Simeon Petrow prawie sprawił, że Lechia wróciła do Ekstraklasy w stylu, którym nie pogardziłby Dario ze „Ślepnąc od świateł”. Pamiętacie te jego wymagania? Jak do ciebie przyjdą, to mówisz: tak, proszę pana, oczywiście, proszę pana. Dziękuję bardzo, całuję rączki. Bułgar wypieścił Tomaszowi Neugebauerowi takie wyłożenie, że palce lizać, pasowało jak ulał. Gdyby tylko nie ta końcówka i ten wścibski Tommaso Guercio…
Po kolei, bo Petrow obciął się kompletnie i konkretnie, jak mawiał Marcin Wasilewski. Próbował zagrać zwrotną do Aleksa Petkowa, a Neugebauerowi dograł iście treningową piłkę. Naprawdę, gdyby trener Magiera ustawiał na zajęciach ćwiczenie z taką sytuacją (nie miałoby to sensu, ale niech będzie), to 24-letni stoper mógłby w nagrodę dostać nawet dodatkowy egzemplarz książki „Szczęście czy fart”. Warunek byłby tylko jeden: musiałby wykładać jednemu z kolegów ze Śląska. Tu problem: wyłożył zawodnikowi Lechii.
Ironizujemy, a Neugebauerowi trzeba oddać, co cesarskie. Uderzył z jakichś czterdziestu-czterdziestu pięciu metrów, bez zastanawiania, celnie, wysunięty Rafał Leszczyński nie miał większych szans. Fajna historia tego chłopaka, bo w spadającej Lechii wiele nie pograł, wiosną 2o23 roku oddano go na półroczne wypożyczenie do Podbeskidzia Bielsko-Biała, a w sezonie 2023/24 wrócił do drużyny Biało-Zielonych i dziesięcioma wpisami do klasyfikacji kanadyjskiej walnie przyczynił się do powrotu klubu do Ekstraklasy.
Przez pierwsze pół godziny meczu Lechia mogła się zresztą podobać. Nawet ten gol Neugebauera przywodził na myśl trafienie Macieja Gajosa z Legią, którym Biało-Zieloni de facto półtora roku temu żegnali się z elitą. Zespół Szymona Grabowskiego prezentował zaskakująco wysoką kulturę gry, jak na drużynę osłabioną kontuzjami Tomasa Bobcka czy Luisa Fernandeza, olimpijskim wyjazdem Maksyma Chłania czy licznymi problemami strukturalno-finansowymi, których przykryć nie może nawet słodko-patetyczna gadka Paolo Urfera.
Później jednak inicjatywa należała do Śląska. Strzelał Sebastian Musiolik. Próbował Nahuel. Okazje szukały Petra Schwarza. Oczywiście, ekipie Jacka Magiery bliżej było do przeciętności ze środka wiosny niż przebojowości z jesieni poprzedniego sezonu, ale generalnie wicemistrz Polski robił dużo, żeby inauguracja rozgrywek nie skończyła się brzydkim 0:1.
W pewnym momencie bardzo pomóc chciał mu Bohdan Sarnawski, który najpierw usiłował zabawić się w Manuela Neuera czy innego Edersona, więc zaczął dryblować w polu karnym. Stracił piłkę, a przed stratą gola uratował go tylko ofiarny wślizg Chindrisa. Następnie Ukrainiec ze dwa razy reagował dość niepewnie, co dla Śląska było wodą na młyn, tylko… gospodarzom jakoś nie chciało wpaść. Nawet, kiedy już w doliczonym czasie gry Nahuel pięknie dokręcił sprzed pola karnego, nagle ze snu letniego obudził się Ukrainiec i strzał Leivy klasowo wyjął.
Na ratunek Śląska przyszła młodzież. Filip Rejczyk dośrodkował w pole karne, Aleks Petkow skiksował (podpatrywał kolegę Petrowa?), ale na tyle fortunnie, że do piłki dopadł Tommaso Guercio. Zasłużony był to gol, bo Lechia od jakichś kilkunastu, może kilkudziesięciu minut swoją grę ofensywną opierała na zrywach. Nie winimy ją za to, nie jest jeszcze w pełnym składzie personalnym, wraca do Ekstraklasy w odmienionym, niedoświadczonym składzie, jeszcze się będzie jej uczyć. Ten punkt i tak na plus. Zresztą, chyba dla obu stron.
Zmiany:
Legenda
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Nowe twarze Jagi czarują
- Urocza logika Paolo Urfera
- Szambo wybija. Źle dzieje się w Lechii Gdańsk
- Nowy zespół, ale w klubie stare problemy. Na co stać Lechię w Ekstraklasie?
Fot. Newspix