Reklama

Prezes Widzewa: Chcemy równać do topowych klubów. Inwestujemy w ludzi, którzy będą nas rozwijać

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

29 stycznia 2024, 15:19 • 13 min czytania 26 komentarzy

Widzew Łódź zaczął rok od niezbyt dobrej passy, ale po ogłoszeniu kolejnych transferów powoli zaczyna zmierzać we właściwą stronę. W Turcji spotkaliśmy się z Michałem Rydzem, prezesem klubu, który szeroko opowiedział nam o procesie transferowym, oczekiwaniach wobec Widzewa i inwestycjach, które mają rozwinąć łódzki zespół. Nowe technologie, kompetentny sztab i gonienie TOP4 – to wizja, którą stara się wdrażać zarząd RTS.

Prezes Widzewa: Chcemy równać do topowych klubów. Inwestujemy w ludzi, którzy będą nas rozwijać

Ostatnie informacje z Widzewa trochę uspokoją nastroje wśród kibiców?

To sygnał, że nie tylko mówimy, ale działamy. Dla nas od początku plan był jasny. Chcąc sięgnąć po zawodników, którzy będą wzmocnieniem, czas był konieczny. Należy pamiętać, że od momentu pojawienia się informacji do momentu podpisania umowy, wiele się musi wydarzyć, a okienko zimowe jest o tyle specyficzne, że rozmawiamy nie tylko z agentem i piłkarzem, ale też z klubami. Nastroje się uspokoją, ale nie była to dla nas dodatkowa mobilizacja, bo i tak czuliśmy się zobowiązani, żeby drużynę wzmocnić.

Ale rozumiecie, skąd wzięły się nerwy?

Absolutnie. Patrzymy w tabelę, ona jest płaska, różnice są niewielkie, a piłka pod tym względem jest zero-jedynkowa. Chcieliśmy wzmocnień, ale nie za wszelką cenę. Nowi zawodnicy muszą jeszcze udowodnić swoją wartość na boisku, jednak zrealizowaliśmy kluczowe cele, ściągnęliśmy prawego obrońcę, środkowego pomocnika oraz bramkarza. Równie istotne były przedłużenia kontraktów, bo chcemy drużynę budować, nie rozmontować.

Reklama

Byliście przygotowani do zimowego okienka? Z zewnątrz to tak nie wyglądało. Przykładowo Henrich Ravas: od dawna było wiadomo, że może odejść, zainteresowanie nie było nowością. Jego następca mógł przyjść do klubu szybciej.

Mógł, albo nie mógł. Zaczęliśmy działać już w momencie, gdy pojawiło się zainteresowanie. Po meczu z Pogonią Szczecin spotkaliśmy się z Henrichem na stadionie, przekazał, że chciałby spróbować swoich sił w MLS. Wyciągnęliśmy listę bramkarzy, jeszcze przed Bożym Narodzeniem mieliśmy wytypowanych pięć nazwisk. Potem były kwestie rozmowy z klubami, weryfikacja potencjału sportowego, rozmowy z samymi zawodnikami, sprawdzenie, jak szybko mogą do nas dołączyć. Chcieliśmy, żeby to było jak najszybciej, ale w tym przypadku nie było to możliwe. Rozumiem jednak „mercato”, bo gdy nie gramy, to kibice i dziennikarze to przeżywają. Działaliśmy najszybciej, jak to było możliwe, bo chcieliśmy konkretnych zawodników i mieliśmy świadomość, że inni też się nimi interesują.

Czemu więc to się tak „rozlazło” czasowo?

Nie powiedziałbym, że się rozlazło. To była kwestia rozmów z klubem i zawodnikiem. Dopięliśmy ten transfer najszybciej, jak mogliśmy. Zawodnicy i kluby mają inne opcje, czekają, co się może wydarzyć. Akurat w przypadku Ivana Krajcirika projekt Widzewa go przekonywał, więc był bardzo zdeterminowany, żeby do nas dołączyć, natomiast Rużomberok wcale nie był już tak skory do tego, żeby szybko transfer dopiąć.

Patrzę też na to, że w trakcie rundy zmieniliście trenera, a Daniel Myśliwiec ma inne podejście do piłki niż Janusz Niedźwiedź, potrzebował lekkiej przebudowy kadry. Nie czujecie, że można było zrobić to szybciej, sprawniej?

Daniel ma ważny głos w procesie transferowym. Wybraliśmy tego trenera i sztab, żebyśmy grali w określony sposób. Ten pomysł już widać. Trener ma też prawo weta i niektóre decyzje, o których dyskutowaliśmy, które mogłyby być bardzo interesujące z perspektywy kibiców z powodu nazwiska czy CV, nie przekonywały albo Daniela, albo pionu sportowego, albo mnie bezpośrednio. Pośpiech był więc niewskazany. Mieliśmy przygotowanych naprawdę wielu zawodników na różne pozycje. Z perspektywy osoby z zewnątrz mogło się wydawać, że nic się nie dzieje, ale musieliśmy mieć pewność, że wybierzemy osoby, co do których wszyscy będziemy przekonani, bo w Widzewie pod formularzem transferowym podpisują się wszyscy. Ideą każdego zespołu jest to, żeby zawodnicy dołączyli do niego przed obozem, więc chcieliśmy, żeby to się stało jak najszybciej. Udało się z bramkarzem, dwaj kolejni piłkarze dołączyli parę dni później.

Reklama

Dobrze, ale czy skoro trener dołączył w trakcie rundy, to proces transferowy nie powinien zacząć się od razu, żeby jak najszybciej miał kadrę dopasowaną do swoich potrzeb?

Tak jest. To nie tak, że ktoś przyjechał w styczniu po urlopie i dopiero zaczęliśmy pracować nad transferami. Są jednak priorytety, a w pierwszym okresie dla trenera priorytetem było punktowanie i praca ze sztabem. To był też nasz priorytet, więc prowadzone były przymiarki, ale od wytypowania do finalizacji potrzebowaliśmy trochę czasu. W przypadku Lirima Kastratiego czy Noaha Diliberto sprawy już się toczyły, ale dbaliśmy o to, żeby ich nazwiska nie wypłynęły i stało się to dopiero na etapie badań medycznych, gdy krąg osób wiedzących o transferze się mocno rozszerza.

Wyglądałoby to lepiej i zewnętrznie i wewnętrznie, gdyby nie wysypał się temat Emmanuela Boatenga?

Myślę, że tak. To zawsze jest sygnał: robimy pierwszy transfer na początku stycznia, mamy zabezpieczoną pozycję. Zainwestowaliśmy w tego piłkarza swój czas i pieniądze. Rozmowy z klubem i z nim nie były łatwe, miał on konkretne oczekiwania finansowe. Na koniec dnia zresztą okazało się, że właśnie dlatego wybrał inną opcję. Turcy pojawili się i znacząco przebili naszą ofertę. Ze swojej strony zrobiliśmy wszystko, łącznie z zapewnieniem mu jak najszybszego dotarcia do Polski. Dobrze, że wydarzyło się to na tym etapie, bo poznaliśmy jego największą motywację, a nie chciałbym, żeby zawodnicy z taką motywacją funkcjonowali w Widzewie.

Oho, błąd skautingu. Nie wychwyciliście tego wcześniej!

(śmiech) Pewne rzeczy ciężko wychwycić, robimy rozpoznanie środowiskowe. A propos kontrowersji dyscyplinarnych, które pojawiały się w przypadku tego zawodnika i jego byłego klubu — zweryfikowaliśmy, jaka była prawda.

Jaka?

Nie chcę o tym mówić, to sprawa między nim, a jego klubem. Każdego zawodnika sprawdzamy pod kątem jego historii medycznej, działalności w mediach społecznościowych czy jego zachowań, predyspozycji. Każdy piłkarz spotyka się z trenerem, robi testy psychologiczne, które analizują jego osobowość. Wszystko to analizuje trener mentalny, który wyraża swoją opinię. Elementów w procesie transferowym jest dużo, co zresztą go wydłuża, ale chcemy minimalizować ryzyko błędu.

Trener mentalny to ciekawa kwestia. Podobno na linii sztab — Paweł Frelik pojawiły się tarcia.

Czytałem o wielu zgrzytach w sztabie. Z kierownikiem, trenerem mentalnym, nawet ja mam podobno konflikt z Danielem…

O tym nie wiem, ale o pracy Pawła Frelika słyszałem sporo negatywnych opinii.

Ideą Widzewa jest to, żeby w klubie był trener mentalny. On nie odpowiada tylko za pracę z pierwszym zespołem, ale też za pracę z akademią, wspiera proces transferowy i skautingowy, odbywa warsztaty z pracownikami klubu. Działalność w pierwszym zespole to więc dwadzieścia procent jego obowiązków i decyzją trenera — kimkolwiek by on nie był — jest to, czy widzi dla takiej osoby miejsce w sztabie. Trener Myśliwiec nie widzi trenera mentalnego w codziennej pracy ze sztabem, ale zawodnicy mogą z nim pracować indywidualnie.

Nie wzbudziło to wątpliwości, że trener tak uważa?

To indywidualna kwestia, wynika ze stylu pracy, charakteru. Wcześniej trener Janusz Niedźwiedź bardzo chciał mieć taką osobę w sztabie, więc ciężko to oceniać. To jak z głównym asystentem, zostawiam tę decyzję trenerowi.

Posiadanie trenera mentalnego to droga zabawa dla Widzewa?

My generalnie mocno zainwestowaliśmy w sztab szkoleniowy. Nie przepłacamy, ale gdy tłumaczyliśmy, że będziemy inwestować w sport, powiedzieliśmy jasno: chcemy mieć ludzi, którzy będą ten klub rozwijać. Jest trzech asystentów, trener mentalny, kierownik, ostatnio powołaliśmy kierownika działu organizacji sportu, który pomaga sztabowi, jest trener asystent przygotowania motorycznego, dietetyk — podniesienie poziomu sportowego to nie zawsze transfer i indywidualny rozwój, ale cały „serwis” wokół pierwszego zespołu. Na tym polu Widzew może osiągnąć przewagę, bo rynek transferowy to wielkie pieniądze. Zatrudniając odpowiednich ludzi, możemy zyskać ją w inny sposób.

Z ideą inwestowania w sztab szkoleniowy się zgadzam, ale czy wasz dział administracji nie jest zbyt rozdmuchany? Często pojawia się temat tego, że Widzewowi brakuje na coś pieniędzy, mimo dużych przychodów, pełnego stadionu. Gdzieś one muszą znikać, zakładam, że na administrację.

Nie tylko, bo w budżecie umieszczamy wszystkie swoje koszty. Nie prowadzimy na przykład fundacji, która odpowiada za akademię, wszystko jest w budżecie. Księgowość prowadzimy w klubie, sklep jest wliczany w budżet. Gdybyśmy wyjęli sklep z budżetu i sport młodzieżowy, byłby on o dziesięć milionów mniejszy, a co za tym idzie procent wydawany na sport byłby większy. To trochę matematyka, kwestia filozofii klubu…

Kwestia ładnego przedstawienia danych, procentów.

Czasami tak, trzeba przesunąć suwak. Trzeba pamiętać o tym, że Widzew jest klubem z wielkimi oczekiwaniami, organizuje największe imprezy masowe w województwie i musi mieć osoby, które to obsłużą. Co dwa tygodnie mamy 17 tysięcy osób na stadionie, więc potrzebujemy ludzi od ticketingu, koordynacji wolontariuszy, bezpieczeństwa. Nie będziemy oszczędzać na kosztach organizacji, bo musimy funkcjonować na pewnym poziomie. Musimy spełniać oczekiwania społeczności i ją szanować.

Czyli pion administracyjny jest taki, jak powinien być?

Powiem kontrowersyjnie, że w niektórych aspektach powinien nawet być dofinansowany. Skala zainteresowania Widzewem jest taka, że chcemy porównywać się do topowych klubów, gdzie te działy są jeszcze bardziej rozbudowane. Doba jest limitowana, nie może być tak, że w jakimś dziale jest tylko jedna osoba i ona nie może zachorować, bo klub nie będzie funkcjonował. Kibic potrzebuje być obsłużony w sprawny i dobry sposób.

Skoro rozmawiamy o różnych działach: pion sportowy też powinien być dofinansowany?

To też robimy. Skauting to obszar, w którym każdy klub Ekstraklasy może wygrywać i dużo zyskać. Nie czarujmy się, do Polski nie przyjdą zawodnicy oczywiści, więc Widzew i inne kluby muszą wykazywać się sprytem oraz dobrym rozpoznaniem rynku. Mamy przykłady, takie jak praca dyrektora Łukasza Masłowskiego w Jagiellonii, że czasami trzeba działać niestandardowo, wyszukiwać zawodników…

Kibice powiedzą, że prezes puszcza do niego oczko.

Nie puszczam, widzieliśmy się wczoraj! Bardzo dobrze się znamy, lubimy się, wiem, że w Jagiellonii jest mu dobrze. Poza tym ufam Tomaszowi Wichniarkowi i naszemu pionowi sportowemu. Każdy może mieć prawo do oceny, ale odsuwając na bok emocje — na przestrzeni trzech lat możemy powiedzieć, że Marek Hanousek czy Henrich Ravas to są lub były nazwiska, bez których kibice nie wyobrażają sobie drużyny, a zostali znalezieni przez skauting w mniejszych klubach. Cały czas musimy inwestować w rozeznanie rynku oraz technologię, co jest dla mnie istotne. Już zresztą mamy pewne narzędzia.

Jakie?

Platformę skautingową, która pozwala nam w dowolnym momencie wytypować kluczowe komponenty dotyczące zawodnika i zawęzić grono spośród kilkudziesięciu lig, które obserwujemy. Trochę mówił o tym Jarosław Królewski w kontekście wyboru trenera. Działamy podobnie.

Tylko, że wy korzystacie z zewnętrznej platformy?

Niespodzianka: to nasza wewnętrzna baza. Ona opiera się na narzędziach zewnętrznych, ale gdybym dzisiaj dostał pytanie: prezesie, jaki zawodnik ma daną skuteczność pojedynków, konkretną liczbę sprintów na mecz i wyróżnia się w danych ligach, mamy odpowiedź w trzydzieści sekund. Kryteriów jest kilkadziesiąt, każdy jest w ten sposób filtrowany. Mamy przypadki, w których skauting widział jakiegoś zawodnika, spodobał się, ale po przepuszczeniu przez sito miał braki, które sprawiłyby, że nie będzie pasował do modelu. Bywało też i na odwrót.

Kto za to odpowiada?

Nie mamy szefa działu analiz, który byłby na co dzień w klubie. Za bazę danych i analizę liczbową odpowiada Wojtek Śmiech wraz z analitykiem scoutingowym, których wspiera Patryk Czubak z analizą jakościową zawodników. Oni odpowiadają za rozwój bazy danych, selekcję i ocenę, a wszystko pilotuje Tomasz Wichniarek.

Będziecie szli w kierunku posiadania data engineera? W klubach, które rozwijają dział analiz, zwykle odpowiadają za to data scientists.

Osoba, która buduje tę bazę, studiuje analizę danych na Politechnice Łódzkiej, więc ktoś taki jest. To normalni analitycy, którzy traktują nazwiska piłkarzy jako rekord, który trzeba wprowadzić do bazy. Patryk Czubak patrzy na to z perspektywy trenera, bo suche dane pokazują tylko pewne trendy. One są istotne, w pewnych aspektach kluczowe, ale kontekst trenera jest niebywale istotny.

Jak liczny jest wasz pion sportowy, skautingowy?

Pracujemy w modelu mieszanym. Mamy skautów, którzy są w klubie na co dzień, mamy takich, którzy wykonują tylko część swoich zadań. Jest to grono ok. dziesięciu osób, które pracują dla Widzewa i oglądają zawodników na wideo oraz na żywo. Szefem tego działu jest Wojciech Śmiech.

Wysupłaliście już coś na wolontariuszy, żeby nie pracowali dla was zupełnie za darmo?

Idziemy w kierunku profesjonalizacji, ale nie chcemy zabijać wolontariatu, bo często okazuje się, że taka osoba zostaje w klubie i może w nim normalnie pracować. Z tego projektu są już zatrudnieni skauci – Piotr Strzelecki jako podstawowy skaut oraz pięciu, jako wspierający, i dwóch do wsparcia analizy skautingowej oraz gry naszego zespołu. Rozumiem krytykę, ale uważam, że idea jest słuszna. Dajemy szansę ludziom, którzy chcą spróbować swoich sił. Te osoby często zostają z nami także w innych rolach, pomagają przy dniach meczowych. Sam zaczynałem jako wolontariusz, więc to dobry sposób na to, żeby zacząć.

A czuje pan, że po wszystkich tych latach, że mając wgląd w dane, lepiej zna się pan na piłce?

Im dłużej w niej pracuję, tym uważam, że coraz mniej się na niej nie znam. Mamy w klubie mocne merytorycznie osoby – Maciej Szymański, Tomasz Wichniarek, Daniel Myśliwiec, Karol Zniszczoł, Michał Piros, Patryk Czubak i mógłbym wymieniać dalej: oni świetnie czują się i w temacie romantycznego patrzenia piłkę, i w kwestii merytorycznej. Im więcej z nimi przebywam, tym bardziej uświadamiam sobie, że na piłce się nie znam. Wieczorami próbuję się dokształcać, chłopaki podsuwają mi książki, które warto poznać, ale mam duży komfort w pracy z nimi. To profesjonaliści, ja jestem od spinania budżetu i rozwoju całego klubu jako przedsiębiorstwa.

Pytam, bo nie wiem, czy dowiem się od pana, dlaczego do Widzewa trafili akurat Diliberto, Krajcirik i Kastrati.

Akurat to wiem. Trenerzy stosują już nawet określenia takie, jak KPI, które wywodzą się z korporacji. Zwróciłem na to uwagę u Daniela Myśliwca – dobrze, że tak myślimy, że mamy konkretne oczekiwania. W przypadku Krajcirika braliśmy pod uwagę liczbę obron na linii, ale też grę nogami, bo to model, w którym chcemy funkcjonować. Kiedy czytałem opinie o bramkarzach, zastanawiałem się, czy to nie są zawodnicy z pola, bo więcej było o tym, jak budują akcje, jak współpracują z linią obrony, niż o skuteczności obron. To jest właśnie selekcja, wybieramy ludzi, którzy mają określoną podstawę i pytamy o to, czy mogą dać coś ekstra.

W przypadku Lirima kluczowa była dynamika podejmowania decyzji. Oceniliśmy go jako bardzo zdecydowanego jeśli chodzi o wejście w pojedynki czy budowanie akcji. Statystycznie wyglądał dobrze w kontekście motoryki, a my dużo biegamy, więc to dość istotne. Jeśli chodzi o Noah, to obserwowaliśmy go od dawna, cofnęliśmy się nawet do raportu z poprzedniego roku, gdy grał w Valenciennes. Wyróżniał się dużą skutecznością pojedynków, nieźle wyglądał w małej grze, miał dobrą dynamikę działań, co ma znaczenie przy naszym założeniu gry kontrpressingiem. Aczkolwiek tutaj istotna była też czysta jakość piłkarska. Wtedy był poza naszym zasięgiem, teraz jest na sportowym zakręcie, bo nie wywalczył sobie miejsca w Lens, więc udało się to zrealizować. Chcemy dać mu czas, bo to zawodnik z dużym potencjałem.

Musicie odmładzać kadrę, bo wielu waszych zawodników, mimo że nie odstaje jakością od Ekstraklasy, to jest w wieku, który ogranicza ich potencjał sprzedażowy, a widzę, że dążycie do bycia klubem sprzedającym.

W piłce właśnie tam są pieniądze. Kluby muszą zarabiać albo osiągając wynik sportowy — co w naszej sytuacji jest trudniejsze — albo sprzedając zawodników. Sięgamy po zawodników z potencjałem nie tylko sprzedażowym, ale i rozwojowym. Zainwestowaliśmy w pion sportowy, więc wierzymy, że mamy ludzi, którzy piłkarzy rozwiną.

Przy wszystkich minusach tego, jak dużą uwagę i oczekiwania przyciągacie: to pomocne w sprzedawaniu zawodników. Inaczej patrzy się na transfery z klubu z marką Widzewa, pełnym stadionem.

Widzę więcej plusów niż minusów. Jest trudniej funkcjonować w takim środowisku, liczba informacji jest większa, ale na koniec dnia piłka nożna to emocje. Biznes rozrywkowy. Kibice przychodzą na stadion Widzewa, bo tu są emocje, tu się czuje piłkę. Medialność pomaga, klub jest dostrzegany i jest rozpoznawalny. Markę na rynku transferowym dopiero budujemy, ale chcemy to kontynuować.

Jak duży biznes zdołacie rozkręcić w najbliższych latach?

Widzę potencjał do przesuwania się w górę w strefie 5-12. Chcemy być pod TOP4 nie tylko sportowo, ale też finansowo, czyli w ciągu najbliższych lat możemy osiągać przychody w wysokości ok. 55 milionów złotych, myślę, że nawet 60. To rozwój, do którego chcemy dążyć. Resztę determinuje sukces sportowy, bo grając w pucharach możemy zarobić trzykrotnie: poprzez premię z ligi, premię od UEFA i dodatkowy dzień meczowy. Czyli w pierwszym kroku chcemy przesunąć się sportowo i finansowo w kierunku miejsc 5-6, a potem atakować TOP4.

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

fot. FotoPyK, Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

26 komentarzy

Loading...