Martin Schmitt mówi nam, że pamięta go z końcówki swojej kariery. Przecięli się na paru obozach treningowych. To jednak świadczy tylko o dobrej pamięci niemieckiego mistrza, a nie tym, że młody Pius Paschke przejawiał olbrzymi talent. Bo tak nie było. Aktualny lider Pucharu Świata nie miał prawa zajść tak daleko. Ale próbował, próbował, aż się udało.
Nie ma innego epitetu, które lepiej opisuje Piusa Paschke niż “cierpliwy”. Co innego jest przebić się na szczyt po paru latach. Co innego po kilkunastu. A jeszcze co innego po kilkunastu w sytuacji, kiedy… nikt za bardzo ci nie powtarza, że możesz kiedyś zdobywać świat. Paschke bowiem niespecjalnie dawał powody, żeby tak o nim myśleć.
Kompletnie nie wyróżniał się jako junior. W Pucharze Świata zadebiutował w wieku 23 lat. Pierwsze punkty w konkursie tej rangi zdobył natomiast mając niespełna 25 wiosen. W tym samym czasie jego rówieśnik Gregor Schlierenzauer miał już odnotowaną rekordową liczbę zwycięstw, worek złotych medali i jakby nie patrzeć – znajdował się u schyłku kariery.
Na wielkiego Paschke należało jednak poczekać jeszcze kolejną dekadę.
Pustki w CV
Rocznik 1990 w skokach narciarskich (gdyby wyłączyć wielkiego Schlieriego) generalnie należy do zawodników, którzy rozkwitali w późnym wieku. Tak zwanych “late-bloomerów”. Jak Robert Johansson czy Dawid Kubacki. Paschke to jednak trochę inna historia. Bo kiedy oni zaczęli błyszczeć w wieku 26, 27 lat, tak Niemiec potrzebował najpierw przekroczyć trzydziestkę. Dopiero wówczas zaczął pokazywać, na co go stać.
Brzmi to absurdalnie? Bo trochę tak jest. Przypadek Piusa postanowiliśmy omówić z kolejnym jego rówieśnikiem, Jakubem Kotem, który od kilku lat pracuje jako trener oraz ekspert Eurosportu.
– Ja też dlatego darzę Paschke bardzo dużą sympatią i życzę mu jak najlepiej – przez to, jaki był cierpliwy i wytrwały. Ale tak naprawdę trudno porównać jego karierę do kogokolwiek. Wiadomo, każdy ma swoją drogę. Domen Prevc czy Gregor Schlierenzauer zaczęli wygrywać zawody Pucharu Świata w bardzo młodym wieku. Paschke jest natomiast ich kompletnym przeciwieństwem. Nie przypominam sobie kogokolwiek z podobną ścieżką kariery.
W 2009 roku Jakub Kot wraz z reprezentacją Polski zdobył brązowy medal mistrzostw świata juniorów w drużynie. Po srebro sięgnęli wówczas właśnie Niemcy. W ich szeregach jednak… Piusa nie odnajdziemy. W przeciwieństwie do zawodników, którzy już dawno zakończyli kariery.
– Bodmer, Queck, Schoft… Tak, ja te nazwiska pamiętam bardzo dobrze – mówi nam Kot. – Skakałem w tamtych czasach też z Markusem Eisenbichlerem. On jest chyba również moim rówieśnikiem. Ale Paschke? Musiał się wtedy znajdować gdzieś z boku, bo kompletnie go sobie nie przypominam.
To nie przypadek. Bo jeśli chodzi o początkową karierę Paschke – właściwie nic się nie wyróżni. Pochodzący z Bawarii skoczek nie załapał się na żadną edycję mistrzostw świata juniorów. Niemcy zawsze mieli od niego lepszych. Wspomnianych Bodmera, Quecka, Schofta czy Tobiasa Bognera (medaliści z MSJ 2009), ale też w pobliskich rocznikach Severina Freunda, Stephena Leyhe czy Andreasa Wanka. Pius był daleko w cieniu.
Nie umknął jednak Martinowi Schmittowi, dwukrotnemu zdobywcy Kryształowej Kuli, który na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku powoli zbliżał się do końca kariery. W rozmowie z Weszło legenda skoków mówi:
– Pamiętam Paschke z ostatnich lat swojej kariery. Nie skakał w Pucharze Świata, ale byliśmy razem na kilku obozach treningowych. Zawsze był bardzo sympatyczny, mam z nim tylko dobre wspomnienia. A Werner Schuster, który był wówczas trenerem niemieckiej kadry, mocno go wspierał, bo coś w nim widział. Trochę jednak Piusowi zajęło, żeby wejść na taki poziom (śmiech).
Martin Schmitt jest jednym z trzech Niemców, którzy sięgnęli po Kryształową Kulę. Czy Paschke do nich dołączy?
Jak natomiast można wytłumaczyć brak sukcesów Piusa w czasach juniorskich? Schmitt prawdopodobnie zna odpowiedź.
– Jako nastolatek był bardzo, bardzo mały – mówi Martin. – Doświadczył późnego skoku wzrostu. Stąd pod kątem fizycznym swego czasu tracił sporo do rówieśników. Ale za to zawsze miał wielką pasję do skoków narciarskich. Jest świetnym sportowcem, tak ogólnie patrząc. Bardzo utalentowanym pod wieloma względami. Więc poprawiał się rok po roku i teraz zbiera tego owoce.
Kilkanaście lat do celu
Za przełomowy moment w jego karierze możemy uznać nie tylko 2015 rok, kiedy zdobył pierwsze punkty Pucharu Świata, ale sezon 2017/2018. Wówczas Paschke wreszcie zaczął odgrywać znaczącą rolę w niemieckiej kadrze. Nie skakał oczywiście blisko poziomu Richarda Freitaga czy Andreasa Wellingera. Nie łapał się nawet do drużynówki. Ale przemieszczał się z główną kadrą od weekendu do weekendu, a to już było coś.
Wkrótce jednak doświadczonego już przecież skoczka… złapał kryzys. Drugą część sezonu Paschke miał znacznie gorszą, a Werner Schuster stracił do niego cierpliwość. Pius nie pojawił się na żadnych zawodach w Norwegii czy wcześniej w Zakopanem oraz w Willingen. Formy nie odzyskał też w kolejnym sezonie, który spędził na zapleczu wielkich skoków, w Pucharze Kontynentalnym.
Ktoś mógł wówczas stwierdzić: “to koniec, tyle go widzieliśmy”. Ale Pius dalej próbował. W końcu wrócił do niemieckiej kadry, już dowodzonej przez Stefana Horngachera. I wszedł w rolę solidnego skoczka od regularnego łapania punktów. Takiego, co na podium nie wskoczy, ale do drugiej serii wejdzie. Podobny status Paschke miał też jeszcze w kolejnym sezonie, 2020/2021. Z małą różnicą – brał już udział we wszystkich konkursach drużynowych, a także finalnie odhaczył miejsce w pierwszej piątce zawodów indywidualnych.
Pozostało czekać na podium. Na to Paschke wdrapał się 25 listopada 2023 roku. Miał wówczas dokładnie 33 lata i 189 dni, dzięki czemu przeszedł do historii skoków narciarskich. Stał się najstarszym “debiutantem” w czołowej trójce konkursu indywidualnego PŚ.
Pius Paschke w czasach bez zarostu
To było coś niespotykanego. Dumny mógł być z siebie zarówno sam zainteresowany, jak i ludzie, którzy przez lata za nim stali.
– Ja myślę, że ta historia to wielki sukces obu stron – opowiada Jakub Kot. – Wiele możemy powiedzieć o klasie Paschke, że się nie załamywał, regularnie pracował, jeździł na różne zawody. I nigdy nie było tak, że mu się nie chciało i przychodził na treningi z ośmiokilogramową nadwagą. Ale z drugiej, to też zasługa niemieckiego związku, który go nie skreślił i nie stwierdził nagle: masz 27 lat, już nic z ciebie nie będzie i odłączamy cię od kadry.
– Tak, zdecydowanie miał wsparcie. Oczywiście zawsze musisz dostarczać wyniki. Ale trenerzy go obserwowali, doceniali i dawali mu szanse – podkreśla również Martin Schmitt.
“Przyzwyczaiłem się do tego”
Jak natomiast do swojej drogi podchodzi sam zainteresowany? Bardzo spokojnie. Nie uważa, żeby dokonał się cud. Albo żeby w którymś momencie kariery odkrył przepis na sukces. – Przerobiłem wszystko krok po kroku i sporo się nauczyłem. Czasami myślałem: oj, do Pucharu Świata to jeszcze daleka droga. Ale zawsze mogłem robić to, co sprawiało mi przyjemność, trenować – opowiadał na łamach “Sportschau”. – Najpierw trzeba się budować przez lata. To nie stanie się z dnia na dzień. Przynajmniej mi się nie udało. Dlatego to wszystko trwało tak długo – mówił innym razem dla “BR24”.
Obecnym Paschke zachwyceni są nie tylko kibice, ale też osoby w środowisku. Wspomniany Werner Schuster, o którym Schmitt powiedział nam, że zawsze widział coś w Piusie, zachwalał go w niemieckiej prasie. Mówił, że “zawsze miał szczególny talent motoryczny” oraz “kontrolę swojego ciała”. Ale przy tym podkreślał, że jego rozwój jest absolutnie niezwykły i niespotykany. A co za nim stoi? Poza oczywistościami, czyli pracą nad techniką i wszystkim, co związanym z rzemiosłem w skokach narciarskich, również zadbanie o płaszczyznę psychiczną. Tak się składa, że Paschke od ponad dziesięciu lat pracuje z trenerem mentalnym Thomasem Ritthalerem.
Ten podkreślał w niemieckich mediach, że Pius zawsze miał odpowiednią budowę ciała oraz talent do dalekiego latania. Ale nie zawsze zdawał sobie sprawę, jak wielki naprawdę ma potencjał. Pracował z nim nad zarządzaniem stresem, nad odpowiednim podejściem do treningów oraz rywalizacji konkursowej. I podkreślał nie tylko, jak długą drogę przeszedł jego zawodnik od początku kariery, ale progres, który zrobił w tych ostatnich kilku newralgicznych sezonach. – Zawsze był niezawodny w drużynie i zdobywał medale. Pokazywał swój poziom. Ale wtedy nikt nie skupiał się na nim i to robiło różnicę – stwierdził Ritthaler (cytat za BR24).
Teraz Paschke błyszczy już we wszystkich możliwych zawodach, bo przecież dwa tygodnie temu wygrał nawet konkurs miksta. Rodzi się zatem pytanie: czy to naprawdę możliwe? Czy 34-latek, który na co dzień pracuje też jako policjant, starannie ukrywa swoje życie prywatne i zdecydowanie nie stara się o status celebryty, może zdominować Puchar Świata?
– Zobaczymy, jak potoczy się ten sezon – mówi Martin Schmitt. – Na pewno Pius jest w świetnej formie. Ale w ubiegłym roku po tym, jak wygrał w Engelbergu, zaczął słabnąć w kolejnych miesiącach. Myślę jednak, że poprzedni sezon dał mu ostatecznie sporo pewności siebie. I ściskam za niego kciuki, żeby tym razem był w stanie utrzymać taką formę dłużej.
– On ma takie podejście, że ciężka praca zawsze daje efekty – kontynuuje zdobywca Kryształowej Kuli w 1999 oraz 2000 roku. – Myślę, że zawsze w to wierzył. Poprawiał się krok po kroku. A teraz, kiedy zaczął odnosić sukcesy, zyskał też sporo pewności siebie. A to tym bardziej istotne, że wejść na wysoki poziom to jedno. A utrzymać na nim to drugie. Każde kolejne podium, każdy kolejny dobry skok będzie mu tylko pod tym kątem pomagał.
Na temat szans Paschke wypowiada się również Jakub Kot: – Stefan Kraft zacznie go kąsać. Już zresztą to robi. Z biegiem sezonu na pewno coraz mocniejszy będzie Andreas Welligner, pewnie przebudzi się Ryoyu Kobayashi. Aż nie chce się wierzyć, żeby Paschke był w stanie się utrzymać na szczycie generalki. Ale wszystko się okaże. Obecnie wygląda bardzo mocno i chciałoby się, żeby to nie była taka historia, że poskacze sobie w okresie grudnia oraz listopada, a potem jego forma zacznie spadać.
Cztery konkursy, dwa zwycięstwa, trzy podia i wygrane kwalifikacje. Niezależnie od tego, co wydarzy się w kolejnych miesiącach, Pius Paschke osiągnął naprawdę kosmiczną formę. Ale nie nagle, nie przypadkowo. Budował ją krok po kroku, sezon po sezonie. Upadał, wstawał i ponownie upadał. Aż po kilkunastu latach (!) znalazł się tu, gdzie jest. – Przyzwyczaiłem się do tego. Chodzę na ceremonię wręczenia nagród w każdy weekend. Nie mam z tym problemu – mówił ostatnio.
KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o skokach:
- Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”
- Trenował Norwegów, pomoże naszym? „Polskie skoki weszły w trudny okres” [WYWIAD]
- Wielka Szóstka i cała reszta. Smutna rzeczywistość skoków dla maluczkich
Fot. Newspix.pl