Reklama

Legia do Zielińskiego: zostańmy przyjaciółmi

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

23 grudnia 2024, 16:18 • 6 min czytania 77 komentarzy

Wygląda na to, że Dariusz Mioduski chciał pożegnać Jacka Zielińskiego ze względu na brutalną ocenę jego pracy, ale jednocześnie nie mógł tego zrobić, bo wtedy utwierdziłby Goncalo Feio w przekonaniu, że znów może wygrać na wszczynaniu konfliktów z całym światem. Wyszło mu więc coś pomiędzy. Coś, co przy zakończeniu związku jedna ze stron wyraża w słowach: – Zostańmy przyjaciółmi.

Legia do Zielińskiego: zostańmy przyjaciółmi

Jacek Zieliński nie jest już dyrektorem sportowym Legii, ale to nie oznacza, że kończy swoją pracę przy Łazienkowskiej. Od stycznia będzie pełnił rolę doradcy zarządu do spraw sportowych. Jaki będzie miał zakres obowiązków i wpływ na transfery? Jeszcze nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w Warszawie lubią tworzyć niestandardowe funkcje, czego doświadczył nawet sam Zieliński – w październiku właściciel Legii nakazał Marcinowi Herze „ściślej współpracować z pionem sportowym”. Skoro były już dyrektor sportowy został doradcą zarządu, to może teraz role się odwrócą i to on będzie musiał ściślej współpracować z wiceprezesem?

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Odgórne zbliżenie obu panów to swoją drogą jeden z pierwszych sygnałów, że dni dyrektora są już raczej policzone. A że od tamtego czasu nie wydarzyło się nic, co mogło podnieść jego reputację, trudno było oczekiwać, że Mioduski schowa naostrzoną już gilotynę do szafy. Zniechęcenie kibiców do Zielińskiego nie zmalało, wręcz przeciwnie. Złe nastroje podjudzał dodatkowo Feio, który krytykował transfery, przypisywał sobie ściągnięcie Vinagre’a ,czy wbijał publicznie szpilki jak ostatnio, gdy mówił, że „nie dostał żadnego nazwiska pod kątem wzmocnienia drużyny”.

Całościowy bilans Zielińskiego nie wygląda aż tak źle, jak jego ostatnie ruchy (co nie oznacza, że wygląda dobrze). Jego transfery można podzielić na trzy grupy…

Reklama

Udane: Wszołek, Kramer, Augustyniak, Elitim, Morishita, Kapuadi, Chodyna, Vinagre, Oyedele

Ani na plus, ani na minus: Sokołowski, Hładun, Pekhart, Pankov, Gual, Kun, Barcia, Luquinhas

Nieudane: Strebinger, Verbić, Carlitos, Baku, Pich, Zyba, Dias, Burch, Alfarela, Goncalves, Nsame

Ruchy, z których można być naprawdę zadowolonym, to jedynie 32%. To słaby bilans, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, w jakich ramach finansowych porusza się Legia. Same pensje pochłaniają jej rocznie… sto milionów złotych. Umówmy się – z takim budżetem można pokusić się o znacznie częstsze ściąganie gwiazd całej ligi. Do sukcesów można dodać jeszcze mądrą sprzedaż Nawrockiego czy Muciego. Przy transferze pierwszego z nich to Zieliński wziął na siebie ryzyko, wykupując go za ponad milion euro z Werderu Brema. Przy drugim – naciskał na mocne postawienie na Albańczyka, którego wielu już skreślało, aż ten w końcu błysnął i przyniósł do warszawskiego klubu dziesięć milionów euro od Besiktasu.

Do ogródka Zielińskiego można wrzucić przede wszystkim głaz z napisem „zawodnicy z zagranicznego rynku”. Przez trzy lata w Legii sprawdziło się tylko czterech piłkarzy ściągniętych bez żadnego wcześniejszego związku z naszym krajem – Kramer, Elitim, Morishita i Vinagre. Zieliński lubił odgrzewać stare kotlety, jak w przypadku Pekharta czy Luquinhasa, przez co wielu podawało w wątpliwość jego kompetencje. Legia nie zapewniła sobie pod nim lepszej przyszłości – ani nie zaczęła lepiej wprowadzać wychowanków do składu, ani nie pozyskała z rynku młodych piłkarzy z potencjałem sprzedażowym. Na ten moment trudno doszukać się w Legii zawodnika, który może zostać wytransferowany za więcej niż pięć milionów euro, o takich kwotach jak przy Mucim nawet nie wspominając. Najwięcej wart wydaje się Vinagre, ale jego trzeba najpierw wykupić.

Trudno zatem polemizować z słusznością tego ruchu. Dariusz Mioduski znalazł się jednak w niewygodnym potrzasku, co znakomicie opisał Szymon Janczyk, bo podziękowanie Zielińskiemu za dalszą współpracę byłoby niejako… spełnieniem woli Feio, który od tygodni wikła się w toksyczne intrygi, którymi chce wzmocnić swoją pozycję. Zagranie w grę Portugalczyka dałoby mu paliwo do kolejnych gabinetowych gierek, na których w dłuższej perspektywie nikt nie wygra.

Reklama

Powstaje pytanie – co dalej? Widzimy na ten moment cztery scenariusze.

1) Legia ściąga dyrektora z polskiego rynku.

Pytanie brzmi – kogo? O tym, że fachowiec od transferów jest nieodzownym elementem dobrze funkcjonującego klubu, wiemy już od dawna. Lata lecą, a wciąż nie doczekaliśmy się zbyt wielu etatowych dyrektorów sportowych – takich, co z niejednego pieca jedli już chleb, poznali kilka klubów, sprawdzili się w boju i są już gotowi na złapanie za ster takiej organizacji jak Legia. Prawdopodobnie jedyny człowiek, do którego pasuje powyższy opis, to Łukasz Masłowski. Strzelamy, że przy Łazienkowskiej rozważą ten kierunek, lecz będzie on ciężki do zrealizowania – raz, że ów kandydat ma pracę, dwa – jest najgorętszym nazwiskiem w swoim zawodzie, więc warszawianie wcale nie musieliby być pierwsi w kolejce.

Istnieje także możliwość, że legioniści postawią na jakiegoś wychowanka. Szansa jest niewielka, bo przecież dopiero co sparzyli się na takim manewrze.

2) Legia ściąga dyrektora z zagranicznego rynku.

Opcja prawdopodobna, ale ryzykowna. Sparzyła się kiedyś na niej kiedyś sama Legia, która nie wspomina zbyt dobrze chorwackiego tercetu Jozak-Klafurić-Kepcija. Balda w Śląsku okazał się memem. Krótka historia Cardenasa w Rakowie pozostawiła spory niedosyt. Jako tako w Radomiu spisywał się Oktawian Moraru. Nie mamy jeszcze żadnego success story zagranicznego dyrektora sportowego w Ekstraklasie.

3) Władzę przy transferach dostaje Feio.

Prawdopodobieństwo tego scenariusza jest niewielkie, ale nie można go wykluczyć. Portugalczyk walczył w Motorze o władzę absolutną, więc teraz też mogły zaświtać mu w głowie podobne pragnienia. Wtedy najpierw obalił prezesa (dosłownie i w przenośni), a później wielokrotnie próbował wymóc na Zbigniewie Jakubasie jak najlepsze transfery.

4) Legia nikogo nie znajdzie i… zimowe transfery przeprowadzi Zieliński, który będzie pod ręką.

I to jest na dziś najbardziej realna opcja. Przecież okno zaczyna się już za dziewięć dni. Oznacza to, że nowy dyrektor sportowy musiałby zacząć swoją pracę nie dzisiaj, nie wczoraj, a już kilka miesięcy temu. Nawet, gdyby Legia zatrudniła kogoś na początku stycznia, to przecież rekrut musiałby poznać klub, obecną kadrę, sposób gry zespołu, założenia szkoleniowca… Dopiero później mógłby ruszyć na łowy. Brzmi to jak scenariusz, który może się nie udać.

Wydaje się, że to między innymi dlatego Dariusz Mioduski wolał pozostawić sobie poduszkę bezpieczeństwa w postaci Zielińskiego, który z tylnego fotela pomoże mu w przetrwaniu zimy i znalezieniu nowego kandydata na tę posadę (jakkolwiek dziwnie to brzmi – Zieliński sam będzie szukał swojego następcy?), a z czasem będzie tracił na znaczeniu i zacznie zmierzać w kierunku statusu klubowej paprotki. Zanim to nastąpi, może być jak w tym hasełku – jak wiele musi się zmienić, żeby wszystko zostało po staremu.

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

77 komentarzy

Loading...