– W Championship jak walczysz o awans w barażach, to możesz wygrać 7:0 u siebie, a jak przegrasz 0:1 na wyjeździe, to jest dogrywka – twierdził kilka lat temu Tomasz Hajto w Piłkarskim Quizie pod Napięciem. Nic się nie zgadzało, a nagranie z programu do dziś robi furorę wśród internautów. Tymczasem mało kto wie, że zasady decydujące o miejscu w tabeli Premier League przy równej liczbie punktów i takiej samej różnicy bramek są prawie tak absurdalne, jak to, co opowiadał były reprezentant Polski.
To, co decyduje o miejscu w tabeli przy równej liczbie punktów wprawia często w zakłopotanie nawet największych ekspertów futbolowych. A co dopiero zasady barażowe, w dodatku na drugim szczeblu ligowym. Nic więc dziwnego, że Tomaszowi Hajcie wszystko się pomieszało:
Na przestrzeni dziejów stosowano różne kryteria, decydujące, który zespół znajduje się wyżej w tabeli w przypadku równej liczby punktów. Na początku rozgrywek o mistrzostwo Polski przy takim samym dorobku dzielono liczbę goli strzelonych przez liczbę straconych. Kto miał lepszy współczynnik, ten był wyżej. W 1970 roku FIFA na mistrzostwach świata wprowadziła nie iloraz, a różnicę bramek we wszystkich spotkaniach danej drużyny jako tak zwany tiebreaker.
Różnica bramek czy mecze bezpośrednie?
Miało to zachęcić zespoły do bardziej ofensywnej gry. Często zapominamy, że zasada ta do dziś obowiązuje na mundialu, w przeciwieństwie do Euro, gdzie decyduje wynik meczu bezpośredniego. Do 1976 roku było tak również w Ekstraklasie. Wtedy to PZPN przeszedł na bilans meczów bezpośrednich jako czynnik decydujący między zespołami z taką samą liczbą punktów.
To niby błaha sprawa, ale w 1982 roku zasada ta spowodowała, że mistrzem Polski został Widzew zamiast Śląska. Potem powrócono do różnicy bramek, co w 1993 roku doprowadziło do Niedzieli Cudów, gdy Legia z ŁKS-em ścigały się w ostatniej kolejce o to, kto wygra wyżej swoje spotkanie. Ostatecznie odebrano punkty obu drużynom, a mistrzem został trzeci pierwotnie Lech. Od tego momentu nikt już w Polsce nie myśli o tym, by różnica bramek decydowała o miejscu w tabeli, zamiast wyników meczów bezpośrednich. Gdyby nie doszło do zmiany przepisów, na przykład w 1996 roku GKS Bełchatów spadłby zamiast Pogoni.
Angielskie zasady
W Anglii od 1976 roku niezmiennie decyduje różnica bramek. W 2012 roku zastosowano ją, by przyznać tytuł City kosztem United. Natomiast w 1989 – Arsenal i Liverpool grały ze sobą w ostatniej kolejce. The Reds mieli przewagę trzech punktów i czterech bramek różnicy, co oznaczało, że przy wygranej Kanonierów 2:0 oba zespoły zrównają się pod względem obu podstawowych kryteriów. Tak też się stało. Kluby zdobyły po 76 punktów i miały różnicę bramek plus 37. Zdecydowała większa liczba goli strzelonych przez Arsenal, który po osiemnastu latach przerwy powrócił dzięki temu na tron.
Prędzej czy później zdarzy się jednak w końcu przypadek, gdy dwa kluby będą miały tyle samo punktów i identyczną różnicę bramek. Co wtedy? Zajrzałem do Podręcznika Premier League na sezon 2024/25 i włosy stanęły mi dęba. Oczywiście bierze się wówczas wyniki meczów bezpośrednich. Jeżeli Nottingham zremisowało z Chelsea 1:1, a w rewanżu wygra, to przy identycznym bilansie punktów i goli będzie wyżej dzięki lepszemu bilansowi. To jasne – nie da się tu nic zepsuć. Natomiast jeżeli w meczach bezpośrednich będzie remis punktowy (każdy wygra po jednym spotkaniu, albo oba zakończą się remisami), to decyduje… większa liczba goli strzelonych na wyjeździe.
Podstawowe zasady przy równej liczbie punktów – tu wszystko wygląda logicznie
Pomylony regulamin?
Już sam fakt użycia kryterium goli strzelonych na wyjeździe, podczas gdy Europa porzuciła je już cztery lata temu, jest kuriozalny. Ale sedno tkwi w tym, że bramki na boisku przeciwnika są brane pod uwagę kompletnie bez uwzględnienia różnicy bramek w meczach bezpośrednich! Co to oznacza? Liverpool wygrał z Manchesterem City 2:0. Jeśli w rewanżu przegra 1:7, to przy równym bilansie goli i punktów będzie… wyżej od drużyny Guardioli. Strzelił bowiem na wyjeździe jednego gola, a rywale żadnego. To jedna z najgłupszych zasad, jakie widziałem we współczesnym futbolu.
Klub który strzeli więcej goli na wyjeździe, jest wyżej w tabeli. Ani słowa o różnicy bramek!
W dodatku przepis ten jest kompletnie niezauważony. Niedawno zwrócił na niego uwagę jedynie analityk sportowy Lars Schiefler. Rok temu ktoś pytał o to kuriozum na Reddicie. Czy zasada ta została potajemnie wprowadzona w tym sezonie? Nie! Okazuje się, że obowiązuje od… 2019 roku. Trudno zrozumieć, co kierowało władzami angielskiego futbolu przy jej wprowadzaniu. Żadna z topowych lig nie preferuje goli strzelonych na wyjeździe nad różnicą bramek. Co ciekawe, nie jest też tak nawet na drugim szczeblu angielskiej piłki.
Okazuje się zatem, że Tomasz Hajto miał trochę racji. Co prawda mówił o barażach Championship i wynikach 7:0 i 0:1, ale okazuje się, że czasem zespół, który wygrał 7:1 i przegrał 0:1 może okazać się gorszy od rywala.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Hansi Flick jest jak Robin Hood
- Barcelona znów się zabawiła i strzeliła pięć goli. Tym razem bez Lewandowskiego
- Były trener Arki: Nie wiedzieliśmy, na czym stoimy [WYWIAD]
fot. YouTube