z Cracovią, niewykluczone, że dziś po raz drugi reprezentowałbyś wrocławskie barwy.

Być może by tak było. Kilka razy rozmawiałem z trenerem Jackiem Magierą, natomiast wszystko zależało od tego, czy przyjadę i pokażę się na treningach. Jednocześnie oczekiwałem już przedstawienia jakichś warunków, a tego trener nie mógł zagwarantować. Dopiero po meczu z Cracovią moglibyśmy siąść do konkretniejszych rozmów, ale porażka to uniemożliwiła. Śląsk na dobre popadł w kryzys, z którego do teraz trudno mu wyjść. Najwyraźniej ten powrót nie był mi pisany i koniec końców warto było poczekać na Motor.

Reklama

Zapewne łatwiej byłoby się gdzieś zaczepić, gdyby nie zależało ci na co najmniej półtorarocznej umowie.

Moja pozycja negocjacyjna nie była zbyt mocna, ale jeśli już wchodzić w jakąś współpracę, to wtedy, gdy widzisz jej sens w dłuższej perspektywie. Kluczowym aspektem były względy rodzinne. Przeprowadzanie się gdzieś z żoną i dziećmi na 3-4 miesiące byłoby karkołomne, a nie wyobrażałem sobie, że z dnia na dzień ich zostawię, żeby wyjechać na drugi koniec Polski. Niektórzy nie mieliby z tym problemu, ja patrzę na to inaczej. Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko, że nawet przy dłuższym kontrakcie klub po pół roku stwierdzi, że powinniśmy się rozstać i trzeba byłoby szukać czegoś nowego, ale jeśli masz coś na papierze, spokój w głowie jest większy. Wtedy można w stu procentach skupić się na pracy.

Twoje testy w Motorze Lublin paradoksalnie trudniejsze były w gabinecie niż na boisku.

Dwa dni przed obozem Motoru dostałem informację, że jest szansa się na nim pokazać. Sztab mnie już znał i obserwował na video, natomiast po takiej przerwie chciał zobaczyć, czy fizycznie wszystko jest w porządku. Miałem dwa tygodnie, żeby się zaprezentować, ale już po kilku treningach trener Mateusz Stolarski zdecydował, że chce mnie w swoim zespole. Musiałem zrobić dobre wrażenie. Negocjacje kontraktowe okazały się bardziej skomplikowane. Trwały przez prawie cały obóz. Właściciel klubu Zbigniew Jakubas jest twardym negocjatorem, potrafi obstawać przy swoim zdaniu, ale w końcu udało się spotkać w jednym punkcie.

O miejsce w składzie nie będzie ci łatwo, w środku pola masz dużą konkurencję.

Od początku wiedziałem, czego mogę się spodziewać i jak to będzie wyglądało. Nie boję się rywalizacji. We Włoszech czasami było po trzech zawodników na pozycję i trzeba było walczyć. Wiadomo, że Sergi Samper jest bardzo dobrym zawodnikiem i zdążył już to pokazać. Ma ciekawą przeszłość, chyba jedną z najciekawszych w Ekstraklasie. Grał w czołowej drużynie świata i obcował na co dzień z wielkimi piłkarzami, których my oglądamy w telewizji. Skupiam się jednak na sobie i chcę pokazać, że też mogę być przydatny. W każdej chwili jestem gotowy wypełniać zadania od trenera, ale jeśli przyjdzie mi poczekać na więcej szans, na pewno się nie obrażę. Do pierwszego półrocza podchodzę spokojnie, chcę najpierw odzyskać pełnię formy. W nowym sezonie będę już miał większe oczekiwania względem siebie.

Godzina gry to jest na razie twoje maksimum na poziomie Ekstraklasy? Tyle czasu dostałeś w debiucie z Lechią Gdańsk.

To był mój pierwszy występ po długiej przerwie, a w dniach poprzedzających mecz towarzyszyło mi wiele stresu. Najpierw te przeciągające się negocjacje, później było trochę zamieszania ze zgłoszeniem mnie do rozgrywek. Włoska federacja długo się nie odzywała, a czas naglił. Trzy tygodnie ciągłego bycia pod prądem dały się we znaki i w trakcie spotkania wyszły. Wyniki motoryczne w pierwszej połowie miałem najlepsze w drużynie, ale podświadomie odczuwalny stres sprawił, że w 60. minucie musiałem zejść. Z tygodnia na tydzień jednak idę do przodu. Dziś spokojnie mogę rozegrać 70-80 minut.

Po fakcie nie wyrzucasz sobie tej Ternany? Do Ekstraklasy mogłeś trafić już rok temu i z perspektywy czasu chyba lepiej byś na tym wyszedł.

Wiadomo, analiza wsteczna zawsze skuteczna… W tamtym momencie podejmowałem decyzję, która wydawała mi się najlepsza dla mnie i dla rodziny. Włochy po trzech latach dalej nam się podobały i chcieliśmy tam zostać. Być może główny błąd popełniłem z doborem klubu w Serie B. Wtedy jednak też interesował mnie dłuższy kontrakt, stabilność finansowa i pewność występów na określonym poziomie. W okresie gdy dołączyłem do Ternany zmieniali się prezes i właściciel, wszystko okazało się trudniejsze. Później doszły zawirowania finansowe, kadrowe, zmiany trenerskie. Powiedzmy, że do grudnia jako tako miało to ręce i nogi, potem niestety było znacznie gorzej.

Czyli gdybyś mógł się cofnąć, wybrałbyś Catanzaro.

Catanzaro było beniaminkiem, pierwszy raz usłyszałem o nim dopiero po awansie. Nie byłem pewny tego klubu. Musiałbym się przeprowadzić na samo południe Włoch. Nie miałem zbyt wielu informacji o Catanzaro, niewiele osób mogło mi coś więcej powiedzieć. Okazało się, że grało bardzo ciekawą piłkę i walczyło w barażach o Serie A. W tym sezonie znów jest wysoko w tabeli. Może pójście tam byłoby dobrym ruchem, ale nie wiemy, czy grałbym regularnie i jak byśmy się z rodziną zaaklimatyzowali. Możemy gdybać.

Całościowo wracasz z Włoch z tarczą czy na tarczy?

Za ostatni okres na pewno na tarczy, natomiast za wcześniejsze lata z tarczą. Przeżyłem dużą sinusoidę. Pierwszy rok w Brescii był dobry. Nie miałem pewnego miejsca w składzie, ale zawsze wchodziłem na boisko, grałem w każdym meczu. Drugi sezon skomplikowały kontuzje. Straciłem jesień, najpierw przez skręcony staw skokowy. Za wcześnie wróciłem do treningów, nie byłem w pełni wyleczony i problem powrócił. Gdy już w końcu się z tym uporałem, złamałem w stopie kość sześcienną. Lekarze dość długo uważali, że to stłuczenie, więc trenowałem z coraz większym bólem. Dopiero prześwietlenie pokazało prawdę i przez wiele tygodni w zasadzie nic nie mogłem robić. Po powrocie usłyszałem, że będzie problem z graniem. Odszedłem na wypożyczenie do AEK-u Larnaka.

Trzeci sezon dla Brescii znów był w porządku, zaliczyłem 30 występów. Pierwsze półrocze w Ternanie także nie wyglądało źle, do stycznia grałem regularnie. Ostatnie miesiące mogłem spisać na straty. Siedziałem na ławce, spadliśmy do Serie C i po wspomnianych perypetiach rozwiązałem kontrakt w atmosferze konfliktu. Wychodzi na to, że nieparzyste sezony były dobre, a parzyste co najwyżej średnie.

Pożegnanie z Brescią ty i wielu innych zawodników mieliście burzliwe, delikatnie mówiąc.

Do pewnego momentu zapowiadało się, że zostanę i przedłużę umowę. Rozmawialiśmy, ale klub dwukrotnie zmieniał wcześniej ustalone warunki, dlatego odeszliśmy od stołu. Potem już nie było woli ze strony Brescii, żeby wrócić do tematu. Dograłem sezon i na koniec przełknąłem gorycz spadku po barażu z Cosenzą. Finalnie Brescia się potem utrzymała, bo Reggina przez problemy finansowo-podatkowe została karnie zdegradowana, jednak sportowo się nie udało. Dla mnie ten nieciekawy okres skończył się w dniu rewanżu z Cosenzą, gdy byłem już spakowany i wiedziałem, że odchodzę.

Pierwszy mecz przegraliśmy 0:1. U siebie odrobiliśmy straty, do 95. minuty mieliśmy dogrywkę. Wtedy goście niespodziewanie wyrównali po stałym fragmencie i wściekli kibice wbiegli na murawę. Mecz nie został dokończony, Cosenza dostała później walkowera.

Czułeś się bezpośrednio zagrożony?

Mnie już wtedy na boisku nie było, ale przechodzi strach przez ciało, gdy przypominasz sobie zamaskowanych ludzi atakujących piłkarzy. Nieciekawe wspomnienia. Kibice dobrze wiedzą, gdzie zawodnicy w danym momencie mieszkają i istniało ryzyko, że wyładują na nas swoją złość. Bałem się o rodzinę, dlatego odejście było nieuniknione.

Jakub Łabojko (Brescia Calcio)

Zakładam, że wyjeżdżając do Włoch spodziewałeś się doświadczyć wielkiego profesjonalizmu na boisku i poza nim, a nie zawsze tak było.

Zdecydowanie nie. Działo się wiele rzeczy, które w Polsce są nie do pomyślenia, a we Włoszech są na porządku dziennym. Także w zwykłym życiu. Pomijam ciągłe spóźnianie się, gdy ktoś był z tobą umówiony. Na coś takiego można było się z góry nastawić, jednak potrafiło to iść dalej. Przychodzi gość od internetu i mówi, że nie wziął dziś kabli i niczego nie podłączy, ale tak przyszedł zobaczyć, jak wygląda sytuacja… List z dokumentami czy szczepionkami dla dziecka potrafił iść pocztą przez miesiąc, mimo że od miejsca wysyłki dzieliło nas pięć minut. W Brescii można złożyć wniosek o jakiś dokument tłumacząc go przez tłumacza przysięgłego i otrzymując pieczątkę z sądu, ale w Terni już tego nie honorowali. Tam potrzebny był wniosek wielojęzyczny. A to przecież nie USA, gdzie każdy stan ma swoje przepisy. Dziś takie historie śmieszą, na gorąco potrafiły irytować.

Jeśli chodzi o funkcjonowanie klubów, bywało różnie. W Brescii mieliśmy bardzo dobre boiska, klub otworzył nowy ośrodek treningowy, za to siłownią był pokoik 7 na 7 metrów i tyle. Nie miało to nic wspólnego z przestrzennymi siłowniami, w których masz wiele miejsca i sprzętu. Tam bazowali na starym sprzęcie, po którym widziałeś upływ czasu i brak inwestycji. Zaplecze do odnowy biologicznej stanowiły dwa kubły z zimną wodą. W Ternanie na boiska mogliśmy już ponarzekać. Trenowaliśmy na sztucznej, niepełnowymiarowej murawie, która pozostawiała sporo do życzenia. Wielu zawodników doznawało kontuzji. Siłownia była prowizoryczna, pod balonem. W budynku klubowym pękał tynk, na ścianach pojawił się grzyb.

We Włoszech jest dużo pieniędzy, natomiast nie zawsze są one wydawane we właściwy sposób. Wiele klubów ma środki na pensje, jednocześnie nie mogąc przebudować stadionów tak, żeby dobrze wyglądały i były w miarę nowoczesne. Duża część obiektów jest stara, z lat 90. lub jeszcze wcześniejszych, tylko lekko przypudrowana, by jakoś stały. Specyficzny klimat. Są pozytywne przykłady. Udinese, Juventus czy Frosinone grają na nowych stadionach, ale często kluby nie chcą inwestować w infrastrukturę i własne struktury.

Osobnym tematem są włoscy działacze. Kogoś takiego jak prezes Brescii, Massimo Cellino chyba trudno porównać do kogokolwiek w Polsce.

Ewentualnie może do Józefa Wojciechowskiego, który w Polonii Warszawa też zmieniał trenerów jak rękawiczki i dawał im małe pole manewru, chcąc samemu rządzić z tylnego siedzenia. Tak to właśnie funkcjonowało w Brescii. Jedyne spokojne okresy mieliśmy podczas mojego pierwszego sezonu od lutego do czerwca, gdy prowadził nas Pep Clotet i w drugim roku. Filippo Inzaghi wytrwał w klubie od lipca do marca. Wypowiedzenie otrzymał już miesiąc wcześniej, ale po trzech dniach wrócił jeszcze na kilka tygodni. Prezes zapomniał o zapisie, że nie może go zwolnić, gdy drużyna znajduje się na miejscach barażowych.

Cellino często działa pod wpływem dużych emocji. Jednego dnia myśli tak, drugiego inaczej. Różne nieciekawe rzeczy się o nim słyszało. To Sardyńczyk, mówiono nawet o powiązaniach z mafią. Do dziś nie wiem, jak funkcjonowały jego biznesy. Na pewno miał sporo środków do wydawania.

Miałeś z nim bezpośrednie przejścia?

Nie, nasz kontakt był sporadyczny. Wymienialiśmy wtedy 2-3 zdania. Znacznie więcej rzeczy po prostu się widziało. Często przyjeżdżał na nasze treningi, dawał wskazówki, jak mamy grać i gdzie podawać. Na terenie ośrodka treningowego była mała kapliczka, w której nieraz się modlił. Czasami organizowano w niej msze.

Prezes był człowiekiem mocno wierzącym, ale jednocześnie bardzo przesądnym. Nienawidzi koloru fioletowego i liczby 17, którą uznaje za pechową. Na trybunach żadne krzesełko nie miało numeru 17, oczywiście też żaden zawodnik nie mógł go nosić na koszulce. GPS-y mieliśmy ponumerowane od 1 do 25, ale siedemnastki nie było. Zamiast tego 16 A i 16 B, potem normalnie 18. Treningi nigdy nie mogły zaczynać się o 17:00, tylko o 16:59.

Sandro Tonaliego do Milanu sprzedał za 16,9 mln euro. Kiedy okazało się, że jeden obóz zajął nam 17 dni, na jego polecenie jeszcze przez dobę bezczynnie siedzieliśmy w hotelu, żeby wyszło 18 dni. Kontrakt z Brescią podpisywałem 17 września, na umowie wpisano 18 września i w ten dzień ogłoszono transfer. Wszystko wtedy trwało. Cellino miał być na miejscu, żeby złożyć podpisy, ale go nie było i ludzie z klubu łapali go przez telefon. Gdy rozmawialiśmy o nowej umowie, zamiast stawić się na miejscu, przebywał w Anglii i nie odbierał.

Trenerami ciągle żonglował. Kulminacja nastąpiła w okresie grudzień 2022-luty 2023. Doszło wtedy do czterech trenerskich zmian. Pep Clotet pracował do grudnia, na dwa mecze zastąpił go Alfredo Aglietti, później Clotet wrócił na trzy mecze, następnie z Primavery na dwie kolejki wzięto Davide Possanziniego, aż wreszcie wrócił asystent Cloteta, Daniele Gastaldello i on wytrwał nieco dłużej.

Massimo Cellino zawsze chciał postawić na swoim. To bardzo ciekawa i barwna postać do opisywania, ale jego sposób działania nie miał nic wspólnego z budowaniem porządnej drużyny i chęcią osiągnięcia jakichś sukcesów.

Wyjeżdżając do Italii zapewne wiedziałeś, że karuzela trenerska mocno się tam kręci.

Ale nie wiedziałem, że aż tak. Człowiek śledził przede wszystkim Serie A, tam trenerzy w takim tempie się nie zmieniali. W Brescii już po dwóch tygodniach od mojego transferu doszło do zmiany. Jeszcze za bardzo nie rozumiałem włoskiego, po drugim meczu wyszedł komunikat z klubu. Zobaczyłem go w internecie, przekopiowałem do tłumacza i dowiedziałem się, że Luigi Delneri, który mnie sprowadzał i widział w składzie, został zwolniony. A my zaliczyliśmy remis i porażkę, sezon dopiero się zaczął. Szaleństwo od początku. W Polsce przez cztery lata na szczeblu centralnym miałem trzech trenerów. We Włoszech czterech trenerów miałem po trzech miesiącach.

Kogo z tego licznego grona wspominasz najlepiej?

Warsztatowo najbardziej cenię Davide Possanziniego. Obecnie pracuje w Mantovie, z której miałem ofertę, gdy była jeszcze w Serie C. Possanzini w pierwszym sezonie pracy awansował z nią do drugiej ligi, teraz jest gdzieś w środku tabeli. Przez wiele lat pełnił rolę asystenta Roberto De Zerbiego i ma taką samą filozofię futbolu. Bardzo mi odpowiadał jego pomysł na grę. Chcieliśmy rozgrywać od tyłu i narzucać swoje warunki, a nie tylko bronić się i liczyć na kontry. Niestety, pierwsze dwa mecze przegrał, a Cellino nasze granie się nie podobało. Stwierdził, że trener z Primavery nie będzie mówił prezes klubu, jak ma wyglądać drużyna i współpraca szybko się zakończyła.

Wielką postacią był Filippo Inzaghi, ale rozegrałem u niego tylko jeden mecz. Najpierw miałem te dwie kontuzje w rundzie jesiennej, a później odszedłem na Cypr, żebym wrócić do rytmu meczowego, bo klub chciał sprowadzić kogoś na moją pozycję. Dziś Inzaghi jest z Pisą na miejscu dającym awans do Serie A.

Świetne wrażenie na początku sprawił Pep Clotet. Podczas jego pierwszego podejścia wydawał się bardzo dobrym trenerem, natomiast dalsze decyzje Hiszpana zweryfikowały moje przekonanie. Trafił u nas na grupę, której pozwolił grać w piłkę i to wystarczyło. Gdy wrócił drugi i trzeci raz, już nie przekonał do siebie zawodników swoim stylem. A jego późniejsze wyniki w SPAL, Torpedo Moskwa i ostatnio Triestinie pozostawiały sporo do życzenia. Myślałem, że znacznie lepiej rozwinie swoją karierę.

Po włoskim uniwersytecie taktykę masz już w małym palcu?

We Włoszech faktycznie jest wiele taktyki, natomiast wydaje mi się, nie mówimy już o nowoczesnej taktyce. Bardziej jest to przesuwanie na sucho, dużo treningu statycznego i biegania bez piłki. Włosi nie idą z duchem czasu. Jakiś rozwój jest, pojawiła się młoda fala trenerów, ale te zmiany mogłyby przebiegać szybciej. Oczywiście mówię głównie w kontekście Serie B, które dobrze znam.

Widziałem tam wiele różnych modeli i pomysłów, ale w Motorze doświadczam czegoś nowego, czego jeszcze w karierze nie spotkałem, czyli pracy ściśle opartej na liczbach. Można powiedzieć, że to takie małe Moneyball, choć nie do końca. Za granicą wdrożono to wcześniej, w Polsce dopiero zaczyna być powszechniejsze. Dośrodkowania z konkretnych stref, nieoddawanie strzałów z dystansu, procent posiadania piłki jako czynnik bez znaczenia w kontekście zwiększania szans na wygranie meczu. Podania z linię obrony rywali w największym stopniu zwiększają prawdopodobieństwo wygrania meczu. Ciekawe rzeczy, a z liczbami nieraz ciężko dyskutować, bo są faktami.

Podtrzymujesz opinię, że Serie B to lepsza liga niż Ekstraklasa?

Tak. Pod względem jakości mówimy o zdecydowanie lepszej lidze. Same nazwiska, z którymi miałem do czynienia, o tym świadczą. Takich zawodników jak Gianluigi Buffon, Cesc Fabregas, Mario Balotelli, Jeremy Menez, Radja Nainggolan czy Kevin-Prince Boateng w Ekstraklasie nie mamy. W Brescii grałem chociażby z Rodrigo Palacio. Ciągle widać było ich boiskową klasę. Wielu zawodników dziś będących na poziomie Serie A, wtedy ogrywało się w drugiej lidze – na przykład Di Gregorio z Juventusu czy Carlos Augusto z Interu. Nie brakuje też starszych piłkarzy z naprawdę dobrym CV, którzy zeszli szczebel niżej.

Jak zareagowałeś na słowa Zbigniewa Jakubasa, że już teraz chciałby być w TOP6?

Raczej umieściłbym się w obozie zalecającym spokojne podejście. Najpierw zdobądźmy jeszcze 11 punktów, które zapewnią utrzymanie i pójdziemy dalej. Trzeba być ambitnym i mierzyć wysoko, ciągle podnosić sobie poprzeczkę. Gdyby tego w Motorze brakowało i wystarczyłoby minimum przyzwoitości, na pewno klub ten nie przeskoczyłby tak szybko z II ligi do Ekstraklasy. Podejście właściciela rozumiem, ale jako zawodnik wolę najpierw skupić się na wykonaniu podstawowego zadania, by z czasem móc spojrzeć wyżej. Fajnie byłoby osiągnąć najlepszy wynik w historii Motoru, czyli przebić dziewiąte miejsce w Ekstraklasie.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Marczuk uważa, że Legia to największy klub w Polsce. “Zawsze to mówiłem”

Jakub Radomski
65
Marczuk uważa, że Legia to największy klub w Polsce. “Zawsze to mówiłem”

Ekstraklasa

Piłka nożna

Marczuk uważa, że Legia to największy klub w Polsce. “Zawsze to mówiłem”

Jakub Radomski
65
Marczuk uważa, że Legia to największy klub w Polsce. “Zawsze to mówiłem”