Reklama

Polska lekkoatletyka w Paryżu poniosła klęskę. Ale może taki jest jej poziom?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

14 sierpnia 2024, 08:31 • 9 min czytania 39 komentarzy

Wstyd. Kompromitacja. Żałość. Totalna porażka. Takie określenia dominowały w przestrzeni publicznej po tym, jak polscy lekkoatleci podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu wywalczyli zaledwie jeden brązowy medal. Dla porównania, trzy lata temu w Tokio królowa sportu dała nam dziewięć krążków, w tym cztery złote. A co, jeśli powiemy wam, że wynik polskich lekkoatletów w Paryżu to rezultat na miarę oczekiwań… a nawet ponad nasz realny stan posiadania?

Polska lekkoatletyka w Paryżu poniosła klęskę. Ale może taki jest jej poziom?

TOKIO BYŁO ANOMALIĄ

Teksty o wielkiej kompromitacji wygłaszają zwykle te osoby, które zaraz po tym podają argument o wyniku sprzed trzech lat w Tokio. Przypomnijmy, że w stolicy Japonii Biało-Czerwoni lekkoatleci na podium stawali aż dziewięć razy. Byli to:

  • Dawid Tomala – złoty medal w chodzie na 50 kilometrów,
  • Sztafeta mieszana 4×400 metrów – złoty medal,
  • Anita Włodarczyk – złoty medal w rzucie młotem kobiet,
  • Wojciech Nowicki – złoty medal w rzucie młotem mężczyzn,
  • Sztafeta 4×400 metrów kobiet – srebrny medal,
  • Maria Andrejczyk – srebrny medal w rzucie oszczepem kobiet,
  • Malwina Kopron – brązowy medal w rzucie młotem kobiet,
  • Paweł Fajdek – brązowy medal w rzucie młotem mężczyzn,
  • Patryk Dobek – brązowy medal w biegu na 800 metrów mężczyzn,

Na pierwszy rzut oka widać na tej liście kilka medali, których kompletnie nie można było się spodziewać. Zaczynając od samej góry: Dawid Tomala na Daleki Wschód jechał jako postać w Polsce nieznana. Faworytów do złota upatrywano za to w chodziarzach z kraju gospodarza, albo Yohannie Dinizu z Francji. Tymczasem w rywalizacji toczącej się w dość ślimaczym tempie, Dawid niespodziewanie wyrwał się na przód i forsował tempo. Była to zagrywka tak niespodziewana, że nawet komentujący rywalizację Robert Korzeniowski miał wątpliwości, czy taktyka Tomali okazała się słuszna. – Zaczęło mi się nudzić, więc przyspieszyłem – skomentował swoją taktykę Polak, którego już później żaden konkurent nie mógł dogonić.

Reklama

Takich niespodziewanych medali w Japonii było więcej. Rywalizacja sztafet mieszanych 4×400 metrów dopiero debiutowała na igrzyskach. Tym sposobem największe potęgi nie potraktowały jej do końca poważnie. Oczywiście – to nie nasz problem. Polacy w składzie Karol Zalewski, Natalia Kaczmarek, Justyna Święty-Ersetic i Kajetan Duszyński w finale spisali się świetnie i zostali historycznymi, pierwszymi w tej konkurencji mistrzami olimpijskimi. Przeszli do historii światowej lekkoatletyki, za co należy im się dozgonny szacunek. Jednak ich zwycięski czas 3:09.87 w finale w Paryżu wystarczyłby na… piąte miejsce.

Z kolei w biegu na 800 metrów Patryk Dobek, który dopiero w 2021 roku przebranżowił się na tę konkurencję z biegania 400 metrów przez płotki, zaliczył sezon życia. Polak imponował szybkością, która została mu jeszcze z krótszego dystansu. W dodatku rywale jeszcze nie znali dobrze jego stylu biegania, polegającego na trzymaniu się wewnętrznej części toru i szukaniu luk. Sposób na tę metodę znaleźli dopiero w finale, kiedy Dobek został przyblokowany. Mocny finisz zapewnił naszemu rodakowi brąz, ale wciąż: jeszcze pół roku wcześniej nikt nie stawiał na Polaka.

Nawet wynik w żeńskim młocie był lepszy, niż można było tego oczekiwać spoglądając na światowe listy. Tam najlepsze były DeAnna Price oraz Brooke Andersen. Anita Włodarczyk z wynikiem 77,93 m zajmowała na nich trzecie miejsce. Spośród zawodniczek występujących w Tokio, Malwina Kopron była siódma. Tymczasem pierwsza obroniła mistrzowski tytuł, a druga wskoczyła na trzecie miejsce.

I jasne, Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek byli mocnymi kandydatami do medali. Sztafeta 4×400 metrów kobiet znajdowała się w znakomitej formie. Podobnie zresztą jak Maria Andrejczyk, która przed Tokio rzuciła kosmiczne 71,40 m. Trzy lata temu mieliśmy kadrę lekkoatletyczną, która była naprawdę mocna. Swoim poziomem nawiązywała do słynnego Wunderteamu z lat 1956-1966. Cztery-pięć medali na igrzyskach już byłoby wynikiem świetnym. Dziewięć, w tym cztery mistrzowskie? To był rezultat kosmiczny. Ale też wykraczający znacznie ponad jej realny poziom.

JEDEN KRĄŻEK BARDZIEJ ODDAJE NASZE MIEJSCE W SZEREGU

Właśnie, a jaki ten poziom był, jeżeli chodzi o wyniki? W tym celu przeanalizowaliśmy zdobycze medalowe polskich lekkoatletów podczas igrzysk w XXI wieku.

  • Paryż 2024 – 1 brązowy medal,
  • Tokio 2021 – 4 złote, 2 srebrne, 3 brązowe,
  • Rio de Janeiro 2016 – 1 złoty, 1 srebrny, 1 brązowy,
  • Londyn 2012 – 2 złote,
  • Pekin 2008 – 1 złoty, 1 srebrny,
  • Ateny 2004 – 1 złoty, 1 brązowy,

Dorobek medalowy Polaków podczas tych igrzysk prezentuje się najsłabiej, to jasne. Jednak z jednym medalem znacznie bliżej nam do wyniku, który lekkoatleci zwykle osiągali w XXI wieku, kiedy kolejno z Aten, Pekinu, Londynu przywozili dwa krążki. Nie usprawiedliwiamy tego zaledwie jednego krążka. Paryż jest rozczarowaniem. Ale taki jest dziś nasz poziom. Czyli niestety, w skali całego świata – niewielki. W programie „Stan Igrzysk”, który mogliście oglądać na naszym kanale YouTube podczas trwania tych zawodów, mówił o tym Marek Tronina – ceniony dziennikarz, komentator oraz organizator Maratonu Warszawskiego.

Reklama

– Medal Natalii Kaczmarek jest łatą, która została przyklejona na wielką dziurę. Nie chcę powiedzieć, że cieszę się z takiego wyniku, bo dominują we mnie inne uczucia. Natomiast myślę, że pod pewnymi względami to dobrze, że wywalczyliśmy jeden medal, bo wreszcie przejrzymy na oczy, że nie jesteśmy potęgą. My nie jesteśmy nawet sportowym średniakiem. W Tokio startowaliśmy z uprzywilejowanej pozycji i stąd też zdobyliśmy więcej medali, niż pierwotnie mieliśmy na to szans. Polscy lekkoatleci w czasach pandemii normalnie trenowali i chwała im za to, że mieli takie możliwości. Natomiast świat był jednak dużo bardziej zamknięty. My to wykorzystaliśmy – powiedział Tronina.

Tym sposobem Biało-Czerwoni fani w Paryżu zaliczyli zimny prysznic. Ale dla osób bardziej zaznajomionych z tematem polskiej lekkoatletyki był to rezultat dość łatwy do przewidzenia. Zresztą nie pierwszy raz w historii po znakomitej imprezie, która rozbudziła apetyty na więcej, nasi lekkoatleci zaliczyli kolejną znacznie gorszą. Podobnie było w 2011 roku na mistrzostwach świata w Daegu. Podczas poprzedniej edycji MŚ w Berlinie sportowcy z orzełkiem na piersi zajęli znakomite czwarte miejsce w klasyfikacji medalowej i wywalczyli aż dziewięć krążków. W Korei Południowej zdobyli ledwo dwa: złoto Pawła Wojciechowskiego w skoku o tyczce oraz brąz Karoliny Tymińskiej w siedmioboju. Ten drugi został przyznany Polce po latach, po wykryciu dopingu u Tatiany Czernowej.

W KLASYFIKACJI PUNKTOWEJ TEŻ JEST DRAMATYCZNIE

Lecz bardziej miarodajna od liczby wywalczonych medali jest klasyfikacja punktowa. Z medalami jest bowiem tak, że nawet zawodnikowi znajdującemu się na bardzo dobrym poziomie, start może czasami nie wyjść na tyle, by wskoczył on na podium. Dlatego właśnie zestawienie punktowe znacznie lepiej oddaje siłę danej kadry. Polega ono na tym, że w każdej konkurencji sportowcy z miejsc od 1 do 8 otrzymują punkty. Wygrany – 8, drugie miejsce – 7 i tak aż do ósmego, wycenianego na jedno oczko. Oczywiście im większa liczba zgromadzonych punktów, tym lepiej świadczy to o ogólnym poziomie lekkoatletów z danego kraju. To znak, że w reprezentacji było wielu zawodników, którzy dochodzili do finałów swoich konkurencji. Nawet jeżeli ostatecznie nie zdobywali tam medali.

Co więc mówi nam klasyfikacja punktowa? Ano to, że Biało-Czerwoni zaprezentowali się w Paryżu najgorzej w XXI wieku! Chociaż przecież nasza reprezentacja była bardzo liczna. Składała się z 58 sportowców i dodatkowo 6 zawodników rezerwowych.

Oto zestawienie zdobyczy punktowej Polaków z ostatnich sześciu igrzysk:

  • Paryż 2024 – 20 punktów,
  • Tokio 2021 – 74 punkty,
  • Rio de Janeiro 2016 – 45 punktów,
  • Londyn 2012 – 28 punktów,
  • Pekin 2008 – 52 punkty,
  • Ateny 2004 – 47 punktów.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Pół żartem, pół serio możemy stwierdzić, że igrzyska na własnym kontynencie polskim lekkoatletom nie wychodzą. W Atenach w klasyfikacji bardzo podciągnęli nas chodziarze: siódmy Grzegorz Sudoł, szósty Roman Magdziarczyk i oczywiście Robert Korzeniowski, który wygrał rywalizację na 50 kilometrów. W Londynie było bardzo źle. Wystarczy napisać, że ponad połowa dorobku Polaków to złoto Anity Włodarczyk i srebrny medal Piotra Małachowskiego (razem 15 punktów)

Ale prawdziwy dramat to niedawno zakończone igrzyska w Paryżu. Tylko sześciu (!) polskich sportowców załapało się w swoich konkurencjach na pozycjach od pierwszej do ósmej. Byli to w kolejności od najwyższego miejsca: Natalia Kaczmarek (3.), Anita Włodarczyk (4.), Paweł Fajdek (5.), Wojciech Nowicki (7.) oraz sztafeta mieszana 4×400 metrów. Co jest zabawne tym bardziej, że przecież dwa nazwiska na tej wąskiej liście – Fajdek i Nowicki – w rzucie młotem raczej należy traktować jako zawód. A wychodzi na to, że 35-letni młociarze i tak byli jednymi z liderów kadry lekkoatletów!

W tym wszystkim mamy jednak kolejny bardzo niepokojący wniosek. Bo co, jeżeli powiemy Wam, że…

I TAK JEST LEPIEJ, NIŻ POWINNO BYĆ

Występ Polaków pod względem statystycznym na czynniki pierwsze rozłożył Tomasz Spodenkiewicz – autor profilu „Athletics News” na portalu X. Jak podał w jednym ze swoich wpisów Spodenkiewicz:

Innymi słowy, nie oznacza to, że Biało-Czerwoni byli źle przygotowani do igrzysk. Większość z całej kadry lekkoatletów osiągała wręcz wyniki lepsze, niż przed zawodami wskazywałyby na to światowe listy. W stolicy Francji 11 polskich reprezentantów poprawiało swoje najlepsze wyniki sezonu lub nawet życiówki. W dwóch przypadkach zostały ustanowione nowe rekordy kraju. Dokonały tego Weronika Lizakowska w biegu na 1500 metrów (3:57.31) oraz Alicja Konieczek w biegu na 3000 metrów z przeszkodami (9:16.51). Przy czym nie rozkładamy tutaj na poszczególne konkurencje występów Adrianny Sułek w siedmioboju. Jej wynik traktujemy jako całość, stąd nie uwzględniamy go w zestawieniu. Bo z całym szacunkiem dla młodej mamy, ale jej najlepsze rezultaty w biegu na 800 metrów czy skoku w dal, nie przełożyły się na najlepszy wynik w siedmioboju.

Gdybyśmy jednak tak zrobili, to wynik byłby jeszcze lepszy. Ale jedenaście season/personal bestów to naprawdę solidny rezultat. Dla porównania, w Tokio Polacy 14 razy poprawiali swoje najlepsze wyniki sezonu/życiówki, raz bijąc rekord Polski (sztafeta 4×400 metrów kobiet), a raz – rekord olimpijski (4×400 metrów mieszana). Z kolei w Rio de Janeiro SB/PB Biało-Czerwoni ustanawiali 10 razy – w tym raz rekord kraju (Maria Andrejczyk w rzucie oszczepem), a raz – rekord świata (Anita Włodarczyk w rzucie młotem).

I to w tym wszystkim jest najstraszniejsze: że pomimo dobrego przygotowania do Paryża, rzadko który Polak zdołał zająć miejsce w czołowej ósemce swoich konkurencji. Nie mówiąc już o tym, by wylądować na podium. Świat po prostu nam odskoczył. I zapowiada się na to, że w niedalekiej przyszłości zrobi to jeszcze bardziej. Wiele z obecnych twarzy polskiej lekkoatletyki to już wiekowi zawodnicy, którzy cieszą nas swoimi występami od lat.

Paweł Fajdek może po zakończonym finale rzutu młotem rzucić mediom zdanie “Do zobaczenia w Los Angeles”. Ale smutna prawda jest taka, że pięciokrotny mistrz świata, lecąc do Miasta Aniołów będzie miał na karku 39 lat. Podobnie jak Wojciech Nowicki. Z kolei Anita Włodarczyk na następnych igrzyskach byłaby już po czterdziestce. Tu naprawdę trudno być optymistą w kwestii startu całej trójki za cztery lata. Ich następców jak na razie nie widać. A przecież w przeszłości to głównie młot ratował nasz dorobek medalowy. Za chwilę możemy więc znaleźć się w podobnej sytuacji, jak w rzucie dyskiem czy skoku o tyczce kobiet, kiedy po wybitnym zawodniku/zawodniczkach została pustka, a obecnie w tych konkurencjach nie istniejemy.

Taki problem będziemy mieli w wielu innych konkurencjach. Jak w skoku o tyczce, gdzie jest młody Michał Gawenda, ale raczej nie wskoczy (nomen omen) za rok czy dwa na poziom Piotra Liska czy Pawła Wojciechowskiego w szczycie formy. Podobnie ma się sytuacja w biegu na 800 metrów, gdzie talenty niby mamy. Ale ten największy, Krzysztof Różnicki, spędził mnóstwo czasu w gabinetach lekarskich, a Bartosz Kitliński czy Filip Rak jeszcze nie pokazali się światu z tak wybitnej strony, jak wspomniany Różnicki. Zmiana pokoleniowa czeka nas też w sztafecie 4×400 metrów kobiet. Być może na igrzyskach polską lekkoatletykę czekają lata posuchy. Ale niestety, prędzej czy później należało się spodziewać takiego scenariusza.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Igrzyska

Komentarze

39 komentarzy

Loading...