Spośród wielu osobliwości, jakie serwuje nam uniwersum Ekstraklasy, zmiana trenera na kolejkę przed końcem sezonu jest mocnym kandydatem do tytułu zagrania roku. Radomiak zrobił to, licząc, że takim ruchem zaszachuje towarzystwo i utrzyma się w lidze. To się faktycznie udało, ale jaka była w tym rola Baltazara? Cóż, niewielka.
Bruno Baltazar miał dosłownie pięć treningów na to, żeby zorientować się, kto w jego drużynie potrafi kopnąć piłkę tak, że dociera ona w zamierzone miejsce, więc ciężko było oczekiwać od niego cudu. Jasne, tłumaczył, że oglądał zespół od dawna, ale sam dodawał, że to co innego niż codzienna praca, pozwalająca zajrzeć do umysłów piłkarzy i poznać ich motywacje.
Czyli coś, co wydaje się głównym problemem tej grupy. Grupy, nie poszczególnych zawodników, których umiejętności w grach jeden na jednego pewnie mogłyby się obronić.
Portugalczyk zszedł z obciążeń i intensywności, skupił się przede wszystkim na pracy nad tym, jak się bronić, żeby ugrać z Widzewem chociaż punkt. Zapowiedział, że rewolucji nie planuje, ale też przywrócił do składu Jardela Silvę czy Luisa Machado, których jego poprzednik wytypował jako dwa zgniłe jabłka.
Efekt? Not great, not terrible. Radomiak zaczął solidnie, nawet prowadził, ale na koniec się rozjechał i utrzymał się dzięki korzystnym rezultatom na innych boiskach.
Ekstraklasa. Radomiak Radom — Widzew Łódź
Przyznajmy: scenariusz, w którym Zieloni utrzymują się w Ekstraklasie po golu Machado, byłby dla miasta największym szokiem od czasów proklamowania Republiki Radomskiej. Portugalczyk w tym sezonie nie trafił ani razu, zresztą nigdy liczbami nie grzeszył, no ale w takiej sytuacji pomylić się nie mógł. Widzew przetrwał pierwszą salwę strzałów, pomogli bramkarz i stoper, jednak to Machado najszybciej dopadł do piłki i wpakował ją do siatki.
Futbolowi bogowie ewidentnie uznali, że to za dużo cudów na jeden dzień, więc gdy Machado pokonał bramkarza po raz drugi, gola cofnął VAR (zupełnie zasłużenie). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że poza tą okazją radomianie oklapli i obudzili się dopiero w ostatnim kwadransie, kiedy scenę przejęli już piłkarze Widzewa.
Wejście smoka zaliczył Antoni Klimek, który zgarnął bezpańską piłkę w polu karnym i wystawił ją niepilnowanemu Franowi Alvarezowi. Dwie minuty później Baltazar brutalnie zderzył się z rzeczywistością: obrona jego drużyny dała się rozegrać, Klimek tym razem posłał piłkę na nos Jordiego Sancheza i w kilka minut łodzianie objęli prowadzenie.
Gol numer trzy to już sto procent Radomiaka w Radomiaku. Była chwila ofensywy, był niezły strzał Rochy, ale wystarczyła kontra, łatwa klepka Jordiego z Dominikiem Kunem i po trybunach stadionu w Radomiu poniosły się gwizdy podsumowujące cały sezon.
Największym wygranym tego spotkania mimo wszystko okazał się Bruno Baltazar, któremu udało się nie wyjść na głupka i nie stracić roboty w debiucie (byłby to wyczyn, który poniósłby się po świecie bardziej niż transfer Luki Vuskovicia). Nawet jeśli więcej było w tym farta niż planu.
Kolejny sezon Radomiaka w Ekstraklasie, czyli sukces, ale też duże wyzwanie
Radomiak zostaje w Ekstraklasie na czwarty sezon z rzędu, co samo w sobie niewątpliwie jest sukcesem. Wiadomo jednak, że po drodze trochę się to wszystko rozjechało. To znaczy: jasne jest, że Zieloni nie staną się ligowym mocarzem, natomiast jeśli po deklaracjach zbudowania najlepszej oraz najdroższej kadry w historii kończysz sezon tak, że martwisz się o przyszłość do ostatniego gwizdka sędziego, sporo rzeczy musiało pójść niezgodnie z planem.
Radomianie chcieli z roku na rok rosnąć, tymczasem z roku na rok są coraz bliżej spadku, potwierdza to kalendarz.
Widzew, ich rywal z wielkiego finału, też przecież nie tłukł się o puchary, też przecież jest w budowie, też nie wystawia głowy poza środek stawki. W Łodzi wszystko odbywa się jednak w spokojniejszej atmosferze, podczas gdy Radomiakowi można zadedykować słynną okładkę “Przeglądu Sportowego” o sraczce. Chaotyczne zmiany trenerów, afery i aferki, pustki w kasie, a z drugiej strony rekordowe transfery, wypożyczenie z Tottenhamu, nowy stadion i ośrodek.
Na każdy minus znajdziemy jakiś plus, na każdy plus minus, ale najgorzej, że operujemy na skrajnościach. Czasami dobrze, gdy po prostu jest średnio. Takiej właśnie średniości wypada Radomiakowi życzyć na kolejny rok.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Mecz jak film. Siemieniec kontra Szulczek, przyjaciele w walce o tytuł i utrzymanie
- Wielki przegląd zmarnowanych szans. Kto zaliczył największe pudła w Ekstraklasie?
- Siedem wypowiedzi przedstawicieli Lecha Poznań, które fatalnie się zestarzały
- Pertkiewicz: Od rewanżu ze Śląskiem czułem, że mistrzostwo naprawdę jest możliwe
fot. Newspix