Wisła Kraków zdobywcą Pucharu Polski! Wisła Kraków. Wisła. Kraków. Jeszcze parę lat temu nie byłaby to aż taka sensacja, a gdyby się cofnąć jeszcze bardziej, należałoby po prostu wzruszyć ramionami ze zrozumieniem, ale dziś?! Przecież zaraz może się okazać, że Biała Gwiazda będzie łączyć wyjazdy do Rzeszowa i Łęcznej z podróżami po Europie. Niebywałą historię napisała ta drużyna: i w tej edycji Pucharu, i w samym finale. Kłaniamy się w pas.
Ale… zacznijmy od przegranych, dobrze? Bo to też jest nieprawdopodobna sprawa, choć oczywiście w drugą stronę. Ileż było śmiechu z Pogoni, że jedyne, co trzymają w gablocie to kurz, gdyż z ich mentalem nie da się wygrać nawet turnieju w ping-ponga na wycieczce szkolnej w Brusach.
Dziś ten śmiech będzie trzeba podciągnąć do kwadratu, nie, więcej, do sześcianu.
Portowcy mieli wszystko. Szczęście, ponieważ dwukrotnie przed stratą bramki ratowało ich obramowanie, a w samej końcówce Malec, kiedy wybijał piłkę z linii. Koulourisa, który jedyną okazję dla Pogoni wykorzystał. No i w związku z tym mieli też mecz pod kontrolą – jak bowiem inaczej określić sytuację, kiedy na zegarze jest 90+10, Wisła gra lagę na bałagan i wszystko, co należy zrobić, to wybić piłkę byle dalej i sędzia gwiżdże po raz ostatni?
Jeśli nawet w takim wypadku wpada się w poślizg i ląduje na drzewie, to trzeba pomyśleć nad oddaniem prawa jazdy.
Natomiast dobra, bywa, Wisła w ten sposób nie wygrała, tylko wyciągnęła dogrywkę. Kolejne 30 minut by udowodnić swoją wyższość i… znów źle, a tak naprawdę jeszcze gorzej, bo pierwszoligowiec na początku dodatkowego czasu wyszedł na prowadzenie. Fatalne zagranie Borgesa, które przejął Rodado, a potem nie dał szans Cojocaru.
To jest taka mnogość futbolowego – sorry – frajerstwa, że nie da się tego w żaden sposób obronić. W finale Pucharu masz pierwszoligowca i ani przez moment nie grasz od niego lepszej piłki. Potem – mimo swojej słabości – wychodzisz na prowadzenie, bo trafił ci się jeden przytomny piłkarz. Ale tracisz prowadzenie w ostatniej sekundzie, potem w jednej z pierwszych akcji dogrywki tracisz nawet ten remis i mimo długich minut grania nie odpowiadasz.
Można się załamać. Nie chcielibyśmy być dziś w skórze nikogo, kto jest związany z Pogonią. Jaki to musi być ból, matko jedyna. Przecież to trofeum było już w gablocie. Już robiono sobie z nim zdjęcia… A potem przyszła Wisła, wylała kubeł zimnej wody, Pogoń się obudziła i w gablocie wciąż sam kurz.
No właśnie – Wisła. Imponujący mecz. Palce składały już na klawiaturze słowa żalu, że jej szkoda, bo była lepsza od przeciwnika i zasłużyła na choćby dogrywkę, ale ona nie miała zamiaru się nad sobą użalać tylko cisnęła do końca i oczywiście się opłaciło. Ale to nie była tylko ta jedyna ostatnia laga na bałagan, bo przecież ekipa Rude od początku wyglądała jak drużyna, która chce się cieszyć meczem, a nie tylko tego meczu bać.
Posadzilibyście przed telewizorem kogoś, kto nie ogląda piłki i zapytali, kto jest z Ekstraklasy, a kto z zaplecza, powiedziałby jasno: ci w białych muszą grać wyżej. Mieli bowiem więcej jakości, odwagi, wiary i na to zwycięstwo zasłużyli. Tym meczem, jak i całą kampanią, bo z ekstraklasowych drużyn nie poległa tylko Pogoń, ale też Piast i Widzew.
To jest nadzieja dla tego projektu, że jednak zmierza on w dobrą stronę. Podobny sukces nie może się wziąć znikąd.
Cóż więcej mówić: brawo. Cieszcie się tym wszystkim, bo to są piękne chwile. Takie, których ten klub nie widział od lat.
Pogoń Szczecin – Wisła Kraków 1:2 (po dogrywce)
Koulouris 75′ – Satrustegui 90+10′ Rodado 93′ (d.)
Fot. Newspix