Reprezentacja Walii nigdy nie była tak silna, jak w ostatnich latach. Uczestnictwo w trzech z czterech wielkich turniejów to nie przypadek, a wynik konsekwentnej pracy, wykonywanej przez liczną grupę działaczy, piłkarzy i przede wszystkim trenerów. Do tego grona niewątpliwie należy obecny selekcjoner “Smoków”, Robert Page. Postać nietuzinkowa, od lat związana z Anglią, jak większość przedstawicieli piłkarstwa walijskiego, ale nierozerwalnie połączona z duchem Cymru. Bohater przypadkowy, ale tylko z uwagi na okoliczności, które pozwoliły mu na znalezienie się w miejscu, w którym jest obecnie. Niewątpliwie nie jest bowiem “walijskim Dyzmą”, co niesprawiedliwie zarzuca mu część opinii publicznej.
Robert Page na dobre zapisał się w annałach walijskiej piłki. Przez lata nikt nie potrafił bowiem dokonać tego, co udało się temu skromnemu przedstawicielowi doliny Rhondda. 49-letni szkoleniowiec w ciągu czterech lat pracy poprowadził “Smoki” na dwóch wielkich turniejach – mistrzostwach Europy i mistrzostwach świata. A przecież jeszcze na początku tej wspaniałej dekady w historii piłkarstwa tego niezwykle ciekawego kraju, nikt by nawet nie pomyślał, że to właśnie on będzie głównym autorem wielkich sukcesów.
Nikomu by bowiem nawet przez myśl nie przeszło, że te sukcesy kiedyś w ogóle nadejdą.
Dziecko doliny Rhondda
Dolina Rhondda to miejsce, gdzie ciężko się pracuje i z którego wynosi się wspaniałe wartości. Górniczy region, w którym wychowała się niejedna wybitna jednostka. Nieprzypadkowo to właśnie stamtąd pochodzi wielu przedstawicieli walijskiego futbolu, którzy osiągali i osiągają spore sukcesy. To właśnie tam pierwszy kroki w piłce stawiali tak utalentowani szkoleniowcy, jak Steve Cooper, do niedawna trener Nottingham Forest, autor pierwszego od 23 lat awansu “The Reds” do Premier League, czy Nathan Jones, był trener Southampton, obecnie prowadzący Charlton Athletic.
Jednak przede wszystkim z tych okolic pochodzi legendarny Jimmy Murphy, asystent Matta Busby’ego w Manchesterze United, ale też selekcjoner reprezentacji Walii. To właśnie on poprowadził “Smoki” do pierwszego awansu na mistrzostwa świata. Miało to miejsce w 1958 roku, kiedy jednocześnie był zmuszony prowadzić też samodzielnie “Czerwone Diabły” z uwagi na problemy zdrowotne Busby’ego po katastrofie w Monachium. Jego geniusz sprawił, że drużynie udało się nie tylko wystąpić na szwedzkim mundialu, ale też dotrzeć do ćwierćfinału, gdzie powstrzymała ją dopiero Brazylia, dowodzona przez rozwijającego skrzydła Pelego.
Wówczas Murphy nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że na kolejny awans na mistrzostwa świata przyjdzie czekać Walijczykom aż 64 lata. A aby udało się przerwać ten impas, dolina Rhondda musiała zrodzić kolejnego trenera – właśnie Roberta Page’a. – Fakt, że udało się to dwóm chłopakom z doliny, jest niesamowity – mówił obecny selekcjoner reprezentacji Walii w rozmowie z BBC, tuż przed mistrzostwami świata w Katarze. – To wielka duma i cieszę się, że Jimmy również jest doceniany, ponieważ w tamtych czasach było to wielkie osiągnięcie.
Sukces Page’a narodził się jednak w innych okolicznościach, niż ten Murphy’ego, choć pewnych podobieństw można się doszukać. Obaj byli bowiem zupełnie nieoczywistymi kandydatami na selekcjonerów. Żaden z nich przed objęciem stanowiska w reprezentacji Walii nie miał doświadczenia jako samodzielny szkoleniowiec na tym najwyższym poziomie. “Jimmy” się o to otarł, ale tylko na krótką chwilę, kiedy właśnie musiał zastąpić swojego patrona Busby’ego, podczas gdy ten był w niedyspozycji zdrowotnej. W końcu krótko, bo krótko, ale prowadził wówczas jedną z najlepszych drużyn na świecie, także w europejskich pucharach. Tuż przed mundialem w Szwecji zagrał przecież nawet w półfinale Pucharu Europy, w którym musiał uznać wyższość Milanu.
Page nie miał nawet epizodu na takim poziomie, ale w przeciwieństwie do Murphy’ego, miał okazję poprowadzić kilka drużyn samodzielnie, choć bez większych sukcesów.
Za słaby na Premier League
Zanim jednak to wszystko nastąpiło, Robert Page zapisał się w historii walijskiej piłki jako zawodnik i to znacznie mocniej, niż Murphy. Pierwsze kroki stawiał w lokalnym klubie w Taylorstown, skąd pochodził, ale później przebył podobną drogę, co przygniatająca większość młodych piłkarzy z Walii – przeniósł się do Anglii. W wieku 11 lat trafi do akademii Watfordu i to właśnie tam rozpoczął później karierę zawodową, stając się legendą klubu.
Był oczkiem w głowie legendarnego trenera Grahama Taylora, który darzył go na tyle wielkim zaufaniem, że już gdy ten miał 22 lata, powierzył mu opaskę kapitańską. Page jako młody obrońca dowodził więc ekipą, która zaliczyła dwa awanse z rzędu, przenosząc się z ówczesnej Second Division do Premier League pod koniec lat 90. Długo jednak na najwyższym poziomie rozgrywkowym nie zabawił, bo jego drużyna zupełnie nie udźwignęła ciężaru oczekiwań i spadła z hukiem już po pierwszym sezonie. Obecny selekcjoner reprezentacji Walii zdążył jednak zaliczyć na nim 36 występów. To był jednak jego pierwszy i zarazem ostatni epizod w elicie.
Page podkreśla na każdym kroku, że okres spędzony w Watfordzie, a przede wszystkim współpraca z Taylorem, miała ogromny wpływ na to, jakim jest trenerem. – Wiele nauczyłem się od Grahama Taylora. Uważam, że był to trener najwyższej klasy. Miał naprawdę pozytywny wpływ na moją karierę.
Głównie mowa tutaj o aspekcie pozaboiskowym, utrzymywaniu dobrych relacji z grupą, dbaniu o atmosferę.
– Wiedział dokładnie, kiedy należy popracować trochę intensywniej, a kiedy dać chwilę przestoju. Zdarzało się, że wszyscy, zamiast trenować, wsiadaliśmy do samochodu, jechaliśmy 20 minut i kończyliśmy gdzieś w zatoczce. Wtedy mówił: “Dobra, chodźcie za mną”. Szliśmy przez godzinę i kończyliśmy w wiejskim pubie, gdzie już czekał nas lunch. Siadaliśmy, jedliśmy, napiliśmy się razem drinka. Byliśmy razem jako grupa, poznając się bardziej jako przyjaciele, a nie po prostu piłkarze.
Smutny koniec kariery
W 2001 roku w Watfordzie nastąpiła nowa era, pałeczkę po Murphym przejął Gianluca Vialli, który nie widział miejsca w drużynie dla Page’a, więc ten był zmuszony przenieść się do Sheffield United. Okres spędzony na Bramall Lane nie był już jednak naznaczony sukcesami. “The Blades” w tamtym czasie walczyli o awans do Premier League, ale celu nie udało im się osiągnąć. Raz udało się zagrać w play-offach, ale bezskutecznie. Sheffield stało się miejscem, w którym selekcjoner reprezentacji Walii zakorzenił się na stałe. Mieszka tam do dziś i bardzo sobie to ceni.
– Uwielbiam Sheffield. Decyzja, którą podjąłem w 2001 roku o opuszczeniu Watford, była trudna, ale absolutnie słuszna. Dzieci są już dorosłe, studiują, pracują i chodzą do szkoły. Sheffield to nasz dom. Nie tylko z zawodowego i piłkarskiego punktu widzenia, ale także życiowego. Patrząc wstecz, przeprowadzka tutaj była najlepszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjąłem w życiu – przekonywał na łamach “The Athletic”.
Okres spędzony Sheffield był w zasadzie ostatnim względnie pozytywnym epizodem w jego karierze. Później nastąpił już nieuchronny zjazd, naznaczony zresztą licznymi problemami zdrowotnymi. Page próbował jeszcze swoich sił w Cardiff City, Coventry czy Huddersfield, ale pewnego poziomu przekroczyć już nie był w stanie. Karierę zakończył w 2011 roku w barwach Chesterfield na poziomie League Two. Nomen omen po poważnej kontuzji ścięgna Achillesa, przez którą opuścił niemal cały sezon.
Wcześniej, bo już w 2008 roku, Page zakończył też karierę reprezentacyjną, którą trudno uznać za udaną, ale podobnie można powiedzieć w przypadku znacznie większych nazwisk, takich jak Ryan Giggs czy Ian Rush. “Smoki” przez lata były na marginesie futbolu, nie odgrywając większej roli na arenie międzynarodowej. Jego licznik zatrzymał się na 41 występach, w których zawsze był jednym z kluczowych zawodników. Cokolwiek by nie mówić, występy w drużynie narodowej z pewnością były zaszczytem, ale z uwagi na reprezentowany przez nią poziom, spora część zawodników dość szybko rezygnowała, często zasłaniając się chęcią spędzenia większej ilości czasu z rodziną. Nie inaczej było właśnie w przypadku Page’a.
Kompromitujący początek
Na szczęście są inne role, w których można się zaprezentować w drużynie narodowej i akurat Robert Page przekonał się o tym w najlepszy możliwy sposób. Po odwieszeniu butów na kołku nie czekał długo, żeby podjąć decyzję o rozpoczęciu przygody z trenerką. Już w lipcu 2011 roku Miky Adams zaproponował mu pracę w drużynach młodzieżowych Port Vale. Page podjął się tego wyzwania, nie snując jednak planów na wielką karierę menedżerską. Los chciał, że trzy lata później Adams został zwolniony, a jego wyznaczono na trenera pierwszej drużyny.
Na stanowisku utrzymał się dwa lata, ale z perspektywy czasu jego praca nie jest postrzegana pozytywnie. Page nie zdołał się nawet zbliżyć do awansu do Championship. Zasłynął raczej z tego, że przyłożył rękę do wielu nietrafionych transferów, co sprawiało, że drużyna raczej się cofała. W końcu właściciel klubu Morgan Smurthwaite stracił cierpliwość do Walijczyka i się z nim pożegnał. Było to tuż przed startem Euro 2016, na którym Walia dotarła aż do półfinału.
Page niedługo później przejął posadę w Northampton, w którym przepracował zaledwie osiem miesięcy z trzyletniego kontraktu. Nie przesadzając – Walijczyk zwyczajnie się skompromitował. Zasłynął głównie z tego, że po dziewiątej porażce z 11 meczów na początku sezonu – z Bristol Rovers 0:5 – najpierw urządził histeryczną “suszarkę” swoim zawodnikom, trwającą 45 minut, a następnie stanął przed dziennikarzami i powiedział, że “było to starcie mężczyzn z babami”, sugerując, że “babami” byli jego zawodnicy, ponieważ przegrali w fatalnym stylu. Wywołał niemały skandal. Naraził się wszelkiego rodzaju działaczom i działaczkom na rzecz praw kobiet, trafił pod prawdziwy walec fanatyków poprawności politycznej. Wielu wieszczyło mu wówczas rychły koniec kariery trenerskiej.
“Walijska Droga”
Mało kto, włącznie z nim samym, mógł się wówczas spodziewać, że cztery lata później przejmie stery w reprezentacji Walii. Zanim do tego doszło, ku zaskoczeniu wszystkich, zaproponowano mu posadę trenera kadry U-21 i koordynatora wszystkich drużyn młodzieżowych w federacji. I w tej roli odnalazł się doskonale.
Page zajął się kontynuacją procesu usprawniania szkolenia, który rozpoczął się w okolicach 2010 roku, kiedy stery w reprezentacji przejął Gary Speed. Choć pracował tylko rok, to właśnie on uważany jest dziś za jednego z ojców obecnych sukcesów reprezentacji Walii, z czym zdecydowanie zgadza się Robert Page. Obaj panowie mieli wcześniej okazję wspólnie grać w drużynie “Smoków”.
Speed zaczął wprowadzać w życie coś, co nazywane jest “Walijską Drogą”, czyli pewne standardy, do których musieli się dostosować wszyscy, na każdym poziomie działalności federacji. Nie można tego nazwać czymś w rodzaju naszego mitycznego “Narodowego Modelu Gry”, bo jest to raczej coś w rodzaju filozofii działania. – Kiedy Gary objął stanowisko menedżera, wszystko zaczęło się zmieniać — kultura, profesjonalizm, sposób, w jaki podchodziliśmy do naszej pracy. Zapoczątkował go Gary Speed, Chris Coleman przejął i utrzymywał go, a atmosferę, którą stworzyli, porównuję do tej, którą mamy teraz.
“Walijska Droga” doprowadziła reprezentację Walii do ćwierćfinału Euro, ale do mistrzostw świata już nie zdołała. “Smoki” przerżnęły eliminacje, przegrywając w Cardiff decydujące starcie z Irlandią o udział w barażach, co zakończyło się odejściem Chrisa Colemana. Federacja miała wówczas twardy orzech do zgryzienia, ponieważ trzeba było sporo pogłówkować, aby postawić na odpowiedniego człowieka, który mógłby zapewnić ciągłość w działaniu. Ostatecznie postawiono na Ryana Giggsa.
Przyjaciel Ryan Giggs
Page znał Giggsa doskonale, podobnie jak Speeda i Colemana. Wszyscy byli przecież w przeszłości etatowymi reprezentantami Walii. Z legendarnym zawodnikiem Manchesteru United łączyła go jednak znacznie bliższa relacja, zapoczątkowana na długo przed pierwszym spotkaniem na zgrupowaniu kadry. – Giggsy był jeszcze Ryanem Wilsonem, kiedy spotkałem go po raz pierwszy. To było w Aberystwyth. Grał w drużynie angielskich uczniów przeciwko uczniom z Walii i pamiętam, jak mój tata pytał później: „Kim jest ten skrzydłowy reprezentacji Anglii? Jest świetnym graczem – opowiadał Page dziennikarzowi “The Athletic”.
Nic więc dziwnego, że po rezygnacji Osiana Robertsa w 2019 roku, Giggs wyznaczył akurat Page’a na swojego asystenta. – To było oczywiste. Osian Roberts odszedł, więc Ryan zadzwonił do mnie i zapytał, czy chcę zostać asystentem. Powiedział, żebym się z tym przespał. Odpowiedziałem: „Przespać się z tym? Nie, wchodzę w to”.
Współpraca przyjaciół długo jednak nie potrwała. W listopadzie 2020 roku Giggs został aresztowany po tym, jak był partnerka oskarżyła go o stosowanie wobec niej przemocy fizycznej. Ten oczywiście zaprzeczał wszelkim zarzutom i ostatecznie został zresztą z nich oczyszczony, ale wówczas wybuchła spora afera. Decyzja nie mogła być inna – selekcjoner musiał usunąć się w cień, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy. Walijczycy mieli przed sobą mistrzostwa Europy, więc federacja musiała zadbać o to, aby w tej trudnej sytuacji przygotowania odbywały się bez zakłóceń. – Poproszono mnie o przejęcie obowiązków przy wsparciu Alberta Stuivenberga, który jest jednym z najlepszych trenerów, z jakimi kiedykolwiek pracowałem. To było ważne, zachowanie ciągłości.
Idealną receptą na zachowanie tej ciągłości w tej sytuacji musiało być postawienie właśnie na asystentów Giggsa, którzy doskonale wiedzieli co robić. “Smoki” radziły sobie wówczas bardzo dobrze, więc nie można było ryzykować z posadzeniem na ławce trenerskiej kogoś z zewnątrz. I właśnie w ten dość przypadkowy sposób Robert Page został selekcjonerem reprezentacji Walii, choć ostateczna decyzja zapadła dopiero w maju.
Sukces z przypadku?
Page miał pozostać na stanowisku na czas Euro 2020 i eliminacji mistrzostw świata. Z pierwszego zadania wywiązał się zadowalająco, bo “Smoki” awansowały do 1/8 finału, ale na tym etapie musiały uznać wyższość Duńczyków. Mimo wszystko, wokół selekcjonera pojawiało się sporo wątpliwości. Wytykano mu nietrafione decyzje personalne, przez które niemal w każdym meczu musiał się ratować zmianami. Zarzucano, że nie ma pomysłu na grę, a całą drużynę na barkach dźwigają Bale i Ramsey. Porażka z Danią aż 0:4 tylko utwierdzała część komentatorów w opinii na temat Page’a.
Zupełnie innego zdania były jednak władze federacji, które po Euro podpisały z nim czteroletni kontrakt, wygasający dopiero po mistrzostwach świata w 2026 roku. Prawdziwa weryfikacja umiejętności selekcjonera miała więc nadejść w eliminacjach do mundialu w Katarze. Podstawowym zadaniem Page’a było dopracowanie taktyki oraz kontynuacja wymiany pokoleniowej, która zaczęła się już wcześniej. Kto, jak kto, ale akurat on, jako były opiekun drużyn młodzieżowych, miał predyspozycje, żeby nad tym pracować.
Gorzej z taktyką. Page przede wszystkim doskonale potrafił zadbać o atmosferę w zespole, co było pokłosiem wcześniejszej współpracy z Grahamem Taylorem, o czym już wspominaliśmy. Piłkarze są gotowi pójść za nim w ogień, czują się potrzebni. I jakkolwiek można by było to ocenić jako “jechanie na picu”, to Page osiągnął dzięki temu największy sukces, jaki mógł sobie tylko wyobrazić. Spełnił pokoleniowe marzenie Walijczyków i doprowadził reprezentację do mistrzostw świata po raz pierwszy od 64 lat. Nie potrafili tego zrobić znacznie bardziej szanowani trenerzy jak Speed, Coleman, czy też wcześniej Hughes i Toshack. Mimo wszystko, ust krytykom nie zamknął. Baraże znów uznawano za sukces przede wszystkim Bale’a oraz efekt trudnej sytuacji Ukrainy, która musiała grać w finale baraży tuż po tym, jak kraj został zaatakowany przez Rosję.
Występ na mundialu tylko potwierdził obawy, bo Walia zagrała na nim katastrofalnie. Zremisowała z USA w meczu otwarcia, kolejne dwa mecze to dwie porażki – z Iranem 0:2 i Anglią 0:3. Przede wszystkim starcie z Irańczykami powiększyło grono krytyków selekcjonera, bo wcześniej spodziewano się, że akurat z tym rywalem “Smoki” łatwo wygrają. Znów brakowało pomysłu, zawodnicy wyglądali, jakby nie do końca wiedzieli, co mają robić. Wszystko sprowadzało się do poszukiwania na boisku Garetha Bale’a.
Coś do udowodnienia
Występ na mistrzostwach świata poważnie zachwiał zaufaniem, które do Page’a miała federacja. Media informowały, że selekcjoner skonfliktował się z władzami FAW, ale mimo wszystko nie zdecydowano się na zwolnienie. Ostatnią szansą miały być eliminacje Euro 2024, a wiadomo już było, że zabraknie w nich Garetha Bale’a, który zakończył karierę.
Page miał więc zadanie z gatunku tych niemal niemożliwych do zrealizowania, a więc bezbolesne wprowadzenie reprezentacji w erę po najlepszym zawodniku w historii walijskiej piłki. I trzeba przyznać, że na razie idzie mu nieźle. Walia w końcu wygląda jak drużyna, która nie jest uzależniona od jednego zawodnika. Nie udało się wywalczyć awansu bezpośrednio w eliminacjach. Ba, mało brakowało, a “Smoki” nie awansowałyby nawet do baraży, bo rozstrzygnęło się to dopiero w ostatniej kolejce. Po drodze przytrafiła się m.in. porażka z Armenią 2:4 i to przed własną publicznością. Ale jak zwykle – plan minimum Page wykonał.
Eliminacje rozpoczął w ustawieniu z czwórką obrońców, ale na boisku nie wyglądało to zbyt dobrze, więc wrócił szybko do trójki. Już w barażach zdaje się na dobre zrezygnował z Kiefera Moore’a w pierwszym składzie, stawiając na dynamiczną trójkę ofensywną: Brooks, Wilson, Johnson. Udało mu się chyba w końcu stworzyć żelazną jedenastkę, która ma konkretny pomysł na to, jak radzić sobie z rywalami i świetnie ze sobą współpracuje. Plan ten nie różni się znacznie od tego, który Walia wykonywała wcześniej. Pomaga zapewne to, że obecnie większość zawodników jest w optymalnej formie i gra regularnie w klubach. W meczu z Finlandią było to widać. Udało się zaprezentować pełen wachlarz możliwości – solidna, nisko ustawiona obrona, dynamiczny kontratak i zaskakujące stałe fragmenty gry.
Wygląda na to, że dzisiejsza Walia jest już wyrzeźbiona całkowicie na modłę obecnego selekcjonera i powoli zapomina o wielkiej postaci, jaką niewątpliwie był dla niej Gareth Bale. To oczywiście może nie wystarczyć, aby 49-latek pozostał na stanowisku w przypadku porażki z Polską i braku awansu na Euro. Dlatego też wtorkowy mecz prawdopodobnie będzie dla Roberta Page’a starciem o posadę. Ale przede wszystkim o udowodnienie, że nie jest on bohaterem przypadkowym, a odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu.
Czytaj więcej o Walii:
- Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
- Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?
- Wygrał walkę z chłoniakiem, teraz czas na Polskę. Nowe życie Davida Brooksa
- Zestawiają go z Leninem, nazywają księciem. Paul Mullin – od anonima do idola Walii
- Wyszedł z cienia Bale’a i Ramseya. Harry Wilson – nowy lider Walii i duże zagrożenie dla Polski
- Istnieje życie bez Bale’a. Jak (nie)zmieniła się reprezentacja Walii
Fot. Newspix