Reklama

Zestawiają go z Leninem, nazywają księciem. Paul Mullin – od anonima do idola Walii

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

24 marca 2024, 09:06 • 17 min czytania 6 komentarzy

W wyliczance Garetha Bale’a pozostał już tylko golf. Powrót Aarona Ramseya do domu uprzykrzają kontuzje. Do kogo więc dziś wzdycha Walia? Jej nowy bohater gra w czwartej lidze i nawet nie zadebiutował w reprezentacji. Popularnością przebija jednak wielu etatowych kadrowiczów. Paul Mullin to idol północy kraju, gwiazda Wrexham i serialu o tym klubie. Król strzelców, gość z okładek, “działacz” polityczny, ambasador fundacji wspierającej dzieci z autyzmem. Poznajcie jego historię.

Zestawiają go z Leninem, nazywają księciem. Paul Mullin – od anonima do idola Walii

Abstrakcja. To najlepsze słowo opisujące kampanię na rzecz powołania Paula Mullina do reprezentacji Walii. 30-letni Mulls dorastał w robotniczym Liverpoolu, kręcił się przy angielskiej kadrze C (odrzucił powołanie do niej) i nigdy nie wychylił nosa poza trzeci szczebel rozgrywkowy na Wyspach Brytyjskich. Gdy jednak zaczął pakować gola za golem we Wrexham, zdobywając nagrody najlepszego piłkarza w National League — najwyższym nieprofesjonalnym poziomie w Anglii — tysiące osób dostrzegło w nim potencjalnego zbawcę The Dragons.

Mullin-mania rozprzestrzeniała się w błyskawicznym tempie. Z trybun niosła się pieśń o tym, że kibice innych drużyn nie zrozumieją, jak to jest mieć „Super Paula Mullina”. Na ścianie pubu „The Fat Boar” powstał gigantyczny mural z jego podobizną. Grę bramkostrzelnego napastnika zaczął analizować Alan Shearer. Rob McElhenney stwierdził natomiast, że w Stanach Zjednoczonych jest tylko dwóch popularniejszych od gwiazdy „Welcome to Wrexham” piłkarzy — Lionel Messi i Cristiano Ronaldo.

Paul został nominowany do nagrody „Człowieka Roku” magazynu „GQ”, wydał autobiografię, która rozeszła się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, został największym bohaterem tournée Wrexham po Stanach Zjednoczonych, gdzie walijski czwartoligowiec mierzył się z Chelsea czy Manchesterem United. Uwypuklano fakt, że na angielskich boiskach tylko Erling Haaland strzelił więcej bramek niż Mulls.

Walijski czwartoligowiec ma miliony fanów na całym świecie. Jak to robi? [REPORTAŻ Z WREXHAM]

Reklama

Wreszcie, gdy odkryto, że dzięki babci ma korzenie sięgające krainy czterystu zamków, padło krążące w głowach wielu pytanie: czy napastnik, którego na północy Walii nazywają księciem, byłby wzmocnieniem drużyny narodowej?

Nieoczekiwanie zmierzył się z nim nawet sam Rob Page, selekcjoner reprezentacji kraju. Jeszcze większą niespodzianką była jednak jego reakcja. Page nie zbył pytającego jak Michał Probierz, gdy zagadnięto go o Mateusza Musiałowskiego. Nie kręcił też głową, że było to pytanie poniżej pasa. Zamiast tego przyznał, że przygląda się Mullsowi i poważnie rozważa jego kandydaturę:

Oglądałem go w Pucharze Anglii z Sheffield United. Zaimponował mi pracowitością. Nie chciałbym grać przeciwko niemu, jest jak wrzód na tyłku. Nie patrzę na jego dorobek bramkowy, a na to, jak uprzykrza się rywalom. Jest jak szczur, a ja tego szukam.

W tamtym momencie Rob Page rozbudził nadzieje setek fanów Wrexham z całego świata. Oraz samego Mullina, który śmiał się, że selekcjoner mógł wymyślić mu lepszą ksywkę niż „The Rat”, ale pogodził się z tym, bo przecież nie marzył nawet, że kiedykolwiek otrze się o międzynarodową piłkę.

Kim jest Paul Mullin? Historia gwiazdy Wrexham i idola Walii

National League to piąty poziom piłkarskiej piramidy w Anglii. Gehenna dla kilku zasłużonych marek, które los wygnał poza szczebel profesjonalny. Cholernie ciężko się z niej wyrwać, bo bezpośredni awans przysługuje jednej z dwudziestu czterech drużyn. Najczęściej tkwisz więc w zawieszeniu: krok od sporych pieniędzy, które gwarantuje EFL, krok od amatorskiej piłki. Zawodnicy mogą tu zarobić mniej więcej tysiąc funtów tygodniowo, oczywiście z wyjątkami. Niedużo, niemało, zależnie od punktu widzenia.

Gdy jednak rozpatrujemy piłkarzy z tego poziomu w kontekście gry w reprezentacji narodowej, która dopiero co brała udział w mistrzostwach świata, a niespełna dekadę temu sięgnęła po brązowy medal mistrzostw Europy (gdyby nie karny Błaszczykowskiego…) – niewiele.

Reklama

Przykłady piłkarzy z niższych lig na międzynarodowym szlaku to nic nowego. Nawet Konstantin Wassiljew zakładał opaskę kapitana na mecze eliminacji, gdy występował w okręgówce, w rezerwach Piasta Gliwice. Z non-league też da się jeździć na zgrupowania drużyn narodowych. Jodi Jones, lider Notts County, z którym Wrexham rywalizował o ligowe złoto, regularnie latał na Maltę, żeby towarzyszyć Matthew Guillaumierowi i spółce. Właśnie, na Maltę, nie do Vale, gdzie ćwiczą walijscy kadrowicze, bo to inna para kaloszy. Nawet jeśli Paul Mullin nigdy nie był typowym piłkarzem błąkającym się po piątym szczeblu rozgrywkowym.

Gdyby nie telefon od Ryana Reynoldsa, Mulls mógłby nigdy nie spaść aż tak nisko. Chwilę przed transferem zdobył tytuł króla strzelców League Two, prowadząc Cambridge United do awansu do angielskiej trzeciej ligi. Spodziewano się, że podpisze nowy kontrakt z klubem i sprawdzi się na wyższym poziomie, gdzie przed laty nie udało mu się przebić. W uniwersyteckim mieście ceniono go do tego stopnia, że mimo iż grał tam zaledwie od dwunastu miesięcy, jedną z trybun przechrzczono, nadając jej imię Mullina.

Właśnie w takich okolicznościach Paul odrzucił ofertę przedłużenia umowy, żeby trafić do piątej ligi.

Rok temu, kiedy podpisywałem kontrakt z Cambridge United, powiedziałem działaczom, że chcę tylko rocznej umowy, bo nie wiem, jak długo będę w stanie wytrzymać bez żony i małego synka. Wszyscy mówią, że poszedłem do Wrexham dla pieniędzy, ale naprawdę nie myślałem tylko o tym. Przede wszystkim będę mógł codziennie widzieć się z Albim — tłumaczył kilkukrotnie sam zainteresowany.

Mural poświęciony Paulowi Mullinowi w Wrexham

Paul Mullin zamienił ponad trzygodzinną trasę z Cambridge do Liverpoolu na niespełna godzinę drogi między Wrexham a jego rodzinnym Litherland. Naturę i przywiązanie napastnika do miejsca, w którym się wychował, najlepiej oddaje fakt, że dziś mieszka zaledwie osiem drzwi od domu swoich rodziców. Z Albim odwiedza tę samą plażę, na którą w młodości zabierała go mama.

Dla Wrexham był transferem wymarzonym. Typowy napastnik kontraktowany przez mniejsze kluby to zwykle gość do odbudowy, mizerny strzelec, w najlepszym wypadku z ciekawą przeszłością. Rzadko trafiają się piłkarze, którzy ekscytują od pierwszego dnia, zanim jeszcze kopną piłkę. Mulls pojawił się na Racecourse Ground jako prawdziwy kozak, udowadniał, że Ryan Reynolds i jego nieco mniej popularny kumpel z Hollywood traktują sprawę poważnie. Otrzymał rekordowy, najwyższy w historii non-league kontrakt i niepodważalną pozycję w zespole.

Coś, czego szukał od początku swojej kariery.

Liverpool i gra ze Sterlingiem, Hiszpania i bankructwo Racingu

Jak wielu przed nim i wielu po nim, Paul Mullin rozważał zawieszenie butów na kołku zanim to wszystko w ogóle się rozkręciło. Miał jedno marzenie, typowe dla mieszkańca szarej dzielnicy Liverpoolu — pewnego dnia założyć koszulkę The Reds. Nie jako kibic, to robił regularnie, za ukochanym klubem latał po całej Europie razem z tatą. Raz nawet zgubił się na meczu Ligi Mistrzów, fundując ojcu chwile grozy.

Mulls chciał zostać piłkarzem Liverpoolu i — jak wielu przed nim i wielu po nim — nie miał szans wyszarpać sobie choćby kilku minut w czerwonych barwach. Od dziesiątego roku życia zasuwał w akademii klubu z Anfield Road, żyjąc nadzieją. Zauważał pierwsze symptomy i znaki ostrzegawcze, gdy trenerzy kolejnych roczników traktowali go raczej jako zapchajdziurę niż nazwisko, od którego zaczyna się ustalanie składu. Nie uwierzył. Przeciągał moment rozstania tak długo, że w końcu to jego rzucono.

W autobiografii „My Wrexham Story” wspomina, jak jego mama rzuciła na odchodne do Steve’a Coopera, który przekazał mu przykrą wiadomość, że jeszcze tego pożałuje, że przyjdzie moment, w którym trener zda sobie sprawę z pomyłki i chętnie Paula odkupi. Ale to nie ta historia, choć Mullin mógł w jakimś stopniu ją spełnić — w pewnym momencie rzekomo interesowało się nim Swansea City, którego trenerem był właśnie Cooper.

Napastnik — w Liverpoolu raczej boczny obrońca — dopiero po latach zorientował się, jak trudnym zadaniem jest przebicie się przez młodzieżówki The Reds. Spisując swoją historię, zorientował się, że jako-taką karierę zrobiło trzech gości, z którymi dzielił szatnię: on, Chris Long (jego maksem była Championship i szkocka Premiership) oraz niejaki… Raheem Sterling.

Trafił do nas jako piętnastolatek, trenował z nami przez tydzień, po czym powiedział: do zobaczenia, chłopaki. Następnego dnia zaczął grać w rezerwach Liverpoolu — opowiadał Mullin w „The Athletic”.

Zdruzgotany wydaleniem z akademii Paul wkrótce przeżył jeszcze jedno równie wielkie rozczarowanie. Jakimś trafem okazało się, że znajomy znajomego pracuje w grającym wówczas w LaLiga Racingu Santander. Hiszpański klub zaprosił szesnastoletniego Anglika na testy, podczas których wypadł solidnie. Po trzech miesiącach wrócił do domu, spakował się i pojechał na Półwysep Iberyjski podpisać kontrakt z klubem.

Właśnie wtedy okazało się, że Racing bankrutuje, a jego właściciel, Ahsan Ali Syed, jest poszukiwany przez Interpol.

Los uśmiechnął się do Paula dopiero gdy dzięki występom w amatorskiej, sklejanej z różnych chłopaków drużynie z Liverpoolu, błysnął w meczu z młodzieżówką Huddersfield. I to okazało się jednak jedynie mgnieniem, przelotną nadzieją. The Terriers zapraszali go na treningi pierwszej drużyny, chwalili za wzorową postawę w zwycięskim dla nich sezonie ligi rezerw, ale na końcu podziękowali mu za współpracę.

Mulls krzątał się to tu, to tam, szukając szansy na rozsądnym poziomie. Raz był zmiennikiem, raz startem, częściej to pierwsze. W Morecambe zarabiał dwieście funtów tygodniowo. W Tranmere zrobił z trenera głupka w oczach właściciela klubu, który domagał się jego występów. Szkoleniowiec, ewidentnie nieprzekonany do jakości Paula, wymigał się przedłużającym się mikrourazem swojego podopiecznego. Problem w tym, że boss tego samego dnia trafił na Mullina, który wyznał, że jest w pełni zdrów.

Takich i podobnych historii na kartach „My Wrexham Story” jest jeszcze kilka. Sprowadzają się do jednego: nic nie wskazywało, że w chłopaku z Liverpoolu tkwi choćby pierwiastek talentu Jamiego Vardy’ego, który też przecież stracił kupę czasu na peryferiach poważnej piłki. Wtedy jednak przyszły trzydzieści dwie bramki wbite w barwach Cambridge United, a za nimi oferta z Wrexham, która wywróciła życie Paula do góry nogami.

“Welcome to Wrexham”. Jak Paul Mullin stał się gwiazdą serialu i idolem kibiców

Jego mama napisała tylko: „O cholera! Jesteś sławny!”. Nie dowierzała, gdy syn zaczął świecić twarzą we wszystkich możliwych mediach jako pupilek Ryana Reynoldsa, gwiazdy „Deadpoola” czy „Free Guy”. Mullin orientował się, że za Wrexham stoją ludzie z Hollywood, że nie będzie to projekt jak wszystkie inne, ale kiedy kamery jeździły mu przed facjatą podczas podpisywania kontraktu, nie zdawał sobie sprawy, że właśnie staje się jednym z głównych aktorów show „Welcome to Wrexham”, które na „Disney+” śledzi już ponad trzy miliony osób.

Nie miałem pojęcia, że powstaje jakiś dokument. Okazuje się, że podpisywałem nie tylko kontrakt, ale i zgodę na użycie wizerunku w serialu — śmiał się później sam zainteresowany.

W pierwszym sezonie strzelił dwadzieścia sześć bramek. W drugim trzydzieści osiem. Żartował, ale i żałował, że „Transfermarkt” niezbyt dokładnie zlicza asysty w National League, bo jego statystyki wyglądałyby jeszcze lepiej. Gdyby nie to, że niezbyt dba o ekspozycję wszystkich swoich nagród, można byłoby powiedzieć, że szafki w jego domu w Litherland zaczęły uginać się od trofeów: MVP, król strzelców, drużyna roku…

Gol po golu rozkręcała się machina — nie piłkarska, marketingowa. Popularność Wrexham daje jego piłkarzom szansę na tworzenie swoich biznesów. Jacob Mendy, reprezentant Gambii, uruchomił własną markę odzieżową. Mark Howard, jeden z bramkarzy, odpalił podcast. Paul Mullin na dobrą sprawę został quasi-celebrytą, nawet jeśli się o to nie prosił.

Kiedy Ryan zaczął wrzucać moje zdjęcia na swoje profile, wiedziałem, że będzie ciekawie. Teraz, gdy wchodzę na zakupy do „Tesco”, ludzie zatrzymują mnie i pytają o Wrexham. Nie mam nic przeciwko temu, że chcą zrobić sobie zdjęcie przy okazji meczu, ale to szalone, że nie możesz po prostu pójść na normalne zakupy do lokalnego sklepu — kręcił nosem w „The Athletic”.

Kompletnym szaleństwem był jednak dopiero wypad do Las Vegas, gdzie Reynolds i McElhenney urządzili niekończącą się imprezę po awansie do League Two. O ile Mullin nie dziwił się, że ktoś rozpoznaje go na ulicach Wrexham czy Liverpoolu, tak kiedy ubrany w „cywilne” ciuchy przyciągał uwagę Amerykanów, był już kompletnie zszokowany.

Poszedłem na obiad w Los Angeles i nagle ktoś przystawił mi aparat do twarzy. Widziałem tylko flesze. Okazało się, że to paparazzi. Spośród wszystkich gwiazd w LA chcieli mieć zdjęcie akurat mnie — pisał w swoim artykule dla „The Athletic”, z którym okazjonalnie współpracuje.

Rozpoznawalność w USA to jednak oczywistość. W Walii poznaliśmy lokalnego artystę, autora muralu poświęconego Mullinowi. Ostatnimi czasy wiedzie mu się coraz lepiej, bo hurtowo realizuje zamówienia amerykańskich klientów, którzy chcą, żeby namalował dla nich gwiazdę klubu.

W „My Wrexham Story” Mulls opowiada o kulisach sesji dla „GQ”. Prestiżowy magazyn dla mężczyzn wystroił go w ciuchy za kilka tysięcy funtów i zaciągnął na plażę w Liverpoolu, żeby umieścić go na okładce.

Początkowo nie wiedziałem, co to jest. Wygooglowałem ich i okazało się, że sesję tam mieli David Beckham, Ryan Reynolds czy Erling Haaland. Stwierdziłem, że lepiej się zgodzić. O moim podejściu do tego typu spraw najlepiej świadczy to, że nie pamiętam nawet nazw wszystkich tych brandów, które wtedy założyłem. Po sesji mogłem je zatrzymać i po paru miesiącach w szafie nadal były na nich metki.

Nowy Paul Mullin szybko przekonał się też o minusach rozpoznawalności. Być może robotniczy Liverpool nienawidzi Partii Konserwatywnej i rzucenie „fuck off, you torie” na ulicy tego miasta nie robi na nikim wrażenia. Inaczej jest jednak, kiedy hasło „Fuck the Tories” umieszczasz na swoich butach, po czym chwalisz się tym w mediach społecznościowych.

Taki wyskok kosztował Mullsa i Wrexham sporo nerwów, huczały o nim nawet telewizje śniadaniowe. “Guardian” twierdził nawet, że niewinna fotka może przechylić szalę w sprawie dofinansowania budowy nowej trybuny na Racecourse Ground, o którą klub starał się przy wsparciu Torysów. Klub wydał oświadczenie w tej sprawie, ale nie zamknął piłkarzowi ust. Poprosił tylko, żeby następnym razem fotografował takie rzeczy, upewniając się, że w tle nie ma wielkiego napisu „WREXHAM FC”.

Mullin stwierdził, że gdyby nie widmo zawieszenia go przez ligę za polityczne zaangażowanie, zakładałby je w każdym spotkaniu. W trakcie imprezy mistrzowskiej zaśpiewał zresztą „Fuck the Tories” razem z pijanymi kibicami pod lokalnym fast foodem — co rzecz jasna obiegło sieć tak szybko, jak wieść o inwestorach z Hollywood w Wrexham. Odważne deklaracje polityczne uczyniły z Paula idola lewej strony w Anglii. Na ulicach Walii spotkaliśmy osobliwe wlepki:

Marx, Lenin, Mullin.

Wlepka z Mullinem w okolicy pubu “The Turf” i stadionu Wrexham

Albi, autyzm i ambasador walki z chorobą

Nic dziwnego, że wszystko, co powie Paul Mullin przyciąga uwagę i zainteresowanie. W reprezentacji Walii znajdziemy tylko ośmiu piłkarzy, którzy mają większą liczbę odbiorców na swoich profilach w mediach społecznościowych. To największe gwiazdy kadry — Aaron Ramsey, Ben Davies, Neco Williams, Ethan Ampadu czy Daniel James. Jest tam także syn Robbiego Savage’a, Charlie (raczej za nazwisko niż za dotychczasowe osiągnięcia).

Mulls nigdy jednak nie zwariował z powodu sławy. Gdy poznał żonę, Mollie, przestał wychodzić na miasto na pintę lub dwie, jak mają w zwyczaju jego rodacy. Wcześniej może i nie balował do świtu, ale pewnie nie był wzorem profesjonalisty. Teraz nie ma nawet sensu dzwonić do niego po dwudziestej pierwszej — albo śpi, albo kładzie się spać, więc telefon trzyma poza zasięgiem wzroku. Tym, co pomaga mu trzymać stopy na ziemi, jest jednak przede wszystkim rodzina.

W szczególności syn, mały Albi.

Rozdział „My Wrexham Story” poświęcony wychowywaniu autystycznego dziecka jest poruszający. Ciężko się doliczyć, jak wiele razy Paul deklaruje w nim, że gdyby musiał wybierać między piłkarską karierą a szczęściem i zdrowiem swojego chłopca, zrezygnowałby z kopania piłki w mgnieniu oka. Magazyn „GQ” pisze o nim:

Wygląda jak piłkarz i chodzi jak piłkarz. Ma smukłe nogi z wypukłymi, niebieskimi żyłami i lekko czerwone ścięgno Achillesa. Jego twarz jest wyblakła, ale wciąż młoda. Niemniej ciężko sobie wyobrazić go siedzącego na kanapie, oglądającego „Myszkę Miki” z Albim. Twierdzi jednak, że to jego ulubiona rozrywka. Prawdopodobnie większość dnia spędza na strzelaniu bramek, ale marzy o tym, żeby jak najszybciej wrócić na sofę.

Przypuszczenia autora tekstu są słuszne: Mullin wielokrotnie zaznacza, że wszystko podporządkował synkowi. Po treningach czy meczach zazwyczaj błyskawicznie wsiada w samochód i rusza do domu. Gdy zbyt długo nie ma go w pobliżu, towarzyszy mu obawa, że z tego powodu bezpowrotnie przegapi jakiś istotny moment. Nigdy nie wiadomo, kiedy Albi pokona jakąś przeszkodę, postawi kolejny krok w zmaganiach z autyzmem.

Gdy wszyscy — nawet koledzy z zespołu, co widać w serialu — plotkowali o tym, ile tak naprawdę zarabia grając dla Wrexham, on przedstawiał kompletnie inny punkt widzenia.

Nie ma to większego znaczenia. Po prostu cieszę się, że dzięki temu, że gram w piłkę, jesteśmy w stanie zapewnić Albiemu jak najlepszą możliwą opiekę i leczenie. To ogromny przywilej.

Na dowód tego, że najważniejsza jest dla niego rodzina, a nie banknoty, Mulls odrzucił nawet ofertę z drugoligowego klubu w Arabii Saudyjskiej, który latem całkiem na serio się po niego zgłosił.

Mullin długo zadręczał się tym, że choroba syna to jego wina. Nieustannie zastanawia się nad tym, co może dla niego zrobić. Przyznaje, że korzysta ze wsparcia psychologa, żeby poukładać myśli, które wielokrotnie go przytłaczały. Docenia pomoc właścicieli Wrexham, którzy zawsze zapytają o to, co u niego słychać. Nauczył się już przyjmować rzeczywistość z dystansem. Cieszy go każde słowo, które rzuca Albi. Rozumie, kiedy chłopak zakrywa twarz iPadem, przekazując rodzicom, żeby zostawili go samego. Żartuje, gdy synek „wyprasza” gości z domu.

– Gdy chciałby zostać sam, często łapie kogoś za rękę i prowadzi go do drzwi. To się zdarza, kiedy ktoś nas odwiedza, ale zawsze mówię znajomym, żeby nie odbierali tego personalnie. Mnie też czasami wyrzuca z domu!

Paul bardzo mocno zaangażował się w ten temat. Albiemu dedykuje każdą z bramek. Strzela je w butach, na których umieścił jego imię. Po trafieniach układa palce w literę „A” – jak Albi, jak autyzm. Przede wszystkim jednak został twarzą fundacji „Your Space”, która wspiera osoby cierpiące na tę chorobę. Twierdzi, że skoro sam ma komfort finansowy, dobrze oddać choć część swojego czasu tym, którym pieniądze mogą zmienić życie.

Czy Paul Mullin zostanie reprezentantem Walii? Kibice tego chcą, selekcjoner mu się przygląda

Taki ambasador to skarb dla każdej fundacji, natomiast wszystkie akcje Paula Mullina miałyby jeszcze większy zasięg, gdyby literkę „A” pokazał po bramce strzelonej w czerwonym trykocie The Dragons. Reprezentacja Walii ma kim postraszyć w ataku — Brennan Johnson jest jednym ze złotych dzieci Premier League, a w odwodzie pozostaje jeszcze dwumetrowy walczak Kieffer Moore. Kadrę uzupełnia grający w Championship Liam Cullen, nie zawsze łapie się do niej występujący na tym samym poziomie Tom Bradshaw.

Na niższym szczeblu gra Mark Harris, który znalazł się w gronie wybrańców na mundial. Aaron Collins i Joe Taylor to kolejni całkiem skuteczni napastnicy, którzy popisują się w lepszych rozgrywkach niż League Two.

Północ Walii ma jednak konkretne wymagania. Po pierwsze — powrót międzynarodowej piłki do Wrexham, na Racecourse Ground. Domem kadry narodowej stała się południowa część kraju i Cardiff, ale przebudowa stadionu ma przyciągnąć The Dragons na górę mapy. Rob Page niedawno zresztą poznał atmosferę tego obiektu, bo jego drużyna zagrała tam towarzysko z Gibraltarem. Właśnie wtedy nasiliły się pytania o to, co z Paulem Mullinem. Wszak parę miesięcy wcześniej selekcjoner wypowiadał się o nim w samych superlatywach.

Jeśli Mullin potwierdzi swoją jakość i będzie strzelał w League Two, będzie miał realną szansę na grę w reprezentacji Walii — deklarował, gdy zachwycał się pracowitością Mullsa.

Być może życie napisałoby idealny scenariusz i Paul debiutowałby w drużynie narodowej właśnie na Racecourse Ground, właśnie wtedy — przy okazji towarzyskiej potyczki z nisko notowanym rywalem, któremu w swoim stylu mógłby wbić bramkę lub dwie. Tyle że niedługo po tym, jak Page posłał mu komplementy na konferencji prasowej, napastnik doznał koszmarnego urazu żeber i płuc. Podczas tournée po USA zderzył się z bramkarzem Manchesteru United, Nathanem Bishopem.

Można wyobrazić sobie gorszy scenariusz niż to, że gwiazda Wrexham została „uwięziona” na wybrzeżu Stanów Zjednoczonych z dwoma kumplami, którzy przyjechali oglądać go w akcji i PlayStation, które przysłali mu Reynolds i McElhenney. Kontuzja była jednak groźna. Mullinowi ból sprawiał każdy ruch, a prognozy mówiły o przerwie sięgającej sześciu miesięcy, co byłoby dramatem i dla niego, i dla drużyny. Ostatecznie wrócił do gry w zawrotnym tempie, minuty zaczął łapać już we wrześniu.

Przyznaje jednak, że nadal odczuwa ból i dyskomfort. Że sezon nie układa się przez to idealnie, wszak parę lat temu podbił League Two z Cambridge United, a teraz ma na koncie „tylko” szesnaście goli i siedem asyst (udział przy bramce średnio co 106 minut). Mimo to Rob Page każe mu być „na standbaju”:

Rozmawialiśmy o tym kilkukrotnie. Następny krok zależy od niego i należy do niego. Obserwujemy wszystkich Walijczyków i Paul zasługuje na uwagę. Reszta zależy od jego rozwoju — tłumaczył selekcjoner przed meczem z Gibraltarem.

30-letni Mullin w kadrze na baraże się nie znalazł, ale nie składa broni. Niedawno przełamał kryzys i najdłuższą passę bez bramki od kiedy dołączył do Wrexham. Zaraz potem ustrzelił kolejnego hattricka, który przybliża go do setnego trafienia dla swojego zespołu i ścisłej klasyfikacji najlepszych klubowych strzelców w historii. Znów serwuje popisowe wbiegnięcia za linię obrony, znak firmowy całej drużyny, w League Two wyróżnia się i kreatywnością, i pracą w defensywie, co czyni go jednym z najlepszych napastników na tym poziomie.

Na tym poziomie, ale i na dwóch wyższych, nie ma zbyt wielu piłkarzy, którzy odznaczają się tak świetnym wykończeniem — zachwala go Phil Parkinson, trener Wrexham.

Sam zainteresowany zanosił się ze śmiechu, gdy całkiem na poważnie pytano go o podobieństwa do Erlinga Haalanda. W „My Wrexham Story” już zupełnie na serio stwierdził jednak, że gdy ogląda Premier League, widzi na murawie gorszych piłkarzy od siebie.

Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę zadzierać nosa. Wiem jednak, że czasami o tym, że występujesz na takim poziomie, decydują nie tylko umiejętności, ale też dobre okoliczności, agenci, trenerzy. Nie czuję się gorszy od niektórych zawodników.

Czy Paul Mullin byłby dla Walii gamechangerem? Czy zdołałby wnieść do drużyny narodowej coś innego niż niewątpliwa wartość marketingowa (profile Wrexham śledzi kilkukrotnie większa publika niż oficjalne fanpage federacji)?

Możliwe, że nie, ale zawsze lepiej, że nie musimy się o to obawiać przy okazji meczu z Polską.

WIĘCEJ O WALII:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, własne

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Gumny: Taka diagnoza to trauma. Wydawało się, że to jakaś drobnostka [WYWIAD]

Szymon Piórek
3
Gumny: Taka diagnoza to trauma. Wydawało się, że to jakaś drobnostka [WYWIAD]

Inne kraje

Niemcy

Gumny: Taka diagnoza to trauma. Wydawało się, że to jakaś drobnostka [WYWIAD]

Szymon Piórek
3
Gumny: Taka diagnoza to trauma. Wydawało się, że to jakaś drobnostka [WYWIAD]

Komentarze

6 komentarzy

Loading...