Uznajemy ją za jedną z dwóch podgryzających wielką piątkę, ale prawda jest taka, że to podgryzanie można wsadzić między bajki. Liga Portugal wydaje się skazana na miejsca 6-7 w rankingu lig Europy i uczciwą rywalizację z holenderską Eredivisie o miano najlepszej z tych gorszych. Z perspektywy naszej krajowej piłki możemy jednak patrzeć na zachodnią część Półwyspu Iberyjskiego z nieskrywaną zazdrością – wszak to oni są o krok od ścisłej czołówki i to oni mogą się poszczycić prawdziwymi sukcesami w rozgrywkach kontynentalnych. Gromadzą punkty za kolejne zwycięstwa i awanse, raz na jakiś czas dorzucą coś ekstra i tak to się kręci. Ach, gdyby tak u nas też ktoś wymyślił silną czołówkę…
Ekstraklasa ma z solidnym i powtarzalnym punktowaniem w Europie spory problem, więc jeśli spytalibyście, jakich czterech rzeczy powinniśmy zazdrościć lidze portugalskiej, odpowiedź nasuwa się momentalnie. To nawet bardziej niż oczywiste:
- FC Porto,
- Sporting CP,
- SL Benfica,
- SC Braga.
Siła ligi portugalskiej, jej wysoki ranking, doskonałe wyniki na arenie europejskiej i w efekcie duże pieniądze i niezłe szkolenie młodzieży wynikają przede wszystkim z tego, że w Portugalii dorobili się trzech wielkich klubów i jednego troszkę mniejszego. I to na tych czterech filarach budują swoją potęgę.
Po pierwsze – jedziemy na bogato
Żal nawet przypominać o mającym już dwadzieścia lat sukcesie Jose Mourinho i jego wspaniałego Porto, które zszokowało świat, wygrywając w roku 2004 Ligę Mistrzów. Oprócz tego piłkarze z Estádio do Dragão wygrywali przecież Ligę Europy (w finale lepsi od… portugalskiej Bragi) i regularnie meldują się w europejskich rozgrywkach. Nie dają o sobie zapomnieć, nie mają zamiaru schodzić poniżej pewnego poziomu, godnie punktują do rankingu.
Podobnie aktualni mistrzowie z Lizbony, Sporting. Rok w rok co najmniej Liga Europy i raz nawet półfinał tych nieco mniej prestiżowych rozgrywek. Mówimy tu o firmie, na którą większość biorących udział w europejskiej rywalizacji po prostu nie chce trafić. No i tak, powiecie pewnie, że w fazie grupowej urwał im punkty Raków, ale to raczej zabawna ciekawostka, a nie żadna reguła – Sporting to uznana marka i nie zalicza żadnych komicznych wpadek.
No i jeszcze Benfica, która w XXI wieku meldowała się nawet w czołowej ósemce drużyn Starego Kontynentu. Piłkarze spod znaku wielkiego orła wożą się na europejskich salonach i z dumą zadzierają głowę ku górze, bo wiedzą, że znaczą naprawdę wiele. To nie byle popierdółka, co raz zagra o pełną pulę, a innym razem stwierdzi, że woli spokojny ligowy byt i żal jej grać co trzy dni. W Europie Benfica to stały bywalec.
Po drugie – dzieciaki, nie pchajta się
Cichaczem, wznosząc się na plecach tych trzech drużyn, do Europy mogą dobijać się kolejne portugalskie kluby. Nie jest tego mało, a zerkniemy tylko na trwające stulecie. Nie zdziwcie się, jeśli o połowie słyszycie po raz pierwszy – to nie będzie żaden wstyd, mówimy głównie o fusach ze środka tabeli:
- Academica – faza grupowa Ligi Europy 2012/13
- Boavista – półfinał Pucharu UEFA w roku 2003
- CD Nacional – faza grupowa Ligi Europy 2009/10
- Belenenses – faza grupowa Ligi Europy 2015/16 (dwa remisy 0:0 z Lechem Poznań)
- CS Maritimo – faza grupowa Ligi Europy 2012/13
- Paços de Ferreira – faza grupowa Ligi Europy 2013/14
- Estoril Praia – faza grupowa Ligi Europy 2013/14 i 2014/15
- Rio Ave – faza grupowa Ligi Europy 2014/15
- Vitoria SC – trzykrotnie faza grupowa Ligi Europy, teraz faza ligowa Ligi Konferencji
No i na dokładkę pierwszy beneficjent istnienia wielkiej trójki, czyli, będąca w Portugalii jak tamtejsza liga w gronie lig europejskich, Braga. Występy w pucharze UEFA, potem finał w Lidze Europy, gra w Lidze Mistrzów. Najwięksi z tych mniejszych.
Lekko licząc trzynaście zespołów zaistniało na europejskiej arenie w godnym odnotowania (awans do fazy zasadniczej) wymiarze. Wiąże się to oczywiście z dodatkowymi przychodami. Nie tylko bezpośrednimi za grę w rozgrywkach UEFA, ale także takimi mniej wymiernymi – promowanie piłkarzy i podnoszenie ich wartości czy dodatkowe zyski reklamowe. Trudno też jednak stwierdzić, żeby którakolwiek z tych drużyn (poza oczywiście Bragą) miała naprawdę większy potencjał od naszych pucharowiczów. A dzięki dobremu rankingowi i stabilnej lidze zameldowały się w Europie chociaż ten jeden raz.
Wiecie jak to wygląda u nas, jeśli chodzi o takie zestawienie? Po odsunięciu trzech najlepszych drużyn XXI wieku (Legia, Lech i Wisła Kraków), nasza lista składa się z czterech klubów i przedstawia się nieco żałośnie:
- Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski – 1/16 Pucharu UEFA 2003/04
- Amica Wronki – faza grupowa Pucharu UEFA 2004/05
- Jagiellonia Białystok – teraz faza ligowa Ligi Konferencji
- Raków Częstochowa – faza grupowa Ligi Europy 2023/24
Przy czym w tym gronie tylko Amica i Groclin nie ruszały w bój jako mistrzowie Polski, podczas gdy w Portugalii tylko dwa razy w całej historii rozgrywki ligowe wygrywał ktoś spoza wielkiej trójki. U nas, mimo wszystko, młyn. Ośmiu różnych mistrzów w tym wieku, pięciu różnych w ciągu ostatnich sześciu lat.
U nich – stabilizacja.
Po trzecie – dali nam przykład, jak zwyciężać mamy
Od dawna mówimy głośno o tym, że taki model ligi jest niemal niezbędny krajom spoza czołowej piątki do zbudowania sobie solidnej pozycji wyjściowej do rywalizacji w rozgrywkach europejskich. Tak działają Portugalczycy, Holendrzy czy chwaleni ostatnio na każdym kroku Czesi. Gdy najlepsi są jeszcze lepsi, to ci słabsi też są trochę lepsi. Choć oczywiście każdy chciałby, żeby to jego klub załapał się do polskiej wielkiej trójki, to przecież nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić. A koniec końców nie może sobie na to pozwolić nikt, bo Legia czy Lech, zamiast odjechać lidze za pieniądze od UEFA, nadal utrzymują się na względnie stałym poziomie w kontynentalnej hierarchii. A w Polsce raz na jakiś czas muszą odwalić jakąś manianę i wypaść z czołówki. Raz im idzie, potem znowu idzie, ale innym razem już nie i na sezon czy dwa wypadają z obiegu.
Recepta na nasze bolączki jest prosta – odrobina stabilizacji. Przykład z Portugalii uczy nas, że jeśli w każdym kolejnym sezonie wykonasz po prostu plan minimum, czyli zakwalifikujesz się do fazy grupowej, to sukces prędzej czy później rozłoży się na kolejne drużyny. Będą one partycypować w zyskach – czy to zarabiając na oddawaniu do lepszych zespołów swoich perełek, czy też na samym awansie do europejskich rozgrywek. Wilk w postaci ligowej czołówki syty i owca, symbol ligowych średniaków, cała.
Jak zapuścimy żurawia do lig które plasują się w rankingu krajowym UEFA przed naszą, to od razu zobaczymy, co jest grane. Belgowie mają parę mocnych ekip, ale reszta nie robi na nikim wielkiego wrażenia. Podobnie wygląda to też w Turcji. Nawet Szkoci pompują ranking dzięki tym samym dwóm drużynom, a reszta nie oferuje europejskiej piłce zbyt wiele. A u nas wiecie, jak zawsze – co jakiś czas mistrz z kapelusza. Albo wicemistrz jo-jo, co raz jest na miejscu piętnastym, zaraz potem jest na drugim, a zaraz znów będzie piętnasty. Pomieszanie z poplątaniem.
Po czwarte – symbioza
– W Portugalii generalnie kluby wzorowo między sobą współpracują jeśli chodzi o wypożyczenia, ogrywanie zawodników czy oddawanie tych mniej grających z większych do mniejszych ekip. Młodzi z Porto, Benfiki czy Sportingu masowo odchodzili na wypożyczenia do słabszych klubów portugalskiej ekstraklasy i często przyjemnie się na nich patrzyło. Jednocześnie miano do nich dużą cierpliwość, 1-2 słabsze występy nie przekreślały chłopaka. Moglibyśmy w Polsce brać przykład, jak powinna wyglądać kooperacja między klubami z jednej ligi – przekonuje Przemysław Kaźmierczak w niedawnej rozmowie z Przemysławem Michalakiem.
Mecz z Zidanem, FC Porto, gol z Benfiką. Przemysław Kaźmierczak wspomina [CZYTAJ WYWIAD]
Były piłkarz FC Porto czy Boavisty widział to wszystko na własne oczy i wie bardzo dobrze, że ten model przynosi ogromne korzyści wszystkim jego uczestnikom. To symbioza, na której zyskuje cały ekosystem. – Mniejsze kluby mają gdzie sprzedać wyróżniającego się zawodnika, nawet za kilka milionów euro. W międzyczasie mogą na wypożyczeniu korzystać z dużych talentów od wielkiej trójki, które potem wracają bardziej przygotowane do swoich klubów i nieraz już po roku czy dwóch odchodzą za granicę za wielkie kwoty. Na koniec nikt nie jest przegrany – zauważa Kaźmierczak.
No i właśnie. Skoro nikt nie jest przegrany, to na co my jeszcze czekamy? Polska piłko, chyba pora wyklarować wielką trójkę. Niech nas ciągnie za uszy.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Transfer za 126 milionów, a potem frustracje i rozczarowania. Skomplikowane losy Joao Felixa
- Trwa casting w reprezentacji Polski. I ty możesz dostać powołanie!
- Taras Romanczuk: Sprawę z Marczukiem pokazano specjalnie, by złamać Jagiellonię [WYWIAD]
Fot. Newspix