Przeżył porwanie i rabunek. Sikał krwią. Kilkukrotnie biegł zupełnie sam, bo towarzyszącej mu ekipie psuł się samochód. Ale ostatecznie przebiegł… całą Afrykę. Z RPA do Tunezji, przez kilkanaście innych krajów. A jeszcze kilka lat temu przegrywał pieniądze w zakładach online i upijał się ze znajomymi. Dziś Russ Cook jest jednak specjalistą od wyzwań ekstremalnych. Jego bieg przez Afrykę był największym z nich.
Russ Cook, czyli jak przebiec Afrykę
Z południa na północ
Ponad 16000 kilometrów. Tyle przebiegł. Zajęło mu to 352 dni. Planował, że dobiegnie znacznie szybciej, nie wyszło, plany zmieniały się regularnie. W końcu jednak Russ Cook, 27-latek z Worthing w Anglii, pojawił się na najbardziej wysuniętym na północ skrawku Afryki. Niemal rok wcześniej wcześniej wyruszył z tego wysuniętego najbardziej na południe. Na własnych nogach przebiegł cały kontynent.
Od Przylądka Igielnego w RPA do Przylądka Angela w Tunezji. Cook był pierwszym człowiekiem, który postanowił wcielić w życie taki plan. Biegnąc przez niemal rok zebrał ponad 600 tysięcy funtów na konto Running Charity, fundacji, która pomaga młodym ludziom w kryzysie bezdomności i z podstawowymi potrzebami życiowymi, a także Sandblast, organizacji wspierającej wiedzę o Saharawi, rdzennej ludności Sahary Zachodniej.
Gdy Russ docierał na metę swojego wyzwania, wokół zebrało się sporo ludzi, którzy obserwowali jego podróż w social mediach czy z wideo wrzucanych na YouTube’a. Krzyczeli: „Geezer, Geezer” (od jego przydomka – Hardest Geezer – znaczącego po prostu Najtwardszy facet).
A co na to wszystko on sam?
– Jestem nieco zmęczony. Trudno to wszystko ubrać w słowa. 352 dni w drodze, tak długo nie widziałem swojej rodziny czy dziewczyny. Czuję mnóstwo bólu, ale nie będę narzekać. Czekam, aż to wszystko do mnie dotrze. Staram się tym cieszyć. Myśl, że nie muszę już biec, jest dla mnie nieco szalona i bardzo dziwna. Moje ciało chyba wreszcie powiedziało: „nieźle, kolego, teraz zrelaksuj się minutkę”. Może nieco się porozciągam, ale nie będzie biegania.
Jak jednak w głowie Cooka w ogóle zrodził się tak szalony projekt? I dlaczego postanowił go zrealizować?
Zaczęło się w nocnym klubie
Gdy miał 17 lat, zaczął mieć problemy natury mentalnej. Do tego doszedł alkohol w stanowczo zbyt dużych ilościach i kasyna online. Sporo kasy przehulał właśnie na tych ostatnich, obstawiając ruletkę czy grając w blackjacka. Dużo też imprezował, często wychodził ze znajomymi do klubów. Paradoks całej jego historii polega na tym, że to właśnie jedno z tych wyjść odmieniło jego losy.
To było w Brighton, około trzeciej w nocy. Cook wciąż był w klubie, rozglądał się dookoła i myślał o tym, czy tak ma wyglądać jego całe życie. W końcu postanowił, że chciałby czegoś więcej. Wyszedł z klubu i – pewnie popychany nieco wypitym alkoholem – postanowił pobiec do domu. Szkopuł w tym, że miał do niego… niemal 20 kilometrów.
– Zajęło mi to jakieś trzy godziny. Po drodze zaliczałem energetyczne drzemki na chodniku – ze śmiechem wspominał po latach. Gdy opowiedział o tym znajomym, jeden z nich zachęcił go do startu w półmaratonie. Cook go przebiegł. Ledwie kilka tygodni później startował już na pełnym maratońskim dystansie. I też mu się udało. Jak mówił, po raz pierwszy poczuł wtedy, że jest czegoś pewny.
– Wcześniej myślałem, że maratony są dla naprawdę wytrenowanych ludzi. I myślałem, że sam nigdy taki nie będę. Bo nie jestem takim gościem. A potem ukończyłem maraton i stałem się jednym z nich – opowiadał. Radość z ukończenia biegu sprawiła, że postanowił coś zmienić. Odłożył nieco grosza, postanowił pojeździć po świecie. Trafił do Iten, kenijskiego miasteczka, gdzie mieszka wielu z najlepszych długodystansowców na świecie. Tam pokochał bieganie w jego pierwotnej formie. Tym bardziej, że gdy biegał, czuł się dobrze – fizycznie i mentalnie.
Ale chciał to robić po swojemu.
Wymyślał więc różne wyzwania. Raz postanowił przebiec 2.6 maratonu z rzędu (nieco ponad 100 kilometrów), innym razem bieg maratoński ukończył zatrzymując się co milę na butelkę Corony. A w 2019 roku znajomi po raz pierwszy mogli mu powiedzieć: „chyba cię…”. To wtedy postanowił bowiem na własnych nogach przebyć całą Europę. Ze Stambułu do rodzinnego domu w Worthing.
– Miałem każdą pracę, jaką możecie sobie wyobrazić. Każdego dnia budziłem się o 4 rano i ruszałem myć podłogi i czyścić toalety. W tym samym okresie zacząłem biegać. Zaoszczędziłem kilka pensów i pomyślałem: „jebać to”. Zabukowałem lot i ruszyłem – opowiadał. W swoim życiu pracował naprawdę w wielu miejscach. Barach, kawiarniach, call center, bywał sprzedawcą, na moment zaczepił się nawet w więzieniu.
Dobiegnięcie ze Stambułu do domu zajęło mu 68 dni. Przez Europę podróżował z ledwie kilkoma rzeczami – butami do biegania, hamakiem i koszulką reprezentacji Anglii z 1990 roku. W tym okresie przebiegł łącznie dystans 73 maratonów. Wciąż jednak było mu mało. Wkrótce odkrył, że istnieje coś, co zwie się „carathonem”, a polega na przebiegnięciu maratonu… ciągnąc samochód.
Russ szybko zorganizował trasę, pojazd i kierowcę, który pilnował, żeby auto nie zjechało przypadkiem gdzieś na bok. Za plecami Cook ciągnął Suzuki Alto, ważące 730 kilogramów. Maraton z takim dodatkowym obciążeniem zajął mu 9 godzin i 56 minut. Pobił tym samym poprzedni rekord świata o dobrych kilkanaście godzin.
– To był wspaniały dzień. Nie mogło pójść lepiej. Wszystko było szalone. Widziałem, jak robi to kilka innych osób, spodziewałem się, że zajmie mi to jakieś 16 godzin. Zacząłem jednak w szybkim tempie i pomyślałem, że utrzymam je tak długo, jak będę mógł. Po sześciu czy siedmiu godzinach nadal czułem się nieźle, więc postanowiłem je jeszcze podnieść – opowiadał Russ. A potem mówił, że w sumie… to nie było nic niezwykłego. Na pewno nie w porównaniu do biegu ze Stambułu.
Przy okazji carathonu zaczął współpracę z Running Charity, zebrał wtedy ponad 2000 funtów. Mówił, że jego zdaniem to świetna inicjatywa, fundacja starała się bowiem zachęcać ludzi do biegania i w ten sposób wyciągać ich z trudnych sytuacji. Czyli robić dokładnie to, co zadziałało w jego przypadku. – Bardzo podoba mi się to przesłanie. Sam tak zacząłem, dziś doceniam miejsce, w którym jestem.
Całkiem niedawno Russ był za to w Afryce. I biegł, biegł, biegł, a potem… zgadliście, biegł jeszcze trochę.
Do startu, gotowi…
No i start. Choć zanim ten nastąpił, Russ i jego ekipa – która jechała vanem w pobliżu, żeby dostarczać mu posiłki, filmować jego starania i odwozić na miejsce noclegu (a potem przywieźć z powrotem w punkt, w którym dzień wcześniej skończył biec) – natknęli się na sporo problemów. Pierwszy dotyczył wizy. Nie mogli dostać takiej do Algierii, stąd odwrócili trasę. Pierwotnie Cook miał biec na południe, ostatecznie postanowił wyruszyć z RPA i kierować się na północ.
Do wyzwania przygotowywał się na Wyspach Kanaryjskich, żeby oddać klimat Afryki najlepiej, jak to tylko możliwe. Biegał od 25 do 40 kilometrów dziennie przez cały rok, również w domu. Właściwie nie miał dni wolnych. Gdy akurat gdzieś leciał, przebiegał tych kilkadziesiąt kilometrów… na lotnisku. Sporo pracy włożyła w wyjazd też jego ekipa, która przygotowywała się na każdą ewentualność – zaliczyli kursy pierwszej pomocy, jedna osoba miała też oficjalny trening medyczny, do tego był też team w Europie, który monitorował postępy Cooka.
– Moje przygotowanie mentalne wynika z wielu lat podobnych wyzwań. Pakowanie się w nieznaną sytuację i znajdowanie drogi, by przezwyciężyć wszystko, to dla mnie żadna nowość. Zawsze będzie trudno przygotować się na wszystkie ewentualności, jakie Afryka może mi przygotować. Jedyne, co się nie zmieni, to to, że jestem w swojej głowie. Jeśli urządzę ją jako miłe miejsce do bycia, to nawet w najtrudniejszych okolicznościach nic mnie nie złamie – mówił sam Russ.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Na problemy natknął się jednak już na długo przed wyjazdem. Otóż kontener, w którym mieli wysłać vana do Afryki, był za mały. Rozwiązanie? Obciąć dach pojazdu i wsunąć go do środka obok auta. Udało się, choć van i tak zmieścił się na centymetry. To jednak był tylko początek przygody, a o potencjalne zagrożenia pytał go każdy. Choćby dzikie zwierzęta.
– Odpowiedź, którą chcę dać to ta, że gdy spotkam lwa, uderzę go podwójnym prostym, potem prawym sierpowym, a na koniec lewym podbródkowym. (śmiech) Ale jeśli mam być szczery, prawdopodobnie się zesram. Potem powiem swoje ostatnie słowa do Jezusa, a później zamknę oczy i będę mieć nadzieję na najlepsze – mówił. Za każdym razem dodawał jednak, że niespecjalnie przejmuje się niebezpieczeństwem.
– Jeśli umrę, przynajmniej powiem sobie, że żyłem dobrze. Ale tylko śmierć mnie potrzyma. Jak obetniecie mi obie nogi, będę się czołgać do mety. Znam ryzyko związane z takim biegiem. Ale to nie moje pierwsze rodeo, wiem, jak to wygląda. Powtarzam sobie, że jestem panem własnego okrętu. Na tej ziemi spędzę jakieś 80 lat. Nie chcę ich zmarnować. Gdy będę starszym gościem, opowiem o tym wszystkim moim wnukom. Chcę mieć mnóstwo historii, to dla mnie ważne – mówił.
I z takim nastawieniem wyruszył w drogę. Dokładnie 22 kwietnia 2023 roku.
Pistolety i czerwony mocz
Przyjaciele mówili o nim, że jest zdeterminowany i zawsze postawi na swoim, bo jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu. A tych po drodze było sporo. Już piątego dnia zepsuły się hamulce w vanie ekipy. Naprawili je tylko po to, by dzień później gruz rozbił przednią szybę. Napraw było zresztą sporo, a każda z nich oznaczała, że Russ przez jakiś czas pobiegnie solo, bez potencjalnego wsparcia ekipy.
Po niecałych czterech tygodniach Cook doznał problemów żołądkowych. Przez dwa dni właściwie wszystko, co zjadł, szybko wracało. On sam pozostawał jednak pozytywny, mówił, że to „część misji”. Cóż, jej częścią z pewnością nie było to, że po nieco ponad miesiącu w jego moczu pojawiła się krew. Russ trafił do lekarzy, ci nie byli w stanie podać dokładnej diagnozy. Zalecono mu odpoczynek. Nie biegł więc przez jeden dzień, a potem nieco zmniejszył tempo.
Wszystko to jednak – z perspektywy Russa – były tylko szczegóły. Prawdziwe problemy zaczęły się w Angoli.
– Mieliśmy przerwę na lunch, byłem przy vanie razem z chłopakami. Jadłem nieco słodyczy, piłem wodę, byłem szczęśliwym gościem. Aż tu nagle podbiegło do nas dwóch facetów, inny podjechał na motocyklu. Siłą otworzyli drzwi, wymierzyli w nas broń i powiedzieli, żebyśmy dali im wszystko, co mamy. Pistolety wymierzone w twarz to nie idealna sytuacja, ale przeżyliśmy, teraz możemy o tym opowiadać. Spodziewaliśmy się, że takie rzeczy mogą się przydarzyć – mówił.
Dodawał też, że nie spodziewa się, by ktoś się na niego zaczaił, to raczej przypadkowy rabunek. Miejscowi po prostu zauważyli białych gości w środku Angoli, uznali, że pewnie mają coś cennego. I w sumie mieli, skradziono im sprzęt wart kilka tysięcy funtów. Na szczęście ostał się van, misję można więc było kontynuować, a sam Russ podkreślał, że poza tym jednym incydentem wszyscy ludzie, których spotkał w tym kraju, byli naprawdę przyjaźni.
W kolejnych tygodniach podróży nie zawsze było kolorowo. Przez kradzież musiał się zatrzymać, bo stracił też paszport, przez co potrzebował nowych wiz do części krajów na swojej drodze. Dziesięć dni zajęło mu ich wyrobienie w Namibii i powrót do Angoli, dokładnie do miejsca, w którym się wcześniej zatrzymał.
Gdy już wydostał się z Angoli, to w Republice Konga podeszli do niego mężczyźni z maczetami. Jak w Angoli, tak i tu zażądali, by dał im wszystko, co ma. No to dał – pół ciastka, które akurat jadł, bo dosłownie tyle rzeczy miał przy sobie. A potem zaczął uciekać. Umknął im do dżungli, ale się zgubił, nie wiedział, gdzie jest jego ekipa. W końcu odnalazł jakąś drogę.
– Nie miałem pieniędzy, jedzenia, wody, informacji, sygnału GPS. Nie wiedziałem, gdzie są, ani gdzie jestem ja. W pewnym momencie podjechało do mnie dwóch mężczyzn na motocyklach. Gestami pokazali, żebym wsiadł. Uznałem, że to zrobię. Zabrali mnie na siedmiogodzinną jazdę. Myślałem, że to już koniec – opisywał. Mężczyźni zabrali go do swojej wioski. Znów żądano od niego pieniędzy. Kilka dni minęło, zanim dotarł do niego jego team i wykupił go od porywaczy.
Gdy to się stało, Russ zrobił to, co zrobiłby każdy rozsądny człowiek w jego sytuacji. Nie no, żartujemy. Cook – jak to on – powrócił do miejsca, gdzie skończył bieg. I ruszył naprzód. Do Kamerunu, Nigerii, Togo, Beninu, Ghany, a potem kolejnych państw. Biegł „trasą objazdową”, ze względu na polityczne uwarunkowania nie mógł podążać przez państwa centralnego Sahelu, stąd dodatkowych 5500 kilometrów na liczniku.
Wyliczenia: AbsurDB
Wspierali go w jego drodze zarówno miejscowi (mówił: „wszędzie witano nas z miłością i uprzejmością”), jak i ludzie w jego ojczyźnie, a nawet poza nią. Mo Farah, jeden z najwybitniejszych biegaczy długodystansowych w dziejach, a przy okazji rodak Russa pochodzący z Afryki, napisał nawet do niego wiadomość:
– Wspieramy cię. Wszyscy cię wspierają. Cały naród cię wspiera. Jestem tak dumny z ciebie i tego, co robisz. Nikt nie powie ci, że nie możesz, bo możesz. Wierz w siebie. Robisz niesamowitą rzecz dla organizacji charytatywnej. Niesamowicie jest widzieć twoją drogą. Dajesz, Russ – pisał czterokrotny złoty medalista olimpijski. Farah medale zdobywał na 5000 i 10000 metrów na stadionie. Russ przez niemal rok biegł po pięć-sześć razy więcej dziennie od dłuższego z tych dystansów. Po ziemi, asfalcie, piasku. W upale, a czasem nocami, by go uniknąć – ale wtedy, dla równowagi, w zimnie.
I wciąż się nie zatrzymywał. Aż zrobiła to wiza, od której wszystko się zaczęło.
Gdy dobiegał do granicy Mauretanii z Algierią, nadal nie miał bowiem przepustki na teren drugiego z tych państw. W końcu postanowił powiedzieć o tym w social mediach. Jego wiadomość o możliwym końcu wyzwania, poniosła się szerokim echem. Zainterweniowali członkowie brytyjskiego rządu. I wiza się znalazła, Russ, razem ze swoim teamem, mógł wkroczyć na terytorium Algierii. Wyzwanie trwało.
Wreszcie zakończyło się sukcesem. W Tunezji, na północnym kraju Afryki, po 352 dniach i ponad 16000 kilometrów. – To honor mieć szansę robić coś takiego. Jestem zwykłym gościem z robotniczego środowiska. To szalone, że mogę być tu i robić takie rzeczy. Trochę w tym egoizmu, gdy mówię o dziedzictwie, ale to dla mnie ważne. Chcę rozprzestrzeniać wiadomość, że jesteśmy szczęściarzami, że mamy nieco tego czasu na tej skale w kosmosie. Chcę inspirować ludzi, by robili z tymczasem coś cennego – mówił.
A po tym wszystkim, czego doświadczył, chciał tylko jednego – truskawkowego daiquiri.
Pierwszy czy nie?
Po tym wszystkim zostaje tylko jedna sprawa do wyjaśnienia – czy Russ Cook rzeczywiście, jak to wielokrotnie powtarzał, został pierwszym w dziejach człowiekiem, który przebiegł Afrykę? Odpowiedź brzmi – nie. Choć nadal może mówić, że był pierwszy, ale trzeba ująć to nieco innymi słowami.
Twierdzeniu Cooka, które ten wypowiedział jeszcze przed startem całej misji, sprzeciwiło się bowiem dość szybko World Runners Association (WRA), które uznaje Jespera Olsena z Danii za pierwszego w dziejach biegacza, któremu udała się taka sztuka. Duńczyk dokonał tego w 2010 roku. Wystartował z Taby w Egipcie, dobiegł do Przylądka Dobrej Nadziei w RPA. Przebiegł 7949 mil w 434 dni.
Tak naprawdę wystarczyłoby, żeby przebiegł tylko część tego dystansu. WRA oblicza długość Afryki na 4971 mil (8000 kilometrów), choć w linii prostej. Jeśli tyle przebiegniesz i dotrzesz z wyznaczonego punktu A na północy, do założonego wcześniej punktu B na południu – wyzwanie jest zaliczone. Dodatkowe kilometry się tak naprawdę nie liczą, choć wiadomo, że ze względu na ukształtowanie terenu, sytuację polityczną i inne czynniki trzeba będzie je dołożyć. Raz więcej, raz mniej.
CZYTAJ TEŻ: DIANA NYAD I WIELKIE MARZENIE. JAK 60-LATKA PRZEPŁYNĘŁA Z KUBY NA FLORYDĘ?
Cała sprawa ogółem jest jednak ciekawsza o tyle, że sam Olsen mówił, że… to nie on pierwszy dokonał takiego wyczynu. Zamiast tego wskazał Nicka Bourne’a z Wielkiej Brytanii, który w 1998 roku wyruszył z RPA i dotarł do Egiptu, przebiegając w tym czasie 6200 mil (ok. 10000 kilometrów).
– Chodzi mi o to, by wszystko było zgodne z faktami – mówił Olsen. – Miło, że wiele mediów dość szybko odrobiło swój risercz. Dla mnie nie jest przesadnie ważne, czy jestem pierwszy czy drugi, najważniejsze jest samo bieganie dookoła świata. Russ jednak z pewnością jest najszybszym z nas. Jego osiągnięcie jest nieprawdopodobne.
Jeśli o stanowisko WRA chodzi – im też zależy po prostu na tym, by osiągnięcia poprzednich biegaczy nie zostały zapomniane. Poza Olsenem stowarzyszenie wspomina też bowiem Serge’a Girarda (swoją drogą przebył Afrykę – choć inaczej, bo z Dakaru do Kairu – realizując projekt obiegnięcia całego świata, odbył pięć takich biegów na sześciu kontynentach – Eurazję przebiegł łącznie, z Paryża do Tokio) i Tony’ego Mangana. Obaj przebiegli Afrykę wcześniej niż Russ Cook.
Ale, jak mówili sami członkowie stowarzyszenia, Russ z pewnością jest pierwszą osobą, która przebiegła z najdalszego Południa na najdalszą Północ, łącząc te dwa punkty kontynentu.
I to zostanie z nim już na zawsze.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Źródła: Sky Sports, Good Morning Britain, The Telegraph, The Times, The Sun, CNN, BBC, Muscle and Healt, Daily Star, Indy100, Sussex Express, The Guardian, Metro, Standard, Daily Mirror, New York Times, Sussex Live, Eurosport, NBC, Reuters, social media oraz kanał YouTube Russa Cooka.