Reklama

Pustki na trybunach podczas WTA Finals. Jak działa saudyjski sportswashing?

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

09 listopada 2024, 08:30 • 15 min czytania 6 komentarzy

Trwający w Rijadzie turniej WTA Finals nie przyciąga na trybuny licznych grup lokalnych kibiców. Ale to nie pierwszy raz, kiedy Arabia Saudyjska krytykowana jest za atmosferę, a właściwie jej brak, na najważniejszych imprezach sportowych organizowanych na jej terenie. Szejkowie nie robią sobie z tego jednak zbyt wiele, kupując za pomocą petrodolarów kolejne dyscypliny popularne przede wszystkim w Europie i Ameryce. Czy faktycznie kraj prowadzony przez Muhammada ibn Salmana staje się bardziej otwarty kulturowo i przyjaźniejszy dla kibiców z innych kontynentów? Czy może w dalszym ciągu każde wydarzenie organizowane na Półwyspie Arabskim jest jedynie kontynuacją umiejętnie uprawianego od lat sportswashingu?

Pustki na trybunach podczas WTA Finals. Jak działa saudyjski sportswashing?

Tenisiści – tak, tenisistki – niezbyt 

WTA Finals – turniej, w którym osiem najlepszych tenisistek świata w danym roku mierzy się ze sobą, zapewniając najwyższy poziom sportowy. W teorii brzmi to wspaniale, a jak wypada w praktyce? Cóż, o ile nie możemy mieć za bardzo zastrzeżeń do tego, co zawodniczki pokazują na korcie w Rijadzie, to już atmosfera wokół tego wydarzenia praktycznie od pierwszego spotkania budzi sporo wątpliwości. Chodzi przede wszystkim o zainteresowanie lokalnych kibiców występami Aryny Sabalenki, Igi Świątek czy Coco Gauff. A to przez większość rywalizacji pozostało niestety znikome. 

Pamiętacie pandemiczne obostrzenia, które jeszcze kilka lat temu zdominowały także i świat sportu? Wówczas fani przeważnie nie mogli zasiadać na trybunach stadionów, hal czy innego rodzaju aren, by podziwiać swoich idoli. Jeśli już pojawiali się na widowni, to w niewielkiej liczbie. I właśnie ten dość nieprzyjemny klimat panował wokół meczów grupowych tegorocznego WTA Finals w Rijadzie. 

Tenisistki ze światowego topu przyciągnęły w pierwszej fazie turnieju w Arabii Saudyjskiej od kilkudziesięciu do kilkuset kibiców. To może nieco dziwić, bo przecież nie tak dawno w tym samym mieście rozgrywano Six Kings Slam – wydarzenie, które cieszyło się znacznie większym zainteresowaniem. Rafael Nadal, Novak Djoković, Daniił Miedwiediew, Jannik Sinner, Holger Rune i Carlos Alcaraz przyciągnęli tłumy kibiców spragnionych sportu w najlepszym wydaniu. Ale przecież na to samo można liczyć w przypadku WTA Finals. 

Reklama


Co zatem stanęło na przeszkodzie, by hala w Rijadzie na meczach Igi Świątek czy Aryny Sabalenki była wypełniona po brzegi? Z pewnością nie godzina rozgrywania spotkań, bo ta jest przeważnie dla tubylców bardzo dogodna – okolice 18:00 to czas, kiedy większość osób pracujących skończyło już swoje codzienne zawodowe obowiązki i może skupić się na rozrywce. No to może cena biletów? Cóż, w jednym z najbogatszych państw świata, gdzie nie płaci się podatku dochodowego, wejściówki na mecze zawodniczek z pierwszej ósemki rankingu kosztują nawet mniej niż 10 dolarów. A jednak okazuje się, że tenis z udziałem pań nie jest w Arabii Saudyjskiej specjalnie popularny. 

I być może jednym z powodów jest to, w jaki sposób traktuje się w tym kraju kobiety. Wciąż mają one mniej praw od mężczyzn, są przez nich uprzedmiotowiane i często traktowane bez szacunku. Wszystko to pod płaszczykiem rzekomej opieki, którą trzeba otoczyć słabszą płeć, by ta poradziła sobie w życiu. A jeśli ma się odmienne zdanie na ten temat i odwagę do głoszenia go publicznie na ulicach choćby Rijadu właśnie, to można liczyć na karę więzienia. 

Po co więc w kraju, w którym rola kobiet w społeczeństwie jest marginalizowana, a uprawiane przez nie sporty uznaje się za podrzędne i niepotrzebne, organizowany jest taki turniej jak WTA Finals? Odpowiedź chyba nie powinna nikogo zdziwić – kasa, misiu, kasa. 

W tym wypadku mówimy o sytuacji, w której spotkały się dwa podmioty uzupełniające wzajemnie swoje pragnienia. Z jednej strony Saudyjczycy chcący zagarnąć na własność już nie tylko wielkie gwiazdy i mecze w piłce nożnej, ale i najważniejsze wydarzenia w większości popularnych dyscyplin. Z drugiej zaś – nienasycone WTA, dostrzegające możliwość pozyskania ogromnych środków stosunkowo niewielkim kosztem. 

Bo czymże w obliczu zastrzyku milionów dolarów jest krytyka ze strony całego tenisowego środowiska odnosząca się do pustych trybun podczas turnieju z udziałem najlepszych zawodniczek świata? Wystarczy przecież wypuścić bezpieczne PR-owo komunikaty o otwieraniu się na nowe kierunki, stawianiu kolejnych wyzwań i rozwijaniu. A wisienką na torcie jest górnolotna zapowiedź zainspirowania do gry w tenisa miliona osób do 2030 roku. Drodzy oficjele z WTA – jeśli uwzględniacie obecnie rozgrywany turniej w tych szacunkach, to chyba bezpieczniej będzie przesunąć w dacie trójkę na drugie miejsce. 

Reklama

Ale być może w przyszłości coś się jednak zmieni. Jeśli nie w tym roku, to w kolejnym, bo WTA zachłysnęło się saudyjskimi pieniędzmi tak bardzo, że dało Rijadowi organizację turnieju Finals od razu na trzy sezony z rzędu. Czy to dobra i mądra decyzja? Na pewno w jakimś stopniu wytłumaczalna, bo od pewnego czasu jest to kierunek dla wielu dyscyplin, nie tylko piłki nożnej, choć to przecież tak naprawdę od niej wszystko się zaczęło. 

Przygotujcie się na grzmoty, ale nie na trybunach 

Cristiano Ronaldo czy Neymar grający w Arabii Saudyjskiej to widok, do którego zdążyliśmy przywyknąć. Coraz powszechniejsze są też gale boksu organizowane właśnie w Rijadzie, gdzie zjeżdżają najlepsi pięściarze, ale również ich promotorzy czy znani na całym świecie celebryci. Tak było w przypadku walk Tysona Fury’ego – z Oleksandrem Usykiem czy Francisem Ngannou. Z tym drugim bił się zresztą w Rijadzie również Anthony Joshua, a z trybun Kingdom Areny oglądały ich tysiące widzów. 

I choć tym razem frekwencja dopisała, to na Saudyjczyków znów spłynęła fala krytyki ze strony kibiców oraz ekspertów. Galę oceniano jako pozbawioną duszy, bo faktycznie próżno było liczyć na głośne, chóralne śpiewy znane choćby z angielskich hal i stadionów. Sporadyczne i niezbyt hałaśliwe okrzyki przy nokdaunach przenikały się z oklaskami, co nieco kontrastowało z intensywnymi starciami w ringu. 

Brutalnie podsumował to angielski komentator piłki nożnej i boksu, Ian Darke. – Mogliby wykorzystać tę saudyjską imprezę jako miejsce treningu dla amerykańskich astronautów, ponieważ nie ma tam atmosfery. Głośniejsze walki widywałem w centrum rekreacyjnym w Bracknell – napisał dziennikarz na portalu X. A mimo to Arabia Saudyjska stała się już praktycznie domem dla najlepszych pięściarzy na świecie – i to z większości kategorii wagowych. 

Co jednak w przypadku wspomnianych walk z pewnością robiło wrażenie, to ich oprawa. Mowa tu nie tylko o samych pokazach przed starciami, ale także o materiałach promocyjnych zapowiadających pojedynki gigantów. W tym aspekcie Saudyjczykom nie można zbyt wiele zarzucić, bo świetnie nakręcone filmy krótkometrażowe naprawdę robią wrażenie. Tak było choćby przy pojedynku Artura Beterbijewa z Dimitrijem Biwołem, które to starcie reklamowano w widowiskowy, interesujący sposób.  

O ile dawało to powiew świeżości w boksie, bo ten przy promowaniu walk miewał małe problemy, to trzeba jednak w tym wszystkim pamiętać o kluczowym pojęciu, jakim jest sportswashing. Bo właśnie inwestycje w sport połączone z organizacją wydarzeń na najwyższym światowym poziomie mają pokazać piękno Arabii Saudyjskiej. Tymczasem w dalszym ciągu jest to kraj, gdzie łamane są prawa człowieka, karę śmierci stosuje się nawet wobec dzieci, a orzec można ją na przykład za bycie homoseksualistą. 


Czy jednak szejkowie coś sobie z tego robią? Nie za bardzo, skoro w grudniu tego roku ma odbyć się wielki rewanż pomiędzy Tysonem Furym a Oleksandrem Usykiem. We wszystkim od wielu lat palce macza niezawodny Turki Alalshikh, minister Generalnego Urzędu do spraw Rozrywki, której zresztą w Rijadzie ostatnimi laty nie brakuje. 

Wracając do clou całej sprawy, Saudyjczycy nie przejmują się także zarzutami związanymi z brakiem odpowiedniej atmosfery na swoich arenach. Przychodzą na nie w większości ludzie bardzo zamożni, zainteresowani jedynie spełnieniem zachcianki, jaką jest oglądanie gladiatorów. Wyraźnie kontrastuje to z europejskimi galami, na których żywiołowo reagująca publiczność jest istotną częścią całego wydarzenia – tak jak to było choćby w 2012 roku w Manchesterze podczas pożegnalnej walki legendarnego Ricky’ego Hattona. I naprawdę trudno sobie wyobrazić, by w przyszłości takie sceny działy się w Rijadzie czy Dżeddzie.

Wspomniany Alalshikh to obecnie jedna z kluczowych postaci w światowym boksie. Nawiązał kontakty praktycznie ze wszystkimi najważniejszymi promotorami, oferując ich zawodnikom bajońskie kwoty za występowanie w Arabii Saudyjskiej. Ale nie dotyczy to samych pięściarzy, bo w trakcie specjalnie stworzonego na potrzeby promocji sportu Riyadh Season organizowane są zawody w wielu innych dyscyplinach. 

Krwawi gladiatorzy mile widziani 

Saudyjczycy oprócz piłki nożnej wyraźnie upodobali sobie sporty walki. Ogromne pieniądze inwestują nie tylko we wspomniany w boks, ale i MMA czy nawet wrestling. Kingdom Arena w Rijadzie gościła już zawodników UFC, a ostatnimi czasy zorganizowano pojedynek gigantów pod szyldem organizacji PFL. Walką wieczoru było starcie Francisa Ngannou z Renanem Ferreirą, kibice mogli też oglądać m.in. słynną Cris Cyborg. 

No właśnie, oglądać. O dopingowaniu trudno tu mówić, bo z trybun znów było głównie słychać jedynie delikatny szum, sporadycznie pojawiały się oklaski czy niezbyt głośne i liczne okrzyki. Kolejny raz trudno to porównać np. do wyjścia Darrena Tilla na gali UFC Liverpool. Czy ktoś się jednak tym w Arabii Saudyjskiej przejmuje? Raczej nie. 

Legendarne WWE, czyli największa na świecie federacja zajmująca się wrestlingiem, również bez problemu podała sobie rękę z szejkami. Dłoń pełną banknotów uścisnęła już w 2014 roku, by w 2018 ogłosić aż dziesięcioletni kontrakt z saudyjskim Ministerstwem Sportu, w ramach którego na terenie głównie Rijadu są i mają być w przyszłości organizowane gale z udziałem największych gwiazd WWE. I tak też było w tym roku.

Na początku listopada fani z całego świata mogli w ramach płatnej transmisji oglądać na żywo zmagania swoich idoli na gali Crown Jewel. Tytułowymi klejnotami w koronie zostali Cody Rhodes i Liv Morgan, czyli nazwiska znane dobrze znane fanom wrestlingu na całym świecie. Kolejny raz zmagania gladiatorów przyciągnęły na widownię sporo Saudyjczyków, ale i celebrytów, promotorów, ekspertów czy byłych i obecnych zawodników. Wydarzenie zorganizowano oczywiście z wielką pompą, trybuny wreszcie ożyły, a w kontekście oglądalności WWE mogło odtrąbić duży sukces. 

I znów na pierwszy plan wysuwa się nazwisko Turkiego Alalshikha. Prowadzony przez niego Generalny Urząd do spraw Rozrywki nie ograniczył się jedynie do tenisa czy sztuk walki, podbierając przede wszystkim europejskim arenom kolejne smakowite kąski. 

Bierzemy wszystko 

Jeśli już coś robić, to na sto procent. Najwyraźniej z takiego założenia wychodzą szejkowie, którzy do swojego kraju ściągnęli nawet snookera. A jeśli snooker, to i Ronnie O’Sullivan. W marcu tego roku pojawił się on w Rijadzie, gdzie wygrał nierankingowy turniej z udziałem innych znanych zawodników. Na przełomie sierpnia i września 2024 zobaczyliśmy go kolejny raz w stolicy Arabii Saudyjskiej, ale wówczas odpadł już na etapie ćwierćfinałów. Wygrał mistrz świata z 2019 roku, Judd Trump, drugi był Mark Williams, trzykrotny najlepszy snookerzysta globu. 

Na Półwyspie Arabskim nie mogło ponadto zabraknąć ścigania na najwyższym poziomie. Postawiono oczywiście na Formułę 1, która jeszcze w 2020 roku walczyła z nierównościami pod hasłem We Race As One. I kiedy władze sportu postawiły na protestowanie przeciw rasizmowi czy homofobii, jednocześnie padła decyzja o zorganizowaniu Grand Prix w kraju, gdzie przecież orientacja inna niż heteroseksualna to gwarancja więzienia, a czasem i chłosty czy nawet kary śmierci. 

Trudno, kiedy w grę wchodzą miliony, a może i miliardy petrodolarów, nie ma co się zbytnio zastanawiać nad idealistycznymi pobudkami. W ten sposób do kalendarza F1 zawitała Dżudda, a właściwie położony w niej tor Jeddah Corniche Circuit zaprojektowany przez Hermanna Tilkego. To na nim od 2021 roku ścigają się kierowcy, którzy wcześniej co prawda narzekali na coraz większą liczbę eliminacji w sezonie, ale ostatecznie w większości nie mają problemów z saudyjską inicjatywą. 

Nieswojo mogli się poczuć w 2022, kiedy to przed samym wyścigiem na skład ropy naftowej uderzył atak rakietowy. Przeprowadzili go rebelianci Huti walczący z Arabią Saudyjską w Jemenie, którzy są wspierani przez Iran. Co to oznaczało dla Formuły 1? Podczas sesji treningowej na tle toru w Dżuddzie widać było ogromną chmurę dymu. W takich okolicznościach kierowcy testowali swoje bolidy, a oficjele zdecydowali, że zagrożenia nie widzą. 

Toto Wolff, szef zespołu Formuły 1 Mercedes AMG Petronas Motorsport, stwierdził wówczas, że Jeddah Corniche Circuit jest prawdopodobnie najbezpieczniejszym miejscem w Arabii Saudyjskiej. A że kilkanaście kilometrów od niego płonie magazyn z ropą należący do głównego sponsora F1 w tym kraju, Aramco? E tam, przecież to tak naprawdę nic takiego, tarcze antyrakietowe nas obronią. Kierowcy się stresują? Niech lepiej skupią się na jeździe. 


I jeśli myśleliście, że na Formule 1 Saudyjczycy się zatrzymają, byliście w błędzie. Zabierają do siebie wszystko, co tylko się da, dlatego na swoim terenie organizują od 2020 roku Rajd Dakar. Po 11 latach trafił on do Arabii z Ameryki Południowej w ramach kontynuacji sportswashingu przez szejków. Choć oficjalnie mówi się przecież o pięknej idei promowania sportu i otwierania się na nowe kierunki. 

Od początku było jednak widać, że Rajd Dakar był Saudyjczykom potrzebny niekoniecznie ze względów stricte sportowych. Nie stał się bowiem z marszu świetnie opakowanym produktem medialnym, a po prostu kolejnym znanym szyldem w kolekcji. I kiedy dla rzeczonej Ameryki Południowej było to wydarzenie istotne, śledzone przez setki tysięcy kibiców, tak zainteresowanie długim rajdem w Arabii znajdowało się na przeciwległym biegunie. 

Rijad wyłożył ponadto spore pieniądze na organizację rundy zawodów jeździeckich w prestiżowym cyklu Global Champions Tour. Ale znacznie głośniej jest o LIV Golf League, czyli organizacji założonej przez Public Investment Fund – państwowy fundusz majątkowy Arabii Saudyjskiej. 

Zapłacicie? Zapłacimy… 

Sytuacja z golfem to praktycznie bliźniacza wersja tego, co rozpoczęło się kilka lat temu w piłce nożnej. Bajońskie kontrakty podpisywane przez gwiazdy futbolu, ale i zawodników znanych, choć sportowo już bardziej ze średniej półki, wywoływały dużo kontrowersji. Mówiono o sprzedawaniu się, zaniku ambicji, podporządkowywaniu się władzom kraju, który bezustannie łamie prawa człowieka. Ale i tak do saudyjskiej ligi ciągnęło i nadal ciągnie wielu piłkarzy, a twarzą rozgrywek pozostaje Cristiano Ronaldo. 

Szejkowie wiedzą, że każda z dyscyplin potrzebuje wiodącej postaci – dokładnie takiej, jaką jest Portugalczyk. I namaścili Jona Rahma na gwiazdę przewodzącą inicjatywie LIV Golf League. Chociaż Hiszpan zapierał się, że nie porzuci PGA Tour dla saudyjskich dolarów, nawet gdyby było ich kilkaset, to ostatecznie został skuszony kosmicznymi zarobkami rzędu nawet 600 milionów USD. A to wywindowało go na drugie miejsce w rankingu najlepiej zarabiających sportowców na całym świecie – tuż za wspomnianym Ronaldo.

CZYTAJ WIĘCEJ: SZEJKOWIE KUPUJĄ GOLFA. JON RAHM ZAROBI PONAD PÓŁ MILIARDA DOLARÓW 

Wszystko, co mogę powiedzieć jako młoda osoba, która ma przed sobą całą przyszłość, to że nie wydaje się to mądre. Jedyny atut, jaki widzę, to pieniądze, prawda? Tak więc, jak powiedziałem wcześniej, myślę, że w PGA Tour można grać o wiele więcej, niż tylko pieniądze. Historia, dziedzictwo, wygrywanie turniejów i gra z najlepszymi na świecie. Po to tu jestem – wymieniał jeszcze w 2022 roku Rahm. 

Początkowo jego miejsce miał zająć słynny Tiger Woods. Ostatecznie udało się dogadać z Baskiem, ale nie tylko. LIV Golf League pozyskał ponadto inne kluczowe nazwiska, w tym choćby Dustina Johnsona, Lee Westwooda i Martina Kaymera. Dołączyli do nich również Brooks Koepka, Louis Oosthuizen, Patrick Reed, Charl Schwartzel czy Ian Poulter. A na szczycie stanął były już utytułowany golfista, Greg Norman – to właśnie jego wybrano do zarządzania LIV Golf League. 

Nazwisko Normana przewinęło się zresztą w nieco szerszym kontekście, jeśli chodzi o sportswashing na Półwyspie Arabskim. Chodzi bowiem o przypadek Dżamala Chaszukdżiego, który poniósł śmierć w saudyjskim konsulacie generalnym w Stambule. Dziennikarz i komentator polityczny nie stronił od krytyki pod adresem choćby następcy tronu Muhammada ibn Salmana. I właśnie za to miał zostać w Turcji zamordowany. 


Dobra, ale co to ma wspólnego z Gregiem Normanem? Otóż CEO LIV Golf League został zapytany o całą sprawę. Jego odpowiedź była co najmniej szokująca, bo Australijczyk stwierdził, że… każdy popełnia błędy i trzeba wyciągać z nich wnioski na przyszłość. 

Jak widać, saudyjskie pieniądze potrafią mocno zmienić światopogląd. Taką nadzieję mają szejkowie, którzy nauczeni doświadczeniem poinformowali o fuzji PGA Tour, European Tour i LIV Golf. Czyli de facto kupieniu światowego golfa. Obecnie jednak mówi się o wartym 2 miliardy dolarów porozumieniu pozwalającym LIV Golf stać się częścią PGA Tour. Głosować za lub przeciw temu pomysłowi mają też sami zawodnicy, a na ich czele stoją Tiger Woods i Rory McIlroy. O tym, czy skuszą ich petrodolary, przekonamy się zapewne niebawem. 

Po co to wszystko? 

Sportswashing ma się od wielu lat bardzo dobrze. Swój wizerunek ocieplały już Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Katar. Idąca ich śladem Arabia Saudyjska wydaje na sport grube miliardy dolarów, ale ma w tym również inny cel. Pozorne szastanie pieniędzmi szejkowie traktują jak inwestycję, chcąc poszerzyć obszary działalności i zwiększyć wpływy w tym, co przecież na całym świecie zapewnia nie tylko popularność, ale i spore zyski. 

W dobie odchodzenia od paliw kopalnych Muhammad ibn Salman zdaje sobie sprawę, że karta przetargowa w postaci złóż ropy naftowej nie będzie wiecznie gwarantować możliwości kupienia wszystkiego, co tylko przyjdzie Saudyjczykom do głowy. A jeśli można w jednym momencie otworzyć się turystycznie na prawie wszystkie kontynenty? Pomysł idealny. Wpadł na niego rzeczony ibn Salman, ogłaszając rozpoczęcie realizacji projektu Saudi Vision 2030. Inicjatywa polega na „dywersyfikacji gospodarczej, społecznej i kulturalnej”. 

Zasadne pozostaje pytanie, czy jakkolwiek zmieni to podejście saudyjskiego rządu do łamania praw człowieka i innych moralnie wątpliwych kwestii. Wydaje się, że częściowo tak. Muhammad ibn Salman z pewnością zadba o to, by o jego kraju nie mówiono w kontekście kolejnej kary śmierci dla nastolatka, zamordowania nieprzychylnego dziennikarza czy wychłostania homoseksualisty. Trudno jednak stwierdzić, czy zmniejszy się liczba takich przypadków, czy po prostu będą one jeszcze staranniej zatuszowane przez petrodolary. 

Muhammad ibn Salman

Co jeszcze przemawia za Arabią Saudyjską, jeśli chodzi o organizację największych sportowych wydarzeń? Z pewnością ich oprawa, a dla wielu – średni wiek mieszkańców. Bo kiedy w Europie przekracza on 40 lat, to Saudyjczycy są o prawie dekadę młodsi, a co za tym idzie, mają być bardziej żywiołowymi fanami wszelakich sportów. 

Czy tak jest w praktyce, można obserwować na galach bokserskich czy trwającym właśnie turnieju WTA Finals. W przypadku tego drugiego warto jeszcze wspomnieć o kolejnych uprzedzeniach na Półwyspie Arabskim, bo przecież w dalszym ciągu sport uprawiany przez kobiety jest marginalizowany, deprecjonowany. 

Trudno więc mówić o zmianie interpretacji szariatu, a co za tym idzie – rewolucji kulturowej w Arabii Saudyjskiej. Choć z pewnością staje się ona bardziej otwarta, to nadal górują w niej bardzo konserwatywne zasady. Ale chce stać się krajem przyjaźniejszym, zrozumiałym przede wszystkim dla Europejczyków. Czy jednak podbieranie kolejnych kluczowych imprez sportowych to dobra metoda, by przekonać do siebie fanów ze Starego Kontynentu, ale też Ameryki Północnej i Południowej? 

To okaże się niebawem. Obserwując jednak ruchy Saudyjczyków, fani spragnieni podziwiania swoich idoli na żywo powinni oswoić się z koniecznością zakupu biletów lotniczych do Rijadu czy Dżuddy. Pytanie tylko, czy ze względów polityczno-kulturowych nie okażą się one dla niektórych przepustkami do podróży wyłącznie w jedną stronę. 

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI

Czytaj więcej o Arabii Saudyjskiej:

Fot. Newspix

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Komentarze

6 komentarzy

Loading...