Są tacy spadkowicze, za którymi nikt nie tęskni, bo niebywale męczyli bułę, ale w tym gronie na pewno nie będzie się dało umieścić ŁKS-u. Z nim zawsze jest wesoło – jasne, w siedem na dziesięć przypadków wynika to z tego, że łodzianie przewracają się na skórce od banana albo pękają im spodnie w kroku, natomiast są też momenty, że są po prostu fajni nie przez przypadek. O, na przykład dziś, z Radomiakiem.
Taki Kay Tejan – przeważnie traktowany w ramach ciekawostki, anegdoty, a dziś: zawodnik pełną gębą. Vusković, gdy już podbije Premier League, będzie mógł mówić w wywiadach, że wielu rzeczy nauczył go zawodnik ŁKS-u. Bawił się bowiem z Chorwatem jak z dzieckiem: przepychał go, kiwał, uciekał.
W ten sposób padły dwie bramki dla gospodarzy. Najpierw Tejan na spokojnie uciekł stoperowi i posłał piłkę obok Kobylaka (który swoją drogą zrobił wszystko, żeby tego strzału nie obronić), a w drugiej połowie kiwnął go na najprostszy i najbardziej przewidywalny zwód świata.
Cóż, na Vuskovicia wystarczyło.
Bawił się Tejan tym meczem, oczywiście zdarzyło mu się klasyczne „Tejanowanie”, czyli na przykład inteligentne przejęcie piłki przed polem karnym rywala (trudniejsza część), by potem posłać podanie (łatwiejsza) do nikogo, ale w gruncie rzeczy: patrzyło się na tego gościa naprawdę przyjemnie.
Wiadomo, szkoda, że nie jest tak częściej, ale gdyby było, niekoniecznie grałby w ŁKS-ie.
Który – podkreślmy – wyglądał dzisiaj całościowo naprawdę porządnie. Ramirez inteligentnie rozgrywał, Hoti potrafił się popisać cudowną bramką, obrona nie odstawiała kryminału co pięć minut. Zdarzyło się jej to raz, gdy Radomiak strzelił wyrównującego gola, ale to właśnie jest progres: zwykły ŁKS zrobiłby takich błędów dziesięć, dzisiejszy miał jeden.
Bo ważne było też to, że łodzianie po stracie bramki nie zgłupieli, nie spanikowali, tylko dalej grali swoje. Od początku spotkania byli lepsi niż Radomiak i jedna sztuka nie pozwoliła im w siebie zwątpić. Odrobili, co ich, potem wynik jeszcze podwyższyli, a powinno być jeszcze okazalej, ale Młynarczyk postanowił nie trafić na pustą bramkę i Radomiak nawet złapał kontakt (to element komedii niezamierzonej, wspomniana skórka od banana).
I jest zwycięstwo, które oczywiście ŁKS-u specjalnie do utrzymania nie przybliża, ale pozwala dołożyć kolejny sympatyczny moment. Trochę ich już jest, więc beniaminek osiągnie chociaż to, że spadnie z godnością. To naprawdę dużo – jeszcze niedawno wcale nie wierzyliśmy, że to jest możliwe. A teraz nawet opuścił ostatnie miejsce w tabeli. Po raz pierwszy od września!
A Radomiak… Cóż. Gra tej drużyny to czysta loteria – czasem jest dobrze, jak z Rakowem, a czasem jest fatalnie, jak z ŁKS-em. Nie przewidzisz, kiedy co wypadnie (aczkolwiek gorszych chwil jest oczywiście więcej). Dzisiaj pewnie był moment, gdy dało się rzucić rękawice przeciwnikowi, ale najpierw strata gola na 1:2, potem głupia czerwona kartka Wolskiego i ostatecznie się to wszystko posypało.
Panowie, podpowiemy kolejny raz – w jedenastu będzie wam łatwiej.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
- Ostatni akt wyborczego teatru wokół Górnika Zabrze
Fot. Newspix