Reklama

Tenisowy horror. Iga Świątek przegrała po nieprawdopodobnej walce

Kacper Marciniak

Opracowanie:Kacper Marciniak

23 stycznia 2025, 14:15 • 5 min czytania 66 komentarzy

Nie znajduje się w TOP 10 światowego rankingu. Nigdy nie wygrała wielkoszlemowego turnieju. Nie ma dobrego bilansu meczów bezpośrednich z Igą Świątek. Te wszystkie zdania na temat Madison Keys są prawdziwe. Ale jakie to miało dzisiaj znaczenie? Żadne. 29-latka grała świetnie. Lepiej wytrzymała tę tenisową wojnę na wyniszczenie. I zasłużenie to ona, a nie Polka (która miała nawet meczbola) awansowała do finału Australian Open.

Tenisowy horror. Iga Świątek przegrała po nieprawdopodobnej walce

Jak ocenialiśmy Igę jeszcze przed startem dzisiejszego półfinału?

Malkontenci oczywiście powiedzą, że Świątek nie miała trudnej drabinki i wygrywała te spotkania, które powinna była wygrać. No i z jednej strony racja: Polka nie musiała mierzyć się z Jeleną Rybakiną, która jej wyjątkowo nie leży i która szybko odpadła z turnieju. Z wyjątkiem Emmy Navarro ogrywała outsiderki, zawodniczki, które nigdy (albo od dawna, w przypadku Emmy Raducanu) nie błyszczały na wielkoszlemowych kortach. Ale raz, że stawka WTA jest od lat niezwykle wyrównana i wcale nie jest łatwo uchronić się przed niespodziankami. A dwa, że Świątek w pięciu meczach Australian Open straciła łącznie… 14 gemów. To jeden z najlepszych wyników w historii. Lepiej na drodze do półfinału Australian Open spisywały się tylko Maria Szarapowa (w 2013 roku – straciła 9 gemów), Monica Seles (w 1991 roku – straciła 12) oraz Steffi Graf (w 1989 roku – straciła 13).

Trzeba było zatem przyznać: Iga Świątek coś robi naprawdę dobrze. I jej współpraca z Wimem Fissettem już zaczyna przynosić owoce. Tomasz Wolfke w rozmowie z nami wskazywał choćby na jeszcze większą fizyczną dominację Polki nad rywalkami. – Ewidentnie jest, mówiąc w cudzysłowie, „większa”. Czyli ma i potężniejsze nogi, i barki. To oczywiście w przypadku zawodowego sportowca obojętnie jakiej płci żadna wada, a wręcz zaleta […] Polka to góra mięśni i to na pewno bardzo pomaga w tenisie fizycznym, jaki prezentuje – mówił dziennikarz Eurosportu.

Czego natomiast mogliśmy spodziewać się konkretnie po meczu Świątek z Madison Keys? W jakimś stopniu powtórki z półfinału Australian Open 2022. Wówczas Iga grała z Danielle Collins, a tak się składa, że młodsza z Amerykanek prezentuje w gruncie rzeczy dość podobny tenis (i ma zbliżone warunki fizyczne). Oparty na mocnym serwisie, dobrej grze z głębi kortu oraz płaskich, szybkich uderzeniach. Z Collins Polka akurat przegrała. Ale liczyliśmy, że z Keys będzie inaczej – patrząc na aktualną formę Świątek i to, że obecnie lepiej radzi sobie z tego typu tenisistkami.

Reklama

Festiwal przełamań

Dzisiejszy mecz zaczął się jednak niepokojąco, bo od przełamania po stronie Keys. Po chwili Świątek… odpowiedziała tym samym i mieliśmy remis w gemach. Po czym doszło do powtórki z rozrywki – najpierw po raz drugi przełamała Amerykanka, a następnie po raz drugi przełamała Polka. Oglądaliśmy dość szarpane widowisko, pełne nerwowości z obu stron. I doszliśmy do pewnego wniosku: Świątek musi poprawić serwis, aby myśleć o pokonaniu Keys. Bo 29-latka z Rock Island wszelkie “farfocle” przerzucane na drugą stronę łatwo potrafiła zamieniać na punkty.

I faktycznie, na szczęście Polka wzmocniła swoją zagrywkę. A po tym, jak wyszła na prowadzenie w gemach (3:2), zaczęła też agresywniej uderzać w grze na returnie. Co nie zawsze zamieniało się na bezpośredni punkt, ale wymuszało błędy Amerykanki. To wszystko miało swoje odzwierciedlenie w wyniku – bo Iga wyszła na prowadzenie 4:2, potem 5:2 i była już o krok od wygrania seta. Z tym, że Keys niestety nie złożyła broni. Ograniczyła błędy własne, starała się szybko zamykać wymiany i dokładnie to udawało się jej robić. Choć Iga miała nawet piłkę setową, po chwili remisowała już 5:5 w gemach.

Wtedy jednak ukazała się niezwykła determinacja i koncentracja naszej tenisistki. Lepsza gra rywalki absolutnie nie podcięła jej skrzydeł. Świątek wróciła do tego, co prezentowała na korcie parę gemów wcześniej. Utrzymała swoje podanie, a potem nie dała wytchnienia Keys przy jej serwisie. Uderzała piekielnie mocno i precyzyjnie. I może z pewnymi problemami, ale wreszcie wygrała pierwszego seta.

Co tu się dzieje!

To obrazek, który w przeszłości widzieliśmy wielokrotnie: po wygraniu zaciętej pierwszej partii, w drugiej Iga Świątek zaczyna rozdawać karty na korcie. W meczu z Madison Keys wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Bo Amerykanka błyskawicznie się odbudowała i zaczęła kompletnie dominować naszą tenisistkę. To był set bez większej historii. 29-latka trafiała prawie wszystko. Zarówno na serwisie, jak i returnie. A Polce nie wychodziło nic. Do tego stopnia, że zdołała wygrać tylko jednego gema (i to przy sporej pomocy uderzającej wówczas po autach Keys).

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, ale Iga musiała się podnieść. I owszem, w trzeciej partii grała lepiej. Miała momenty, które sprawiały, że myśleliśmy “teraz zacznie się rozkręcać, teraz będzie z górki”. Ale niestety: Polka nie była w stanie ustabilizować swojej gry. Cały czas popełniała za dużo błędów, wyrzucała za wiele piłek, które mogła utrzymać w korcie. Przy stanie 4:4 wywalczyła sobie łącznie cztery breakpointy. Ale żadnego z nich nie wykorzystała. Potem natomiast zaliczyła przełamanie i miała wszystko na wyciągnięcie ręki. Ale przy własnym podaniu nie wykorzystała meczbola i sama dała się przełamać.

Mieliśmy tie-break i w nim niestety więcej jakości tenisowej pokazała Amerykanka. Iga była co prawda przez długi czas na prowadzenie, ale przy stanie 7:8 Keys zaczęła bezlitośnie trafiać serwisem – zdobyła dwa punkty z rzędu i wywalczyła meczbola. Polka nie mogła sobie wówczas pozwolić już na jakikolwiek błąd, ale ten jej się niestety przydarzył. I to Madison zaczęła cieszyć się ze zwycięstwa.

Reklama

Iga Świątek nie zdobędzie więc swojego pierwszego tytułu Australian Open. A także przynajmniej na razie nie odbierze Arynie Sabalence pierwszego miejsca w rankingu WTA.

Iga Świątek – Madison Keys 7:5, 1:6, 6:7 (8)

Czytaj więcej:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Oficjalnie: Był już jedną nogą w Juventusie, dziś przedłużył umowę z Barceloną

Mikołaj Wawrzyniak
0
Oficjalnie: Był już jedną nogą w Juventusie, dziś przedłużył umowę z Barceloną

Polecane

Komentarze

66 komentarzy

Loading...