Zawsze to ciekawe, kiedy mamy emocje w walce o mistrzostwo Polski i zdobywca tytułu nie jest znany na długie tygodnie przed końcem rozgrywek, natomiast niekoniecznie za poziomem ciekawości idzie poziom jakości. Coś takiego obserwujemy teraz: cholera wie, kto zdobędzie złoto, ale już mniej więcej wiadomo, że nie będzie to mistrz przesadnie mocny.
W mijającej kolejce z czołowej szóstki wygrała tylko Jagiellonia. W jeszcze poprzedniej wygrał jedynie Śląsk i Raków. Dwie kolejki do tyłu to zaś odosobnione zwycięstwo Pogoni Szczecin. Trudno więc mówić, że jest to wyścig na złamanie karku, raczej trucht umęczonych żółwi, a niekoniecznie to chciałoby się oglądać, jeśli walka idzie o najważniejsze trofeum piłkarskie w kraju.
Ktoś powie – trzy serie meczów wyjęte z kontekstu. Cóż, niekoniecznie. Obecny lider, Jagiellonia (chyba że David Balda uważa inaczej), ma 45 punktów. Dla porównania po 24 kolejkach poprzedniego sezonu tabela wyglądała tak:
Jeszcze rok wcześniej tak:
I jeszcze rok wcześniej w następujący sposób:
Żeby odkryć sezon, kiedy 45 oczek dawałoby lidera po 24 meczach, trzeba się cofnąć aż do rozgrywek 17/18, gdy liderem była… Jagiellonia z właśnie takim dorobkiem. Nie jest to zatem normalka, że równie solidne – ale nic więcej – konto, dawało kontrolę nad resztą stawki. Zresztą – nie jest to przecież nawet średnia dwóch punktów na mecz, a takiej chce się wymagać od drużyny na szczycie.
Trudno też wierzyć, że teraz nagle ktoś odpali, zacznie seryjnie wygrywać i do końca sięgnie po komplet zwycięstw. Nie, zapewne te potknięcia wciąż będziemy oglądać i w maju dorobek zwycięskiej drużyny też nie będzie wyjątkowo imponujący. Prognozowana tabela końcowa Ekstraklasy według Euroclubindex przed mijającą kolejką wyglądała tak, że mistrzem kraju zostawałby Raków z 63 punktami.
I znów: rok temu nie dałoby to nawet wicemistrzostwa, a dwa lata temu nawet trzeciego miejsca.
Oczywiście pewnie są na sali optymiści, którzy wierzą, że to wszystko efekt wyrównanej, ale mocnej stawki, która zabiera punkty sobie nawzajem. Tyle że przecież to nieprawda. Teraz Raków stracił punkty z Puszczą, Legia z Widzewem, Pogoń z Zagłębiem, a Lech z Górnikiem. Wcześniej Jaga dostała po głowie od Górnika, a Raków nie potrafił ograć Stali.
I tak dalej. Wpadki czołówki są regularne, nie wynikają jedynie z meczów między sobą.
Zresztą, gdyby czołówka potykała się na sobie, a biła w pędzel resztę, TOP6 byłoby wyraźnie zarysowane. A nie jest. Górnik do tego tylko umownie elitarnego grona traci ledwie dwa punkty, Stal trzy, a Zagłębie Lubin pięć. Nie ma żadnego rozjazdu, dziewięć oczek przewagi między liderem a siódmym miejscem to żadna wielka przepaść.
Takie czasy, że chcielibyśmy mieć piłkę jak Czesi. No i tam – po 24. kolejkach zresztą – lider ma 60 punktów, wicelider 59. Ten przykładowy siódmy zespół nie widzi ich na horyzoncie od dawna, bo traci 27 oczek. Jest różnica, oczywiście na korzyść Czechów, którzy może emocji będą mieli na finiszu nieco mniej, ale pewnie z większa pewnością wypuszczą takiego mistrza do Europy.
U nas o tytule w pewnym stopniu może zdecydować przypadek. Złapanie choć trochę lepszej serii meczów, trzy-cztery zwycięstwa z rzędu. Oczywiście: brawo dla takiej ekipy, ale fajnie byłoby jednak widzieć wyklarowaną czołówkę, która pewnie kroczy od wygranej do wygranej, by na końcu decydowały detale. Prezentowałoby się to nieco poważniej.
Ale teraz trzeba podkreślić: to żadne zarzuty w kierunku Jagiellonii i Śląska. Te ekipy notują piękny czas, jeszcze niedawno grały o utrzymanie, a teraz punktują – co zostało podkreślone – solidnie i świetnie, że zaliczyły kapitalny progres. Tutaj zero zarzutów i wątpliwości.
Jeśli ktoś powinien robić rachunek sumienia, to oczywiście Lech, Raków i Legia. Pierwsi wylecieli z pucharów jeszcze latem, a mimo pozbycia się jednego frontu, w żaden sposób nie przełożyło się to na ligę. Drudzy obniżyli loty, też nie występują już w pucharach, ale na wiosnę bez tego bagażu przecież nie przyspieszyli, choćby ostatni mecz na wyjeździe wygrywając przed zaborami. Legia – też krok w tył, też popadanie w coraz większy marazm z każdym kolejnym miesiącem.
To mieli być liderzy bieżącej kampanii, a nimi nie są. Wystarczyła solidność dwóch niespodzianek, żeby do nich doskoczyć i – póki co – przeskakiwać. To najlepsza i krytyczna recenzja „wielkich”.
Solidność, przyzwoitość. Nic więcej na was nie potrzeba.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Easy win. Stal nie przełożyła meczu i takie jej święte prawo
- Klasyczna Pogoń: ma szansę na trofeum, więc przegrywa z Zagłębiem
- 450 minut bez gola. Tak Lech mistrzostwa nie wygra
Fot. FotoPyk