Reklama

Podobno tak się zdobywa trofea. Liverpool przepchnął zwycięstwo z Lille

Aleksander Rachwał

Autor:Aleksander Rachwał

21 stycznia 2025, 23:45 • 5 min czytania 2 komentarze

Jeśli mówimy o wrażeniach czysto piłkarskich – zawodnicy Arne Slota nie pozostawili złudzeń, kto był lepszy. Nie tylko dziś na Anfield, ale i przez całą jesień. Nie można jednak powiedzieć, aby mecz z Lille był dla Liverpoolu spacerkiem. Goście, którzy przez większość meczu byli uważni, zdyscyplinowani i skoncentrowani na bronieniu dostępu do własnej bramki, nie muszą się specjalnie wstydzić dzisiejszej porażki. Są w końcu dopiero drugą drużyną w tej edycji Ligi Mistrzów, która znalazła drogę do siatki Liverpoolu.

Podobno tak się zdobywa trofea. Liverpool przepchnął zwycięstwo z Lille

Faworyt meczu mógł być tylko jeden i był nim Liverpool – to nie ulegało wątpliwości. Lille to jednak nie jakaś przypadkowa drużyna – takie określenie byłoby dużą ujmą dla zespołu, który pozostawał niepokonany od połowy września, a w międzyczasie ograł Real Madryt, Atletico, czy zremisował z Juventusem. Dlatego oczekiwaliśmy od graczy Bruno Genesio, że postawią się dziś liderowi i wprowadzą jeszcze więcej emocji w walce o czołową ósemkę przed ostatnią kolejką. I Lille przez większość czasu rzeczywiście naprawdę dobrze radziło sobie z neutralizowaniem poczynań Liverpoolu. Niestety dla nich, do pokonania The Reds w tym sezonie potrzeba czegoś więcej niż solidności.

W alternatywnej rzeczywistości Lille ten mecz wygrało. I to nie w takiej, gdzie zmienić musiałoby się wiele. Wszystko sprowadzało się do tego, jak Gabriel Gudmundsson wykorzysta okazję do pokonania Alissona już pierwszej minucie meczu, po tym jak z łatwością ograł Conora Bradley’a. Gdyby trafił, całkiem nieźle usposobione w obronie Lille mogłoby przestawić wajchę do końca w kierunku defensywy i rozbijać kolejne ataki Liverpoolu. Biorąc pod uwagę, że atak pozycyjny nie był dziś najefektywniejszym orężem w arsenale The Reds, to naprawdę mogłoby się udać.

Ale się nie udało. Gudmundsson spudłował, lepszej okazji na ułożenie sobie spotkania goście już nie mieli.

Liverpool – Lille 2:1. Francuzi postawili trudne warunki, ale nie było ich stać na remis

Doceniamy, że piłkarze Genesio naprawdę nieźle radzili sobie w tyłach. Jak jednak przeciwstawić się tak zabójczej akcji, jak ta, która doprowadziła do gola Salaha? Wystarczyła strata Jonathana Davida na połowie rywala, by jednym przeszywającym podaniem wyprowadzić skrzydłowego sam na sam z Chevalierem. I od razu z tego miejsca wspomnijmy, że nie był to wcale wybitny mecz Egipcjanina. Zanim znalazł się w sytuacji oko w oko z bramkarzem Lille, gwiazdor The Reds zdążył już sknocić kilka okazji, z których można było wyciągnąć zdecydowanie więcej. Jednak w tej jednej, decydującej, zaprezentował taki luz, że już zanim jego stopa dotknęła futbolówki, można było być pewnym, że za moment rywal będzie wyciągał piłkę z bramki. Salah huknął bez namysłu, z pierwszej piłki. Precyzyjnie. Nie do obrony.

Reklama

Po zmianie stron wydawało się, że druga bramka dla Liverpoolu jest tylko kwestią czasu. Salah mógł podwyższyć zresztą jeszcze przed przerwą, kiedy po genialnym zagraniu Luisa Diaza zabrakło Egipcjaninowi jedynie dokładniejszego wykończenia. Kolejną dobrą okazję skrzydłowy The Reds miał tuż po wznowieniu gry, a chwilę później blisko podwyższenia prowadzenia był po strzale głową Jarell Quansah. Los Lille zdawał się coraz bardziej przesądzony, a kiedy Aissa Mandi złapał drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska, właściwie nic nie przemawiało za tym, że czekają nas jeszcze jakiekolwiek emocje.

Wtedy jednak futbolowi bogowie na chwilę oderwali się od meczu Barcelony z Benfiką i zwrócili swój wzrok na Anfield. Rozejrzeli się, zobaczyli rosnącą przewagę ekipy Slota przeciwko broniącym się w dziesięciu gościom i stwierdzili: za nudno tu, pora namieszać.

Gol dla Lille, czyli odrobina emocji od futbolowych bogów

W ten oto sposób, nagle, z niczego, Lille wyrównało. Po godzinie od swojej poprzedniej akcji zakończonej strzałem, Gudmundsson posłał piłkę w pole karne do Hakona Haraldssona. Uderzenie Islandczyka obrońcy Liverpoolu byli jeszcze w stanie zablokować, ale przy dobitce Jonathana Davida byli już bezradni. I tak oto, mimo że nic na to nie wskazywało, stan rywalizacji powrócił do równowagi.

Na całe cztery minuty.

Wtedy właśnie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, futbolówka trafiła pod nogi wprowadzonego w przerwie Harvey’a Elliotta. Anglik zdecydował się na uderzenie zza pola karnego, nawet dość mocne. To jednak nieudana interwencja Ngalayela Mukau zmieniła tor lotu piłki tak, że Chevalier mógł się tylko przyglądać się, jak futbolówka ląduje w bramce.

I znów wracamy do tego, że to wcale nie był jakiś wielki mecz w wykonaniu lidera Premier League. W wielu przypadkach gol po kontrze i ze stałego fragmentu (jeszcze po rykoszecie) wyglądałyby jak elementy scenariusza, w którym słabszej drużynie poszczęściło się w starciu z mocniejszym rywalem. Dziś jednak szczęście było po stronie lepszych. Piłkarska jakość, dogodne okazje – tym wszystkim gracze Liverpoolu przewyższali przeciwnika. W razie niekorzystnego wyniku mogliby mieć pretensje tylko do siebie. Podobno jednak zwycięzców cechuje to, że potrafią przepchnąć wygraną, nawet, gdy mają słabszy dzień. Zespół Slota może odhaczyć to z listy rzeczy do zrobienia w tej edycji Ligi Mistrzów.

Reklama

Liverpool pozostaje jedyną niepokonaną drużyną w stawce i gdyby nie zwycięstwo Barcelony w pokręconych okolicznościach, świętowałby już historyczne pierwsze zwycięstwo w fazie ligowej Champions League. O ewentualnym bezpośrednim awansie Lille zdecyduje natomiast ostatnia kolejka, w której francuska ekipa zmierzy się z Feyenoordem.

Liverpool – Lille 2:1 (0:1)

  • 1:0 – Salah 34′
  • 1:1 – David 63′
  • 2:1 – Elliot 67′

Czerwona kartka: Mandi 59′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Zainteresowany futbolem od kiedy jako 10-latek wziął wolne w szkole żeby zobaczyć pierwszy w życiu mecz reprezentacji Polski na mistrzostwach świata. Na szczęście później zobaczył też Ronaldo wygrywającego mundial, bo mógłby nie zapałać uczuciem do piłki. Niegdyś kibic ligi hiszpańskiej i angielskiej, dziś miłośnik Ekstraklasy i to takiej z gatunku Stal Mielec – Piast Gliwice w poniedziałkowy wieczór.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Wygrana z kontrowersją w tle. Iga Świątek w półfinale Australian Open!

Szymon Szczepanik
0
Wygrana z kontrowersją w tle. Iga Świątek w półfinale Australian Open!

Liga Mistrzów

Polecane

Wygrana z kontrowersją w tle. Iga Świątek w półfinale Australian Open!

Szymon Szczepanik
0
Wygrana z kontrowersją w tle. Iga Świątek w półfinale Australian Open!

Komentarze

2 komentarze

Loading...